Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość pozostałe 9 lutego 2008, 18:09

autor: Redakcja GRYOnline.pl

Myśli nieprzemyślane - Najlepsza gra pod słońcem

Zagrałem niedawno w fantastyczną grę. Przeszedłem ją od początku do końca praktycznie jednym tchem – z poprawką na pojawianie się w pracy i sporadyczne kładzenie się spać. Gra zrywa szczenę nowoczesną grafiką, ma doskonale zaprojektowane, różnorodne poziomy, zaprawione niejednym oryginalnym pomysłem.

Zagrałem niedawno w fantastyczną grę. Przeszedłem ją od początku do końca praktycznie jednym tchem – z poprawką na pojawianie się w pracy i sporadyczne kładzenie się spać. Gra zrywa szczenę nowoczesną grafiką, ma doskonale zaprojektowane, różnorodne poziomy, zaprawione niejednym oryginalnym pomysłem. Jej fabuła, choć nie ma bezpośredniej styczności z rozgrywką, trzyma poziom filmów science-fiction klasy B, a bohaterom, nawet jeśli cokolwiek przerysowanym, nie sposób odmówić charyzmy. Samo zakończenie pozostawia nieco do życzenia, niemniej owo „nieco” to również potrzeba uczestnictwa w ciągu dalszym.

Gra, o której piszę, jest grą zręcznościową. Ba, jedną z fundamentalnych gier zręcznościowych – a nastoletnie już doświadczenie jej twórców owocuje perfekcyjnie przemyślaną grywalnością. Nic w grze nie pojawiło się przypadkiem, nic na zasadzie „zobaczymy, jak to będzie”. Broń, pojazdy, poziomy, tryby współzawodnictwa – wszystko przemyślane, przetestowane, zapięte na ostatni guzik.

Mnogość pomysłowych, uznanych przez graczy giwer współistnieje zgodnie z jedyną słuszną zasadą, według której nie ma broni absolutnej. Gracz zmuszony jest nauczyć się posługiwać każdą z nich, w każdym z jej trybów działania, a następnie w ciągu milisekund podejmować decyzje, jak najlepiej wykorzystać przewagę, jaką mu daje nad przeciwnikiem posiadany arsenał, w konkretnej sytuacji. Ta sama zasada dotyczy wehikułów, których jest w grze zatrzęsienie – jeżdżące, kroczące, lewitujące, pływające – a każda ze stron konfliktu posiada własne rozwiązania techniczne. I znów – tu również nie ma maszyny absolutnej, której zdobycie równoznaczne by było z wygraniem partii – nawet te najpotężniejsze posiadają swoje straszliwie słabe strony, których bez pomocy kolegów z zespołu nie sposób... zatuszować.

Zabawa jest bardzo szybka, bardzo efektowna, bardzo emocjonująca, wymagająca podejmowania decyzji w ułamkach sekund i to decyzji trafnych, jeśli w kolejnym ułamku nie życzymy sobie gonić wzrokiem za rozpierzchającymi się na wszystkie strony fragmentami własnego ciała. Ale jeśli jakiś w trybów zabawy nam nie odpowiada – mamy do dyspozycji wszystkie najistotniejsze, te którym historia gier zręcznościowych przyznała rację bytu: najszybszy deathmatch, ciut wolniejszy team deathmatch, wymagający planowania capture the flag oraz rozgrywana na znacznie większych terenach jego wersja z wykorzystaniem wehikułów, a na koniec coś pięknego... warfare, czyli walka o przesuwanie frontu, zdobywanie i umacnianie kluczowych lokacji – Joint Operations, Battlefield, Frontlines – tylko inaczej. Szybciej, bardziej efektownie, bardziej wymagająco.

I na koniec naprawdę dobre polskie tłumaczenie. Dobre, bo odkrywcze, ale nie bluźniercze. Ileż to lat zastanawialiśmy się, jak to będzie po naszemu „respawn”, żeby się nie kojarzyło ani z religią, ani z lekcjami z polskiego...? Okazuje się, że może to być „odnowa”, a „respawner” lub „respawn point” wówczas staje się „punktem odnowy”. Proste i genialne. A „killing spree”, „rampage” czy „godlike!”? „Szał zabijania”, „demolka” i „boski!”. Po prostu. Choćby z tego powodu w tę grę powinien zagrać każdy, żeby się przekonać, że wysiliwszy szare komórki nie trzeba gry „sejwować”. Można ją zapisać.

Naprawdę chciałem w tę grę jeszcze pograć. Może nawet długo pograć. Tym bardziej że to nie kampania dla jednego gracza jest jej esencją – mamy do czynienia z królową sieciowych nawalanek. Niestety... okazało się, że w tę grę prawie nikt nie gra. Serwery są praktycznie puste. Co to za gra jest? Ano Unreal Tournament III. Tytuł, od którego – obok Quake’a, rzecz jasna – wszystko się praktycznie zaczęło. Ale nie, UT3 wcale nie poniósł po latach porażki – zwyczajnie, Quake 4 również wielkiej furory nie zrobił. Z jakiegoś powodu gracze odwrócili się od korzeni zręcznościowych bijatyk na PC – wygrał większy realizm walk i względny realizm historyczny. Na serwerach rządzą Call of Duty 4 i Battlefield 2. Nawet ETQW i BF2142 z nimi przegrywają, a nie różnią się od nich stylem rozgrywki, a jedynie czasem akcji.

Na rzetelne statystyki popularności gier sieciowych nie ma szczególnie co liczyć, bo przegrani do liczb się nie przyznają, bo wygrani dodatkowo jak czasem je zawyżają, bo nie każdą grę obsługuje Gamespy Arcade i bynajmniej nie każdy gracz ma zainstalowanego Xfire. Mimo to statystyki zbierane przez tego ostatniego są nadto wymowne – nawet jeśli założymy niewielką ich precyzję. Battlefield 2 na miejscu piątym, Call of Duty 4 na drugim, Counter-Strike: Source na czwartym. Quake’a 4 czy UT3 znajdziemy dopiero w połowie drugiej setki...

Niejedno drzewo legło, by ktoś mógł coś o eskapiźmie napisać, ale generalnie rzecz idzie o potrzebę ucieczki z szarej rzeczywistości w różnego rodzaju krainy szczęśliwości. I dokąd to uciekamy? Na możliwie prawdziwe wojny, dla przykładu. O najpopularniejszej po naszej stronie globu grze – The Sims – to już mi się nawet pisać nie chce. Cały ten eskapizm jawi się jedną wielką protezą tej właśnie szarej rzeczywistości, z której wyjątkowo kiepsko udaje się nam wyrwać. Przynajmniej po tej stronie globu, bo...

... przyglądałem się niedawno, jak kumpel pocinał w fantastyczną grę. Wywijał mieczem dwa razy od niego dłuższym i okładał nim zamkniętego w kwiecie demona-kobietę, która latała wokół niego, okładała go swoim dwudziestometrowym ogonem, który okazał się po chwili być zwiniętym z całej serii ni to nóg, ni to macek. Na koniec potwór uciekł przez świetlistą szczelinę do innego wymiaru, chyba. Tia, Devil May Cry 4 – dobrze się sprzedaje. O najpopularniejszej po tamtej stronie globu grze – Mario – to już mi się nawet pisać nie chce. Z grubsza daje się zauważyć, jak mizernie wypada nasze codzienne fantazjowanie – w porównaniu z.

Jak sobie o tym pomyślę, to tak się wkurzam, że mam ochotę do kogoś postrzelać. Lepiej z AK47 niż karabinu plazmowego, rzecz jasna, bom tutejszy.

Borys „Shuck” Zajączkowski

Powiązania do myśli