Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość pozostałe 15 lipca 2008, 16:31

autor: Marek Czajor

Piwo i orzeszki – Pierwsze zloty za płoty

Mamy rok 1996, Chełmno. Niewielka, choć pełna krzyżackiego uroku mieścinka gości właśnie najlepszych graczy w Sensible Soccera z całej Polski. Wśród uczestników jest reprezentant Małopolski, przystojniak z Krakowa – tak, zgadliście, to wasz Fulko.

Mamy rok 1996, Chełmno. Niewielka, choć pełna krzyżackiego uroku mieścinka gości właśnie najlepszych graczy w Sensible Soccera z całej Polski. Wśród uczestników jest reprezentant Małopolski, przystojniak z Krakowa – tak, zgadliście, to wasz Fulko. Uzbrojony w ukochanego, niezawodnego Quickshota, ufny we własne umiejętności mierzy się właśnie z krajową elitą sensible’owców. Mijają dwie godziny turnieju. Nagle drzwi wejściowe otwierają się z hukiem i nasz champion opuszcza jako jeden z pierwszych świetlicę, gdzie nadal trwają mistrzostwa. W wersji oficjalnej spieszy się na pociąg.

Cóż, po latach nie ma już sensu ukrywać bolesnej prawdy – Fulko wtedy przegrał z kretesem. Rywale pokonali go bez trudu, zmiażdżyli, ośmieszyli, wydudkali jak pierwszego lepszego leszcza. W zasadzie powinien był wracać te 500 km do domu w nastroju lekko samobójczym. Ale o dziwo – wcale nie czuł się podle! Nadmieńmy od razu – powodem dobrego samopoczucia nie była krótkowłosa, atrakcyjna dziewczyna, którą zapoznał na dworcu w Toruniu i… khe khe (Fulko, przestań, może czytają to dzieci!). Nasz fan piłek był po prostu szczęśliwy, że mimo otrzymanego lania, miał przyjemność poznać i pobyć trochę z prawdziwymi growymi maniakami, czyli ludźmi kubek w kubek takimi jak on.

Piwo i orzeszki – Pierwsze zloty za płoty - ilustracja #1
Niekiedy spotkania graczy zaczynają się tak...

Teraz, gdy minęło parę dobrych lat, Fulko z rozrzewnieniem wspomina tamte chwile. To było jego pierwsze spotkanie „gdzieś w Polsce” z kumplami od joya. Później oczywiście były kolejne mityngi, potem znowu kolejne itd… i tak po dzień dzisiejszy, ale ten pierwszy raz (bez względu na to, co to jest) pamięta się zawsze najbardziej. Niejeden z szanownych czytelników zada zapewne zaraz Fulko pytanie, po co mu to wszystko? Po co tłuc się szmat drogi, aby pobyć zaledwie parę godzin na jakiejś imprezie, i to nieraz w nieznanym towarzystwie? Nie lepiej szukać i nawiązywać przyjaźnie w sposób bezpieczniejszy i tańszy – przez sieć? Są przecież fora, komunikatory internetowe, kamery, skrzynki mailowe czy zwykłe komórki. No właśnie: po co to wszystko?

Fulko uruchomił szarą komórkę i wymyślił, że to wszystko po to by gracze, którzy są zwykłymi ludźmi z krwi i kości, mogli podobnie jak modelowi obywatele tego świata od czasu do czasu się rozerwać. Nasz protagonista nie zgadza się bowiem z poglądami armii psychologów i „psycholożek”, uważających graczy za zakompleksionych, nie radzących sobie z realiami życiowymi wyskrobków, quasimodowców drżących przed wyściubieniem zwieraczy zza monitora. Nieprawda. Fani elektronicznej rozrywki również uwielbiają ciekawe spotkania, dobre towarzystwo, piwo, orzeszki i niekończące się dyskusje na gorące tematy (a cóż jest bardziej podniecającego niż opowiadanie o ukochanym tytule?).

Fulko zgadza się, że rasowi, zamknięci w domach gracze sprawiają wrażenie lekko nie tego, znaczy się zagubionych, wyobcowanych, odciętych od świata. Ale jak się nie odsunąć od najbliższego otoczenia, skoro to otoczenie nas nie rozumie? Z kim podzielić się swoimi wrażeniami, kogo próbować zarazić pasją grania? Znajomych blokersów z tego samego bloku? Na bank dadzą w mordę. Kumpli z klasy? Z pewnością wyśmieją. Brata? Pewnie siedzi. Siostrę? Nic tylko się szlaja. Ojca? Nie żyje. Matkę? W takich czasach zapewne koczuje w białym miasteczku przed kancelarią premiera. Jeśli nikt obok was nie rozumie, wybierzcie się na zlot graczy.

Dlaczego akurat nasz bohater poleca zloty (impreza w budynku albo pikniczek na świeżym powietrzu – nieważne)? Ano dlatego, że inne formy spotkań są bardziej zobowiązujące (na turniejach musicie grać, na prezentacjach patrzeć i słuchać, na targach kupować itd.), a nie ma niekiedy czasu na obalenie kufelka piwa i zagryzienie garścią orzeszków. A Fulko to jednak gościu rozrywkowy i bez wspomnianych akcesoriów poważniejszych wyzwań towarzyskich nie podejmuje. Dlatego poleca zloty – choć głównie dla posiadaczy mocnego pęcherza, he he….

Piwo i orzeszki – Pierwsze zloty za płoty - ilustracja #2

…ale wszystkie kończą się TAK!

Na początku każdego zlotu bywa zazwyczaj drętwo, szczególnie kiedy ludzie jeszcze się nie znają. Dzięki jednak staraniom organizatorów (coś tam paplają, rzucają kawałami, uśmiechają się, robią konkursy, dają pograć itd.), w miarę upływu czasu robi się coraz bardziej przyjemnie. No, a potem, pod wieczór, kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli, organizatorzy nie są już potrzebni. Wielu wiąże wieczorne „dyskusje” graczy ze zwiększonym zużyciem napojów orzeźwiających, ale Fulko dyplomatycznie nie widzi związku. Oficjalnie przecież kto nie chce, nie spożywa. Fulko zresztą uważa, że można doskonale bawić się bez alkoholu. On sam nawet przypomina sobie, że chyba raz się bawił.

Wracając na chwilę do organizatorów i sponsorów, są nimi najczęściej komercyjne serwisy growe, gazety branżowe, dystrybutorzy gier albo też sklepy komputerowe. Niekiedy zdarzają się również akcje organizowane bardziej „na żywioł” – przez site’y amatorskie, grupki fanów jakiegoś tytułu czy miłośników określonego sprzętu. Organizatorzy raczej nie robią z siebie dziadów i prawie zawsze raczą uczestników darmowym żarciem i popitką, a niekiedy nawet zwracają kasę za bilety. Zresztą nie ma się co dziwić – taki zlot to doskonała autoreklama dla firmy, duży prestiż i naprężanie muskuł w stosunku do konkurencji. Jakie by nie były zresztą intencje zapraszających, ważne by zapraszani dobrze ich wspominali.

Pamiętajcie – jeśli macie tylko okazję, rzućcie wszystko, pakujcie zwłoki do pociągu tudzież PKS-u i nawiedzajcie tłumnie growe imprezy. Opłaci się. Poznacie w końcu tych, których dotąd znaliście z ksyw, spotkacie ludzi z branży, zawiążecie nowe przyjaźnie, może nawet poznacie miłość swojego życia. Fulko zna takie przypadki. Ta ostatnia opcja jest rzecz jasna najgorszą rzeczą, jak może się wam przytrafić, bo baba – gracz w domu to przekleństwo! Zamiast zajmować tym, do czego Bóg ją stworzył, tj. praniem, gotowaniem, sprzątaniem i opieką nad dziećmi, odpycha człeka od komputera. A pójdziesz mi stąd…

Marek „Fulko de Lorche” Czajor

Wypite piwo