The Neverhood – „widać, że twórcy nie chodzili na skróty”. Oto 10 najlepszych gier 1996 roku
- Lara i Duke wstrząśnięci, nie zmieszani - 10 najlepszych gier 1996 roku
 - Quake – „nawet z całym arsenałem wymiękasz”
 - Duke Nukem 3D – „jedna wielka jatka”
 - Tomb Raider – „as w rękawie nowo powstałej firmy Eidos Interactive”
 - Resident Evil – „dobra gra arcade-adventure”
 - Grand Prix 2 – „nie jest wyssaną z palca ganianką”
 - Command & Conquer: Red Alert – „wessie cię na długi czas”
 - The Neverhood – „widać, że twórcy nie chodzili na skróty”
 - Crash Bandicoot – „nie jest w stanie równać się z Mario 64”
 - Super Mario 64 – „ocena 101/100”
 - Sid Meier’s Civilization II – „jest niezaprzeczalnym wydarzeniem dla większości graczy”
 
The Neverhood – „widać, że twórcy nie chodzili na skróty”
- Data premiery: 30 października
 - Producent: The Neverhood, Inc.
 - Gatunek: przygodówka
 - Platformy: PC, PlayStation
 

Pierwsza rzecz, która uderza w The Neverhood, to całkowita odmienność od wszystkich innych przygodówek, Przywykliśmy już do renderowanych filmików, komputerowych efektów specjalnych i kasowych aktorów. A tu masz! Grupa zwariowanych facetów kupuje trzy tony gliny i tworzy z tego grę. I to jaką grę! Granie w The Neverhood to niesamowite przeżycie. W tę grę włożono tony pracy i widać, że twórcy nie chodzili na skróty. Scenografii nie generował komputer, została ulepiona z gliny i pomalowana. Główny bohater był animowany ręcznie, podobnie jak Miś Uszatek, klatka po klatce.
Recenzja gry The Neverhood, „Reset”, czerwiec 1997, ocena 9/10
Premierowej recenzji gry The Neverhood nie znalazłem w swoich archiwach dawnej prasy. Co więcej, w sieci nie było nawet wskazówki, w którym może być numerze, jakby wtedy gra przeszła u nas kompletnie niezauważona. Dopiero po głębszym researchu odkryłem, że „Secret Service” poświęcił jej raptem parę słów w zapowiedziach, przewidując, iż „nie szykuje się tu żadna rewelacja”, a entuzjastyczna recenzja pojawiła się dopiero ponad pół roku później w „Resecie”. I chyba pokrywa się to trochę z faktem, że The Neverhood ma opinię jednej z najbardziej niedocenionych gier wszech czasów.
Niby była to przygodówka point-and-click, ale nic nie było w niej standardowe. Grafikę wykonano metodą animacji poklatkowej figurek i lokacji ulepionych ręcznie z plasteliny. Świat gry, zagadki i humor były nieco surrealistyczne, co również mogło odrzucać sporą grupę odbiorców. Tak niecodzienne i żmudne w realizacji przedsięwzięcie sfinansował sam Steven Spielberg, który szukał właśnie jakiegoś nietuzinkowego projektu dla swojego studia DreamWorks. Gra okazała się, niestety, finansową katastrofą, choć zebrała najwyższe oceny i pochwały. Ludzie docenili ją dopiero po latach, bo dziś ma status kultowej i dużą grupę fanów.

Wspomina Filip „fsm” Grabski
Mój pierwszy komputer nie miał karty dźwiękowej. Gdy więc w obiegu pojawiła się gra The Neverhood (kolega dostał ją w prezencie, był to jeden z niewielu bigboksowych oryginałów, jakie krążyły w moim otoczeniu), byłem zmuszony grać w nią u wspomnianego kolegi, bo w jego maszynie drzemał SoundBlaster. Plastelinowy świat, absurdalny humor, zagadki sprawiające, że byłem dumny z ich rozwiązania, i bezsprzecznie ponadczasowa oryginalność to coś, co do dzisiaj żyje w mojej głowie jako jedna z najfajniejszych gier w ogóle. Armikrog był w stanie odświeżyć ten temat jedynie częściowo.
Wspomina Adrian Werner
Rok 1996 był wyjątkowo udany dla przygodówek, ale żadna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak Neverhood. To prawdziwe arcydzieło, począwszy od przepięknej, plastelinowej grafiki, poprzez genialny soundtrack (wyszukajcie sobie Klaymen’s Theme na YouTubie, podziękujecie mi za to) i przesympatycznego bohatera, aż po pomysłowe zagadki, nad którymi – pozbawiony łatwego dostępu do solucji – spędziłem długie tygodnie. Neverhood to przykład perfekcyjnej realizacji unikalnej wizji artystycznej, która dzisiaj potrafi urzec równie mocno jak w dniu premiery. Tym bardziej żal, że duchowy spadkobierca, Armikrog, nawet do pięt nie dorasta tej klasyce.
