Gry, na których premierę czekam lub gry po premierze, w które chcę zagrać.
Gry do tej listy możesz dodać na stronach serwisu, tam gdzie znajduje się opcja “Czekasz?”, lub przy grach po premierze wybierając przycisk “Oceń”.
Lista gier, które oceniłeś i ocena jaką wystawiłeś.
Gry możesz oceniać w Encyklopedii Gier, przy materiałach o grach i na forum. Dla jednej gry na wybraną platformę możesz wystawić tylko jedną ocenę, kolejne oceny gry dla wersji na konkretną platformę, uaktualniają twoją poprzednią ocenę.
Na tej liście znajdziesz Twoje recenzje gier z ocenami, które zostały wybrane przez redakcję. Jeżeli podczas oceniania gry opiszesz swoje wrażenia i opinię, pojawia się ona w formie postu na forum i jeżeli zostanie wybrana przez redakcję, staje się minirecenzją, opublikowaną na karcie ocen w Encyklopedii Gier.
1 października 2025 - Recenzja Gry
Deep Sleep: Labyrinth of the Forsaken
Grę jak najbardziej polecam. Niemniej nie jest to do końca przygodówka. Jest to miks wielu gatunków i chyba najbardziej pasowałby tutaj turowy survival horror. Ale po kolei."Deep Sleep: Labyrinth of the Forsaken" to poniekąd kontynuacja historii z trylogii Deep Sleep, ale z innym bohaterem i zdecydowanie bardziej rozbudowaną rozgrywka jak i historią. Wcielamy się w Amelię, która próbuje odszukać swojego zmarłego brata - Thomasa. Odkrywa, że poniekąd on "żyje", ale w innej "rzeczywistości" - snach. Śniąc, dziewczyna próbuje odszukać brata i dowiedzieć się o jego losie, ale wyprawa wśród wyśnionych miejsc nie należy do bezpiecznych. Historia w sumie jest dużym plusem, ale z tego słynie ta seria. Co prawda przez jej rozbudowanie z czasem straciła na swojej tajemniczości i klimat się po kilku godzinach rozgrywki rozmywa, ale nadal potrafi zaciekawić. Dialogi są w porządku, choć wiele z nich czyta się niczym encyklopedię, ale też mocno traktują o sferze snów i nie są jakimiś nic nieznaczącymi wypełniaczami i zabijaniem czasu - wszystko kręci się wokół tematu przewodniego gry.Rozgrywka polega na eksploracji snów Amelii. Bazą naszej bohaterki jest mieszkanie brata, w którym za dnia może wykonywać różne czynności - czytać, oglądać TV, czy też wybrać się na przejażdżkę rowerem. Niektóre z nich dodają nam punkty życia lub punkty skupienia do wykorzystania w nadchodzącym śnie. Ponadto odsłuchanie sekretarki na telefonie daję nam odrobinę punktów echa.Czym są poszczególne punkty: Życia nie muszę tłumaczyć, bo wiadomo, że gdy się skończą, to "umieramy" i kończy się sen -- wracamy do "rzeczywistości". Punkty skupienia z kolei pozwalają nam na wytwarzanie przedmiotów podczas snu. W trakcie jego eksploracji natrafiamy na różne przedmioty, które możemy wykorzystać w walce (przede wszystkim), ale nie tylko. Jeśli natrafimy na dany przedmiot, wykorzystamy go, to dzięki punktom skupienia możemy go sobie wyśnić. Każda rzecz ma wytrzymałość, i gdy ta spadnie do zera, to tracimy ów przedmiot, ale własnie punkty skupienia pozwolą na jego przywrócenie. Tym samym znowu będzie można go użyć. Czasami natrafimy w śnie na pokój, w którym wypicie kawy przywróci nam określone punkty skupienia (do wykorzystania tylko raz). Ponadto wśród napotkanych przedmiotów możemy trafić na termos, który po użyciu też przywraca pewną część punktów skupienia. Punkty echa to coś jak punkty doświadczenia - dostajemy podczas eksploracji, za ukończony sen (lub połowę tych punktów za porzucenie snu, niedokończenie go). Można je wykorzystać, uruchamiając w mieszkaniu komputer, do rozwijania różnych umiejętności lub do możliwości wytworzenia przedmiotów w śnie, bez wymogu natrafienia na nie. Tych pierwszych jest mnóstwo. Niekiedy rozwinięcie jednych odblokuje kolejne umiejętności do rozwijania, możliwość zwiększania obrażeń od naszych przedmiotów, zwiększanie punktów leczenia, skupienia, echa itd. W ten sposób możemy stworzyć postać Amelii pod nasze preferencje. Punkty można zresetować i rozdysponować od nowa między snami dzięki tabletkom, które znajdziemy w lodówce. Te elementy RPG całkiem fajnie współgrają z założeniami gry.Zanim gra jeszcze miała premierę, czytałem zapowiedzi autora i byłem zadowolony, że wplótł do gry walkę turową. Jednak nie sądziłem, że będzie jej aż tyle. To sprawiło, że "Labyrinth of the Forsaken" nie jest przygodówką, lecz takim turowym survival horrorem. Bowiem łamigłówki ustąpiły walce, zaś odnajdywane przedmioty w dużej mierze używamy w starciach. Z każdym kolejnym snem walki było coraz więcej. To oczywiście wymuszało na graczu uważnego dobierania umiejętności, dysponowania przedmiotami podczas snu. Po pewnym czasie przyjdzie zmierzyć się nam z bossami. Ci okazali się przekoksowani. O ile na poziomie taktycznym z szeregowymi wrogami nie było problemów, tak boss okazywał się ścianą nie do ruszenia. W ten sposób gra wymusza na graczu ponowne przejście ukończonych już snów, aby nabić punktów echa do rozwoju i odszukać przedmioty, które pozwolą wrogom zadawać bardzo duże obrażenia. Taki backtracking i grind w jednym. Na szczęście twórca wypuścił łatkę, w której była możliwość zmiany poziomu trudności. O ile pierwotnie gra miała jeden - taktyczny, dodano później fabularny i taki, w którym gracz sam mógł sobie dostosować parametry rozgrywki. Pajęczycę pokonałem jeszcze na poziomie taktycznym, ale był to czysty fuks, zaś na pozostałych bossów zmieniłem już na tryb fabularny, w którym co prawda walka też występuje, ale wrogowie mają zredukowane punkty życia i potyczka trwa bardzo krótko. W grze też jest jakieś skalowanie poziomów przeciwników, bo gdy rozwinąłem postać Amelii pod walkę z pajęczycą, to przy kolejnym podejściu miała już nieco więcej życia jak i jej miniony także. Trochę to jednak zabijało przyjemność z gry. Bowiem człowiek nastawia się na przygodówkę w stylu trylogii Deep Sleep, z okazjonalnymi walkami, a dostaje coś odwrotnego. Jak wspomniałem na początku "Labyrinth of the Forsaken" to bardziej turowy survival horror z elementami przygodówki, RPG, roguelite i strategii. A skąd tu się jeszcze wzięło roguelite? Bowiem przy kolejnym śnie w tym samym miejscu, część przedmiotów zmienia położenia, część jest innych, zmianie może ulec rozstaw pokoi. Przez to też powtarzałem jeden sen trzy razy, bo raz się okazało, że nie dostałem wymaganej rzeczy pod zdobycie przedmiotu fabularnego a nie mogłem go wyśnić i tym samym nie mogłem zrobić progresu. Z innych minusów - występują błędy gramatyczne i ortograficzne.Co do reszty elementów występujących w grze: muzyka jest bardzo dobra, grafika to duża pikseloza, ale nie wpływa ona na komfort gry. Napisy można sobie dostosować pod własne potrzeby - dla mnie te rozpikselowane były czytelne i w przeciwieństwie do tych "czystych" idealnie współgrały z grafiką. Dźwięki OK. Wczytywanie gry mogłoby być szybsze. Gra zapisuje się w określonych momentach, ale gdy wychodzimy zapisuje się - w tym samym miejscu zaczynamy gdy uruchomimy później grę. Język polski jak zwykle na plus, podobnie jak polska cena, adekwatna do zwartości.Dla osób lubujących się w klasycznych przygodówkach "Deep Sleep: Labyrinth of the Forsaken" może okazać się niestrawne ze względu na walkę i elemnty innych gatunków. Niemniej jest wersja demo i każdy może sobie sprawdzić, czy taka rozgrywka przypadnie do gustu, czy nie. Ja oceniam tę część odrobinę niżej od trylogii, ze względu na rozmywający się klimat niepokoju, za dużo walki i przekoksowanych bossów wymuszających backtracking. Jednak nadal jest to kawał niezłej gry.
1 października 2025 - Recenzja Gry
Beyond Sunset
Chciałbym polecić, ale zwyczajnie nie mogę, bo z czasem bardziej irytowała, niż dawała radość.Będzie krótko: Beyond Sunset to trzecioligowy staroszkolny FPS, czy jak kto woli boomer shooter.Koło takiego Turbo Overkill to ta gra nawet nie stała.MINUSY:- kiepsko zaprojektowane mapy: niby nie są duże, ale bardzo nieintuicyjne. Mapa niewiele pomaga.- latanie za kluczami, rękami (do odcisków palców), po całej mapie: dobrze to obrazuje poziom drugi, gdzie udajemy się na koniec lokacji, aby w komputerze otworzyć bramę na początku lokacji a tam na kompie otwieramy kolejna bramę, ponownie gdzieś w okolicach końca miejscówki. Potem to już w ogóle jest misz-masz z tym otwieraniem i hakowaniem.- nudne hakowanie: jak odpalam dynamicznego FPSa to chcę taki gatunek a nie grę logiczną z kierowaniem strumienia światła. Lubie gry logiczne, ale jak mam na nie ochotę, to sobie je odpalam.- pojawianie się wrogów: tutaj tylko w niewielkim stopniu eliminujemy wrogów przed sobą, większość pojawia się z czapy grupami, po kilka serii. Takie coś zawsze z czasem nudzi. Dlatego za bardzo nie lubię arena shooterów.- wrogowie pojawiają się za naszymi plecami: jestem na końcu korytarza skąd eliminuję przeciwników a tu ubywa mi życia, bo za mną pojawił się ni stąd ni zowąd wróg. Tragedia.- na poziomie drugim z fragmentem z kwarantanną mutanty się respawnują po kilku, kilkunastu sekundach.- w tym samym miejscu są też niewidzialni, co pewnie jest błędem- z czasem rozgrywka zwyczajnie przynudza- przeciętny movement- niesatysfakcjonujące odnajdywanie sekretów (w sumie są chyba dodane na siłę)- kiepskie audio: umierający wrogowie na pierwszym poziomie krzyczą podczas śmierci aż "rozrywa" głośniki. Ktoś myślał, że to będzie zabawne jak będzie co chwilę słyszał zagłuszający wszystko inne jęk? Poza tym dźwięki mocno niedopracowane, brakuje mnóstwo odgłosów.- na drugim poziomie zdobywamy od nowa kolejne bronie, które w sumie zdobyliśmy wcześniej. Upgade'y też tracimy.- to może najmniejszy minus, ale jeśli wydawca jest z Polski, to powinny być polskie napisy. I w sumie widniało, że gra ma język polski, bo taki sobie wybrałem w menu, ale raz, że i tak 95% tekstów było nieprzetłumaczone, to po jakimś czasie już do wyboru był tylko angielski.PLUSY:+ strzelanie i eliminacja kataną jest nawet OK.+ estetyka i atmosfera są nawet niezłe+ muzyka+ jest w miarę taniaReszta jest przeciętna.Ja mocno się rozczarowałem. Nie było tutaj jakiegokolwiek funu. Z każdą kolejną minutą bardziej irytowała i gdy ginąłem, to zwyczajnie wyłączałem, bo nie chciało mi się powracać do gry.
1 października 2025 - Recenzja Gry
Labyrinth City: Pierre the Maze Detective
Szukanie drogi wśród labiryntów ludzi, ścieżek, drabin i wielu innych rzeczy. Rozgrywka na papierze prosta, ale w rzeczywistości jest trudniej. Świetnie narysowane grafiki - pełne szczegółów, dopracowane i niekiedy zabawne. Wiele różnych krain, ale z racji, że głownie szukamy prawidłowej drogi do celu i tylko chodzimy rozgrywka z czasem może znużyć. Co prawda wpleciono też na każdej mapie pojedyncze łamigłówki, ale są one banalne. Po drodze szukamy też skrzyń, gwiazdek, notatek, które składają się na pełne przejście poziomu. Synkowi się podobała, mi też przypadła do gustu.
1 października 2025 - Recenzja Gry
The Alien Cube
Pierwszoosobowa przygodówka a bardziej to walking sim z okazjonalnymi ucieczkami przed potworami i sporadycznymi, banalnymi łamigłówkami. Bardziej tutaj wędrujemy eksplorując okolicę, aby znaleźć przedmiot, dzięki któremu dostaniemy się do dalszej lokacji lub zrobimy coś, by popchać fabułę do przodu. Struktura rozgrywki jest liniowa, nie zgubimy się, zawsze wiadomo, co należy zrobić.Jak w poprzednim "The Land of Pain" mamy atmosferę grozy w klimatach Lovecrafta, z tym, że tutaj jest bardziej wyeksponowana. Mamy więc schizy głównego bohatera, sugestywne lokacje a także notatki, które nakreślają tło fabularne. Jak ktoś grał w kilka lovecraftowskich gier, to wie czego się tu spodziewać. Zakończenie na pewno też nie zaskoczy.Wykonanie jest nierówne. O ile grafika jest w porządku, to jednak technicznie gra pozostawia trochę do życzenia - tekstury doczytują się na naszych oczach nawet kilkanaście sekund, są przycinki, spadki fps. Natomiast dźwiękowo jest pierwsza klasa - ten aspekt potrafi niekiedy wywołać niepokój. Starowanie - cóż, głownie chodzimy, ale jest też trochę kucania i skakania - to drugie wykonano fatalnie a jest kilka momentów, w których przeskakujemy platformy. Wtedy najczęściej możemy zginąć, bo skok reaguje z opóźnieniem i trudno niekiedy wyczuć, kiedy nacisnąć spację.Ogólnie gra jest niezła. Nieco lepsza niż "The Land of Pain", ale w większości to nadal dostajemy to samo. Ma niezły klimat, jest podzielona na rozdziały, jak to grach tego typu sprzed ponad dekady. Całość to około 3 godziny rozgrywki. Cena jest przesadzona, dlatego jak ktoś miałby ochotę w nią zagrać, to kupować na dużych promocjach poniżej 40 zł.
14 września 2025 - Recenzja Gry
Paper Trail
Niebanalna, świetna gra logiczna. Pomysł na rozgrywkę jest niby prosty, ale jak świetnie zrealizowany! Otóż kierujemy Paige, która opuszcza dom i wyrusza w kierunku Uniwersytetu. Droga do niego wiedzie przez różne miejsca, w których natrafimy na wszelkiego rodzaju przeszkody - przeważnie ścieżka jest "urwana". Odwracając fragmenty obrazu w postaci kartki dopasowujemy rewers do głównego obrazka, aby nasza bohaterka mogła przejść do kolejnego miejsca, czyli następnego obrazka. Obrazki raz są prostokątami, innym razem kwadratem, albo mają nieregularne kształty a kartki możemy odwracać i zginać w różnych kombinacjach w 90 czy 180 stopniach z niemal każdego boku lub rogu. Niejednokrotnie jeden bok będziemy zginać kilka razy, bo wraz z postępem tworzenie ścieżek staje się coraz bardziej wymagające. Z czasem dojdą posągi, które blokują odwrócenie kartki w tym miejscu gdzie się znajduje, więc należy go ustawić tak, aby nie blokował. Innym razem będziemy włączać promienie świetlne, które należy pokierować do źródła. Czasami musimy ustawić ścieżki tak, aby identyczne znaki, niczym w domino, łączyły się ze sobą. Jest tego trochę i każda kraina ma swój charakter i sposób rozgrywki, oczywiście bazujący na pomyśle wyjściowym.Pomiędzy przejściami do kolejnych krain śledzimy historię, w której też zaginamy kartki, ale to akurat już nie stanowi wyzwania. Sama opowieść mnie nawet zaintrygowała. Byłem ciekaw, co tak naprawdę stało się z bratem, jak i sama historia jest świetnie poprowadzona, taka życiowa.Graficznie jest bardzo przyjemna dla oka i zrobiona gustownie, bardzo czytelnie. Jedyne zastrzeżenia mam co do muzyki, w której dominują wokalizy do ambientowych dźwięków. Z czasem zaczęła zwyczajnie irytować, bo wydawało się, ze słyszę ciągle ten sam utwór.Technicznie gra śmiga bez problemu, zapisuje się bardzo często, zazwyczaj co krainę. Rozgrywka jest na kilka godzin. To oczywiście może się wydłużyć jeśli zechcemy zdobywać osiągnięcia. Na promocji można kupować.
27 sierpnia 2025 - Recenzja Gry
Dome Keeper
Dobra gra, ale rozwijający pomysł na rozgrywkę Wall World jest lepszy. W Dome Keeper zabrakło mi głównego celu. Bardziej to zbiór różnych scenariuszy i wyzwań, nic więcej. Szkoda, bo w ten sposób, po kilkunastu godzinach nie odczuwałem, by powrócić do gry i odpalić kolejny scenariusz, bo powtarzalność, tak jak w Wall World, jest oczywiście dość duża a zmiany kosmetyczne.Ogólnie w Dome Keeper jesteśmy tytułowym strażnikiem kopuły, która osadzona jest na powierzchni a pod nią eksplorujemy skalne głębiny w poszukiwaniu zasobów. Wyposażeni w wiertło przebijamy się przez skały zbierając zasoby i odnajdując relikty (w tym ten najważniejszy). Zasoby, które przenosimy do kopuły możemy przeznaczać na rozbudowę kopuły oraz nasze wyposażenie a także na inne rzeczy, o ile trafimy na określony relikt. Możemy w ten sposób zwiększyć szybkość naszego inżyniera, wyposażyć go w lepsze wiertło, czy wzmocnienie, które pozwoli nam zabierać ze sobą więcej zasobów. Kopułę z kolei możemy rozbudowywać aktywnie i pasywnie – Aktywnie, czyli zwiększać moc broni, ulepszać celownik, szybkość działka a pasywnie – zwiększając ochronę kopuły. Oprócz tego możemy zyskać udoskonalanie innych rzeczy, jeśli znaleźliśmy odpowiedni relikt i zdecydowaliśmy sią na jedną z dwóch możliwości jakie nam on dawał. Na przykład możemy zyskać jeszcze lepszą ochronę kopuły, innym razem zyskamy wiertło, które udoskonalamy poprzez zwiększanie ilości wierteł, możliwość bocznego wiercenia; możemy zbudować windę, którą zabiera nasze zasoby (nie musimy wtedy z nimi wracać do kopuły); materiały wybuchowe – zwiększanie ich mocy, ilości; portal teleportujący; odstraszacz stworów, który opóźnia ich przyjście; możemy też zyskać towarzysza Wiertłomieja, który wierci poziomo w miejscu, w którym go zostawiliśmy – jego też możemy dzięki zasobom udoskonalić - może wiercić dłużej, efektywniej itd. Jest jeszcze kilka innych opcji, które możemy dodać do swojej kopuły. Do wyboru do koloru. W zależności od scenariuszu jedną niekiedy możemy wybrać na starcie. Inne zdobędziemy w trakcie.Rozgrywka przeważnie wygląda tak, że kopiemy pod kopułą a co jakiś czas do niej wracamy, aby walczyć z atakującymi potworami. Po walce wracamy na dół w poszukiwaniu zasobów i za jakiś czas wracamy, by znowu walczyć z hordami i tak jest cały czas – do czasu aż znajdziemy główny relikt gdy dostarczymy go do kopuły stajemy wtedy do walki z ostateczną chmarą potworów.Sami wybieramy na starcie w jaki scenariusz/tryb zagramy. Możemy dostosować poziom trudności, wielkość mapy, wybór kopuły (jest 4 do wyboru – każda ma inną broń), dodatkowy gadżet, zwierzęcego towarzysza itd. Możliwości trochę jest, ale większość nie zmienia identycznego gameplaya polegającego na zbieraniu zasobów.Grafika jest pikselowa, przyjemna, kolorystycznie miła dla oka, choć bloczki zawsze wyglądają tak samo. W sumie na niczym tu nie zawiesimy oka, może poza środowiskiem w tle kopuły. Niektóre środowiska i pikselowe wykonanie, użyte barwy przyciągały oko. Muzycznie jest w porządku, choć tej muzyki jest zwyczajnie za mało. Dźwięk OK. Technicznie bez problemów. Sterowanie przyjemne zarówno na padzie jak i klawiaturze/myszy. Jeśli wyjdziemy w trakcie rozgrywki to gra zapisuje się w danym momencie i w tym samym później powracamy do gry (W Wall World traciliśmy aktualny postęp), co dla mnie jest zawsze fair rozwiązaniem.Jednak Wall World ma więcej ciekawszych rozwiązań – zamiast nieruchomej kopuły mamy robopająka, którym poruszamy się po ścianie w poszukiwaniu kopalń z zasobami. Nawet z podstawowych bloczków zbieraliśmy zasoby, które można było wydać w menu na ulepszenie. Dome Keeper tego nie ma. Jednak Dome Keeper jest lepszy na krótsze posiedzenia i do popykania na luzie. Na pewno do niej sobie jeszcze nieraz wrócę co jakiś czas.
14 lipca 2025 - Recenzja Gry
Wizordum
FPS w oldskulowej oprawie i mechanikach, ale przystępnych dla współczesnych odbiorców. Fani Dooma, Hexena, czy Heretica poczują się jak w domu.Wizordum to ponad 20 poziomów wypełnionych wrogami, sekretami i wyposażeniem, które pomogą nam w eksterminacji wrogich hord. Akcja dzieje w różnych środowiskach: opustoszałe lub płonące miasta, świątynie i ich podziemia, kanały, bagna, lasy, ośnieżone przełęcze, kopalnie, czy nawet ogromny statek wojenny. Urozmaicone miejscówki podkreślane są przez dobrze dobraną muzykę – od spokojnych, sielskich utworów na początkowych mapach, po dynamiczniejsze utwory. W każdej też dojdzie nam nowy wróg. Tych jest trochę do eliminacji. Podstawowe to różnej maści gobliny – prości wojownicy z buławami, opancerzeni dowódcy, którzy dysponują magicznym uderzeniem na odległość, szamani miotający kulami ognia, czy późniejsze wersje goblinów rzucające toporami, goblińscy wodzowie lub najbardziej psujące krew piloci powietrznych amfibii, które ostrzeliwują nas dość intensywnie a w przypadku ich eliminacji jeszcze mogą się rozbić w miejscu gdzie stoimy. Poza tym mamy szereg innych wrogów – zombie, które potrafi zaskoczyć tym, że może wyjść z ziemi tuż za naszymi plecami, różne wersje kościotrupów – wojownicy, magowie-nekromanci, czy kusznicy. Walcząc z wojownikami trzeba uważać w jaką stertę kości się zmienią, bo niekiedy powstaną jeszcze raz, co mnie parę razy na początku zaskoczyło. Kusznicy potrafią niekiedy napsuć krwi, szczególnie ci miotający ognistymi pociskami. Poza tym zmierzymy się z topielcami, pająkami, szczurami, humanodalnymi grzybami, w zamczysku ze zjawami, później z dżinami, impami itd. Może i nie ma tego aż tak wiele patrząc na ilość poziomów, ale nie jest też z kolei jakoś mało. Nie wkrada się w ten sposób chaos, gdy atakują nas grupami. Możemy pod ich eliminację dostosować odpowiednią broń i zaklęcia.Zaczynając grę mamy możliwość wyboru między czarodziejką a magiem. Różnica między nimi jest taka, ze później będą mieć nieco inne zaklęcia. Podstawowa broń też jest inna, ale cała reszta już będzie identyczna. Ja grałem magiem. Początkowo jesteśmy wyposażeni w buławę, ale dość szybko stajemy się właścicielami laski, którą miotamy odłamkami mrozu, zamrażając przeciwników (można ich rozkawałkować alternatywnym przyciskiem lub po prostu roztrzaskać buławą bądź inną bronią. Oczywiście równie szybko możemy rzucać ognistymi kulami. Później stajemy się właścicielami pistoletu, rękawic, które porażają wrogów wyładowaniami, mocniejszą wersją kuli ognia, kuszą, którą możemy eliminować wrogów z daleka lub w rzędzie, a także laska chaosu, która miota różnie ogniem i lodem. A na samym końcu mamy księgę śmierci. Rzucając zaklęcie zwyczajnie eliminujemy wszystkich wokół. Niestety użyjemy jej zaledwie kilka-kilkanaście razy, bo „ładunki” są ograniczone. Te, dla każdej broni, zbieramy po drodze. Występują z różnym natężeniem, ale nigdy mi się nie zdarzyło, aby mi skończyły się wszystkie ładunki oraz amunicja i byłbym zmuszony używać wyłącznie buławy. Zawsze będziemy czymś dysponować. Oprócz podstawowego oręża możemy rzucać zaklęcia, które zdobywamy wraz z postępem. Jest ich zaledwie cztery, ale nawet przydają się w określonych sytuacjach (szczególnie, gdy mamy wielu wrogów wokół). Po użyciu potrzeba paru minut, aby się odnowiły. Ja jakoś nie używałem często. Podobnie miałem ze specjalnymi, chwilowymi wspomagaczami jak szata-niewidka, tarcza odporności na lawę, magiczna ochrona, twarda skóra itd. Jeśli już coś wybierałem, to eliksir uzdrawiający czy te ochronne. Podczas walki przełączanie między nimi było niekomfortowe na klawiaturze, dlatego przez zdecydowana większość gry korzystałem z podstawowych umiejętności i broni. W trakcie przechodzenia zbieramy wiele złota, które pomiędzy levelami wydajemy w sklepie na wzmocnienia broni i zaklęć. Można spokojnie wszystko odblokować.Poza wrogami, poszczególne miejscówki wypełnione są sekretami i dla mnie to one okazały się najbardziej satysfakcjonującym elementem. Na każdym poziomie jest ich kilka – o tym ile, dowiadujemy się z poziomu mapy. Zdecydowaną większość znajdziemy bez problemu. Czasami widzimy, że jest jakaś ukryta komnata, bo przez kraty, czy wnękę można dostrzec złoto i ładunki, czy mikstury uzdrawiające. Dlatego wokół miejsca warto chwilę pokrążyć, aby liznąć każda ścianę, spróbować znaleźć przełącznik lub punkt, w który można strzelić i włączyć podnośnik ukrytego przejścia. A gdybyśmy coś przeoczyli, to z pomocą przychodzi mapa sekretów, na którą możemy natrafić na każdym poziomie. Czasami jest na początku, ale zazwyczaj jest gdzieś w środku poziomu. Na niej zaznaczone są pytajniki informujące, że w danym miejscu jest sekret. Wtedy trzeba w tym miejscu mieć oczy szeroko otwarte i zbadać każdy fragment muru lub sufitu. Niektóre przełączniki potrafią być sprytnie ukryte. Z trzy razy musiałem wspomóc się poradnikiem, bo nawet pomimo znalezionej mapy ciężko było odkryć w jaki sposób dostać się do sekretnej komnaty. W nich zazwyczaj znajdziemy dużo złota, ładunki, mikstury a także klucze, które otworzą nam kolejne sekretne komnaty lub klucz do złotych skrzyni zawierających jeszcze więcej bogactw jak i również zaklęcie, dzięki któremu widzimy niewidzialne przejścia/mosty. Ogólnie na odkrywaniu sekretów bawiłem się najlepiej (w końcu lubię dungeon crawlery), ale potrafiły tez zabrać trochę czasu, dlatego mam na koncie ponad 25 godzin rozgrywki. Jeśli chcemy odkryć wszystko to na przejście gry poświęcimy ponad 20 godzin. Jeśli nie interesują nas sekrety, tylko szybka eliminacja wrogów i dotarcie do końca poziomu to Wizordum można przejść nawet w 5 godzin (szczególnie jeśli to jeszcze najłatwiejszy poziom). Grę zakupiłem za około 55 zł, jeszcze podczas wczesnego dostępu. W stosunku do zawartości cena świetna. Sądzę, że te 70-kilka złotych można za Wizordum spokojnie dać a nawet pełną cenę jeśli ktoś tak jak ja będzie chciał odkryć wszystko na 100%.Ponadto gra oferuje edytor, więc można zagrać w swoje poziomy lub innych użytkowników.Z błędami się nie spotkałem poza jednym na ostatnim poziomie przed finalnym bossem, gdzie wrogowie potrafili mnie ostrzeliwać przez tekstury. Wcześniej zdarzyło się to może z raz, gdy wróg przeszedł przez mur i mnie zaatakował (nie była to zjawa). Poza tym nie było jakichkolwiek błędów. Gra się w miarę szybko uruchamia, wczytuje i zapisuje (w grze są też autozapisy w określonych miejscach, ale lepiej częściej zapisywać ręcznie). Bawiłem się bardzo dobrze.
14 lipca 2025 - Recenzja Gry
Cast n Chill
Relaksująca gra o łowieniu ryb w sielskich, pikselowych klimatach. W założeniach nie różni się od tego typu produkcji – łowimy ryby, sprzedajemy je a za kasę kupujemy lepszy sprzęt, który pozwoli nam łapać ryby, które dotychczas były poza naszym zasięgiem. Jednak to, co wyróżnia "Cast n Chill" od innych tego typu gier to świetna, pikselowa oprawa audiowizualna. Grafika jest na swój sposób fenomenalna – chodzi mi tutaj głównie o tła. Feerie barw cieszą oczy, w tafli wody odbijają się kolorowe krajobrazy a wraz z porą dnia zmieniają się wokół barwy, jak ma też wpływ na to, co się w tle dzieje – czy zobaczymy jakieś zwierzątka, które taplają się w wodzie lub polują również na ryby. Pora dnia ma też wpływ na występowanie legendarnych, dużych gatunków ryb, które możemy złowić.Samo łowienie wędką jest proste i ma delikatnie zręcznościowy charakter. Otóż kamera podążą za przynętą i obserwujemy co się dzieje w podwodnym świecie. Gdy ryba złapie przynętę to wciskając i przytrzymując jeden przycisk myszy/kontrolera wciągamy rybę. Jednak większe egzemplarze trochę napsują nam krwi, bo walczą przed wyciągnięciem na powierzchnię. Aby nie wypuściły przynęty musimy co jakiś czas zwalniać przyciski i trzymać ponownie przez odpowiedni czas, aby doprowadzić do złowienia. Te największe gatunki możemy łowić nawet kilka minut – miałem tak z legendarnym halibutem. Wędka i przynęta były dobrane wzorowo, ale ryba tak się opierała i pływała w jedną i drugą stronę, że wyciągnąłem ją dopiero po 10 minutach „walki”. Jednak na potrzeby gry można byłoby nieco szybciej „zmęczyć” rybę.Wędki i przynęty a także lepsze łódki możemy kupować w sklepie za odpowiednią kwotę uzbieraną ze sprzedaży ryb. Wędki możemy jeszcze udoskonalać zwiększając moc i zasięg żyłki. W łódkach z kolei zwiększamy pojemność magazynu na ryby. Jednak nie mamy możliwości kupienia od razu tych rzeczy. Są odblokowywane z czasem, gdy sprzedawca do nas zagada lub gdy wrócimy do sklepu po odkryciu jaki gatunek występuje w danym miejscu a nie dysponujemy odpowiednią przynętą wg encyklopedii, z której zresztą bardzo często będziemy korzystać. W niej znajdziemy informacje o odkrytych gatunkach, jakimi przynętami najlepiej je łowić, ile ich złapaliśmy i w jakiej wadze a także ile ich wypuściliśmy. Ponadto w sklepie możemy wykupić licencję na kolejne łowiska, dzięki czemu zyskamy dostęp do nowego miejsca na mapie.Czas z grą spędziłem miło. Gra jest relaksująca, choć łowienie legendarnych rybek może miejscami zirytować. W trakcie bezczynności gra sama działa w tle i nasz rybak łowi w danym miejscu. Z małymi i średnimi rybami radzi sobie dobrze, ale gorzej z większymi egzemplarzami – bywało, że złowił zaledwie jedną rybę XXL w przeciągu 30 minut. Tryb idle możemy włączyć sami lub w opcjach ustawić po jakim czasie się uruchomi.Sama gra jest przyjemna. Rzeczy, do których mógłbym się przyczepić to przede wszystkim zbyt długa „walka” z łowieniem tych największych legendarnych ryb – mogłyby się „męczyć” szybciej. Poza tym podczas takiego łowienia na skrajach miejscówek ryba znika z ekranu, nie widzimy więc czy ciągnąc żyłkę, czy jednak nie, co nierzadko kończyło się tym, że ryba wypuściła przynętę. Po pewnym czasie mamy dużo kasy, ale nie ma jej na co wydać. Dobrze, że są osiągnięcia, które wydłużają zabawę. Twórcy mają też plany na zabawę wieloosobową, darmowe DLC itd., więc do gry pewnie za jakiś czas powrócę.
26 maja 2025 - Recenzja Gry
Postal: Brain Damaged
Staroszkolny FPS dziejący się w absurdalnym uniwersum gier z serii Postal a dokładniej w pokręconym umyśle Kolesia. Jest ordynarnie, prostacko, niepoprawnie politycznie, bezkompromisowo, brutalnie, krwawo, z niemałą dozą czarnego humoru, z ciągłym puszczaniem oka do gracza wieloma nawiązaniami do popkultury i wydarzeń na świecie. Gra jest nawet krytyką i komentarzem społecznym. Ogólnie dostaliśmy bardziej niż przyzwoita strzelankę.Akcja dzieje się w głowie Kolesia, więc twórcy puścili wodze fantazji i wysłali gracza do zakręconych lokacji jak nowobogackie przedmieścia, szpital psychiatryczny, bagna, Strefa 69 itd. Jeszcze dziwniejszych eliminujemy wrogów. Dosłownie wąsaci kowboje, wybuchający sombrerowcy, pełzające seksilaski BDSM z atakiem buźką niczym Alien, małpie pozytywki, tabletopy RPG i cała rzesza innych, pokręconych przeciwników, których nawet szkoda wymieniać z nazwy, bo cenzura zaraz się przyczepi. A eliminujemy ich łukiem z megadildosem (zwanym penetratorem), bronią strzelającą promieniami (zwana mózgorozjebionem 6900), gwoździarką zwaną panzkokietnikiem, bazooką wyposażoną w bomby „alleluja” z Wormsów, łopatopiłą, i kilkoma innymi. Każda ma tez alternatywny strzał i specjalne działanie, które ułatwia eliminację wrogów. Poza tym mamy standardowy kopniak oraz jeden z najbardziej rozpoznawalnych elementów serii, czyli szczyny aka złoty deszcz. Tego ostatniego możemy mieć kilka wersji, bowiem na swojej drodze możemy zbierać specjalne modyfikacje, które przyczyniają się do szybszej eliminacji wariatów na drodze. Odpowiednia zebrana buteleczka i cyk – możemy sikami zamrażać wrogów. Z innych modyfikacji mamy fajkę, która przywraca nam zdrowie, akimbo – podwojenie aktualnie noszonej broni z nielimitowana amunicją przez pewien czas, piguły zwalniające przez chwilę czas itd. I nie ma tutaj zapychaczy – wszystko się przydaje.To, co jest esencją FPSów jest tutaj na dobrym poziomie. Czuć „siłę” strzału każdej broni, jest wyczuwalny feeling i dobre udźwiękowienie. Eliminuje się wrogów niezwykle przyjemnie. Każda pukawka się przydaje. Przyczepić mógłbym się jedynie do tego, że w kilku miejscach brakowało amunicji a w niektórych zazwyczaj było ich za dużo. Same lokacje, jak wspominałem wcześniej, były ciekawe, mają charakter półotwarty, ale i są też fragmenty korytarzowe. Jednak pod koniec drugiego rozdziału jak i w galerii w rozdziale trzecim można się pogubić i nie znaleźć odpowiedniej ścieżki. Z kolei sekrety są dość dobrze poukrywane. O ile w tego typu grach czuje się, gdzie może być sekretne przejście i intuicja nie zawodziła, tak tutaj widząc gdzieś w oddali wyposażenie, miałem problem się tam dostać lub zwyczajnie nie chciało mi się wykorzystywać dwururki z hakiem, by się tam dostać, bo w przypadku porażki pojawiamy się w tym samym miejscu, ale tracimy trochę życia. Można było bawić się w zapisywanie i wczytywanie, ale Postal: Brain Damaged to dynamiczna gra i szkoda było czasu na rozkminianie, tym bardziej, że nie wszystko mogło być sekretem.Gra jest w bardzo dobrym stanie technicznym. Nie uświadczyłem jakiegokolwiek błędu. Tylko raz utknąłem w jednym miejscu na teksturach a poza tym gra szybko się wczytuje i zapisuje (można zapisać w każdym momencie stan gry). Miejsca z automatycznym zapisem nie są może rozstawione często, ale pojawiają się w kluczowych i odpowiednich miejscach. Stylizowana grafika i użyta kolorystyka jest przyjemna dla oka, wrogowie nie zlewają się z tłem (co w oldskulowych strzelankach się zdarza), udźwiękowienie i muzyka są na dobrym poziomie.Co do minusów, to poza wspomnianym brakiem balansu z rozstawiona amunicją w paru miejscach nie podobały mi się przerywniki fabularne. Były słabo narysowane. Dużym minusem jest głos głównego bohatera. W poprzednich Postalach, w które grałem, a miały polski dubbing, to pan Grębski wypadał dużo lepiej niż aktualny aktor, który jest zwyczajnym drewnem. Tak czytać z kartki to każdy by potrafił.Ogólnie bawiłem się świetnie. Momentami wypada nawet lepiej niż pierwszoosobowy pierwowzór. Jak ktoś lubi staroszkolne FPSy i nie przeszkadza mu kloaczny humor i zakręcony świat, to śmiało, warto zagrać.
24 kwietnia 2025 - Recenzja Gry
Mother Hub
Gra FPS w posępnych, futurystycznych klimatach widocznie inspirowana „Half-Life" i "Doom 3". Wykonaniem i jakością im nie dorównuje, bowiem „Mother Hub” to dzieło jednego dewelopera, który poświęcił na stworzenie gry wiele lat w czasie wolnym, ale jest całkiem niezłą strzelanką w horrorowych klimatach. Dla mnie jest to drugoligowy FPS na poziomie „Dead Effect” (ale bez hord zombie i ze zdecydowanie lepszą historią), czy „Pyramis” i gra dużo lepsza od niedawno ogrywanego przez mnie "Operator8".Wcielamy się w dziewczynę, która zapuszcza się w dawno nieodwiedzane korytarze potężnego kompleksu, który stanowił niegdyś ostatnie centrum ludzkości. Jednak przez setki lat ludzie żyli na górnych poziomach ignorując to, co się działo niżej. Ale to właśnie tam młoda kobieta upatruje szansę na znalezienie lekarstwa dla swojej matki. Wyrusza w misję, która okaże się też szansą dla reszty ludzkości. Historia jest w miarę ciekawa. Odnajdując jakieś ciało, czy działający ekran pojawiają się opcje z wyborami, w które klikamy zapoznając się z korespondencjami, wiadomościami zawierającymi niekiedy przydatne informacje, czy przeszukujemy ciało w poszukiwaniu naboi lub kart dostępu. Z zainteresowaniem czytałem odnalezione logi, odkrywając powoli, co się wydarzyło w przeszłości w tym miejscu. Smaczku dodaje fakt, że przy niektórych znaleziskach mamy wybór opcji, dzięki której mamy coś w rodzaju przeczucia, czy deja vu i zyskujemy więcej informacji, ale jeszcze więcej pytań. Przy końcu gry dokonamy też wyboru, które będzie rzutowało na zakończenie (jedno z kilku). Samo strzelanie jest w porządku. Broni mamy kilka. Zaczynamy z rurką, która sprawdza się w rozwalaniu przeszkód oraz zombiaków. Potem w nasze ręce wpadnie pistolet, futurystyczny rewolwer, karabin itp. Wrogów mamy nieco więcej, ale w miarę urozmaiconych. Zombie, różnej maści humanoidalne potwory, pełzające i latające stwory, czy jakieś zmutowane wielonogi, które nie ruszając się są niemal niewidzialne. Dlatego przez niektóre korytarzy należy przechodzić powoli i mieć oczy szeroko otwarte i szanować każdy nabój.Lokacje są zrobione poprawnie z widocznym upływem czasu, choć nie jest ich tak dużo jak początkowo można było się spodziewać. Nie odczuwałem, że ów obszar był jakiś ogromny. Szybko przechodzimy z jednej miejscówki do drugiej. I tak do końca. W takim „Pyramis” było zauważalne, że trafiliśmy do ogromnego kompleksu. W „Mother Hub” odczuwałem, że wszystko dzieje się tuż za rogiem. I tu też pojawia się kolejny minus – przejście do kolejnych miejscówek to ekran wczytywania. Zawsze. I to na jakieś 10-15 sekund. Ok, grafika ładna, ale nie powinno to trwać tak długo, tym bardziej, że niektóre pomieszczenia były niewielkie. Jak już jestem przy minusach to nie czuć siły strzału, wrogowie na nas nacierają i tak sama atakują gryząc/uderzając (poza latającymi). Z początku trudno rozpoznać, co jest elementem interakcji, a co nie. Zlewało się to, tym bardziej, że akcja dzieje się w mocno zaciemnionych miejscach. Przechodzenie kucając nieprzyjemnie szarpie kamerą. Czułość myszki też trzeba ustawić sobie samemu, bo domyśla jest odrobinę niewielka. Niekiedy potwory przechodzą przez tekstury. Ale poza tym technicznie gra jest w porządku. Nie miałem błędów jak zacinanie się na teksturach, czy wysypywanie się do pulpitu. Przydałyby się też napisy przy dialogach mówionych, bo można czasami nie zrozumieć wypowiedzi. Swoją drogą gra ma bardzo dobry voice acting. Czas na przejście gry to jakieś 2 godziny (plus minus kilkadziesiąt minut), podczas których dużo się dzieje. Wszystko jest skondensowane, nie ma zapychaczy. Gra zapisuje się przy wejściu do danej lokacji. Do tego cena gry jest adekwatna do zawartości. Wiedziałem czego się spodziewać i „Mother Hub” dostarczyła mi nieskomplikowanej rozrywki. Poza tym, jak można zauważyć, gra nie jest zrobiona małym nakładem sił, po taniości, rozpikselowana, udająca staroszkolne shootery (które swoją drogą lubię) i za to też należy się plus.
11 kwietnia 2025 - Recenzja Gry
Hidden Through Time
Sympatyczna gra logiczna polegająca na odnajdywaniu określonych obiektów na mapie. Tytuł sugeruje, że szukać będziemy w różnych epokach, ale to nie ma za wiele wspólnego z historią, tylko jest luźnym podejściem do tematu. Nawet fantastycznym. Edycja podstawowa gry zawiera kilka okresów (prehistoria, średniowiecze, Egipt, czy Dziki Zachód), resztę należy już sobie dokupić jako DLC (Np. Wikingów, Azteków, czy starożytny Rzym). To da nam dostęp do kolejnych map, na których będziemy szukać obiektów a także odblokuje nam w edytorze kolejne rzeczy, które możemy dodawać na własnoręcznych mapach. Tak, gra ma edytor i możemy dzielić się swoją twórczością z innymi graczami. Ci mogą je ocenić pozytywnie lub negatywnie, o ile ktoś ją wybierze do zagrania. Sami też możemy zagrywać się w dzieła innych graczy, dzięki czemu możemy spędzić w grze mnóstwo czasu po ograniu „trybu fabularnego”. Rzecz praktycznie niespotykana w grach tego typu, więc duży plus za tego typu możliwości. Grafiki są proste, kolorowe, czytelne, miłe dla oka. Dźwięki fajne (synkowi, z którym w ów tytuł grałem, bardzo podobało się mruczenie mnichów ;) ciągle w nich klikał, gdy byli na mapie. Muzyczka w tle nie irytuje. Technicznie śmiga bez problemów. Zdecydowanie warto.
7 kwietnia 2025 - Recenzja Gry
The Mute House
Nie jest to rewelacyjny ani słaby czy przeciętny tytuł, ale solidny, dobry survival horror. Mocno inspirowany pierwszym Resident Evil.Ostatnimi czasy wyszło trochę tego typu gier, które inspirowały się lub wręcz w jakimś stopniu kopiowały pomysły z pierwszego Residenta. Zmieniano przy okazji perspektywę kamery, dodawano coś od siebie, fabularnie nie były oczywiście kopią, ale wszystko kręciło się wokół rezydencji opanowanej przez siły zła. Niektóre w pikselowej grafice, inne stylizowane na czasy pierwszych PlayStation lub grafikę z przełomu tego i poprzedniego wieku. "The Mute House" nie wymyśla koła na nowo. To dobra gra, która dostarcza zabawy na kilka godzin.Wcielamy się w policjantkę, która próbuje odnaleźć swoją zaginioną siostrę (pierwsze minuty gramy właśnie zaginioną dziewczyną). Ślad urwał się w opuszczonej rezydencji, która jednak nie jest tak opustoszała jakby się wydawało. Policjantka eksploruje pomieszczenia, odkrywając krok po kroku historię tego miejsca oraz uzyskując dostęp do kolejnych miejsc, eliminując po drodze nieumarłych i inne humanoidalne efekty eksperymentów. Zmierzymy się także z paroma bossami.Po drodze zbieramy klucze bądź inne rzeczy, które otworzą nam zablokowane wcześniej drzwi i przejścia, odkryjemy kilka sekretów, pozbieramy też trochę amunicji, do pistoletu lub strzelby, której tutaj nie jest wiele, ale skutecznie pozwala się rozprawić z przeciwnikami. Pistolet wyposażony jest w laserowy celownik, co nieraz pozwoli oddać nam celny strzał, dzięki, któremu zaoszczędzimy amunicję na później. Strzelba już takiego bajeru nie ma, ale automatycznie ustawia się w kierunku przeciwnika (ale musimy być w jego kierunku choć trochę obróceni) i wystarczy jeden strzał, aby odesłać nieumarłych już definitywnie w zaświaty a przy innych przeciwnikach zadaje większe obrażenia, co pozwala na szybsze wykończenie wroga i przede wszystkim bossów.Niestety ekwipunek nie jest obszerny. Dlatego z początku musimy uważnie dobierać do niego przedmioty. Dopiero gdzieś w połowie gry możemy znaleźć plecak powiększający ekwipunek o dwa sloty. W innym wypadku przedmioty możemy zostawić w szafkach, które są w pokojach z niebieską lampą, gdzie możemy zapisać postępy gry. Zarządzanie ekwipunkiem nie jest jednak zrobione poprawnie. Niepotrzebnych przedmiotów nie możemy wyrzucić ot tak na ziemię. Jedynie kombinowanie z magazynkami i przeładowaniem może zwolnić nam slot – otóż przeładowując magazynek wymieniamy go w całości a nie zgodnie z liczba naboi. Upada on na ziemię, więc wtedy przeładujemy pistolet magazynkiem z ekwipunku, zwalnia się slot i możemy podnieść interesujący nas przedmiot, ale już możemy nie mieć miejsca na leżący magazynek, więc zostawiamy go na podłodze, ale po wyjściu z pomieszczenia i powrocie do niego, tego magazynku już nie będzie, więc trzeba ostrożnie dobierać sobie przedmioty i korzystać z wspomnianych szafek. Znajdziemy też jeden przedmiot, który w sumie do niczego konkretnego się nie przyda, ale irytująco będzie przeszkadzał naszej bohaterce, więc bez bólu można go zostawić w szafce.Oprócz walki (albo unikania przeciwników, którzy są czuli na światło i hałas) przyjdzie nam też rozwiązać kilka łamigłówek – nie powinny sprawić problemów. Jedynie na cmentarzu można trochę dłużej spędzić czasu domyślając się o jaką kartę postaci chodzi wg inskrypcji na nagrobkach. Natrafimy też na kilka tablic z paroma znakami – warto zrobić sobie zdjęcie telefonem tych obrazów – usprawni to późniejsze zastosowanie ich w rzeczywistości.„The Mute House” prezentuje rozgrywkę w staroszkolnym układzie ze statycznymi kamerami. Spokojnie gra się na klawiaturze + mysz i padzie. Czasami może irytować to, że podczas walki cofniemy się i kamera się zmieni i wtedy musimy szybko zareagować, aby się obrócić postacią. . Gra nie posiada mapy, ale spokojnie można się bez niej obejść. Produkcja nie jest rozbudowana a posiadłość nie jest obszerna.Technicznie jest OK, błędów gra nie posiada, ale minusem jest niedopracowana głośność. Strzały z broni są ustawione mega głośno, w porównaniu z innymi dźwiękami. Również wczytywanie się pomieszczeń mogłoby nastąpić kilka sekund szybciej. Graficznie jest w porządku, animacje są przyzwoite, muzyka, choć jest jej niewiele, jest bardzo dobra. Podobnie voice acting. Pełna cena adekwatna do długości rozgrywki i jakości produkcji. Jeśli ktoś lubi tego typu survival horrory, to powinien zagrać w „The Mute House” – to solidna gra w gatunku.
31 marca 2025 - Recenzja Gry
Escape from Naraka
Pierwszoosobowa platformówka, która zabiera nas do fantastycznego świata, w którym napotkamy istoty z indochińskich mitów, jak i nieraz wystrój danej lokacji odnosi się do tamtejszych kultur. Jednak to tylko ciekawostka i tło. Trzonem rozgrywki jest skakanie po platformach unikając przy tym potworów, opcjonalne zbieranie kryształów i jak najszybsze dotarcie do wyjścia. Im prędzej to zrobimy zbierając jak najwięcej kryształów tym wyższa dostaniemy ocenę i zajmiemy lepszą pozycję w tabeli z wynikami graczy. A łatwo nie jest.Biegając (w sumie jest to trucht, nie ma tutaj dynamiki) i skacząc po skalnych czy drewnianych półkach, bądź lewitujących skałach nieraz zmuszeni będziemy do wykorzystania swoich mocy, które zyskamy podczas gry. Pierwszą z nich jest pocisk mrozu, którą możemy rzucić na przeciwnika, aby na półtorej sekundy go spowolnić albo na ruchome przeszkody. Drugie to dash, czyli taki przeskok do przodu. Trzecia moc pozwoli nam na chwilę spowolnić biegnący wokół czas. Wszystkie są użyteczne i często będziemy z nich korzystać, choć spowolnieniem czasu długo się nie nacieszymy, bo zyskamy je pod koniec gry.Poza pokonywaniem platform, unikając upadku w przepaść, przyjdzie nam pokonywanie różnych pułapek jak wirujące kolce, ruchome podłogi, toczące się kule, ruchome platformy z kolcami i kilak innych. Oprócz tego na swej drodzy natrafimy na potwory, których przede wszystkim musimy unikać nie tracąc przy tym życia. Przeważnie będziemy na nich używać lodowego pocisku, aby ich spowolnić. Dotyczy to przynajmniej pierwszych napotkanych wrogów. Trudniej już będzie z kamiennymi gorylami, które poruszają się tylko wtedy, gdy na nich nie patrzymy. A poruszają się bardzo szybko. Odwrócony wzrok na sekundę może sprawić, że zginiemy. Jednak najbardziej irytującym wrogiem była pewna wojownicza kobieta, atakująca w postaci otaczającej ją sfery, która po sekundzie wybuchała. Niekiedy wrogowie występowali w grupach, co utrudniało przedostanie się dalej.Podczas rozgrywki będziemy ginąć dość często. W sumie nieraz nie mamy po prostu szans i giniemy, bo twórcy umieścili stwora gdzieś za rogiem albo nie obejmujemy wzrokiem przy pierwszym podejściu całości lokacji i może coś nas zaskoczyć. Sporadycznie można też zgubić drogę, ale na szczęście kluczowe przejścia sugerują rzucone pochodnie. Po prostu uczymy się danego poziomu na pamięć, jeśli zależy nam na czasie. Ja tylko chciałem ukończyć grę, więc nie zbierałem wszystkich kryształów i artefaktów a i tak gra dała mi w kilku miejscach popalić. Irytujące niekiedy było to, że platformy nie były do końca wymierzone i nierzadko je przeskakiwałem. To akurat nie powinno mieć miejsca w grze, która wymaga płynności i zaplanowania każdego ruchu podczas przejścia na jak najlepszy czas.Grafika jest taka sobie. Optymalizacja niedopracowana. Tekstury zawsze ładowały się kilka sekund po wczytaniu ostatniego autozapisu, czy rozpoczęciu nowego rozdziału. Poruszanie się też nie było jakieś płynne. Trochę się jednak zmuszałem do gry. Nie dostarczała mi zabawy jak chociażby Downward, Crystal Call, czy The Free Ones. Dla mnie średniak.
27 marca 2025 - Recenzja Gry
Flooded
RTS w minimalistycznej oprawie, w którym próbujemy przetrwać w świecie, którego poziom wód wzrasta, przez co musimy głownie optymalizować produkcję i ulepszać budynki z dala od brzegów niż zajmować coraz to nowe połacie terenu. Może dlatego w opisie mamy nazwę „odwrócony RTS”, choć w sumie poza centralizacją budynków cała reszta nie różni się od gier tego typu.„Flooded” oferuje kampanię oraz tryb szybkiej gry i tryb fuzji, które odblokujemy dopiero w trakcie kampanii. Sam tryb fabularny jest takim rozbudowanym samouczkiem na wiele godzin. W trakcie poszczególnych rozdziałów poznajemy coraz to nowsze możliwości, nowe budynki, opcje, nowe tereny, do których inaczej musimy podejść z rozgrywką. W trakcie gry musimy osiągać wyznaczone cele oraz przechodzić do kolejnej ery „płacąc” odpowiednią ilością wymaganego produktu (np. woda, ołów, metal itd.). Tymi celami jest przede wszystkim wybudowanie pewnej liczby konkretnych budynków, rozwinięcie jakiejś technologii a z czasem nawet zniszczenie wrogich jednostek. Aby nie było łatwo każde kolejne mapy mają utrudnienia w postaci mniejszej wyspy, twardego podłoża (wtedy trzeba inaczej pozyskiwać wodę), warunków pogodowych, czy piratów. Co jakiś czas poziom wód podnosi się (co kilka minut w grze), dlatego istotne jest szybkie rozwijanie naszej wyspy i budynków. Tutaj nie zrobimy sobie kawy, by popijając ją obserwowalibyśmy, jak rosną nam cyferki poszczególnych zasobów. Trzeba mieć cały czas rękę na pulsie. Pomimo tego „Flooded” nie jest jakąś frustrująca zabawą na czas. Podczas kampanii nie przegrałem ani razu na poziomie normalnym.Ogólnie kierujemy grupą ocalałych górników. Zaczynamy zawsze z główną kwaterą kopaczy, kilkoma budynkami mieszkalnymi, studnią i magazynem na wodę oraz kopalnią żelaza i jej magazynem. Z początku musimy takich budynków zbudować więcej, aby przejść do kolejnej ery (elektryczności), by odblokować możliwość tworzenia kolejnych budowli (np. paneli słonecznych, magazynów energii) a także wielu innych. Kolejna era to znowu kolejne budynki i odblokowanie możliwości ich ulepszenia. Możemy budować port, aby tworzyć statki zwiadowcze, które odsłaniają pytajniki na mapie (są to głównie miejsca z kuframi z określonymi zasobami), lub kontenerowce zbierające dane zasoby w pobliżu a także już jednostki bojowe. Drugi port z kolei pozwala nam handlować zasobami. Istotnym budynkiem jest laboratorium, w którym możemy rozwijać technologie, które zwiększają produkcję, obniżają koszty – po prostu ułatwiają nam rozgrywkę. Z racji ograniczonego miejsca na wyspach możemy na początku budować też tartak czy kamieniołom, który pozbywa się z wyspy drzew lub kamieni, tworząc w ten sposób puste miejsce, na którym możemy postawić ważny budynek. Jedną z ważniejszych budowli jest sztuczny ląd, który nieraz uratuje nasz budynek, do którego zbliża się woda. Każda budowla wymaga odpowiednich zasobów, zaś kopalnie wymagają też do pracy wody. Dopilnowanie tych trybików rozgrywki stanowi klucz do sukcesu.Oprawa graficzna jest prosta. Z początku może się wydawać nieczytelna, ale z czasem, gdy już przyzwyczaimy się do niej, to nie będziemy mieć problemów z rozróżnieniem poszczególnych budowli. Interfejs też jest czytelny. Tryb fabularny to prosta historyjka, naiwna, ale sympatyczna. Technicznie śmiga bez zarzutu. Nie uświadczyłem żadnych błędów. Polskie napisy są też w porządku. Nie jest to jakiś żmudny RTS i stanowi fajną odskocznię od tych rozbudowanych strategii na wiele godzin. „Flooded” to szybkie rozgrywki na jakieś pół godziny, godzinkę (w kampanii) a nawet zdecydowanie krócej, gdy ktoś jest obyty w gatunku. Mi gra podeszła, fajnie przy niej spędziłem czas, choć RTSy mam już raczej za sobą.
25 lutego 2025 - Recenzja Gry
Hoa
Platformówka, której oprawa audiowizualna jest największym atutem. Wykonanie artystyczne jest na naprawdę wysokim poziomie, słusznie porównywane do starych azjatyckich filmów, głównie ze studia Ghibli. Plansze olśniewają kolorystyką, kunsztem rysowników oraz doborem barw. Nie wszędzie tak jest, bo podwodny świat w porównaniu z resztą wypada słabo, ale i tak jako całość grafika jest najmocniejszym punktem Hoa. Wizualiom próbuje dorównać muzyka, która świetnie współgra z tym, co widzimy na ekranie. Muzyka jest bardzo dobra, kojąca, relaksująca (tam, gdzie trzeba) i świetnie jej się słucha. I to kolejny element na wysokim poziomie. Reszta rzeczy już niestety oprawie audiowizualnej nie dorównuje, ale to nie oznacza, że jest źle.Gameplay jest prosty, nieskomplikowany i nie sprawia przez większość czasu jakichkolwiek trudności. Nie jest to platformówka z jakimiś wymagającymi zagadkami, nie jest to produkcja, w której liczy się zręczność, ani precyzja. Brniemy naszą bohaterką przez kolejne światy nie napotykając jakichkolwiek przeszkód. Jedynie ostatnia „kraina” może sprawić trudności, gdyż bawi się fizyką i trzeba czasami się „przestawić”, aby poprawnie przejść jakiś fragment planszy.Przemierzając poszczególne krainy mamy zawsze do odszukania kilka złotych motylków oraz odnalezienie kilku konkretnych miejsc z symbolem. Wykonując dane zadanie dostajemy od najważniejszej istoty w krainie moc, która pozwala nam na pokonywanie przyszłych przeszkód. Są nimi np. podwójny, skok, odbicie, pchnięcie itp. Czyli nic szczególnego. Ot rzeczy, które ułatwiają rozgrywkę, ale są też przeważnie absolutnymi podstawami rozgrywki w platformówkach.Tło fabularne jest mega sztampowe. Twórcy nie poszli w kierunku czegoś oryginalnego, tylko zaserwowali to, co często pojawia się w grach, czyli roboty/technika niszczące przyrodę. Wałkowane wielokrotnie nie tylko przez gry w gatunku.Długość gry to około dwóch godzin. Przy pełnej cenie niezbyt atrakcyjnie ona się prezentuje, ale zawsze można zakupić Hoa gdzie indziej lub na konkretnej promocji. W grę może zagrać każdy, kto nawet omija platformówki ze względu na zazwyczaj niemały próg wejścia, ale Hoa jest pod tym względem przyjazną grą. I przyjemną. Ma relaksować i to się jej udaje, nawet gdy chwilę dłużej przyjdzie nam pokonać przeszkodę pod koniec gry.
5 lutego 2025 - Recenzja Gry
Greed Stays Home
Mam mieszane odczucia. Przede wszystkim poprzednia gra dewelopera Befriended Curse była lepsza. Również równe 3 tygodnie temu zagrałem w grę z identycznym motywem fabularnym pt. Scauage. Tamta była darmowa, miała nieco większą swobodę, ale pod każdym innym elementem wypadała już gorzej. Greed Stays Home to gra mega liniowa i oskryptowana, co przy niewielkim miejscu akcji jest aż nadto odczuwalne. Szkoda, że gra aż tak trzyma za rękę. Dużo lepiej byłoby szukać samemu odpowiednich przedmiotów bez tekstowych sugestii. A tak szwendamy się po domu, robimy proste czynności aż załączy się skrypt i pchamy historię do przodu. Fabularnie mnie kompletnie niczym nie zaskoczyła. Ma fajny klimat, animacje zjawy podczas jej jumps scary, specyficzną, ale przyzwoitą oprawę wizualną, dobry dźwięk. Do tego są polskie napisy i odpowiednia, polska niesugerowana przez Steam cena. Tania, ale też grę można ukończyć w mniej niż godzinę, widząc dwa zakończenia.Greed Stays Home w moim odczuciu okazuje się średniakiem, ale mimo wszystko polecam. Po kolejne gry studia sięgnę, bo lubię tego typu produkcje, ale mam nadzieję, że będą zbliżone do Befriended Curse niż owego tytułu.
5 lutego 2025 - Recenzja Gry
Stirring Abyss
Turowe RPG, którego akcja dzieje się w dość nietypowej scenerii bowiem na morskim dnie. Kierujemy załogą okrętu podwodnego USS Salem, który w wyniku katastrofy utknął w bliżej nieokreślonym miejscu na oceanie. Stanowi on niejako bazę, z której będziemy wypuszczać się na okolice, ratować członków załogi oraz odkrywać tajemnice, popychając fabułę do przodu. A to przy akompaniamencie turowych potyczek, które stanowią główną oś rozgrywki.Choć większość czasu spędzimy na oceanicznym dnie, to wiele decyzji podejmiemy w naszym okręcie. Początkowo uszkodzony i zalany, musimy go z czasem naprawiać przeznaczając na to zasoby odnajdywane podczas naszych eskapad. Gdy to zrobimy możemy daną kajutę przekształcić w konkretne miejsce, o ile dysponujemy odpowiednią ilością materiałów, które np. po każdej zakończonej sukcesem misji odnawia nam pasek życia o konkretną ilość punktów albo zwiększa poszczególne materiały. Najdroższa jest opcja rozbudowy kajuty, która zwiększy nam o jedno miejsce w drużynie podczas misji. Ponadto zyskamy możliwość rozbudowy okrętu o reflektory, torpedy i radar, które pomagają drużynie podczas misji na dnie oceanu. Reflektor może rozjaśnić wskazany punkt na mapie, torpedą możemy zbombardować określony punkt a radar wskazuje przez jakiś czas wrogów oraz zasoby do zebrania a także źródła tlenu. Wszystkie są bardzo przydatne, choć nieraz musimy odczekać kilka tur, aby użyć ich ponownie.Na pokładzie okrętu będziemy też rozwijać naszą załogę osobowo, jak i ogólnie. Po walce nieraz postać awansuje na kolejny poziom (tutaj ciężko to przewidzieć, bo gra nie podaje, ile punktów zostało do kolejnego poziomu lub po prostu tego nie zauważyłem) dzięki czemu zyskamy wybór między dwoma umiejętnościami (pasywne i aktywne). Wybierając jedną dostajemy jeszcze możliwość zwiększenia jednego z czterech atrybutów. Oprócz tego mamy też możliwość mutacji członka załogi przyznając na to jeden punkt z zasobów, który losowo pojawia się na dnie oceanu podczas eksploracji. Postać zyskuje wtedy dodatkowe umiejętności. Poza tym mamy możliwość rozwoju załogi przeznaczając w drzewku punkty „clues” na konkretne bonusy, które zwiększają np. życie wszystkich załogantów o konkretne punkty, punkty poczytalności, obrony, % ataku, zwiększenie szansy na automatyczne przeładowanie harpuna, zwiększenie obrażeń ładunków wybuchowych itd. Na pewno punktów nie wystarczy na wszystko, więc trzeba z rozwagą rozwijać załogę. Natomiast rozwój osobowy kończy się na poziomie nr 6, więc w miarę szybko wymaksujemy pierwsze postacie.Punkty „clues” a także inne ilości zasobów możemy przeznaczyć na odkrycie schematów pod rzeczy do ekwipunku lub stworzenie interesującego nas przedmiotu. Są to apteczki, zbiorniki z tlenem, harpuny, morfina, amfetamina, race i inne rzeczy o określonym działaniu, które mamy w ekwipunku podręcznym i po użyciu z niego znikają. Ja praktycznie tworzyłem tylko apteczki i to wyłącznie w początkowej fazie gry. Później nie miałem potrzeby ich wytwarzania lub odkrywania schematów. Punkty „clues” wolałem przeznaczyć na ogólny rozwój. Jeszcze dodam, że owe punkty dostajemy za eksplorację na dnie oceanu odkrywając konkretne miejsca z pytajnikiem, przekaźniki sowietów oraz za pokonanych wrogów.Teraz coś o eksploracji i walce. Toczy się ona turowo w rzucie izometrycznym zazwyczaj na niewielkim obszarze. Postać ma dwa punkty akcji, ale akurat poruszanie się zabiera stopniowo dany punkt – wystarczy obserwować pod portretem postaci odpowiedni wskaźnik. Należy mieć na uwadze, że jeśli poruszymy się nawet o jedno pole, to zablokuje nam to już wykorzystanie tego punktu akcji na przeprowadzenie chociażby ataku. Istotny jest także pasek tlenu. Z czasem on ubywa i niekiedy trzeba posiłkować się zbiornikami tlenu, w które możemy wyposażyć jakąś postać albo znaleźć na mapie naturalny zasobnik tlenu lub sowiecki zbiornik. W sumie nigdy nie zabrakło mi tlenu tak, że postać zmarła a po osiągnięciu celu misji jeszcze eksplorowałem mapę w poszukiwaniu zasobów. Jednak grałem na poziomie łatwym. Zaczynałem na normalnym, ale walki na starcie były bardzo wymagające, więc zacząłem ponownie na „easy”. I było tak w sam raz, a zauważalnie łatwiej zrobiło się w drugiej połowie gry, nawet pomimo pełnego stanu „zepsucia”, który ładuje się im dłużej jesteśmy pod wodą, a który odpowiada za większą liczbę pojawiających się wrogów oraz zwiększa ich statystyki. O „zepsucie” jeszcze wspomnę przy okazji misji pobocznych.Różnorodności przeciwników nie ma dużej. Mamy ryboludzi, który atakują z dystansu, meduzy, które zadają obrażenia rażąc lub wybuchając, nieumarłych/zmutowanych nurków sowieckich oraz kilka innych stworów, które atakują w zwarciu lub z dystansu zabierając nie tylko punkty życia, ale i punkty poczytalności. Często używają specjalnych zdolności w walce, przez co niektóre starcia mogą przysporzyć problemów, szczególnie gdy trafimy na spora grupkę antagonistów (a zazwyczaj występują w co najmniej trzyosobowych grupach). Sama walka jest absorbująca i przez całą rozgrywkę nie odczuwałem znużenia.Na dno schodzimy, aby wypełnić misje związane z głównym wątkiem, ale nie tylko. Otwierając mapę w okręcie możemy przeznaczyć punkty zasobów na odkrycie dodatkowego punktu na mapie z misją poboczną. Te polegają głównie na odkrywaniu konkretnych zasobów w określonych turach, odszukaniu członka załogi, który zasili nasze szeregi, bronieniu kapliczki przez 10 tur przed wrogami. Zrealizowanie celu tego ostatniego obniża punkty „zepsucia”. Jest jeszcze odkrywanie sowieckich baz, co z czasem zarysuje przed nami wizję alternatywnego zakończenia. Trochę ich jest, nie są wymagane, lecz opcjonalne, ale ułatwiają rozgrywkę i dotarcie do ostatecznego celu. Wypełniłem wszystkie poboczne misje i odczuwałem monotonii. Nie są to zapychacze i nie jest to grind (tego w grze nie ma).Graficznie jest przyjemna dla oka, choć oceaniczne dno nie poraża szczegółowością. Jednak niekiedy wrogowie zlewali mi się z elementami tła jak koralowcami itp. Gdyby nie motyw muzyczny podczas walki, to czasami bym nie wiedział, że jeszcze jest wróg do zlikwidowania. Ale to były pojedyncze przypadki i tylko na określonych mapach. Szkoda też, że nie można samemu wybrać koloru kombinezonu. Nieraz musiałem najeżdżać kursorem na postać, aby upewnić się, że to jest ta właśnie osoba, która chcę w danym momencie pokierować. Dźwięki i muzyka są w porządku. Intro fajnie wprowadza do opowieści i samej rozgrywki. Interfejs jest w miarę czytelny, po krótkim czasie nie stanowi dla nas jakiejkolwiek zagadki.W grze spędziłem kilkanaście godzin, kończąc wszystkie misje poboczne. Grę można pewnie ukończyć nawet w kilka godzin pomijając je, ale ja się na tyle dobrze bawiłem, że chciałem ją wymaksować tam, gdzie się w moim przypadku dało. Z czasem nieco żałowałem, że nie kontynuowałem gry na poziomie normalnym, mogłem przemęczyć ten początek. Zazwyczaj gram co najmniej na normalu, ale tutaj pierwsze wrażenie miałem takie, że szykuje się wymagająca produkcja. Ogólnie jak najbardziej polecam.
30 grudnia 2024 - Recenzja Gry
Tower of Mask
Zdecydowanie warto. Jest to kolejna odsłona klasycznych dungeon crawlerów rpg w „nowoczesnej” oprawie audiowizualnej i gameplayowej. Tower of Mask wskakuje do czołówki tychże gier zaraz obok Legend of Grimrock, czy Operencii. Niektóre elementy nawet wypadają lepiej niż w LoG, inne może mniej, ale pewne jest to, że dostajemy świetnego dungeon crawlera.PLUSY:+ Walka. W przeciwieństwie do Legend of Grimrock nie ma tutaj tańczenia wokół wrogów. Gramy jednym bohaterem i to jego w pełni kontrolujemy, więc możemy ciosy blokować, uderzać po przekątnej lub pod innym kątem. Kamera nie jest sztywna jak w LoG i innych podobnych erpegach. Dzięki temu walka nabiera własnego charakteru. Owszem, niekiedy przyjdzie i nam „zatańczyć” jak w Grimrockach, ale przede wszystkim przy większej ilości wrogów (ale nie zawsze) lub tych poruszających się dynamiczniej. Zazwyczaj nie musimy przeskakiwać z pola na pole podczas walki, ale spokojnie obserwować ruchy nieprzyjaciela. Zawsze mamy czas, aby wycelować i zadać odpowiedni cios w zależności od noszonej broni. Zadając cios krytyczny możemy „przejść” przez wroga przesuwając go jeszcze uderzeniem tarczy. Nie mam tutaj żadnych uwag.+ Rozwój postaci. Niewielki, bo punkty rozdysponujemy na 6 atrybutów jak Siła, Zręczność, Zwinność, Siła woli, Ochrona i Życie. Niemniej każdy przyznany punkt odczujemy na własnej skórze. Każdy punkt w zwinność to coraz szybsze poruszanie się, Zręczność – lepsze opanowanie walką bronią dwuręczną. Siła – zadawanie zwiększonych obrażeń. I tak dalej. Jest minimalistycznie, ale zrobione z głową.+ Level design. Poziomy są fajnie zaprojektowane. Punkty zapisu są rozmieszczone w odpowiednich miejscach i praktycznie zawsze jest z nich blisko do kluczowych miejsc. Sekrety, zapadnie i miejscówki zazębiają się nawet między piętrami.+ Zagadki. Nie są trudne. Raczej o prostym lub umiarkowanym poziomie trudności. Niekiedy trzeba być po prostu spostrzegawczym. Jeśli widzimy za paleniskiem korytarz to na 100% do niego istnieje jakaś droga. Na murach znajdziemy też wskazówki, które nakierują nas na niejedno rozwiązanie. Są w miarę zróżnicowane, szczególnie biorąc pod uwagę, ograniczenia gameplayu. Jest ich w sam raz, na pewno nie ma ich w przesadzonej ilości jak chociażby w Bard’s Tale IV.+ Wrogowie. Oparci o jednym koncepcie, ale to jest właśnie w tym ciekawe. Nie mamy tutaj zróżnicowanych istot, ale ludzi, którzy noszą różne maski i tym samym mają inne ataki, inaczej wyglądają, mają inne słabe punkty, po prostu różnią się, choć są to zawsze ludzie (i latający duszek). Nosząc określoną maskę wrogowie zyskują różne umiejętności. Są tacy, którzy przechodzą przez mury, inni teleportują się w pobliżu nas, kolejni swoja maską wyrzucają w naszym kierunku trujące opary lub miotają ognistymi kulami. Mi najbardziej spodobała się maska-korona, która z człowieka robiła dosłownie marionetkę. Jest oryginalnie i wyróżniająco na tle dungeon crawlerów.+ Wyposażenie. Jest duża ilość sprzętu, który posłuży nam w wędrówce. Mamy różne miecze, włócznie, młoty bojowe, morgenszterny, magiczne laski, sztylety itd. Każda ma określoną wytrzymałość i ulega z czasem zniszczeniu, więc trzeba na to zwracać uwagę, mając przed sobą przeciwników. Na szczęście podręcznych broni mamy 3, które możemy sobie zmieniać na bieżąco (prawa ręka). W lewej nosimy tarcze, pochodnie, czy latarnię. Poza bronią jest dużo różnych przedmiotów, które dają nam bonusy zwiększające punkty atrybutów. One już nie ulegają zniszczeniu. Ekwipunek możemy rozbudowywać odnajdując kolejne sakwy. Natomiast w pobliżu punktu zapisu mamy dostęp do paleniska będącego głównym magazynem przechowującym zbędne w danej chwili przedmioty. Dostęp do nich jest na każdym poziomie. Dlatego warto w nim składować przedmioty, szczególnie te, które wyglądają na rzadkie. Może się okazać, że figurka znaleziona na pierwszym poziomie przyda się kilka pięter wyżej.+ Broń palna. Jest, co może być zaskakujące, ale twórca dodał ją jako hołd dla survival horrorów. Ilość amunicji jest ograniczona, dlatego warto sobie zachować strzelbę, czy zmodyfikowany pistolet na bossów/głównego bossa. Komu to przeszkadza, może jej nie używać.+ Różne poziomy trudności do wyboru na starcie. Każdy znajdzie coś dla siebie. Różnice polegają głównie na sile wrogów oraz ilości odnajdywanych przedmiotów, przede wszystkim mikstur uzdrawiających. Grając na poziomie normalnym nigdy mi ich nie brakowało, wręcz zawsze miałem z 30 butelek zapasu, więc dla obeznanych w gatunku graczy sugeruję wyższy poziom trudności.+ Grafika jest w porządku. Nie ma wodotrysków, ale jest odpowiednia dla tego typu gier. Nie jest to jakiś bieda pixel art i paskudnie zaprojektowane tekstury. Jest schludnie i przyjemnie dla oka.+ Atmosfera. Klimat się wylewa, niekiedy faktycznie ma znamiona horroru, szczególnie gdy atakuje nas wróg w pewnej masce. Tower of Mask ma to, za co tego typu gry lubię, a więc niepewność kolejnego kroku i zastanawianie się, co znajdę tam za rogiem.+ Brak aspektu survivalowego, czyli nie musimy zbierać żywności. Nie ma paska głodu a głodny bohater nagle nie ma kary do siły (jedyne co nas ogranicza w ekwipunku to liczba slotów). Dla mnie plus, choć dla niektórych może być to już minus. To już osobiste preferencje.+ Dobry dźwięk+ Na dzień pisania recenzji jeszcze nie ma języka polskiego, ale kończę robić tłumaczenie do gry, więc za niedługo gra otrzyma polskie napisy.+ Baaardzo przystępna cena. Kupiłem grę na premierę za niecałe 38 zł. Gra jest warta nawet pełnej ceny, bo oferuje ponad 10 godzin rozgrywki. Tower of Mask to 10 poziomów (w sumie 9, bo ostatnie piętro to tylko główny boss), które są w miarę rozbudowane. Oczywiście na poziomie łatwym grę przejdziemy szybciej, na normalnym liczyłem tak jedną godzinę na poziom, choć pod koniec trzy ostatnie poziomy są ze sobą połączone różnymi wyjściami i wejściami. Ale to nadal atrakcyjna cena w stosunku do zawartości.MINUSY:- Trochę takie na siłę, bo fabularnie to oczywiście pretekst do eksploracji. Jednak odnajdywane teksty na murach nie zdradzają nam za wiele, nie są zbyt ciekawe, fabuła to bardziej zbiór domysłów. Podobnie treść opisów niektórych przedmiotów brzmiała dziwnie. A to jakaś geneza broni a ostatnie zdanie to przemyślenia (bohatera?).- Szkoda, że nakładając np. maskę z trującymi wyziewami, sami nie mogliśmy zadawać takich obrażeń (jakimś specjalnym przyciskiem), tylko dostawaliśmy skromny bonus do atrybutów. Podobnie z niektórymi innymi maskami.- Chciałoby się więcej ;)
5 grudnia 2024 - Recenzja Gry
Warhammer 40,000: Boltgun
Lubię retro shootery, ale Boltgun jest średni. Naprawdę chciałbym polecić tę grę, ale ona z czasem robi się okropnie monotonna. Dłużyła mi się niemiłosiernie. Składa się na to niewielka różnorodność wrogów i kiepski level design. Nieraz błądziłem, ponieważ brakowało charakterystycznych punktów odniesienia. Niektóre poziomy to były miejscówki z odbiciem lustrzanym, niezbyt urozmaicone, w których łatwo można było się pogubić (sztandarowym przykładem była mapa z fioletowymi portalami). Same poziomy nasrane są wrogami, którzy spawnują się w określonych momentach i nie możemy danego miejsca opuścić dopóki nie rozprawimy się z przeciwnikami i znajdziemy odpowiednich kluczy otwierających drzwi. I tak w kółko. Oczywiście miejscówka wypełniona jest po pachy amunicją, której nigdy nie brakuje. A najlepsze są sekrety. Zazwyczaj powinny to być miejsca, przy których trzeba pokombinować, albo mają trudne do zauważenia wejście, czy ukryte za kontenerami itp. W Boltgun sekret można odkryć nawet podnosząc jakiegoś power upa nieszczególnie ukrytego na krawędzi przejścia. Przeważnie jest w środku kontenera. To już lepiej, aby ich w ogóle nie było, bo to żałosne rozwiązanie. Zero kreatywności.Podczas progresu towarzyszy nam lewitująca pochodnia, która w założeniu miała nam ułatwiać odnajdywanie drogi oraz informowanie o progresie, ale w praktyce w ogóle nie pomaga w tym pierwszym a przeważnie tylko przeszkadza pojawiając się znienacka przy nas, przez co bardzo często do niej strzelałem, bo myślałem, że to wróg lub pocisk demona. Nawet błędnie informuje o wyczyszczeniu miejsca z wrogów. Często było tak, że jednak kilku przeciwników jeszcze się pojawiało i raz stojąc przy beczkach mnie załatwili. Totalnie nieprzydatna rzecz.Szkoda, że te elementy są kiepskie i zabijają przyjemność z gry, bo feeling strzelania jest naprawdę świetny. Choć broni nie jest zbyt wiele, to niemal każdą przyjemnie eliminowało się wrogów. Jedynie shotgun był najmniej przydatną bronią, bo był za wolny jak na tempo rozgrywki i ilość wrogów a także podręczny „siekator”, co jak na boomer shootery jest dość zaskakujące. W sumie najprzyjemniejsza jest pierwsza giwera, która wpada nam do ręki. Dzięki broni dokonujemy soczystej rozpierduchy i leje się mnóstwo pikselowej krwi. Tylko, ile można? Z czasem dopada jednak znużenie, którego nie miałem ogrywając Amid Evil, czy Turbo Overkill. Nawet dawkowanie fragmentami nie pomagało. Niestety, jest to duże rozczarowanie i 5/10 to maks, co mogę dać tej grze.
4 grudnia 2024 - Recenzja Gry
The Case of the Golden Idol
Przygodówka detektywistyczna, w której dociekamy co (i dlaczego) wydarzyło się przed morderstwem. 12 spraw do rozwiązania, które składają się na intrygującą historię. Odkrywanie szczegółów i dedukcja wypada tutaj zdecydowanie przystępniej niż w Obra Dinn, które utrudniało rozwiązywanie spraw przez swoją chaotyczność scen. W „The Case of the Golden Idol” wszystko jest po kolei, dzięki czemu łatwiej wyłapać smaczki fabuły zaś odkrywanie historii jest bardziej wciągające. Pod kątem opowieści, rozgrywki nie mam tutaj nic do zarzucenia. Jedynie graficznie mi nie przypadła do gustu, choć ma swój „urok” i rozumiem taki zamysł twórców. Jednak, gdyby była na poziomie choćby „Card Shark”, to byłoby zdecydowanie lepiej. Niemniej to po prostu świetna gra.
14 listopada 2024 - Recenzja Gry
Return to Grace
Dość przyjemny symulator chodzenia, z okazjonalnymi łamigłówkami, które są prostym wypełniaczem. Wcielamy się w Adie Ito, która przybywa na stację księżycową, aby odkryć co tam się stało ze sztuczna inteligencją. Wędrujemy po stacji oraz jej okolicach i posuwamy fabułę do przodu poprzez poznawanie historii za pomocą pozostałości sztucznej inteligencji - osobowościami jak Logika, Empatia itp. a także dzięki nagraniom. Nie ma tutaj czytania notatek. Jedynie wsłuchujemy się w to, co ma do powiedzenia bohaterka oraz jej nowi towarzysze. Jest OK, choć pod koniec była zbyt przegadana, co nudziło, bo wiadomo, jak to się skończy. Oprawa audiowizualna jest bardzo dobra. Retrofuturyzm jest przyjemny dla oka choć oszczędny. Bardzo wysokiej jakości jest dubbing. Dialogi nie brzmią jakby były czytane z kartki, ale są pełne emocji i dobrze zrealizowane. Jak najbardziej można zagrać, jeśli ktoś lubi tego typu gry.
12 listopada 2024 - Recenzja Gry
A Little to the Left
Gra logiczna polegająca głównie na układaniu przedmiotów – dopasowywaniu ich kształtami, kolorami, czy użytecznością. Jest niekiedy pomysłowo, ale czasami trafi się poziom, w którym trzeba domyślić się „co autor miał na myśli”. Na szczęście można tego typu zagadki pominąć, z czego dwa razy skorzystałem, bo kompletnie nie miałem pojęcia jak dane rzeczy ułożyć a w mojej opinii dobrze wykombinowałem. Niektóre łamigłówki można rozwiązać na dwa lub trzy sposoby. Niby wszystko fajnie, ale czasami odczuwałem stratę czasu. Oprawa audiowizualna też nie była zachęcająca. Muzyczka taka sobie a grafika kolorystycznie jest mdła, nie ciesząca oka. Ogólnie taki średniaczek. Nic słabego, nic szczególnego.
12 listopada 2024 - Recenzja Gry
Spirit of the North
Ogromne rozczarowanie. Jest ogromnie powtarzalna, nijaka, bez jakiejś krzty kreatywności. Kierujemy lisem oraz jego wersją duchową i oczyszczamy krainę z czerwonej zarazy, która upatrzyła sobie kamienne glify i ważniejsze miejsca. Po drodze tez przynosimy kostury do zwłok szamanów/kapłanów, aby ci odnaleźli spokój ducha. Nic więcej. Eksploracja jest nudna pomimo półotwartych map. Lokacje również są nudne i nijakie, sprawiające wrażenie niedokończonych. Ot wędrujemy wśród skalnych ścian i skaczemy po skalnych półkach bądź murach. Po czwartym rozdziale nie miałem ochoty na więcej. Już wolę sobie odpalić symulator chodzenia w ciekawej scenerii lub właśnie ze zmieniającymi się lokacjami niż wracać do tej gry. Jedynie muzyka trzyma tutaj przyzwoity poziom.
3 listopada 2024 - Recenzja Gry
Hellslave
Bardzo dobry dungeon crawler. Pomimo niemałej powtarzalności nie znudził mnie przez te kilkanaście godzin.Duże plusy to oprawa audiowizualna. Rysunki mi się podobały. Dźwięk też jest fajny, muzycznie jest nieco ubogo, ale wszystko trzyma co najmniej przyzwoity poziom. Fabularnie też mi podeszła. Historia jest dobrze prowadzona. Teksty, opisy czytałem z przyjemnością. W ogóle polskie tłumaczenie jest bardzo dobrej jakości. Jak to bywa zazwyczaj w RPG, jest też dużo wyposażenia do wyboru i wielokrotnie zmieniałem i dostosowywałem je do najbliższych potyczek. Umiejętności aktywne i pasywne, które wybieramy po osiągnięciu kolejnego poziomu nie są zapychaczami. Podczas walki praktycznie używałem wszystkich aktywnych. Uznanie należy się za dopracowane i wyważone poziomy trudności. Grałem na normalnym i zacząłem na Inferno i wszystko ładnie się spina. Nie jest za łatwo, ani nie jest za trudno. Walk jest sporo, ale ja dawkowałem ją sobie po jednej, dwóch miejscówkach i tym samym gra nie zdążyła mnie znudzić jak swego czasu Darkest Dungeon. Ogólnie Hellslave jest przystępniejszy od DD.Z minusów na pewno wymieniłbym nieco nieczytelną walkę. Na początku trudno mi się było połapać, kto ma jaką kolejność, ale potem już to ogarnąłem, choć trudno było przewidzieć jak silny wymierzymy cios. W Darkest Dungeon na spokojnie wiedziało się, ile zadamy obrażeń. Tutaj nigdy nie byłem pewien. Z innej beczki - za mało wpada w przeszukiwaniu lub po walce materiałów do tworzenia. Także trudno przewidzieć jakie przedmioty w przyszłości mogą być bazą pod crafting. W ten sposób jedne zniszczyłem i potem czekałem na to aż wpadną po walce. Na niektóre w ogóle nie trafiam i np. nie zrealizowałem jeszcze drugiej instrukcji, bo brakuje mi jednego elementu. W ten sposób skrzynia szybko się zapełnia :)Grę ukończyłem z przyjemnością. Warto.
15 października 2024 - Recenzja Gry
Kvark
Przyjemny FPS, który wiele osób przyrówna do Half-Life, bo są wspólne elementy, ale dzieło czeskich programistów stara się mieć swoją tożsamość. Znajdziemy wiele odniesień do komunizmu a same notatki śmieszno-gorzko komentują „życie” "pracowników" kompleksu badawczego. Niby są zabawne, ale wiemy doskonale (dotyczy to głównie graczy z krajów, które były pod wpływem ZSRR), że miało to odzwierciedlenie w tej dawnej, ponurej rzeczywistości. Gra to trzy rozdziały, które kończą się bossami. Pierwszy toczy się w różnych podziemnych miejscach jak więzienie, kanały, czy torowa kolejka. W drugim sięgamy wręcz dna kompleksu (kopalnia) a także zwiedzamy biura i betonowe konstrukcje a w trzecim walczymy na powierzchni. W tych miejscach przyjdzie się nam zmierzyć z mutantami, robotami i pracownikami konglomeratu. Dużego zróżnicowania nie ma, ale to może i dobrze. Również miejscówki wyglądają podobnie, jeśli chodzi o korytarze czy pomieszczenia (szczególnie w rozdziale pierwszym – dalej jest już pod tym kątem lepiej). W sumie rozmieszczenie korytarzy nie ma za bardzo sensu – są, bo są. W końcu to gra, w której skupiamy się na rozwalaniu wrogów i ewentualnym odnajdywaniu sekretów. Nie nazwałbym też tej gry boomer shooterem. Nie jest aż tak dynamiczny, bohater wysoko nie wyskoczy a upadek nawet z niewielkiej wysokości to utrata wielu punktów życia albo śmierć. Przy takim Johnnym z Turbo Overkill bohater wręcz człapie. Można grać bardzo spokojnie, powoli przechodząc grę – dla mnie to i tak plus. Do naszej dyspozycji oddano 10 rodzajów broni i każda się przydaje, bo np. kałach ma dość ograniczone maksimum amunicji, pozostałe bronie niewiele lepiej, więc często zmieniamy wyposażenie w rękach, co też dobrze rozwiązano. Sama gra jest łatwa (na poziomie normalnym), amunicji i apteczek nigdy nie brakuje a w rozdziale trzecim jest ich nawet zdecydowanie za dużo a wrogowie nie są jacyś upierdliwi (poza dronami i strzelcami w żółtych kombinezonach, którzy mają dobrego cela).Technicznie gra nieco pozostawia do życzenia. Miejscówki nie są jakieś rozbudowane, gra nie jest jakaś dynamiczna, ale często pojawiał się lag i drobne ścinki podczas większej akcji na ekranie. Graficznie nie ma wodotrysków, ale karta i procesor już po kilku chwilach głośniej chodziły. Do tego gra kilka razy wysypała się do ekranu, w tym dwa razy z komunikatem o błędzie krytycznym. A z racji, że zapis gry jest w określonych miejscach (i tylko raz), to podczas takiego błędu powtarzamy dany etap. Z innych błędów zauważyłem, że wrogowie strzelali przez ściany i popsute są osiągnięcia na Steam – część się w ogóle nie aktywowała po spełnieniu warunku a te od postępu resetowały się po wyjściu z gry. Minusem może też być monotonne lokacje w pierwszym rozdziale. Ale dobrze się bawiłem, strzelanie było przyjemne, notatki czytałem z ciekawością (jest język polski). Po prostu, to dobry FPS.
14 września 2024 - Recenzja Gry
Caravan SandWitch
"Caravan SandWitch" to relaksująca gra przygodowa nastawiona na swobodną eksplorację. Nie ma tutaj walki. Tylko my i nasza furgonetka, którą przemierzamy piękny, ale też zdewastowany świat (a raczej jego urywek) celem odnalezienia siostry. Po drodze pomożemy też przyjaciołom i napotkanym postaciom a także dowiemy się kim jest tajemnicza osoba, która śledzi nasze poczynania.Ogólnie gra mi przypomina "Sable" i trochę "Eastshade" - spokojnie zanurzamy się w wykreowany świat i odkrywamy jego tajemnice. Z tym, że tutaj mamy naszą furgonetkę, która stopniowo ulepszamy. W ten sposób z czasem zyskujemy wyposażenie, które pozwoli nam otworzyć wcześniej zablokowane miejsca - niestety niekiedy powrócimy do wcześniej odwiedzanych miejscówek. W nich na nas zazwyczaj czekają komponenty do zebrania potrzebne do rozbudowy pojazdu lub cel zleconego zadania.Eksploracja, choć powtarzalna, nie nuży z racji świetnej oprawy audiowizualnej. Grafika jest miła dla oka, dopracowana a w tle gra spokojna muzyka. Technicznie dostajemy też skończony produkt. Jak do tej pory nie natrafiłem na jakikolwiek błąd. Gra automatycznie zapisuje nasze postępy. Po ponownym uruchomieniu zaczynamy zabawę tam, gdzie ostatnio skończyliśmy. Do tego gra ma świetna cenę w pln.Z minusów (poza powracaniem do tych samych miejsc): infantylne postacie, standardowe zadania typu "przynieś, podaj, pozamiataj", prawie wszyscy to homo (sorry, ale powinna być zachowana równowaga, tym bardziej, że mamy tutaj swego rodzaju post-apo, więc tym sposobem ludzkość na tej planecie długo nie przetrwa ;)), brzydka minimapa i dialogi zasłaniające trasę podczas jazdy (powinny być umiejscowione na dole ekranu). Ukończenie gry zajęło mi ok.11 godzin. Dla mnie takie 7,5/10 - miło spędziłem czas, ale nie jakoś wyjątkowo. Niemniej warto zagrać.
11 września 2024 - Recenzja Gry
The Last Campfire
Gra, która pod przykrywką uroczej oprawy audiowizualnej skrywa opowieść o nadziei dla samotników, osób w trudnych chwilach, rozdartych, będących na rozdrożu. I pewnie takowe osoby bardziej docenią wydźwięk tej produkcji. Nierzadko jest banalnie, ale też w prostocie tkwi siła. Na mnie opowieść nie zrobiła jakiegoś niesamowitego wrażenia. Ot poprawna, bezpieczna historia. Tak samo jak łamigłówki, które w większości są banalne. Może przy trzech trzeba było bardziej ruszyć głową. Dlatego osoby szukające wyzwań takowych tutaj nie znajdą. Długość rozgrywki jest odpowiednia: 6-7 godzin max. Gdyby była dłuższa na pewno wkradłaby się monotonia. Oprawa wizualna jest przyjemna, ładna i czytelna. Audio i muzyka również. Technicznie jest dopracowana. Wszystkie te elementy fajnie składają się w całość i dostajemy grę dobrą.
31 sierpnia 2024 - Recenzja Gry
Doors: Paradox
Mam mieszane odczucia co do tej produkcji. Bardzo przypomina serię The Room, która wiadomo, że jest przyjemna, ale też bardzo łatwa. "Doors: Paradox" jest jeszcze łatwiejsze, bo ograniczone do niewielkiej przestrzeni. Nie stanowi jakiegokolwiek wyzwania. Ot wystarczy być odrobinę spostrzegawczym i dobrze kojarzyć i dopasowywać kształty. Coś jak klocki dla dwulatków. Trzon rozgrywki wygląda podobnie: znajdujemy jakąś wajchę czy dźwignię, dopasujemy ją do miejsca przeznaczenia, przekręcimy i otwiera nam się skrytka z konkretnym przedmiotem lub mechanizm z prostą łamigłówką. I tak przez większość rozgrywki. Oczywiście drzwi się różnią stylem, wykonaniem, animacjami, ale to tylko otoczka. Najważniejsza rzecz, czyli łamigłówki to banał i duże rozczarowanie.Jak zaczynam grę, staram się ją skończyć. I "Doors: Paradox" ukończyłem, ale przyznam, że chciałem ją kilka razy już porzucić z braku wyzwania i wkradającej się nudy. Już gry o szukaniu kotków dostarczają więcej zabawy i wyzwania.
19 sierpnia 2024 - Recenzja Gry
Dread Delusion
Grę miałem na oku od pojawienia się karty na Steam. Gdy pierwszy raz twórcy wypuścili wersję demo, zachwyciłem się. Melancholijna atmosfera w oprawie z końca poprzedniego wieku w fantastycznych klimatach i oryginalnej kolorystyce – to oraz inne rzeczy mnie wtedy urzekły. Gdy ukazała się pełna wersja Dread Delusion początek nadal był zachwycający – była to dla mnie gra na 10. Jednak z każdą kolejną spędzoną godziną w pierwszym szeregu pojawiały się mankamenty a także dominowało poczucie zmarnowanego potencjału. Ostatecznie postanowiłem ocenić Dread Delusion na 7,5/10.PLUSY:+ koncept gry i świata – krainy rozbite na lewitujące wyspy będące kilkoma różnymi miejscówkami, do których można dostać się poprzez mosty zwodzone będące swego rodzaju przejściami granicznymi albo z pomocą latających statków (tutaj już do każdej, nawet najmniejszej wyspy). Na papierze musiało się to prezentować nieźle, ale jest to też niewykorzystany potencjał.+ klimatyczna grafika i kolorystyka – patrząc na screeny od razu będą kojarzyć się z danym tytułem, co dodaje gry wyjątkowości i nawet oryginalności. Grafika przywołuje produkcje z końca poprzedniego wieku, co lubię. Tutaj została wykreowana i wykorzystana bezbłędnie.+ muzyka – melancholijna, nieśpieszna, uspokajająca i pomimo swojej prostoty nie nudziła. Świetnie współgra z oprawą graficzną.+ otwarty świat – w sumie taki półotwarty, ale gdy zyskamy odpowiednie papiery i otworzymy granice możemy bez przeszkód wędrować po całej krainie. Tak samo, gdy zdobędziemy latający statek.+ eksploracja – budowa świata pełna pobocznych ścieżek, ruin z „ukrytymi” przełącznikami zachęca do odkrywania świata na 100%+ questy – nie jest ich wiele, z jakością jest różnie, ale ogólnie całkiem przyjemnie odkrywało się alternatywne ścieżki ich wykonania. Do tego wiele z zadań wymagało od nas podjęcia decyzji i poparcia którejś ze zwaśnionych stron.+ z czasem rośliny odżywają i pojawiają się kolejny raz ci sami wrogowie, ale z racji, że i tak nie ma z nich punktów doświadczenia, tylko przedmioty, to można ich spokojnie omijać.+ brak grindu.+ używanie zaklęć – bardzo przyjemna animacja.+ używanie łuku – satysfakcjonująca eliminacja wrogów.+ możliwość zakradania się do wrogów od tyłu i zadanie ciosu w plecy, które zabiera znacznie więcej punktów życia.+ przyjemny i czytelny interfejs.+ odpowiednia cena i długość rozgrywki oscylująca koło ponad 30 godzin, gdy chcemy odkryć wszystko (kilkanaście godzin, gdy skupimy się na wątku głównym).ANI PLUS ANI MINUS:* rozwój postaci – nie ma tutaj punktów doświadczenia. Opiera się na odnajdywaniu lewitujących czaszek, które odpowiadają punktom złudzenia (Delusion) – gdy zbierzemy odpowiednia ilość tych czaszek, dostajemy punkt, który możemy rozdysponować na cztery atrybuty (Might, Giuile, Wisdom, Persona), które odpowiadają za konkretne umiejętności od ataku, obrony, lore, otwierania zamków i rozbrajania pułapek, rzucanie zaklęć, charyzmy, czy handlu. Niewiele, ale na dany świat pasuje. Szkoda tylko, że produkcja opiera się głównie na dwóch atrybutach i bez takiego ataku lub obrony można spokojnie się obejść.* Fabularnie nic nowego.* Nijakie, niekiedy pretensjonalne, sztucznie brzmiące dialogi.* brak balansu w losowym wypadaniu przedmiotów z wrogów, czy w skrzyniach. Za dużo wypadało mi wytrychów, których nigdy mi nie brakowało poniżej 20 sztuk a za mało strzał. Nie wpływa to jednak na rozgrywkę, bo gra jest łatwa i poza strzałami nie brakowało mi w grze niczego innego.* w każdej krainie możemy uzyskać dostęp do miejsca, które jest naszym bezpiecznym schronieniem do odpoczynku, przygotowania mikstur itp, które możemy rozbudowywać przeznaczając na to zebrane zasoby. Dla mnie to totalnie zbędna opcja. Tylko rozbudowa wielkiej willi była sensowna, bo wiązała się z jednym zadaniem do wykonania.MINUSY:- zbyt schematyczna budowa świata – choć sam koncept wykreowanego świata jest świetny, tak już budowa zadań i poszczególnych światów jest zbyt schematyczny. W każdej z głównych krain musimy odnaleźć po jednym z byłych kompanów głównej przeciwniczki. Tam też mamy do wykonania po jednym głównym zadaniu, które będzie rzutować na los danej krainy. Mamy jednego kartografa, jeden hotel, w którym za opłatą można odpocząć. Ogólnie pomimo nieco różnych krain schemat goni schemat. Nie ma zaskoczenia i większej różnorodności w zadaniach.- zbyt późno dostajemy statek do swobodnej podróży. Gdy już go zakupiłem miałem za sobą niemal wszystkie zadania poboczne. Zostały do eksploracji wyspy, do których nie było innej możliwości dostania się jak właśnie statkiem powietrznym.- mało wysp, które można odwiedzić naszym statkiem. Mega niewykorzystany potencjał na więcej zadań i eksplorację.- system walki w zwarciu jest prostacki. Zadanie silnego ciosu, cofnięcie się, zadanie ciosu, cofnięcie i tak w kółko. Ogólnie żywcem wyjęty z ARX Fatalis.- niewielki bestiariusz i wyłącznie dwa ataki przeciwników (na odległość i w zwarciu).- na poziomie normalnym gra jest banalna. Twórcy wprowadzili poziom hard w jednej z ostatnich aktualizacji (gdy już kończyłem grę), ale jeśli polega tylko na zwiększeniu pasku zdrowia wrogów to i tak nie warto go odpalać.- Świat zbudowany jest pod otwieranie zamków/rozbrajanie pułapek i lore. Gdy miałem już je rozwinięte na maksa, dawałem punkty w charyzmę (przydatna przede wszystkim w rozmowach). Punkty w siłę uważam za zbędne.- ubogie udźwiękowienie. Mijamy grupki ludzi i nie słyszymy w tle nawet niezrozumiałych ludzkich rozmów, to samo w karczmach itd.- pomimo trybu dnia i nocy większość postaci (poza handlarzami) spotkamy w tych samych miejscach, w których stoją jak kołki.- brzydkie grafiki 2DPomimo minusów grę ukończyłem z przyjemnością, bez zmuszania się do niej.
4 sierpnia 2024 - Recenzja Gry
Lunacid
Staroszkolny dungeon crawler z prostym systemem walki, wciągającą eksploracją, świetną atmosferą, na która składają się: oprawa graficzna oraz (mniej) oprawa muzyczna.Jednak zacznę od kilku minusów, która ta gra posiada:- przede wszystkim odnawianie się przeciwników po ponownym wejściu do danej lokacji po zapisaniu gry. Jeszcze zrozumiem, gdy musimy wrócić do danej miejscówki po jakimś czasie, ale niefajne jest, gdy zapisujemy progres, wychodzimy z gry, a gdy ją odpalamy i wczytujemy, to wszyscy wrogowie są ponownie na swoich miejscach. I trzeba kolejny raz się przez nich przebijać. Nie stanowi to jakiegoś problemu, ale sztucznie wydłuża grę i sprawia, że trzeba sobie zarezerwować z godzinę czasu, aby daną lokację przejść od A do Z. Nie jest to gra na krótsze posiedzenia. W ten sposób nierzadko miałem grę odpaloną w tle a w międzyczasie robiłem konieczne rzeczy w prawdziwym życiu :P- to samo z pauzą. Aby sobie wstrzymać grę trzeba znaleźć spokojne miejsce. Samo wejście do menu nie zatrzymuje gry i pobliski wróg może nas w tym czasie zabić. Może nas też ukatrupić podczas wczytywania (co mi się zdarzyło raz).- przeciętny level design. O ile same miejscówki są klimatyczne, tak rozstawienie korytarzy w niektórych z nich jest słabe, nieintuicyjne i wg mnie zrobione na odwal. Niekiedy mało jest kluczowych elementów otoczenia, dzięki którym wiemy, gdzie jesteśmy. To duży minus, szczególnie, że nie dysponujemy w grze mapą.- słaba walka z ostatnim bossem. Rozwijasz postać, masz ogrom wyposażenia i zaklęć a przy walce z nim 95% z nich jest nieprzydatna.- sama walka też jest bez szału. Większość przeciwników atakuje tak samo, porusza się tak samo, są niekiedy tylko gąbkami na pociski.- błędy. Przy jednej lokacji gra mi się zacinała i wysypywała do pulpitu a raz musiałem zresetować kompa, co mi się zdarzyło lata temu...Plusów jest jednak dużo więcej:+ klimatyczna oprawa audiowizualna. Stylizacja na PSX jak zawsze robi swoje ale nadal mało jest to wykorzystywane w RPGach. A robi robotę w budowaniu klimatu. Muzyka jest ok. Niektóre utwory były w porządku a inne zupełnie mi nie pasowały.+ eksploracja. Oparta na schematycznym "lizaniu" ścian jak to bywa w dungeon crawlerach, ale też o niektórych rzeczach dowiadujemy się z ksiąg. Niektóre są oparte na domysłach gracza jak i też trzeba się zwyczajnie rozglądać.+ nagrody za eksplorację i ciekawość gracza - mocniejsze zaklęcia i broń a nie jak w większości gier - zapychacze i śmieci.+ kilka zadań pobocznych+ odporności poszczególnych przeciwników, co wymusza na nas zmianę broni+ j.w. duża rotacja wyposażeniem i zaklęciami+ satysfakcjonujący rozwój postaci. Widać, że nasza postać staje się z czasem silniejsza, szybsza i wyżej skacze :)+ przydatne eliksiry i przedmioty użyteczne, brak zapychaczy+ motyw z pełnią, który sprawia, że do gry można wrócić w konkretny dzień i odkryć konkretne sekrety+ odpowiedni poziom trudności. Gra nie jest trudna ani łatwa...+ opcjonalny grind. Owszem niekiedy musimy przebijać się ponownie przez wrogów, ale nie jest też sztucznie wymuszany jak to bywa szczególnie w japońskich produkcjach.+ odpowiednia cena+ długość rozgrywki to co najmniej kilkanaście godzin (mój czas jest większy, bo jak wcześniej wspomniałem - gra nieraz była uruchomiona w tle).Twórca zapowiedział, że gra za jakiś czas otrzyma polskie napisy!
20 lipca 2024 - Recenzja Gry
The Almost Gone
Dla mnie to przeciętniak. Zdecydowanie lepiej bawiłem się przy powtarzalnym Tiny Room Stories. Zastanawiałem się, czy może to przez poważną tematykę, czy tez przez to, że grę przerywałem wielokrotnie, bo wzywało życie. A tym samym nie do końca gra do mnie przemówiła i mnie zwyczajnie nudziła. Wyblakła paleta kolorów (celowy zabieg) i nijaka oprawa audio nie pomagały w cieszeniu się z rozgrywki, choć tego typu produkcje logiczne lubię. Dłużyła mi się i myślałem, że spędziłem z nią ponad 5 godzin a tu tylko 3,5, zważywszy na to, że często była pauza i uruchomiona w tle. Nie jest to zła gra, może wielu graczom przypaść do gustu, ale akurat nie mi. Dlatego podkreślając własne odczucia ów produkcji nie polecam.
7 czerwca 2024 - Recenzja Gry
Golf Club: Wasteland
Bardzo przyjemna gra logiczna, w której musimy umieścić piłkę golfową w dołku. Mamy na to określoną liczbę uderzeń (w trybie wyzwania - tryb fabularny już takich ograniczeń nie ma). Niekiedy przeszkadzać będą nam elementy otoczenia, ale spostrzegawczy gracze zauważą, że są alternatywne drogi, którymi możemy posłać piłkę, aby zaoszczędzić uderzeń. Jest też trochę sekretów. W tle gra marsjańskie radio i muzyczka jest całkiem w porządku, choć w innych grach z tego uniwersum były lepsze utwory. W ogóle to polubiłem gry z tej "serii". Ta jest bardziej grą logiczną, The Cub to platformówka a Highwater strategia turowa. Jak widać, za każdym razem można uzupełnić daną historię i ją opowiedzieć zupełnie innym gameplayem. Doceniam to i czekam na kolejne gry z tego świata.
31 maja 2024 - Recenzja Gry
Turbo Overkill
Jeden z najlepszych FPS w starym stylu. Dopracowany niemal w każdym elemencie. Aż dziwne, że za grę odpowiada tak niewiele osób, szczególnie biorąc pod uwagę jej rozbudowanie i obszerność.PLUSY:+ poruszanie się bohatera – dopracowane w każdym calu i rozbudowane, bo mamy tutaj poza dynamicznym przemieszczaniem się na nogach, wślizgi, które dzięki pile w naszej nodze zamieniają się w krwawe żniwa. Poza tym dużo skaczemy pokonując nieraz ogromne odległości, w tym używanie linki z hakiem. A w ruchu trzeba być cały czas, inaczej szybko zginiemy. + strzelanie – soczyste, ekscytujące, dopracowane, które nie nudzi się ani chwilę.+ giwery – niemały arsenał, którym wysyłamy wrogów w niebyt. Różnorodne bronie, które możemy udoskonalić odblokowując ich alternatywny strzał. Czuć ich siłę a i zazwyczaj będziemy operować wszystkimi dostosowując wybór do pojawiających się wrogów. Każdy znajdzie coś dla siebie.+ wrogowie – na każdym poziomie mamy ich do zabicia kilkuset. Urozmaiceni, nowi pojawiają się stopniowo a im dalej w las tym więcej na naszej drodze tych silniejszych. Każdy specyficzny z innym uzbrojeniem, poruszaniem się i słabymi punktami. Paru nie polubiłem, ale wszystkich ubiłem.+ level design – dopracowany, niekiedy widowiskowy. Poziomy są rozbudowane, miłe dla oka, różnorodne, mające niekiedy swój styl. Poza typowymi, na których eliminujemy wrogów z noszonej broni, są też takie, które przemierzamy naszym latającym bolidem, motocyklem, czy nawet mechem. To nie tylko nudne, poziome korytarze jak w Project Warlock, ale też rozległe przestrzenie, które pokonujemy w górę lub w dół wykorzystując do tego linkę lub nasze możliwości wykonywania ogromnych skoków. Im bliżej końca tym bardziej czuć tutaj spektakularność, która przyciąga do samego końca. Mamy również wiele sekretnych poziomów. + rozwój bohatera – z pokonanych wrogów wylatują niekiedy żetony. Zbierając grosik do grosika możemy wykupić w automatach chipy, którymi możemy udoskonalać nasze ramiona, nogi, czy głowę. Niektóre aktywne, inne pasywne, ale każde przydatne – bardziej pojawi się ból głowy, co wybrać. Czy slot wypełnić większymi obrażeniami, szybszym poruszaniem się, ekstra skokiem, czy może piłą w drugiej nodze? Do wyboru do koloru.+ fabuła – w prostocie tkwi siła, mówią. I tutaj to widać. Nie ma silenia się na coś niebanalnego, ale też nie dostajemy jakiegoś łopatologicznego fiu-bziu. Jest tłem wydarzeń na ekranie, ale śledzimy je z satysfakcją i łatwo określić na danym etapie, co mamy zrobić i dokąd zmierzamy. Do tego mamy też trochę humoru, co tylko podkreśla, ze nie mamy tutaj do czynienia z poważną produkcją.+ przerywniki – nie przewijać, oglądać! Nie jest ich wiele, ale idealnie pasują do koncepcji gry i fabuły.+ dubbing – Niby to prosty FPS, ale ma jedne z lepszych nagranych linii dialogowych. Dobrze dobrani aktorzy robią robotę. Czy to S.A.M.M., czy Maw, czy ktokolwiek, inny, kogo włączymy nagranie, to czuć tutaj emocje a po kilku słowach wiemy z jakim charakterem mamy do czynienia. Dobra robota.+ Muzyka i oprawa audio – kolejny element kolejny raz wykonany na wysokim poziomie. Niektóre poziomy zyskują jeszcze bardziej na dynamice, gdy wchodzi wpadający w ucho synthwave’owo rockowy mix. Co prawda nie zawsze, bo niektóre utwory brzmiały mdło, jednostajnie, ale też z racji tego, ile się dzieje na ekranie to trudno wsłuchać się szczegółowo w elektroniczne partytury.+ odpowiednia długość rozgrywki – Gra ma 3 rozdziały, po 8 aktów. Im dalej w las, tym są one dłuższe i rozbudowane. Ogólnie pierwsze przejście to kilkanaście godzin rozgrywki, które jeszcze bardziej się wydłużają, jeśli szukamy tych kilku sekretów i czyścimy mapę z wrogów do zera. MINUSY:- z racji, że niektóre poziomy są rozległe a wrogów na nich można liczyć w setkach, to w połowie drugie rozdziału wkradała mi się monotonia. Wtedy dawkowałem sobie Turbo Overkill rzadziej. Na szczęście w trzecim rozdziale pomimo jeszcze większej ilości wrogów już tego nie odczuwałem. - Niekiedy można się zgubić na mapie i szukamy odpowiedniego kierunku – nie zawsze są znaczniki.- kierowanie pojazdami jest drewniane.- Czasami pojawiają się błędy – mi zdarzyło się utknąć na jakimś elemencie, albo wrogowie tak przytłoczyli na małej powierzchni, że przyblokowali moją postać a raz musiałem powtarzać poziom, bo wrogowie wypchnęli mnie poza zablokowany obszar, przez co nie mogłem do niego wejść z powrotem, aby wyeliminować wrogów, by te laserowe bramy zniknęły…- szybki zapis jest zbędny. Po wczytaniu i tak odradzamy się tam, gdzie był punkt kontrolny.Ogólnie polecam. Dla mnie to gra 9/10, czołówka retroshooterów, warta nawet pełnej ceny.
27 kwietnia 2024 - Recenzja Gry
Creepy Tale
Niezła, mała przygodówka na około godzinę czasu. Minimalistyczny gameplay (poza kierowaniem postacią używamy jeszcze tylko dwóch przycisków) w klimatycznej oprawie audiowizualnej. Szkoda, że tak szybko i nagle się kończy. Zagadki są w porządku, elementy zręcznościowe również. Gra się przyjemnie, ale bez szału.
10 kwietnia 2024 - Recenzja Gry
Highwater
Przyjemna strategia turowa nastawiona na opowieść (ale nie jest to przygodówka). Kierujemy paczką przyjaciół, którzy eksplorują zalany świat po katastrofie ekologicznej, który powoli zmierza do ostatecznej zagłady. Pragną dostać się do rakiety, która ma zabrać wybrańców na Marsa. Po drodze przyjdzie im zmierzyć się z wrogo nastawionymi ludźmi oraz niekiedy zmutowanymi zwierzętami. Ogólnie gameplay polega na pływaniu pontonem od miejsca do miejsca, w których zbieramy przedmioty użyteczne w walce, czytamy książki lub gazety, które informują gracza o tle fabularnym: katastrofie, działaniach rządu itd. Jednak głównie walczymy turowo z przeciwnikami - ludźmi, którzy należą do różnych ugrupowań a stoją nam na drodze do celu. Walka nie stanowi wyzwania. Jest wręcz bardzo prosta. Każdą wygrywałem bez problemu. Bohaterowie używają różnej broni lub mają różne umiejętności. Na przykład Jospehine po zlikwidowaniu przeciwnika wpada w "żądzę krwi" i może zaatakować ponownie kolejnego przeciwnika. Dołączający do nas pod koniec chłopiec może hakować wrogie roboty, które w ten sposób dołączą do naszej grupy lub po prostu ulegną samodestrukcji. Możemy też wykorzystywać w walce otoczenie – przewracać suche drzewa lub regały, pchać metalowe wózki w przeciwników albo przyciągać ich wędką lub harpunem, aby ci runęli w przepaść lub zablokować im ruch, aby na koniec tury stali w miejscu, w którym zostaną porażeni prądem albo zjedzeni przez mięsożerną roślinę. Czasami w walce pomagać będą nam postacie fabularne. Niekiedy możemy uniknąć starć wybierając poprawny dialog lub pomagając wcześniej odpowiednim osobom, ale to już pojedyncze zdarzenia.Fabularnie jest w porządku. Niby nic nowego, ale wykreowany świat jest na swój sposób interesujący (gra związana jest fabularnie z Golf Club Nostalgia i The Cub) a bohaterów można polubić. Z początku nie pasowały mi dialogi – prezentowały się jakby były tłumaczone translatorem. Potem jest już znacznie lepiej. Tłumaczone na polski są także piosenki. Tak jak w poprzednich grach studia dużą rolę odgrywa tutaj radio i muzyka, która umila nam podróż. Podobała mi się bardziej niż w The Cub.Oprawa wizualna jest miła dla oka. Technicznie gra jest w miarę dopracowana – nie miałem żadnych problemów. Minusem jednak jest w trakcie walki wskazywanie przeciwników. Często klikając na pole lub przeciwnika kursor nie reagował – trzeba było obracać kamerę, aby możliwie jak najdokładniej wskazać przeciwnika. Sama walka też nie prezentowała się płynnie. Przechodzenie z tury na turę, czy na ruch przeciwnika nieco się dłużyło. Także podczas eksploracji kamera była niekiedy źle ustawiona, przez co można łatwo przegapić przedmiot do podniesienia, książkę lub gazetę. Ostatecznie Highwater okazało się przyjemną grą na około 5-6 godzin. Warto zagrać, ale nie kupować za pełną cenę, lecz na dużej promocji.
6 kwietnia 2024 - Recenzja Gry
Buckshot Roulette
Jest ryzyko, jest zabawa. Proste a dobre. Klimatyczna oprawa audiowizualna, w stylu dewelopera. Niekiedy jeden prosty błąd spowoduje, że przegramy, szczególnie, gdy skończą się nam przedmioty ułatwiające obstawienie, czy w komorze jest nabój, czy jednak nie. Jak to w tego typu ruletce :PKilka zł za kilka/wiele chwil rozrywki. Warto.
5 kwietnia 2024 - Recenzja Gry
A Juggler's Tale
Urocza platformówka logiczna, która jest po prostu rymowaną opowieścią, w której kierujemy marionetką, choć za sznurki pociąga już narrator :). Ogólnie bardzo dobry pomysł z tymi linkami, ale raz, że niewykorzystany w pełni (zagadek mogłoby być więcej i mogłyby być trudniejsze) a dwa - . Świetny narrator i jego "ewolucja" w trakcie rozgrywki (do tego bardzo dobry głos). Ogólnie pod kątem opowieści gra jest więcej niż dobra.Grafika niestety nie jest aż tak dobra jak mogłoby się wydawać, ale robotę robi kolorystyka i użyta paleta barw. Bardzo dobra muzyka. Technicznie nie było żadnych problemów ani tym bardziej spadków wydajności. Szkoda, że gra jest okropnie krótka (półtorej godziny), bo chciałoby się więcej. Wyzwania tutaj nie znajdziemy. Jednak jest to dobra gra i warto w nią zagrać zakupując na dużej promocji.
5 kwietnia 2024 - Recenzja Gry
Iron Lung
Krótki horror, który bazuje na naszej wyobraźni. To ona wraz z dźwiękiem potęgują nasz niepokój. Dobry pomysł przemieszczania się w głębinach na czuja, choć przez to niemal całą rozgrywkę klikamy na konsolecie i zerkamy na mapę. Niemniej jest to niezła produkcja i można zagrać, ale nie warta jest tej ceny. Kupujcie za max dyszkę. Jakoś deweloper od Unsorted Horror nie miał problemu udostępnić za darmo swojej produkcji w tych klimatach (i znacznie lepszej od Iron Lung).
20 marca 2024 - Recenzja Gry
Forgive Me Father
Gra na max 6/10. Niestety im bliżej końca tym gorsza. Od czwartego aktu następuje duży spadek jakości i brak pomysłów. Zazwyczaj wtedy mamy miejscówki, do których docieramy i nagle pojawiają się w odstępach czasowych różnorodne hordy potworów, które eliminujemy. I tak co jakiś czas. To pójście na łatwiznę. Jeszcze wszystko jest tak przyciemnione, że wrogów niekiedy nie widać, zaś miejscówki zrobione na szybko, byleby były. To sprawia, że gra staje się jeszcze bardziej monotonna niż była wcześniej. Forgive Me Father wyróżnia się tylko oprawą wizualną, jeśli chodzi o retro FPSy. Ma też przyjemny feeling strzelania i w sumie to tyle. Cała reszta jest na przeciętnym, nie wybijającym się poziomie. Projekt lokacji to zazwyczaj nudne korytarze (niby dzieje się to w różnych miejscach, ale są tak słabo wykonane, że wyglądają podobnie), level design niczym się nie wyróżnia, fabuła, która jest oczywiście pretekstowa nie przykuwa do ekranu a poprowadzenie historii pozostawia trochę do życzenia (np. ), sam klimat Lovecrafta jest tylko powierzchowny. Początkowe godziny z grą ustępują nudzie. Zresztą widać po osiągnięciach Steam, że niewielu graczy, którzy rozpoczęli rozgrywkę ów tytuł ukończyło. Ewidentnie z każdym kolejnym rozdziałem gracze rezygnowali, czemu w sumie się nie dziwię. Na rynku jest więcej ciekawszych retrogier.
13 marca 2024 - Recenzja Gry
Tribe: Primitive Builder
Jeśli ktoś szuka survivalu z wyzwaniem i rozbudowanymi mechanikami, to powinien omijać ten tytuł. Jeżeli jednak ktoś dopiero zaczyna przygodę z survivalem lub po prostu chce spędzić co jakiś czas kilka chilloutowych chwil w grze, w której nie można zginąć, to będzie to gra dla niego. Mi Tribe: Primitive Builder spodobał się. To prosta i nieskomplikowana gra z lekko zarysowanym elementem survivalu, w którym, aby zginąć trzeba się naprawdę postarać. Bardziej to taki relaksujący symulator zbieractwa, budowania i zarządzania niż gra o przetrwaniu. Szybko mamy dostęp do podstawowych narzędzi, dzięki którym tworzymy przedmioty, aby odprawić rytuały, które z kolei odblokowują nam kolejne budynki i narzędzia. I tak w kółko aż zbudujemy łódź, dzięki której uciekniemy z wulkanicznej wyspy, której grozi katastrofa.W głównej mierzy będziemy wypełniać zadania co ważniejszych osób w poszczególnej wiosce. To będzie wiązać się ze zbieraniem materiałów pod budowę – traw, gałęzi, bambusów, drewna, dużych, liści, gliny, kamienia itd. Poza tym tworzyć będziemy narzędzia, dzięki którym będziemy pozyskiwać zasoby. Nie jest ich wiele, tak jak nie ma wielkiej różnorodności w grze. Cztery krainy na wyspie różnią się tylko krajobrazem oraz mają po dwa szczególne zasoby, na które zazwyczaj nie natrafimy gdzieś indziej. To z czasem wymoże na nas stworzenie podstawowej sieci handlu między plemionami.Nie ma tutaj drapieżników – jest zaledwie kilka zwierząt, na które możemy polować. Nie ma też wrogich tubylców – są jedynie tacy, których werbujemy, gdy zwiadowca zaznaczy nam na mapie ich lokację. Zasoby bardzo szybko się odnawiają, więc nie ma potrzeby latania po całej mapie (a to robi tylko podczas szukania rekrutów do wioski). Praktycznie wszystko mamy pod ręką. Jedynie w pierwszej krainie jest do odszukania kilka ołtarzy, które zwiększają nam procentowo punkty produkcji lub zbieractwa konkretnego zasobu. Niewiele. Szkoda, że twórcy nie pokusili się o jakieś sekrety, które moglibyśmy odkryć podczas wędrówki po wyspie. Urozmaiciłoby to eksplorację, która i tak jest minimalna. Plus za to, że możemy w ekwipunku nosić wiele rzeczy a poza narzędziami, które pojedyncze egzemplarze zajmują jeden slot, materiały pobierane możemy w jednym slocie zmieścić aż 999 sztuk. To znacznie ułatwia i przyśpiesza rozbudowę i rozgrywkę. Jak odblokujemy pierwszy rytuał na ołtarzach uzyskujemy szybką podróż między wioskami. Szkoda, że zakończenie jest słabe i nijak ma się do tego, co w trakcie gry słyszymy. Mieliśmy zdobywać przyprawy, aby potem zakonserwować żywność a siarkę, by dodać łodzi mocy. Nic z tych rzeczy na końcu nie miało miejsca – nie musieliśmy nawet zbierać żywności i bukłaków, aby mieć zaopatrzenie na długą drogę. Wystarczyło dużo drewna, bambusów, liści, lian i żółtej trawy oraz okazjonalnie obsydianu. Słabo.Grafika jest przyjemna dla oka, w tle gra relaksująca muzyczka, która nie irytuje. Technicznie śmiga bez zarzutu, nie miałem jakichkolwiek błędów. Z osiągnięciami Steam to jakieś 20 godzin zabawy, a bez niektórych żmudnych osiągnięć już zaledwie kilkanaście godzin gry. Jest duża powtarzalność, ale to w sumie jest w każdej tego typu grze. Można zagrać, ale osobom szukającym wyzwania i dużo większego urozmaicenia nie polecam.
24 lutego 2024 - Recenzja Gry
Lazaret
Ociekający atmosferą niepokoju miks gry przygodowej z survival horrorem. Tego drugiego jest tutaj niewiele, ale gdy pojawiają się te fragmenty rozgrywki, to potrafią przyśpieszyć tętno. Jednak przez zdecydowaną część gry dominuje zaniepokojenie, strach przed tym, co możemy spotkać za rogiem. Tak jak w poprzedniej grze twórców przeważa tutaj niepewność i nieprzewidywalność. To sprawia, że przez całą rozgrywkę czułem niepokój, co rzadko zdarza się teraz horrorom. Czasami czułem się jakbym ogrywał pierwszą Amnesię, kiedy robiłem sobie często przerwy od tej dusznej, przeraźliwej atmosfery, która potęgowała wyobraźnię.Robotę robi rewelacyjne udźwiękowienie i prowadzenie rozgrywki. Niejednokrotnie oglądałem się za siebie lub zatrzymywałem się. Na pokładzie możemy spotkać skamieniałe postacie, z którymi nigdy nic nie wiadomo. Nierzadko zmieniają miejsce, w którym się znajdują, szczególnie gdy nie patrzymy. Niekiedy po prostu stoją a czasami zaatakują i znikają. Nieraz zaglądną przez szybę w drzwiach, zajrzą zza ściany itp. To potęguje zgrozę. Sama historia, która poznajemy głównie przez odnajdywane notatki też trzyma poziom. Do tego mamy kilka prostych zagadek.Pierwsze wrażenie może nie być dobre - a to zjeżdżamy po linie gołymi dłońmi, a to nie mamy latarki, choć jesteśmy członkiem ekipy ratowniczej jak i nasz protagonista, to cichy i wyjątkowo spokojna osoba, jak na to, czego jest świadkiem. Ale wybaczam, bo cała reszta rozgrywki rekompensuje to z nawiązką. Jest to produkcja o stopień lepsza od "The Doors in the Basement". 3 godziny (plus minus godzina) rewelacyjnej atmosfery. Zdecydowanie warto.
3 lutego 2024 - Recenzja Gry
Hazel Sky
Hazel Sky to gra przygodowa TPP, w której głównie rozwiązujemy proste zadania. Mamy trzy próby, w których musimy się wykazać i naprawić obiekty latające, dzięki którym dostaniemy się na kolejną wyspę i ostatecznie do latającego miasta, gdzie czekać będzie na nas zaszczytne miano inżyniera. Nie ma tutaj łamigłówek - głównie odszukujemy przedmioty, wspinamy się w trudno dostępne miejsce, aby coś znaleźć, co pozwoli nam zdobyć materiały do naprawy. Eksplorujemy wyspy w poszukiwaniu ważnych elementów, ale też książek, notatek, różnych przedmiotów, czy nawet piosenek, które możemy zagrać na gitarze. Znajdziek trochę jest, ale głównie pod osiągnięcia - fabularnie większość nie ma znaczenia.Gameplay jest przeciętny. Na początku sterowanie jest niezbyt intuicyjne, potem można się do niego przyzwyczaić. Niemniej ślizganie się po skarpach jest kiepsko wykonane i w połączeniu ze skokiem na końcu potrafiło nieraz zirytować. Zginąć można spadając nawet z niewielkiej wysokości. Fabularnie nie zachwyca. Dialogi i rozmowy między naszym bohaterem a pewną kobietą były nieciekawe i przeszkadzały, bo wtedy nie można było wykonać innych czynności. Podobnie nudne były inne odnajdywane teksty. Dubbing słaby. Na plus, że w przypadku śmierci odradzaliśmy się w pobliżu tego miejsca. Plus też za szczególiki jak ślady na piasku, czy pojawiające się błoto na ubraniu bohatera oraz lekkie kartki (zazwyczaj notatki w grach to sztywne jak pal kartki). Ogólnie gra nie zachwyca, ale nie jest to też kiepska produkcja. Niezła gra ze wskazaniem na przeciętną.
28 stycznia 2024 - Recenzja Gry
Inmost
Platformówka z trzema historiami, które zazębiają się w jedną. Ładny pixel art. Muzyka z początku była ok, ale pod koniec już jej powtarzalność irytowała. Sama historia jest w porządku, ale za dużo wytłumaczone jest na końcu zamiast odkrywać elementy podczas rozgrywki. Jedynie podczas fragmentów z dziewczynką poznajemy najwięcej historii w trakcie gry. Z ojcem, czy rycerzem już tak nie jest. Zresztą co do rycerza, to wiele domyśleć się można na samym początku. Z ojcem z kolei jest najprzyjemniejszy gameplay polegający na prostych łamigłówkach, unikaniu wrogów i eksploracji. Rycerz to walka a fragmenty z dziewczynką stawiają na historię, która jest w porządku. Można zagrać.
24 stycznia 2024 - Recenzja Gry
Vaporum: Lockdown
Tak samo dobry dungeon crawler jak poprzednia odsłona. Jest dopracowany rozwój postaci, walka, łamigłówki, sekrety, wiele przedmiotów do odnalezienia i notatek, które opowiadają historię. Wszystko w niezłej oprawie audiowizualnej. Grało się dobrze, choć bez ekscytacji jak chociażby przy pierwszej części. Chyba było to spowodowane przeładowaniem zagadkami pod koniec gry, przez co gra nieco straciła na dynamice. Niemniej dla miłośników dungeon crawlerów pozycja obowiązkowa.
22 stycznia 2024 - Recenzja Gry
The Cub
Dobra platformówka, w której przede wszystkim chodzi o naszą zręczność (ale nie jest to wymagająca gra). Nie ma tutaj zagadek logicznych. Po prostu biegniemy i skaczemy (a także latamy) przed siebie, unikając niebezpieczeństw i poznajemy fabułę. Ta jest opowiadana przez naszego bohatera, za pomocą znajdowanych przedmiotów oraz tego, co widzimy na ekranie w tle. Poziomy są w miarę urozmaicone, nie ma tutaj miejsca na nudę. Ogólnie bardzo dobrze się bawiłem przy tej grze i miło spędziłem te 2,5 godziny.Graficznie jest bardzo przyjemna - muzyka z radio jest ok, choć mi podobało się tylko kilka utworów. Mamy też polski smaczek, co w sumie przy napisach końcowych nie dziwi - jednym z wydawców jest polska firma. Szkoda, że nie zadbała o polskie napisy. Dla miłośników osiągnięć wiele znajdziek do odszukania oraz kilka wyzwań. Do tego fajna cena na premierę. Polecam.
29 grudnia 2023 - Recenzja Gry
The Library of Babel
Solidna, przyzwoita platformowa przygodowa skradanka, która przywodzi na myśl takie tytuły jak Flashback, Heart of Darkness, czy Another World, ale bez walki. W „The Library of Babel” nie walczymy, tylko unikamy wrogich robotów, skaczemy po platformach tak, aby nie zginąć, rozwiązujemy różne zagadki, eksplorujemy poszczególne sektory i miejsca w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy.Fabularnie jest ciekawie – akcja toczy się w Mezopotamii 20 tysięcy lat po wyginięciu ludzkości a Ziemię zamieszkują roboty, które pomimo mechanicznych „ciał” zachowują się jak ludzie. Mają nawet swoje wierzenia. Szkoda tylko, że już w trakcie rozgrywki można domyślić się jakie będzie zakończenie. Te z kolei sugeruje, że będzie kolejna część. Oby. Bowiem grało mi się przyjemnie i z chęcią dowiedziałbym się o dalszych losach naszego protagonisty.Nie jest to łatwa gra – trzeba uważnie czytać teksty (rozmów, notatek, dziennik zadań), aby nie zaciąć się fabularnie w jakimś momencie. Ogólnie najlepiej posiłkować się mapą – na niej widnieje, co jest do znalezienia w poszczególnych sektorach. Jeśli nie wiemy, co zrobić a mamy wg danych kluczowy przedmiot do odszukania, to w dużej mierze trzeba go odnaleźć. Jeśli jednak wszystko odszukaliśmy, to wtedy trzeba porozmawiać z mieszkańcami Kolonii – zlecą nam kilka zadań, u niektórych można kupić ważne przedmioty albo zrobić coś z rzeczami, na które natrafiliśmy podczas naszej wędrówki. Często za wykonanie zadania dostajemy w ramach podziękowań ważny przedmiot. U robota od drona takich istotnych itemów możemy dostać aż 4.Eksploracja jest przyjemna. Jest trochę sekretów, ukrytych pomieszczeń ze skrzyniami z kryształami do odnalezienia, opcjonalne fragmenty przedmiotów, które dadzą nam dostęp do zamkniętych miejsc. Skradanie jest proste, ale niekiedy potrafi napsuć krwi, szczególnie, że wiele sekwencji wyliczonych jest co do sekundy. Dlatego trzeba nierzadko wyczekać na odpowiedni moment. Cierpliwość w tej grze jest istotna. Zginąć można często, szczególnie pod koniec gry. W kanałach twórcy nie dali nawet sekundy więcej zapasu podczas jednej ucieczki przed zmutowanym stworem. Trzeba idealnie przebiec przez korytarz z przeszkodami. Niemniej, gdy to (czy inne tego typu fragmenty) przejdziemy, satysfakcja jest ogromna.Graficznie jest przyjemna, muzyka też jest w porządku, choć nie zapada w ucho, ale też nie powoduje irytacji. Technicznie śmiga bez zarzutu, szybko się wczytuje, błędów nie doświadczyłem. Gra jest spokojnie na minimum 10 godzin. Mi ukończenie gry, odkrycie 97% mapy i rzeczy, zajęło 13 godzin. Warto.
12 grudnia 2023 - Recenzja Gry
Moons of Madness
„Moons of Madness” to przygodówka FPP z elementami survival horroru. Dla niektórych będzie to symulator chodzenia, ale to byłoby dla tej produkcji krzywdzącym stwierdzeniem, bo jednak wykonujemy wiele czynności podczas rozgrywki, co kłóci się z założeniami walking simów. Niemniej jako gracz dostałem jedną z lepiej opowiedzianych produkcji opartych na pomysłach Lovecrafta. Fabuła jest bardzo mocną stroną „Moons of Madness”. Wszelkie notatki, dzienniki, maile czytałem z prawdziwą przyjemnością. Potrafiły zainteresować, rzucić światło na przeszłe i teraźniejsze wydarzenia, na rodzinne relacje bohatera i jego matki, na towarzyszy misji, korporację itd. Wszystko mi się tutaj spinało. Zresztą w wielu przypadkach i tak należy zapoznać się z niektórymi tekstami, aby zdobyć kod dostępu, zyskać informacje, które np. pozwolą nam odpowiednio ustawić przekaźnik itp. Szkoda tylko, że druga połowa gry zyskuje na dynamice akcji, a pierwsza jest nieco przechodzona z nudnymi czynnościami.Podczas rozgrywki będziemy w paru przypadkach unikać przeciwników, kamer oraz przyjdzie nam rozwiązać trochę łamigłówek. Te są bardzo logiczne i proste, więc nie powinno się mieć z nimi problemu. Jedynie podczas finałowej ucieczki można się trochę pogubić w wykonywaniu poszczególnych akcji – sam chciałem za szybko zeskoczyć lub wskoczyć na półkę skalną, przez co ginąłem a wystarczyło odrobinę poczekać.Oprawa graficzna jest w porządku, choć na średnich ustawieniach była dość uboga, ale na wyższych już mój wysłużony komp głośniej odczuwał rozbudowane parametry, ale też nie zauważyłem ogromnych różnic. Dźwięk – bardzo dobry. Świetny jest dubbing, szczególnie głównego bohatera. Są emocje w głosie tam, gdzie powinny być. Technicznie nie miałem błędów, szybko się uruchamia. Jedynie na początku za rzadko są checkpointy.Dla miłośników Lovecrafta i SF jest to pozycja obowiązkowa.
7 grudnia 2023 - Recenzja Gry
Wartales
Pograłem chyba kilkanaście godzin w ramach GamePassa i bardzo pozytywnie się zaskoczyłem. Nie wiedziałem, że to aż tak rewelacyjna gra. Przez te rozegrane godziny praktycznie wszystko mi się w niej podoba. Nawet nie będę kontynuował rozgrywki w GP, tylko zakupię grę gdzie indziej, może nawet z dodatkiem, bo widzę, że spędzę z nią bardzo dużo godzin.
28 listopada 2023 - Recenzja Gry
Venba
Powieść wizualna z istotnymi elementami gotowania. Na przemian śledzimy losy rodziny imigrantów z Indii w Kanadzie oraz gotujemy ich azjatyckie potrawy. Jest nijako. Historia jest dobrze poprowadzona, czyta się przyjemnie i tyle. Nie jest to ani ciekawe, ani emocjonujące. Ot taka obyczajówka. Gotowanie z kolei to domyślanie się w jakiej kolejności dodawać składniki na patelnię lub do garnka. Proste i przyjemne, ale zamiast cyfrowo, wolę robić to w rzeczywistości. Grafika jest prosta, ale miła dla oka z ładną paletą barw. Technicznie śmiga bez zarzutu. Gra jest na max 2 godziny. Nie warto kupować na Steamie, bo jest tam bardzo droga, w mojej opinii nie warta pieniędzy nawet ze zniżką -50%. Zdecydowanie prędzej można ją sprawdzić w gamepassie.
23 listopada 2023 - Recenzja Gry
Planet of Lana
Już pierwsze chwile z grą sugerują, że będziemy świadkami wspaniałej przygody. Piękna oprawa graficzna i cudna muzyka zapraszały do wykreowanego świata niczym filmowe widowisko. I tak było. Planet of Lana to piękna platformówka z naciskiem na elementy logiczne, które jednak okazały się proste i nie stanowiły jakiegokolwiek wyzwania, co niestety było dla mnie minusem. Jednak z drugiej strony nie zacinając się na dłużej przy łamigłówce, mamy fajną ciągłość przygody - brniemy cały czas naprzód, przez co gra nie zniechęca. Historyjka jest przyzwoita. Całokształtem przypominała mi trochę Planet Alpha. Szkoda, że nie trwała trochę dłużej - całość przeszedłem w około 3,5 godziny. Zdecydowanie warto zagrać.