Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość pozostałe 11 marca 2011, 15:01

autor: Łukasz Kendryna

Fallout tygodnia #9: Nintendo vs. The World

W zeszłym tygodniu oczy branży zwrócone były za ocean na Moscone Center w San Francisco, gdzie po raz 25 zorganizowano Game Developers Conference. GDC jest imprezą specyficzną. Potwierdził to m.in. zaskakujący wykład Satoru Iwaty, prezesa firmy Nintendo.

W zeszłym tygodniu oczy branży zwrócone były za ocean na Moscone Center w San Francisco, gdzie po raz 25 zorganizowano Game Developers Conference. GDC jest imprezą specyficzną. Nie jest to miejsce marketingowej wrzawy, pełnej głośnych zapowiedzi i zaskakujących deklaracji. To spotkanie deweloperów z całego świata, zarówno tych największych, jak i niezależnych twórców, stawiających pierwsze kroki. Organizowane są liczne panele, przemówienia, debaty, pawilony rekrutacyjne czy specjalistyczne księgarnie.

Pośród debat, tudzież dłuższych monologów, moją uwagę przykuł jeden, szczególny. Mowa oczywiście o wyczekiwanym panelu zorganizowanym przez Nintendo, na którym głos zabrał sam Satoru Iwata, piastujący najwyższe stanowisko w firmie. Przy niewielkim wsparciu innej ważnej figury wielkiego N, Reggiego Fils-Aime’a, szefa amerykańskiej wydziału, byliśmy świadkami interesujących wspomnień z przeszłości kariery Iwaty i – co zdecydowanie ważniejsze - jego poglądu na współczesny rynek i nadchodzącą przyszłość. Nie zabrakło również kliku zapowiedzi (nowy Super Mario na konsolę 3DS) oraz marketingowej papki.

Odstawmy jednak nostalgiczne wspominki z początków kariery Iwaty, skupiając się na najbardziej kontrowersyjnej części wystąpienia. Szef Nintendo, korzystając z ostatnich 15 minut godzinnego występu, przeszedł do części zatytułowanej „Industry Concerns” („Obawy w branży”), dzieląc się z widownią swoimi przemyślaniem na temat obecnego kształty rynku oraz obranego przezeń kierunku rozwoju. Padło wówczas mnóstwo słów, z którymi – przy całym szacunku do przemawiającego – ciężko jest się zgodzić. Obecny na miejscu Krzysiek Gonciarz z tvgry.pl umieścił na swoim gameplay’owym blogu streszczenie przemówienia Iwaty, już wtedy budząc moje niezrozumienie i sprzeciw (w komentarzach do publikacji).

Nintendo o przyszłości

Iwata widzi zagrożenie w dynamicznie rozwijających się sektorach gier społecznościowych i mobilnych. Twierdzi, że rynek zalewany przez darmowe czy też „ekstremalnie” tanie gry na platformy pokroju iOS, jest niebezpieczny dla większych przedsięwzięć. Przez darmowe aplikacje gry AAA mają znacznie cięższe zadanie, by zostać dostrzeżonym przez potencjalnych klientów, przynosząc tym samym mniejsze zyski deweloperom i wydawcom.

Z obawami wiąże się też praca samych deweloperów gier na platformy mobilne. Ustalane przez nich ceny, według mówiącego, nie prowadzą do osiągnięcia wymiernych dochodów, adekwatnych do włożonej pracy. Co więcej, retorycznym pytaniem: „Czy utrzymywanie wysokiej jakości gier jest głównym priorytetem, czy też nie?”, zarzuca grom publikowanym na App Store, tudzież podobnym do niego kanałom dystrybucji, niską jakość. To jednak wciąż nie koniec ostrych słów.

W swoim rozumowaniu Iwata poszedł jeszcze dalej. Jego zdaniem firmy pozwalające na podobne praktyki nie wykazują troski o rynek gier, nie dbając o jakość wydawanych pozycji. W ich interesie leży jedynie czysty zysk generowany przez niezliczoną ilość dostępnych aplikacji. To, w jego słowach, kłóci się z polityką Nintendo. Strategią japońskiego giganta jest przede wszystkim dobro gracza, widziane przez pryzmat gier najwyższej jakości. To gry, czyli software, jest ich priorytetem. Produkcja i sprzedaż hardware’u (konsol) stoi na drugim miejscu.

Podobne stanowisko, do tego prezentowanego przez Satoru Iwatę, ma Reggie Fils-Aime, pełniący funkcję szefa Nintendo w Ameryce Północnej. Przed kilkoma tygodniami, w programie Geoffa Keighley’ego na GameTrailers TV, stwierdził on, iż gry dostępne na telefonach komórkowych są „jednorazowego użytku”, a jednym z większych zagrożeń dla branży, jest tworzenie przeświadczania u konsumentów, że cena gry nie powinna przekraczać kilku dolarów. Broni on jednocześnie cen software’u przeznaczonego na 3DS-a, ustalonych w przedziale $35-$45.

Biznes kontra romantyzm

Ciężko w tych słowach nie dostrzec czysto biznesowego podejścia do sprawy, sprzecznego z tym, co mówią sami zainteresowani. Satoru Iwata, podczas występu w Moscone Center, był bardziej dyrektorem generalnym branżowego giganta, odpowiedzialnym przed zarządem i udziałowcami za generowanie zysku, aniżeli romantycznym deweloperem, z troską patrzącym na kształt i rozwój rynku. Nie wierzę również w prawdziwość stwierdzenia, że produkcja hardware’u nie jest kluczowa dla big N, a konsole pełnią jedynie rolę kanału dostarczania doskonałych gier. Sugerowana cena producenta w przypadku najtańszego zestawu Wii (z grą w pudełku) oscyluje w granicach 180 funtów. Jest to o trzydzieści funtów więcej od ceny, jaką należy przełknąć w przypadku najtańszego modelu znacznie mocniejszego technologicznie Xboksa 360 (z 4 GB pamięci).

Należy jednak zauważyć, że 3DS, pomimo braku niskiej ceny, mógłby być oferowany za znacznie większą kwotę. Według analityków pierwsza partia, czy nawet nieco dłuższy okres obecności na rynku, rozejdzie się na pniu, a producent nie zdoła zaspokoić popytu. Ten mógłby zostać uregulowany właśnie podniesieniem cen. Tego jednak nie uczyniono. Być może obawiano się konkurencji i możliwości utraty premierowego impetu.

Dysonans pomiędzy słowami Iwaty a faktami, przejawia się również w kwestii portfolio tytułów na Wii i przenośnym DS-ie. Obydwie platformy, według informacji zaprezentowanych w trakcie przemówienia, posiadają powyżej 1000 dostępnych tytułów. Ile z nich jesteście w stanie wymienić jako wartościowe i godne swej ceny (ustalonej na poziomie jak najbardziej wysokobudżetowym)? 10%, 20%... pozostałe tytuły to przeciętne, by nie powiedzieć marne propozycje, żerujące na fenomenie marki Nintendo. Japończykom to jednak odpowiada, nie mają bowiem skrupułów w udzielaniu kolejnych licencji. Czyżby ilość brała górę nad jakością, podobnie jak u zganionego Apple’a?

Zarzuty wobec producentów smartphone’ów i deweloperów trudniących się produkcją mniejszych gier, jakoby niskie ceny szkodziły całemu rynkowi, zdają się również mocno przesadzone. Fakt, Nintendo ma problem, ale pozostali, szczególnie mniejsi i niezależni twórcy, korzystają z tych możliwości. Na platformach mobilnych polityka cenowa jest bardzo prosta, to deweloper/wydawca ustala cenę i to on ponosi jej pełne konsekwencje. Pomimo niemałej ilości produkcji o małej wartości, sporo tytułów broni się przed zarzutami o niską jakość. A dotarcie do graczy nie jest niemożliwe.

W przemówieniu Iwaty natrafiłem na jeszcze jedną kwestię, która rozczarowała mnie szczególnie. Jak sam przemawiający zauważył – stojąc przed sporą grupą młodych i niezależnych ludzi – większość z nich pracuje tworząc swoje gry właśnie na krytykowane platformy, wspierając niechciane przez niego zmiany w branży. To dzięki nim mają szansę na zrobienie kariery. A co robi Nintendo, by im pomóc? Broni własny interes i dzieli się obawami sugerującymi brak przestrzeni dla rozwoju liderów.

Przyszłość a Nintendo

Przed paroma laty Nintendo nie podnosiło larum o nadchodzącym przewrocie w branży. Pomimo iż Sony czy Electronic Arts borykało się z poważnymi problemami, Japończycy widzieli przyszłość jedynie w jasnych barwach. Ich konsole rozchodziły się w milionach sztuk. Zarówno stacjonarne Wii, jak i przenośny DS, królowały na listach sprzedaży przynosząc swoim twórcom ogromne zyski. Dziś sytuacja ulega diametralnej zmianie. Droga rozwoju branży zmieniła kierunek, co rynkowi rywale skrzętnie wykorzystali, a konsole N starzeją się szybciej od tych oferowanych przez konkurencję.

Pod koniec grudnia Nintendo opublikowało wyniki finansowe za dziewięć miesięcy roku fiskalnego, rozpoczynającego się wraz z pierwszym kwietnia 2010 roku. Dochód firmy spadł o 50%, a sprzedaż hardware’u o 32%. Zrewidowano również przewidywania co do sprzedaży w ostatnim kwartale – i to zarówno w przypadku Wii, jak i DS.

Współzałożyciel studia deweloperskiego id Software, John Carmack, w trakcie rozmowy z Dallas Morning News stwierdził, że smartphone’y wraz z tabletami zastąpią tradycyjne urządzenia przenośne, dedykowane wyłącznie elektronicznej rozrywce. „Smartphone’y mogą okazać się w 80% tak dobre w grach, jak przeznaczone do tego konsole przenośne. Ludzie będą nosić swoje telefony i jeśli będzie to urządzenie do gier w 80%, jak wielu z nich to usatysfakcjonuje?” – pyta retorycznie.

Na koniec kilka liczb, które zdają się jeszcze bardziej działać na wyobraźnię, wywołując obawy u mocarzy Nintendo. W okresie pierwszych dziewięciu miesięcy roku fiskalnego 2010, do rąk klientów trafiło 7,5 milionów DS-ów. W tym samym okresie Sony sprzedało 6,3 milionów konsol PSP. Wyniki dobre, zważywszy ma wiek urządzeń, ale spójrzmy na najmocniejszą konkurencję. Według firmy badawczej IDC, w 2010 roku do klientów powędrowało 302,6 milionów smartphone’ów (o 74% więcej niż rok wcześniej). Podobna agencja – iSuppli – przewiduje, że do roku 2015 nabywców znajdzie około 250 milionów tabletów.

Podsumowanie

Przemówienie zakończono chwytliwym – i przy okazji adekwatnym – sloganem: „Uczynić niemożliwe... możliwym”. Zadanie niełatwe. Nintendo czeka starcie ze smartphone’ami, walka o utrzymanie pozycji lidera na rynku kieszonsolek, skok nad wysoko postawioną poprzeczką 150 milionów sprzedanych sztuk DS-a i cenowe przepychanki. To sporo. A konkurencja przecież nie śpi.

Łukasz „Crash” Kendryna