Ludo ergo sum - O ciekawych czasach i kłopotach z recenzjami

Obyś żył w ciekawych czasach – głosi starochińska klątwa wypowiadana pod adresem kogoś, komu życzymy źle, „ciekawe czasy” określają bowiem w tym przypadku okres kryzysu, w którym następują burzliwe zmiany na gorsze.

Marzena Falkowska

Obyś żył w ciekawych czasach – głosi starochińska klątwa wypowiadana pod adresem kogoś, komu życzymy źle, „ciekawe czasy” określają bowiem w tym przypadku okres kryzysu, w którym następują burzliwe zmiany na gorsze. I choć jestem przekonana, że wielu z nas z takim obrazem aktualnego stanu gier się zgodzi, to abstrahując od pozytywnego czy negatywnego wydźwięku zmian trudno zaprzeczyć, że zaiste w ciekawych czasach żyjemy. To na naszych oczach odbywa się od kilku lat jeśli nie rewolucja, to przynajmniej gwałtowna ewolucja nie tylko samej branży elektronicznej rozrywki – która wciąż rozrasta się tworząc ogromny, wart coraz większe pieniądze przemysł – ale też roli i sposobu postrzegania gier w społeczeństwie i kulturze. Choć oczywiście wiele jeszcze przed nami, to naprawdę przyjemnie jest obserwować, jak coraz większa liczba tytułów zyskuje powszechne uznanie jako produkcje nie tylko zapewniające świetną rozrywkę, ale też niepozbawione głębszych walorów artystycznych czy poznawczych. W dodatku serce rośnie, gdy patrzymy – choć wielu graczy zapewne się z tym nie zgodzi, uznając ten stan rzeczy za profanację – jak osoby, które wcześniej z grami nie miały/nie chciały mieć nic wspólnego, coraz częściej po nie sięgają, traktując granie jako równorzędny z innymi sposób na spędzanie wolnego czasu.

Ewolucja ta skutkuje przeobrażeniami na każdym polu wchodzącym w skład branży elektronicznej rozrywki: wraz z większym zróżnicowaniem grup odbiorców gier i ich potrzeb zmieniło się podejście producentów, wydawców i dystrybutorów. Pewnym wyjątkiem na tym tle jawią się natomiast branżowe media.

W „dawnych” czasach – piętnaście, dziesięć lat temu – gracze i osoby piszące o grach w tematycznych magazynach i serwisach (nigdzie indziej o grach się wówczas nie pisało) należały generalnie do w miarę homogenicznej grupy ludzi posługujących się tym samym językiem, mających podobne doświadczenia, w lot chwytających zrozumiałe tylko dla wtajemniczonych żarty i nawiązania i oczekujących od gier mniej więcej tego samego. Dziś pewnie nazwalibyśmy ich hardcore’owcami.

Wraz ze wzrostem znaczenia segmentu casual pojawiły się pewne dysproporcje. Dziennikarz recenzujący kolejny dodatek do Simsów, Cooking Mamę czy Wii Sports często jest już zupełnie inną osobą niż potencjalny nabywca tych gier. W tej sytuacji prawdziwego profesjonalizmu wymaga odłożenie na bok swoich preferencji i ocenienie danej produkcji z punktu widzenia potrzeb i oczekiwań docelowej publiczności. Dobry krytyk filmowy potrafi docenić i rzetelnie zrecenzować Gwiezdne Wojny na przykład, mimo że sam nie znosi fantastyki we wszelkiej postaci. Jednocześnie nie będzie ganił tych filmów za brak głębokich portretów psychologicznych bohaterów, bo doskonale wie, że ich konwencja jest całkiem inna.

W przypadku recenzji gier nie zawsze jest to tak oczywiste: a to produkcja dla dzieci zbiera od dziennikarza cięgi za to, że jest (z jego punktu widzenia) za prosta, a to tytuł przeznaczony dajmy na to dla kobiet po 40. krytykowany jest za brak podnoszących poziom adrenaliny wyzwań, a to Wii Sports obrywa za słabą oprawę graficzną. Przykładanie tej samej miary do wszystkich produkcji prowadzi do takich właśnie absurdów. A już na pewno nieporozumieniem jest stosowanie zawsze tej samej skali oceniania (gdzie dana nota jest często wypadkową cząstkowych ocen za grafikę, muzykę i grywalność). Ale jak inaczej recenzować mogą te gry ludzie, dla których (według wyczytanych w jednym z magazynów słów) elektroniczna rozrywka to nie hobby, tylko styl życia? Jak hardcore’owcy mogą znaleźć wspólny język z miłośnikami produkcji typu casual? Spróbujmy posadzić przy jednym stole oddanego słuchacza wiadomej rozgłośni radiowej i „wierzącego niepraktykującego”. Oboje uważają się za katolików, ale trudno im będzie się dogadać, bo pierwszy uzna drugiego za profana, a drugi pierwszego – za fanatyka. Z graczami jest podobnie.

Na jaką skalę w polskich mediach branżowych ten problem występuje, pozostawiam waszej ocenie. Nie czuję się odpowiednią osobą do strofowania rodzimych czasopism i stron internetowych poświęconych grom, wypowiadać się o serwisie, w którym publikowane są te słowa, również mi nie wypada. Aby jednak unaocznić, do jakich niedorzeczności w ogóle może w tej kwestii dochodzić, pozwolę sobie przytoczyć przykład zza granicy. Jeden z najpopularniejszych amerykańskich magazynów o grach Electronic Gaming Monthly postanowił nie zamieszczać recenzji Endless Ocean, przeznaczonej na Wii produkcji, w której gracz wciela się w rolę nurka eksplorującego podmorskie głębiny. W samym tym fakcie nie ma oczywiście nic dziwnego (redakcja ma prawo decydować o tym, jakie tytuły zrecenzuje), tego samego nie da się natomiast powiedzieć o argumentacji: otóż Endless Ocean w opinii redaktorów magazynu w ogóle nie zasługuje na miano gry, ponieważ nie zawiera niebezpieczeństw, konfliktów, wrogów, przeszkód ani pasków energii. Czy trzeba cokolwiek dodawać?

Ludo ergo sum - O ciekawych czasach i kłopotach z recenzjami - ilustracja #1
The Sims 2: Holiday Edition w serwisie Metacritic.com. Średnia ocen recenzentów: 48/100. Średnia ocen graczy: 8,5/10.

W porządku, powie ktoś. Ponieważ i tak wiemy, że oceny w prasie i wyniki sprzedaży są często zupełnie od siebie niezależne, arogancja i ignorancja niektórych pismaków drażni co najwyżej garstkę wrażliwców, którzy chcieliby, by o grach pisali ludzie potrafiący spojrzeć na nie z dystansu i osadzić je w pewnym kontekście, a nie osoby, które po prostu ukończyły w życiu wiele tytułów. Zgoda. Ale problem polega przede wszystkim na tym, że media branżowe wciąż tkwią w czasach sprzed przełomu, który zainicjowała na początku wieku ogromna światowa popularność Simsów, podsyciło upowszechnienie dostępu do internetu i wraz z nim prostych flashówek, a dokończyło Nintendo ze swoimi bestsellerowymi konsolami NDS i Wii. Media branżowe wciąż, nieco uogólniając, pisane są przez hardcore’owców i dla hardcore’owców. I w tym sensie rzeczywiście pewną naiwnością byłoby oczekiwanie, że wyjdą poza hardcore’owy punkt widzenia. Czy w takim razie rozwiązania można by upatrywać w stworzeniu mediów przeznaczonych specjalnie dla graczy typu casual, z recenzjami pisanymi przez osoby o podobnych preferencjach? Brzmi rozsądnie, ale mimo wszystko wątpliwe wydaje się, że osoba, dla której granie nie jest specjalnie ważne, zainteresuje się pismem czy serwisem wyłącznie o grach.

Ale jest jeszcze powód inny, bardziej prozaiczny i zarazem ważniejszy, dla którego media takie nie miałyby racji bytu. Kathy Vrabeck, szefowa oddziału EA Casual, powiedziała niedawno, że przestała się przejmować recenzjami gier, ponieważ miłośnicy produkcji typu casual i tak ich nie czytają. Otóż to. Potencjalny nabywca takich gier jak The Sims 2: Czas wolny czy Mario Party 8 – i to różni go od pozostałych graczy – nie sprawdza, jakie oceny wystawili im recenzenci, bo w ogóle nie uwzględnia tego czynnika przed dokonaniem zakupu.

Z drugiej strony nie jest przecież tak, że produkcjami typu casual w ogóle nie interesują się hardcore’owcy. Ojciec rodziny może zagrywać się w Call of Duty, Gears of War czy World of Warcraft, a potem odpalić Wii i wspólnie z dziećmi pomachać przed ekranem pilotem. Gdzie taka osoba ma dowiedzieć się, który tytuł warto kupić? Skoro wiadomo już, że nie ma raczej sensu tworzyć specjalnych magazynów o grach casual, to może jednak zamieszczać ich recenzje w „tradycyjnych” mediach branżowych, tylko zastosować do nich odmienną skalę ocen? I zatroszczyć się o redaktorów, którzy umiejętnie i adekwatnie ocenią je z uwzględnieniem specyfiki grupy docelowej? Mrzonka? A może jest inne rozwiązanie?

 

Dziesięć ostatnich części cyklu:

Podobało się?

0

Kalendarz Wiadomości

Nie
Pon
Wto
Śro
Czw
Pią
Sob

Komentarze czytelników

Dodaj komentarz
Forum Inne Gry
2008-02-16
21:56

Miniu Senator

Miniu

Tak samo jak czekers ja sie kieruje tylko wypowiedziami ludzi ktozy kupili gre , sprawdzam je jednak dopiero po jakims tygodniu i wiecej gdy stan eufori wywolany nowoscia zanika .
Nie kieruje sie recenzjami bo mam wrazenie ze 90% recenzentow jest mniej krytyczna od przecietnego gracza . Nie mowiac juz o tym ze niektorzy utkneli w 3 stopniowej skali 7-10 i rozdaja 9 jak cukierki .

Komentarz: Miniu
2008-02-16
22:39

zanonimizowany533042 Konsul

Coś w tym jest. Recenzentom z kilkunastoletnim stażem trudno oceniać gry typu casual. Po wielu latach w gry raczej stawiające na akcję i fabułę trudno zachwycić się przeznaczonymi na przerwe między "prawdziwym graniem"
Po za tym często ocena autora nie pokrywa się z potrzebą rynku. Np Simsy wileki sukces, a raczej średnie noty. Beyond good & evil świena gra z fantastyczną fabułą, bardzo dobrze oceniana, a wyniki sprzedaży gorsze od zwykłego dodatku do sims.
A co do osobnych recenzentów od gier casual to ciekawy pomysł.

Komentarz: zanonimizowany533042
2008-02-17
07:32

Piger Chorąży

Zgadzam sie z Miniu, wielu recenzentów zamknęło się w w tej skali. Chyba strach przed czytelnikami sprawia, że nie chcą dać za niskiej noty lub też za wysokiej bo to oznacza niezadowolenie u jednych lub u drugich.

A co do oceniania gier specjalnie przez graczy casual dla casual, to chyba jest niemożliwe. Jak ma być ktoś graczem casual jeżeli gra w gry parę godzin dziennie bo to jego praca?
Poza tym recenzja powinna być na tyle dobra aby gracz mógł przeczytać jaka jest gra, a nie jak nią lubi recenzent.

Komentarz: Piger
2008-02-17
18:53

Święty! Konsul

Ja tam nie czytam recenzji, bo w większości się z nimi nie zgadzam :) Za to zawsze czytam opinie innych graczy.

Komentarz: Święty!
2008-02-18
10:31

zanonimizowany361435 Chorąży

Mi również dużo więcej mówią o grze wpisy graczy na forum niż ona sama. Taka smutna prawda, że recenzent pisze dużo, ale rzadko kiedy z recenzji można sobie wyobrazić jaka jest gra, a więc czy mi będzie się podobała czy nie. Najważniejsze dla mnie są cechy gry, a nie cyferka stanowiąca ocenę.

Jeśli chodzi o ocenianie gier casual - zgadzam się, że gracze casual raczej nie czytają recenzji. Bo i po co? Wydadzą na taka grę 10-20 zł, więc nawet jak pograją 3-4h to i tak tańsza to rozrywka niż pójście do kina na jakiś cienki film. Także takie recenzje byłyby raczej dla "bardziej świadomych" graczy.
A co do tego, kto miałby to pisać - jakoś w magazynach motoryzacyjnych znajdują się zarówno testy aut wysokiej klasy jak i klasy A i B. Kwestia profesjonalizmu - Ople Corsa porównuje się z innymi samochodami tej samej klasy. W takim magazynie jeśli ktoś napisałby że VW Golfem jeździ się mniej komfortowo niż Mercedesem klasy S zostałby wyśmiany. W branży gier, jak ktoś napisze o Detektywie Rutkowskim, że Splinter Cell toto nie jest, to każdy się z tego śmieje i bije brawo recenzentowi. Słabo trochę.

Komentarz: zanonimizowany361435

GRYOnline.pl:

Facebook GRYOnline.pl Instagram GRYOnline.pl X GRYOnline.pl Discord GRYOnline.pl TikTok GRYOnline.pl Podcast GRYOnline.pl WhatsApp GRYOnline.pl LinkedIn GRYOnline.pl Forum GRYOnline.pl

tvgry.pl:

YouTube tvgry.pl TikTok tvgry.pl Instagram tvgry.pl Discord tvgry.pl Facebook tvgry.pl