Pomysł ze szkołami wiedźmińskimi możnaby fajnie rozwinąć, chociaż w kontekście tego, że wiedźmini są na wymarciu, a wiedza o mutacjach przepadła, ciężko to uzasadnić. Niemniej Sapkowski sam pisał, że Coen był ze Szkoły Gryfa, a w Sezonie Burz wspomina wiedźmina ze Szkoły Kota, więc teraz sam sobie trochę zaprzecza. Niemniej całe uniwersum od zawsze trzeszczy nieco w szwach i pełne jest niespójności, więc podejście CDP do szkół wiedźmińskich IMO jest OK.
Zanim ogłosili W4 z Ciri w roli głównej, liczyłem na to, że w czwartej części będzie można stworzyć własnego protagonistę i wybrać mu szkołę, która determinowałaby chociażby ciężar noszonego pancerza oraz styl walki. Aczkolwiek wprowadzenie co najmniej 4, a być może i 6 szkół biorąc pod uwagę zestawy wyposażenia z W3, w tym stosunkowo niewielkim uniwersum byłoby trudne do logicznego wyjaśnienia.
Pod względem contentu to jest dotychczas najlepsze i najdłuższe DLC w historii marki - zarówno biorąc pod uwagę KCD1 jak i 2. Łatwym zabiegiem WH ogarnęli największą bolączkę z bliźniaczego DLC do części pierwszej - "Z Popiołów". Tam, będąc po ukończeniu wątku głównego i mając mnóstwo pieniędzy dało się skończyć DLC dosłownie w 2-3 godziny. Wprowadzenie mechaniki prestiżu sprawia, że trzeba zaangażować się bardziej.
Codzienne aktywności kowala mimo, że powtarzalne, są znakomite - z reguły każdego dnia należy coś wykuć, a poza tym mamy pojedynki, zawody strzeleckie, prowadzenie dochodzenia, grę w kości oraz rozdawanie datków w imieniu cechu. W dodatku strzelectwo, kości oraz dochodzenia mają swoje wątki fabularne, dążące do pewnego rozwiązania.
Skończywszy wątek główny i wszystkie zadania poboczne z podstawki, zajmowałem się wyłącznie kuźnią i dało mi to taki niesamowity feeling codzienności. Pobudka ok. 8, spanie, jedzenie, mycie, praca i sprawunki dla cechu. A wieczorem, karczma, łaźnia, zakupy i inne przyjemności. Fajnie też powiązano cyklicznie powtarzający się turniej z mechaniką Prestiżu z DLC. W kontekście ukończenia historii i założenia, że po dramatycznych wydarzeniach Heniek z pewnością chciałby pożyć przez czas jakiś zwykłym, prostym życiem absolutna rewelka i immersyjna perełka.
Oś główna DLC sama w sobie jest dość krótka, ale znów historia jest bardzo ciekawa, obfitująca w szczegóły z życia Marcina - ojczyma Henryka, bardzo zabawna, a momentami wzruszająca. A do tego mamy Wolfa. Każdy, kto kiedyś próbował coś naprawić i mu nie szło, poczuje wielką więź z tą postacią w ostatniej cut-scence :D Jakbym widział i słyszał siebie próbującego przykręcić baterię zlewozmywakową u teściowej :D
Jest trochę nowego sprzętu, trochę nowych schematów do kucia no i najważniejsze, cała mechanika remontowania i personalizacji kuźni i gospodarstwa. W końcu wszystkie potrzebne miejsca - balia do mycia i prania, suszarnia, wędzarnia, stół alchemiczny itp. są w jednym miejscu. Naprawdę można poczuć się jak w domu.
Ja jestem z pokolenia graczy przedinternetowych, którzy dostępu do łatek i patchy nie mieli, a gry bywały równie zbugowane co dziś, więc bugi i glitche, jeśli nie są dramatyczne i uniemożlwiające gre, raczej nie psują mi zabawy. Należy jednak nadmienić, że w porównaniu do stanu technicznego i optymalizacji podstawki, tutaj mamy krok wstecz. Niemniej, nie uświadczyłem niczego, co by zablokowało postęp. Dla mnie bardzo dobre DLC, które przedłużyło mi przyjemność z tej arcy-wybitnej gry. Zacieram ręce na ostatni dodatek, jeśli będzie równie dobry, każda złotówka wydana na złotą edycję gry była wydana dobrze i sprawiedliwie, słusznie i zbawiennie.
Odznaczenie w pełni zasłużone. Chciałoby się, żeby pan Andrzej był aktywniejszy. Wszystkie jego opowiadania, nie tylko z uniwersum Wiedźmina są wspaniałe i chętnie czytałbym jakieś nowe krótsze formy. A najbardziej marzę o tym, że na starość przywali jeszcze dziełem na miarę Trylogii Husyckiej, bo to nie tylko jego Opus Magnum, ale i jedno z topowych dzieł współczesnej polskiej literatury.
Udało mi się wczoraj przysiąść na 2 godzinki przy nowym DLC. Zacznę od tego, że rozpoczynając pracę w swojej kuźni mam ukończony wątek główny, ok. 80k groszy w gotówce i pewnie drugie tyle w sprzęcie. Na szczęście twórcy prostym zabiegiem dodania Prestiżu uniknęli tego, co dla end-gamowych graczy było bolączką przy DLC "Z Popiołów" do części pierwszej. Tam będąc bogatym dało się odbudować Przybysławice w parę chwil i rozgrywka nie stanowiła żadnego realnego wyzwania. "Dziedzictwo Kuźni" nie daje nam od początku dostępu do wszystkich opcji rozbudowy swojego interesu, najpierw musimy zbudować i ugruntować swoją pozycję w kowalskim cechu.
Dzięki temu powolna rozbudowa kuźni daje dużo satysfakcji, a otwierających się z czasem możliwości personalizacji każdego elementu jest naprawdę sporo. Dochodzi do tego wątek fabularny, który dopiero zacząłem, więc ciężko mi ocenić jego długość, ale dotąd jestem tą historią kupiony. Zważywszy, że DLC do jedynki dawało się ukończyć w 2-3 godziny, fakt, że po 2h w kuźni dopiero zacząłem wątek naprawy zegara dobrze świadczy o tej historii.
Co szczególnie mi się podoba, to klimat prostej codzienności. Ukończywszy wątek główny i wszystkie zadania poboczne spoza DLC w tej chwili zajmuję się wyłącznie kuźnią i daje mi to takie niesamowite poczucie zwyczajności. Wstaję przed 9 rano, jem śniadanie, a tuż po 9 pod bramą pojawiają się klienci. Zbieram zamówienia, wykonuję robotę. Później rozglądam się czy nie trzeba załatwić czegoś dla cechu. Czasami trzeba odzyskać jakieś papiery od bandytów (tutaj krok poza codzienną rutynę kowala), a czasem po wykuciu tego, co danego dnia jest do wykucia, można wyskoczyć na zawody strzeleckie lub partyjkę w kości w imieniu cechu. Gdy skończą się aktywności cechowe, a dzień jeszcze młody, oddaję się totalnie zwykłym czynnościom - karczma, łaźnia, sport (hehe, boks w Dziurce xD), pranie, jedzenie, jakieś dodatki do kuźni, jeśli Prestiż pozwala je dokupić i spanko. A rano od nowa :) I chociaż brzmi to jak wariacja na temat Simsów, daje masę frajdy. Ocenię całość jak skończę wątek fabularny, jednak już na tę chwilę widać, że "Dziedzictwo Kuźni" to DLC znacznie lepiej wykonane i wnoszące do gry o wiele więcej, niż przeciętny "Śmierć jak malowana".
KCD robi znakomitą robotę w popularyzowaniu historii! Mam nadzieję, że więcej twórców zacznie sięgać po setting czysto historyczny, bez elementów fantasy, niezależnie o jakim okresie historycznym mówimy.
Ponure jest jednak to, jak tutaj wszyscy psioczą na nauczycieli i mówią, że to oni nie potrafią przekazać wiedzy, podczas gdy problem sięga znacznie głębiej. Nauczyciel, który robi pół kroku poza program, sięga po pomoce dydaktyczne spoza odgórnie narzuconych i stosuje autorskie lub podpatrzone gdzie indziej nowatorskie metody, jest przez polską, skrajnie konserwatywną, zaśmierdłą oświatę tłamszony. Poza tym, za psi grosz, za który pracują nauczyciele, mało komu chce się myśleć i działać poza schematem.
W dodatku jeśli już mówimy o nauczaniu historii, to żeby robić to dobrze, trzeba mieć jaja i być uczciwym. Spojrzenie na średniowieczną historię Czech przez pryzmat KCD jest arcyciekawe, bo bohaterowie są wielowymiarowi i niejednoznaczni. W Polsce by to nie przeszło, przecież nasze narodowe ikony to sami święci i nikt nigdy rąk sobie nie ubrudził. Czesi nie mają problemu, żeby przyznać, że Żiżka, zanim został bohaterem narodowym był rycerzem banitą, najemnikiem i zawadiaką. Kto u nas ośmiela się nazwać Piłsudskiego terrorystą, którym przecież z punktu widzenia legalnych, chociaż zaborczych władz był? Poza tym Czesi mają dystans. Cały wątek z okiem Żiżki w KCD2 to jest wielopoziomowy żart i gdybanie nad pustą plamą w historii tej postaci. A teraz wyobraźmy sobie, że mamy grę w historycznym settingu, w której jednym z głównych NPCów jest marszałek Piłsudski, a prowadzony przez gracza bohater w bójce wybija mu zęby, zmuszając do zapuszczenia jego ikonicznych wąsów (Piłsudski nosił wąsy, by ukryć brak jedynek, z tego powodu też rzadko się uśmiechał, mimo, że słynął z rubasznego humoru). Polskie prawactwo i środowiska pato-patriotyczne oraz kościół dostaliby masowego ataku padaczki, paniki i biegunki na raz.
Wracajac do meritum, fajnie by było, gdyby gry komputerowe częściej sięgały po historię i były używane w charakterze lektur i pomocy dydaktycznych. Ale do tego musi zmienić się polska szkoła i myślenie o edukacji, a dopóki konserwatywna myśl przeważa w narodzie, będzie jak w wierszu Przerwy-Tetmayera.
Sam Sapkowski mówił, że jego świat jest tylko makietą, potrzebną do opowiedzenia historii, więc nie ma za bardzo o co kruszyć kopii. Niemniej pomysłowość REDów już nie raz zaskoczyła, więc liczę na jakieś fajne smaczki i easter eggi związane z Rozdrożem Kruków. Sama książka wybitna nie była, ale ja wszystko od ASa przyjmuję z mniejszą dozą krytycyzmu. Siedzi mi jego styl i tyle, i zawsze żałuje, że to tak mało płodny pisarz. Chciałoby się, aby na stare lata zaskoczył jeszcze czymś na miarę Trylogii Husyckiej.
Zgodzę się, że w pierwszym i trzecim sezonie, serial główny gdzieś próbował dotykać książek. W S3 na zasadzie, że ktoś się połapał, że S2 było katastrofą i próbowali ratować się, wracając do materiały źródłowego, ale z marnym skutkiem. Ale nie wiem, gdzie Rodowód Krwi miał mieć cokolwiek z książek? Poza dwoma czy trzema postaciami, które i tak po swojemu zbeszcześcili, np. robiąc bodajże z Avalacha geja xD Sam motyw z powiązaniem wiedźmińskich mutagenów ze starszą krwią, to był pomysł ewidentie wykoncypowany podczas posiedzenia na kiblu w trakcie ostrej biegunki i ataku hemoroidów. Serio, Rodowód to jest instrukcja krok po kroku, jak stworzyć nabardziej cuchnącego crapa jak to w danym momencie w ogóle jest możliwe. Jeślii Szczury miałyby być jeszcze gorsze, to mój umysł nie obejmuje tego, co tam jeszcze można spieprzyć. Całą tę Netflixową bandę analfabetów, dyletantów, ćwierćmózgów i partaczy należałoby wysłać na jakąś przymusową reedukacje. Pecha ma Wiedźmin do ekranizacji, chociaż patrząc na ten wysryw Netflixa człowiek zaczyna doceniać nasz rodzimy serial. Jeśli chcesz komuś w subtelny sposób życzyć źle, możesz powiedzieć - "Oby Netflix zekranizował twoją ulubioną książkę". Sezon 4 pewnie obejrzę znów z wyuzdanej, masochistycznej ciekawości i będę to odchorowywał kolejne tygodnie, życząc twórcom, żeby im się chleb w gówno w ustach zamieniał do końca ich dni.
Straszny crap. Obejrzałem dwa odcinki i się poddałem. Polityczny serial, który ewidentnie nie był konsultowany z kimkolwiek ze świata polityki xD Naiwny, tandetny i drętwy. I znów woda na młyn wszystkich anty-WOKEistów, bo jeśli tak miałoby wyglądać rządzenie w kobiecym wydaniu, to podziękował.
Gorszy niż Rodowód Krwi? Nie da się. To była taka abominacja, że odczuwam mdłości, zgrozę i ciarki wstydu jak tylko o tym wspomnę. Jeśli sami twórcy porównują Szczury do tego i to porównanie wypada źle, to nie jest znak, że Szczury należy anulować. To jest znak, że twórcy powinni zrezygnować z pracy przy jakimkolwiek medium audiowizualnym, jeśli nie mają dzieci natychmiast dokonać sterylizacji, aby nie przekazywać wadliwych genów oraz wytatuować sobie w widocznych miejscach "Do not resuscitate" i zająć się base jumpingiem lub wspinaczką wysokogórską bez zabezpieczenia. To jest urzeczywistnienie najgorszego koszmaru, jak bardzo Netflix zbrukał, zbezcześcił i zgwałcił całą markę Wiedźmin.
Nie ma co spekulować i wieszczyć sukcesu/porażki na podstawie trailera i krótkiego gameplaya oraz szumnych zapowiedzi twórców. Poczekamy, zobaczymy. Sama koncepcja mi się podoba. W innych grach, gdzie fabuła sugeruje pośpiech, a mechanika pozwala na pełną swobodę, trochę mnie to wybijało z immersji, więc jeśli naprawdę mieli na to pomysł i rozwiązali to w praktyczny sposób, może być ciekawie. Czekam na tę grę chyba najbardziej z pośród wszystkiego czego spodziewamy sie w 2026.
Robię właśnie drugie play-through KCD2, tym razem w hardcore mode i w zeszłym tygodniu ukończyłem dodatek Komu Śmierć Malowana. Po pierwsze hardcore-mode dla kogoś kto spędził ponad 100 godzin w normalnym trybie, a wcześniej blisko 500 w pierwszej części nie jest szczególnie wielkim wyzwaniem. Żałuję, że nie zacząłem ze wszystkimi negatywnymi perkami, ale zostawię to sobie na trzecie przejście.
Sam wątek malarza Wojciecha to dokładnie to, do czego przyzwyczaiły nas DLC do jedynki. Ot paczka questów wykonywanych dla tajemniczego malarza, która równie dobrze mogłaby znaleźć się w podstawce, bo nic wielce nowego do gameplayu nie dodaje. Sama historia jest bardzo ciekawa, osobista, pogmatwana i mroczna. Z Wojciecha trzeba niemal siłą wyciągać wszystkie informacje, no i jest sporo FedEXowania, ale to zachęca do eksploracji. Z przyjemnością polatałem po bezdrożach tak okolic zamku Troski jak i Kuttenberga załatwiając sprawunki i poznając tajemnicę Wojciecha. Przez to, że trzeba się sporo nabiegać, wątek wydaje się długi, szczególnie grając w hardcore mode bez szybkiej podróży. Ale ogólnie jestem raczej usatysfakcjonowany historią.
Malowanie tarcz nic ciekawego nie wnosi. Raz, że i tak wolę walczyć bez tarczy, żeby nie tracić miejsca w ekwipunku, dwa front tarczy widzimy jedynie w trybie fotograficznym, więc nie ma to wielkiego wpływu na odbiór gry. Tutaj potencjał trochę zmarnowany.
Za dobrą historię i ciekawą postać Wojciecha 6,5/10, ale liczę na to, że kolejne dodatki zrobią więcej. Dziedzictwo Kuźni już teraz zapowiada się fajnie, a ostatnie DLC w klasztorze, biorąc pod uwagę jak wielki i dotychczas niedostępny teren zajmuje sedlecki klasztor ma potencjał na bycie wreszcie DLC fabularnym z prawdziwego zdarzenia. Lubię questa z pierwszej części dziejącego się w klasztorze, jednak ten był trochę za krótki i z mało satysfakcjonującym finałem. Liczę, że tym razem będzie więcej, lepiej i ciekawiej.
Sama idea bardzo mi się podoba, zastanawiam się jednak, jak to wyjdzie w praktyce. Czy nie ruszając questów tylko zwiedzając, nie będziemy mieli np. wrażenia wiecznego dnia i krótkiej nocy w momencie gdy się weźmiemy za robienie questów. Natomiast samo poczucie, że wisi coś nad nami i czas nas goni brzmi bardzo fajnie. To był element, który najbardziej wybijał mnie z imersji w Wiedźminie i Cyberpunku. Córka w śmiertelnym niebezpieczeństwie lub bomba zegarowa w głowie, a ja gram w karty, boksuję i zwiedzam xD
Od paru lat gram regularnie w papierowego Wampira Maskaradę, pierwszego Bloodlinesa kocham wielce, to gra absolutnie wspaniała i dotąd nie powstała równie dobra gra o wampirach. Oczekiwania wobec Bloodlines 2 miałem ogromne, ale były stopniowo studzone przez lata. A teraz wszystko wskazuje, że całe to deweloperskie piekło odbiło się wielką czkawką i nic wybitnego z Bloodlines 2 nie wyszło. Artykuł na stronie CD-Action wskazuje na totalną porażkę, chociaż odniosłem wrażenie, że był nieco zbyt emocjonalny. Niemniej przeciętna gra, w żaden sposób nie oddająca głębi Świata Mroku i nie będąca nawet blisko geniuszu pierwszej części to chyba max czego można się spodziewać. Chciałbym się mile zaskoczyć.
Karta steam używa określenia błędny rycerz, co nie musi oznaczać rycerza w kontekście tytularnego. Ta "rycerka" jest bardzo niefortunna i nie dziwię się, że wkurza mnóstwo ludzi. Nawet ja, uber lewak, social justice worrior, sojusznik LGBTQ i innych mniejszości, zapalony antyrasista, antyszowinista, prześmiewca anty-WOKEistów, wiecznie drący łacha ze wszystkich prześladowanych przez DEI stwierdzam, że próba stworzenia z bohaterki pasowanego rycerza to byłoby przegięcie pały. Przekłamywanie historii nie służy promowaniu idei równości czy tolerancji, jak ktoś chce robić grę w historycznym settingu, to niech się do cholery trzyma realiów!
Jeśli natomiast mówimy tu o błędnym rycerzu jako poprostu wojowniku z klasycznym, średniowiecznym rynsztunkiem, to "błędna rycerka" mnie nie obraża xD Generalnie nie przepadam za kobiecymi protagonistkami, ale jeśli gra okaże się dobra, to z miłości do średniowiecza zagram.
Ale właśnie... pomijając sprawę "rycerki" chciałem zauważyć, że na etapie trailera to już nie wygląda ani dobrze, ani realistycznie. Dziewczyna w zbroi skacze prawie jak rasowy parkourowiec xD Nie chcę wyrokować na etapie wczesnego ogłoszenia gry, ale hitu tutaj nie wyczuwam. A szkoda, bo każdą grę w settingu średniowiecza, bez elementów fantasy, wierną realiom przynajmniej na takim poziomie jak Kingdome Come przytuliłbym bez pytania.
Haha no właśnie xD Próba używania archaicznego języka czy to w grach w realiach historycznych/quasi historycznych czy też w książkach często kończy się absurdami. Nie każdy jest Sapkowskim, a niektórzy pamiętają, jak wzorem Sapkowskiego nagle 3/4 polskich autorów fantasy zachciało "chędożyć gamratki" i jakie wychodzodziły z tego parodie :D
The Blood of Dawnwalker zaczyna wyrastać na jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie gier. Wygląda to coraz lepiej i cieszy fakt, że developerzy biorą pod uwagę opinie graczy. Wszystko wskazuje na to, że VtM Bloodlines 2 okaże się crapem roku, więc tym bardziej chciałoby się zobaczyć inny, porządny tytuł o wampirach. Do premiery jeszcze sporo czasu, więc Rebel Wolves mają czas ogarnąć wszystkie wymienione bolączki. Trzymam kciuki.
Zaciekawił mnie zarzut autora dotyczący użycia "współczesnego" słowa "F*ck" i jego nienaturalności w tym kontekście. Pytanie, skąd pomysł, że to współczesne słowo? Niektórzy językoznawcy wskazują, że używano go już na początku XIV w. Natomiast ludzie klęli prawdopodobnie już znacznie wcześniej, a przekleństwa zawsze miały fizjologiczną lub seksualną genezę. Nasze rodzime słowo na K pojawia się w listach datowanych na wiek XIII, więc jeszcze wcześniej. Zastanawiam się zatem, jakie inne słowo w zamian za F-word autor chciałby widzieć jako inwektywę używaną w XIV w.? Tutaj też jest spore pole do popisu dla tłumaczy, mam nadzieję, że polska lokalizacja będzie conajmniej równie dobra jak w Wiedźminie czy Cyberpunku.
Znacznikoza to niestety następstwo głupiego prześcigania się w tym, kto stworzy większy świat. I o ile niektórym wychodzi to dobrze, o tyle jednak większość open worldów jest pusta i tak naprawdę nie warto zbaczać ze ścieżek i bieganie od znacznika do znacznika to jedyna opcja. Poza tym, żeby brak znacznika miał sens, trzeba jeszcze zaprojektować grę w taki sposób, żeby dało się tak grać. Napisać odpowiednie linie dialogowe, stworzyć czytelny dziennik z dobrymi wskazówkami.
Morrowind i Gothic 1 i 2 dawały radę pod tym względem. Owszem, zdarzało się pobłądzić, ale w tym błądzeniu też był urok. Ale już taki np. Wiedźmin 3, przy całej mojej miłości do tej gry, przy próbie grania bez znaczników wymaga nielichej cierpliwości i doskonałego znania mapy. No i jest zwyczajnie za duży.
Obecnie ogrywam drugi raz KCD2, tym razem na hardcore mode i to, że znaczniki zadań na mapie są, ale gracz nie jest na niej oznaczony to znakomity zabieg. Konieczność orientowania się po charakterystycznych punktach, ścieżkach czy położeniu słońca robi całą immersję. Do tego dochodzą mapy skarbów, nabazgrolone byle jak, pokazujące tylko najbardziej charakterystyczne punkty - takie szukanie mi sprawia sporo frajdy.
Istotne też jest to, żeby ekploracja w ogóle miała sens. W Morrowindzie to błądzenie potrafiło zaprowadzić w miejsca, gdzie dało się znaleźć unikatowe przedmioty i rózne ciekawe rzeczy. W nowszych tytułach najlepszy sprzęt to nie znajdźki, ale nagrody za questy, a to zniechęca do eksploracji, bo po co łazić po krzakach i bezdrożach, jeśli najlepszy set zbroi zdobywam w zadaniu, albo craftuję, a zaglądając w każdy kąt wygrzebuje tylko bezwartościowe barachło. Szczególnie jeśli, jak w większości gier, ekonomia jest skopana i nawet sprzedawać się tego gówna nie opłaca, bo i tak po paru godzinach mam wór pieniędzy i stać mnie na wszystko.
Znaczniki to chyba smutna konieczność, bo devom nie chce się projektować światów tak, aby przyjemnie grało się bez nich. Mniejsze światy, lepsza ekonomia, eksploracja nagradzana fajnym sprzętem i np. dodatkowymi questami - oto klucze do sukcesu otwartych światów, nie ważne czy ze znacznikami czy bez.
Sympatyczne dzieciaki i z tego co doczytałem już z pewnym aktorskim dorobkiem, więc liczę na to, że dowiozą. Mam nadzieję, że casting Snape'a nie był strzałem w stopę z dwururki, bo jak dotąd reszta obsady i sam zamysł prezentuje się interesująco. Dla mnie kolor skóry to kosmetyka jak kolor oczu czy włosów, ale rozumiem, że obecna narracja jest jaka jest i niektórym może to przeszkadzać, inni zaś będą tej koncepcji bronić jak niepodległości. Ja mówię: ocenimy po owocach. Jestem mile zaskoczony, że głosy krytyczne wobec castingu Hermiony są dotąd w mniejszości. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą ją rozliczać z nadmiaru pigmentu w skórze, ale to już czepianie się dla samego czepiania. Ja znów mówię: po owocach!
Cieszy fakt, że formuła serialu pozwoli na zagłębienie się niektóre wątki bardziej, bo o ile dwa pierwsze filmy były dość wiernymi adaptacjami, o tyle w kolejnych częściach ze względu na obszerność materiału, trzeba było iść na sporo kompromisów. Jako stary Potterhead, wychowany na książkach, z dużym sentymentem do filmów, czekam na serial z zaciekawieniem. Książki się nie starzeją tak bardzo, ale gdy mój kaszojad będzie w wieku odpowiednim na poznanie Pottera, dla niego filmy będą już retro, więc cieszę się, że poza książkami będzie mógł poznać tę historię w formie serialu.
Pamiętam, że przy pierwszym podejściu do gry ten quest siadł mocno i zostawił mnie z dużym WTF?! Nie wiem, czy należy go czytać jako szczególnie kontrowersyjny, w gruncie rzeczy nie mówi niczego ponad to, czego uczy Chrześcijaństwo - żal za grzechy i pokuta. Inna sprawa, że w tym wypadku, ktoś próbuje to spieniężać i tutaj jest chyba najważniejsze pytanie, jakie stawia ta historia. Ale wciąż, nie widzę kontrowersji, jedynie zasadne pytania.
Quest jakkolwiek znakomity w warstwie kreacji postaci i opowiedzianej historii ma jedną bolączkę:
spoiler start
Żałuję, że nie da się całkowicie odwieść Joshuy od tego projektu, a jedynie nie zgodzić się na udział V w przedsięwzięciu. Chciałbym móc przemówić mu do rozsądku i wyjaśnić, że jego ofiara ostatecznie nic nie da, bo stanie się jedynie produktem, na którym ta pinda i jej mocodawcy zarobią kupę szmalu, a banda zboków będzie mogła poczuć, jak to jest zostać ukrzyżowanym, dla idiotycznej, masohistycznej podniety. I nie będzie w tym nic wzniosłego, religijnego czy uświęconego.
spoiler stop
Niemniej jest to taki quest, który zostaje z graczem na dłużej i IMHO wiele można Cyberkowi zarzucić, ale z questami to dowieźli elegancko. Aż chyba czas na kolejne przejście tej znakomitej gry.
Dla mnie Desperados III = Shadow Tactics. W mechanikach i gameplayu bliźniaczo podobne, mocne fabularnie, ale jednak z paroma niedociągnięciami. Niemniej w toku rozgrywki w Commandos Origins zmieniłem zdanie i ostatecznie uważam, że obie są lepsze od nowych Commandosów.
W Desperados III grałem w sumie całkiem niedawno, wcześniej w Shadow Tacitics - Blades of Shogun i obie gry podobały mi się bardzo, chociaż poza settingiem są do siebie bliźniaczo podobne. No i jednak zabrakło mi własnie mechanik z Commandos 2. Bo nie rozumiem, co stoi na przeszkodzie, żeby wabikiem rzuciła inna postać, że tak wezmę przykład pierwszy z brzegu. Poza tym w obu balans trochę leżał - są postaci, które są stanowczo OP względem pozostałych. Za to i Shadow Tactics i Desperados III miały fajną ciągłość fabuły, której w Commandosach brakowało. Ogólnie C2 dla mnie wciąż niedościgniona, mimo że zarówno stare Desperadosy, jak i gry Mimmimi lubię. Tymczase nowe Commandosy im dalej w las, tym słabiej. AI przeciwników to jest żart - właśnie przed chwilą wysadziłem działo przeciwlotnicze dokładnie na przeciwko dwóch szkopów. Działo znajdowało się w ich polu widzenia, obszar słyszalności eksplozji jednak do nich nie docierał. W efekcie zupełnie się nie przejęli tym, że 100m od nich peolka wyleciała w powietrze. I takich absurdów jest całkiem sporo. To wciąż przyjemna gra i szczególnie dla fana tak serii, jak i gatunku, daje sporo frajdy, ale w tym momencie już moim zdaniem polskie War Mongrels jako taktyczna skradanka w realiach WWII jest znacznie lepsze. Jednakże gier w gatunku za wiele nie ma, więc trzeba cieszyć się tym co jest. Commandos Origins mimo wszystko polecam. Jeśli nie grałeś, to bardzo polecam również War Mongrels.
Musiałem w to zagrać i cieszę się, że gra jest w Game Passie. Jestem na piątej misji i jak dotąd bawię się dobrze, aaaaale... w stosunku do Commnados 2 to jest regres. Z resztą Trójka też była krokiem w tył w stosunku do niedoścignionej Dwójeczki. Cieszę się z powrotu mody na taktyczne skradanki, żałuję, że Mimmimi się zwinęło, bo i Blades of Shogun i Desperados 3 były świetne, ale żadna z tych gier nie dorównała Commandosowi 2 i nie uważam, żeby Commandos Origins przynajmniej w kwestii gameplayu odbiegał od nich. Inna sprawa to optymalizacja i bugi. Czekam na patche, bo gra potrafi chrupnąć, a szkopy się teleportować. Ale gra się całkiem fajnie i przyjemnie jest spotkać starych znajomych. Natomiast kontrowersyjna opinia - połatane War Mongrels = Commandos Origins. W WM podobało mi się bardzo poważne podejście do tematu wojny, w CO działa przede wszystkim nostalgia, ale dla mnie obie gry to udani, choć nie bez wad, przedstawiciele gatunku. Wciąż jednak nie rozumiem, dlaczego nie można było zaimplementować wszystkich fajnych mechanik z C2, jak chociażby ekwipunek i możliwość korzystania z różnych przedmiotów, więcej wspólnych skilli dla każdego członka oddziału itp. Podsumowując, fajnie zagrać w stare, dobre Commandosy i trzymam kciuki, żeby ta franczyza była dalej rozwijana, bo liczę na to, że kolejna gra z serii może bardziej zbliżyć się do Dwójeczki, która dla mnie była i wciąż pozostaje niedoścignionym wzorem skradanek taktycznych. Na razie troszkę naciągane 7/10, ale ocenię finalnie, jak skończę.
To jest niesamowite jak bardzo ten Remaster zduplikował moje wrażenia z Obliviona
z przed tych kilkunastu lat. Wtedy - WOW, jaka ta gra jest piękna... a potem: ale lipa, w ogóle nie nagradza eksploracji przez ten denny level scalling. Wątek główny to parująca kupa, a zamykanie kolejnych bram Otchłani to wyrywanie zdrowych zębów bez znieczulenia. Ale przynajmniej Gildia Złodziei i Mroczne Bractwo są fajnie zrobione. Wtedy też z przyjemnością ukończyłem wątki poboczne, a główną fabułę robiłem na przyspieszeniu, żeby tylko odhaczyć.
Kilkanaście lat później: WOW, wygląda naprawdę pięknie... po czym - o jeżu kolczasty, nic nie porawili z gameplayu. Dalej denny lvl scalling, dalej zamykanie bram Otchłani jak jeżdżenie zadem po gorącej blasze. Tylko Gildia Złodziei i Mroczne Bractwo nie robią już takiego wrażenia jak wtedy, bo jednak przez te lata standardy side-questów też się zmieniły. Rozumiem nostalgię, sam też dałem jej się ponieść, ale Oblivion, to dalej Oblivion. Jak ktoś kochał tę grę w oryginale, pokocha i remaster. Jak ktoś tak jak ja miał ambiwaletny stosunek (Team Morrowind 4 Ever - Bethesda już nigdy nie zrobi tak dobrej gry jak Morrowind i nawet nie ma co dyskutować), to podobnie jak wtedy szybko się znudzi. 25hrs na liczniku i w tym momencie podziękuję, tym razem nie zamierzam przechodzić na siłę. Dobrze, że gra w Xbox passie, bo wydać na to 250 PLNów to moim zdaniem nadstawienie pupki na ordynarne dymanie na kasę.
Bethesda nie potrafi w angażujące wątki główne. Nie wypowiem się o Fallout 4 bo odbiłem się od niej, ale w Fallout 3, Oblivionie i Skyrimie główna oś fabuły jest czysto pretekstowa, bez interesujących wyborów, bez zapadających w pamięć postaci i bez emocji zostających z graczem na dłużej. Wątki główne w każdej z tych trzech gier kończyłem na pewnym etapie już tylko po to, żeby odhaczyć. Natomiast zarówno w Oblivionie jak i Skyrimie znakomiecie zrealizowane są wątki gildii złodzieji i Mrocznego Bractwa. Ale już np. tacy Towarzysze w Skyrimie to nic innego jak idź - zabij - przynieś. Nuda. A szkoda, bo świat TES jest ogromny i ciekawy, zasługuje na rozwijanie go nie tylko w grach, ale np. też książkach (czytałem jedną książkę w świecie TES, ale była słaba, nie wiem czy powstało więcej). Wydaje mi się, że w grach z serii TES chodzi jednak trochę o coś innego, niż fabuła - to przede wszystkim piaskownice dające dużo walności i immersji, niemniej np. Kingdome Come 2 pokazuje, że da się zrobić open worlda z dużą dozą wolności, pełną immersją i znakomitą fabułą.
Ja oryginał ograłem jakiś czas po premierze. Pamiętam, że na premierę nie dysponowałem sprzętem, który by to udźwignął. Ale o ile w Morrowind zagrywałem się przez conajmniej kilkaset godzin (prawie dwa lata grania w ten tytuł ciągiem, z małymi przerwami na inne tytuły), o tyle Oblivion szybko zawiódł moje oczekiwania. Zapadłły mi w pamięć wątki Mrocznego Bractwa (aktor dubbingujący postać, która wprowadzała nas do Bractwa miał niesamowity głos) i Gildii Złodziei - to na plus. A i dodatek Shivering Isles też był ciekawy. Natomiast cała reszta była bardzo średnia. Główny wątek przechodziłem na siłę, byle skończyć i odhaczyć, zamykanie bram i skalowanie poziomów kastrowało tę grę dokumentnie. Ale widzę, że ten remaster zbiera dobre opinie, więc mają moją ciekawość. Mam w co grać, a cena powinna szybko spaść poniżej 100 zł, wtedy kupię i sprawdzę sam.
Jeśli ogarnęli to beznadziejne skalowanie poziomów i zrobili cokolwiek, żeby zamykanie bram Odchłani nie było tak powtarzalne i nudne, to mają moje zainteresowanie. Dla samych wątków Mrocznego Bractwa i Gildii Złodziei warto wrócić do Obka, chociaż IMO to najsłabszy TES i dużo bardziej wolałbym remake Morrowinda z prawdziwego zdarzenia.
Oblivion to najsłabszy TES IMO, ale gdyby wywalić to kretyńskie skalowanie poziomów, gdzie pod koniec gry zwykli bandyci nosili deadryczne i szklane zbroje oraz usprawnić trochę zamykanie wrót Otchłani, które było wtórne, nudne i frustrujące, to dla samych questów Mrocznego Bractwa i Gildii Złodziei skuszę się za jakiś czas. Poczekam aż wydadzą, połatają, stanieje do mniej niż 100zł i wtedy chętnie zakupię i ogram ;)
Skradanki to gatunek bliski mojemu sercu. Klasyczne tytuły jak Thief czy Splinter Cell mocno wpłynęły na mój growy gust. W grach gdzie ciche działanie jest opcją, jak np. Cyberpunk, chętnie idę w tym kierunku. Ostatnia dekada to odejście od twardej rozgrywki skradankowej na rzeczy wyboru modelu – Dues Exy z Adamen Jensenem czy Dishonored to gry, gdzie ciche działanie rozwiązane jest bardzo przyjemnie, ale również nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wjechać we wrogów na pełnej kurtyzanie z bronią w ręku i rozrzucenie ich członków w promieniu kilkudziesięciu metrów. I wtedy pojawia się on – mały, wredny, zielony skurczybyk Styx.
Pierwsza część – Styx Master of Shadows bardzo przypadła mi do gustu. Miała swoje bolączki, widać było nieduży budżet, ale jako old-schoolowa skradanka, gdzie działanie w cieniu i po cichu to konieczność, a nie opcja, dowoziła. Poza tym miała bardzo fajną historię, zwieńczoną plot-twistem, po którym zbierałem żuchwę z podłogi. Nie jest to może tytuł, który przebojem wdarł się do mojego topu i do którego bym wracał, ale bawiłem się bardzo dobrze. Shards of Darkness leżało sobie w bibliotece GOG dłuższy czas. Recenzje wskazywały, że to co najbardziej ujęło mnie w części pierwszej, czyli sprawnie poprowadzona fabuła, tutaj nie zagrało tak dobrze, więc trochę się obawiałem. I teraz, skończywszy ten tytuł po + 20h rozgrywki stwierdzam, że była to prawda, co pomimo faktu, ze sequel sporo rzeczy robi lepiej, rzutuje na moją ostateczną ocenę.
W Styx Shards of Darkness budżet AA jest nieco bardziej ukryty. Lokacje są większe, nie dają takiego poczucia makiety i recyklingu elementów, a mimo tego, że w toku gry wracamy do każdej co najmniej raz, back-tracking nie boli, bo są mocno wertykalne, a rozmieszczenie przeciwników wymusza za każdym razem nieco inne podejście.
W mechanikach bez rewolucji. Drzewka umiejętności rozwiązane są przyjemnie, ale o ile w pierwszej części miałem poczucie, że powoli zwiększająca się skala trudności wymusza stosowanie nowych taktyk, o tyle tutaj z niektórych korzystałem bardzo sporadycznie, a innych w ogóle, vide klony, w których drzewku nie rozwinąłem żadnego skilla. Niemniej ciche przemierzanie mrocznych korytarzy elfickiej twierdzy czy więzienia goblinów działa sprawnie i daje sporo frajdy.
Styx jest kozakiem – jego teksty, czarny humor i świetny voice acting to jest największa zaleta gry. Niemniej nie rozumiem przyznawania dodatkowego exp za grę bez zabijania przeciwników. Goblin nie sprawia wrażenia kogoś, kto lituje się nad wrogami i droga po trupach do celu byłaby zupełnie uzasadniona. Exp jest cenny, więc starałem się grać bez zarzynania kolejnych strażników, ale wybijało mnie to trochę z immersji.
Na koniec fabuła – tym razem bardzo meh. O ile polityczna intryga części pierwszej i plot twist z klonami bardzo przypadły mi do gustu, o tyle tutaj ani nie wciągnęła mnie rozgrywka między krasnoludami i elfami, ani nie zszokowało finalne ujawnienie źródła Żywicy. Od mniej więcej połowy leciałem już od zadania do zadania, bez większego skupiania się na dialogach. A szkoda, bo mimo tego, że lore to kalka standardowego fantasy, jest tu parę fajnych pomysłów zasługujących na głębszą ekspozycję w historii. To sprawia, że sequel plasuje się jednak nieco niżej na mojej liście niż pierwowzór.
Ostatecznie jednak bawiłem się przyzwoicie, Styxa lubię, staroszkolne podejście do skradanki bardzo mi pasuję i cieszę się, że powstaje część trzecia. Zagram na pewno, lecz z pewnością nie na premierę. Ode mnie 7/10. Fani skradanek będą ukontentowani.
To uniwersum zasługuje na kontynujacę jak mało które. Szczególnie do jednynki wracam chętnie od czasu do czasu, bo klimat Dunwall jest absolutnie unikatowy, a Corvo to jeden z moich ulubionych bohaterów ostatnich lat. Uwielbiam pomysł z tranem, jako źródłem eneregii i magię w tym lore. Niestety, to chyba marzenia ściętej głowy, no chyba, że WolfEye nabyłoby prawa do marki.
Days Gone kupione kiedyś za jakiś psi grosz w promce na Epicu leżało sobie na kupce wstydu, w kategorii "a może kiedyś zagram" i jakoś mnie tak naszło, żeby spróbować. I o cholera, czemu ta gra przeszła bez większego echa?! I dlaczego ma podobno nie być sequela? No ludzie! Nie jestem fanem zombiakowych tematów, mam wrażenie, że ten motyw został już wyeksploatowany maksymalnie, a jednak wciąż jeszcze można zrobić dobrą grę z zombiakami! Trzeba tylko mieć nieszablonowy pomysł, dobrze napisaną historię i fajnego bohatera. To są największe zalety tego tytułu. Piękna, duża mapa, filmowa i mimo lekkiej sztampy dobra historia - osobista, wzruszająca, momentami z cierpkim humorem, ale też z przesłaniem. No i rewelacyjny główny bohater - twardziel, ale romantyk. Rozwalający całe setki wrogów, ale nie dający tego poczucia bezdusznej maszyny do zabijania. Cynik, ale z dokonującą się przemianą. Deacon wjeżdża szturmem do mojego kanonu bohaterów gier. Ogólnie gra dała mi trochę vibe RDR2 - oczywiście, nie na taką skalę, z mniejszą ilością detali i mniejszym rozmachem, ale jednak niespiesznie przemierzanie zrujnowanych szos na motocyklu miało w sobie coś relaksującego i nostalgicznego, tak jak przemierzanie konno świata w RDR2. Mimo powtarzalności niektórych aktywności i przeciętnych side questów, nie nudziłem się ani przez chwilę. Rewelka! Nie wiem, po co tej grze remaster, bo mimo 6 lat na karku wygląda bardzo dobrze i daje masę frajdy. Ale jeżeli to miałoby przełożyć się na większe zainteresowanie tym tytułem i przywrócić szansę na część drugą, to dawajcie ten remaster!
Premiera w czerwcu, a w sieci cisza. Zajrzałem więc na stronę i FB Paradoxu i materiałów jednak trochę jest, z tym, że chyba już nikt nie czeka z wypiekami. W każdym Devs Diary jest krótki fragment gameplayu i opis poszczególnych mechanik, Wygląda to... no tak średnio, przynajmniej wizualnie. Patrząc na te kawałki, zapowiada się właśnie taki średniaczek, w którego zagra trochę fanów pierwszej części i zapaleńcy papierowej Maskarady jak ja. No chyba, że dowiozą fabularnie - to jedyna opcja by ta gra mogła wybić się ponad przeciętność. Poczekamy, zobaczymy. Ja czekam, a iskierka nadziei się tli.
Zakończenie KCD2 równie dobrze pozwala definitywnie zakończyć historię Henryka, jak i pociągnąć bezpośrednią kontynuację - konflikt się nie skończył,
spoiler start
Zygmunt co prawda wrócił na Węgry, ale Wacław jeszcze uwolniony nie został i nie wrócił do Czech
spoiler stop
. Jest parę wątków, które fajnie jakby rozwinęli, no i chciałoby się zobaczyć Heńka pasowanego na rycerza. Gdy Hanusz w końcówce prosił Henryka by sprawdził jego nowy miecz, myślałem przez chwilę, że zaraz każe mu klęknąć i go pasuje, ale w sumie nie jestem pewien czy mógł. A najbardziej, to chciałbym zobaczyć wesele, a wcześniej wieczór kawalerski Jana Ptaszka (nie wiem, czy zwyczaj wieczorów kawalerskich był kultywowany w średniowieczu, ale na takie przymrużenie oka na wierność historyczną bym się nie obraził). Tak czy inaczej tę historię da się pociągnąć w miejscu, w którym się kończy. Przeskok o 17 lat byłby dziwny. Chciałbym zobaczyć grę WarHorse o Wojnach Husyckich, z akcją dziejącą się np. w Pradze ale to już chyba nie byłoby Kingdom Come. Może nowa marka?
Faktem jest, że duża część graczy to toksyczne środowisko i trzeba mieć naprawdę ciężko zrytą banię, żeby się odgrażać twórcom gier, bo nie spodobał mi się ich produkt. Jak do tego dochodzą jeszcze spory ideologiczne, to już w ogóle trasa Choroszcz-Tworki xD Z drugiej jednak strony, wielcy gracze jak Ubisoft czy Bethesda stracili serce do robienia gier dawno temu. Patrzą na gry wyłącznie przez pryzmat tabelek w excelu, odcinają kupony od sukcesów sprzed lat i nie dość, że dostarczają nowe produkcje rzadko, to jeszcze w najlepszym wypadku przeciętniaki, a często zwyczajne crapy. Nic więc dziwnego, że ludzie czekający kilka (naście) lat na nową grę od uznanego developera, czują się zawiedzeni, jak dostają wykalkulowanego, bezpiecznego średniaka, który niemal niczym nie różni się od poprzedniej produkcji. A wystarczy robić dobre gry. Larian potrafi, WarHorse potrafi, CDPR mimo potknięcia pokazał Widnem Wolności, że potrafi, dlaczego Bethesda i Ubi już nie potrafią? Oto jest pytanie xD
No ale jednak, grożenie developerom (czy właściwie komukolwiek), których produkt nam się nie podoba, to jest wyższy level niedotlenienia mózgu.
Rozumiem to i początkowo też to tak odbierałem. Jesteś stalkerem w zonie, walka to element przetrwania, wszystko się zużywa itd. Jak ktoś się dostatecznie wczuje w ten klimat, to może się podobać. Mnie w pewnym momencie zaczęło zwyczajnie nudzić. Z resztą owszem, to że lootuję z zabitych wrogów głównie całkowicie zużytą, niesprzedawalną broń, to też jest jakaś bzdura. Jak oni łażą z tak dziadowskim sprzętem, to jakim cudem w ogóle żyją i mają jakąkolwiek siłę ognia.
Co do questów, jak dotąd żaden nie zapadł mi w pamięć. Zwrotu akcji takiego, jak choćby w pierwszej części, że Naznaczony to tak naprawdę Strielok, nie stwierdzono. Jakbym miał streścić fabułę, to w sumie chyba nie dałbym rady. No Monolit znów się przebudził i te cepy biegają po Zonie i walą do wszystkiego co żyje, a w tle są jacyś naukowcy, mający wielkie ambicje i dobre chęci. No nie siadła mi ta gra niestety, a bardzo na nią czekałem. Po pierwszych 10h byłem zachwycony i mimo bolączek technicznych dałem 8,5/10, ale potem równia pochyła.
Kupiłem na premierę i pograłem do mniej więcej połowy wątku. Wielkiego problemu z bugami nie miałem, nie spotkałem się z niczym, co uniemożliwiałoby grę. Dla mnie problemem Stalkera 2 jest coś innego - gra w pewnym momencie zwyczajnie nudzi i wątpię, żeby udało się to naprawić patchami. Początkowo rozmach Zony oraz ten gęsty klimat zachwycają, ale im dalej w las, tym gorzej. Rodzajów przeciwników jest niewiele, niektóre potwory występują pojedynczo lub bardzo rzadko. Strzelanie do dzików, mięsaczy czy ślepych psów jest nudne, a do tego bezcelowe - nie ma żadnego lootu, a amunicja i broń się zużywają. Najlepiej unikać walki. Odległości między lokacjami są bardzo duże, szybka podróż jest kosztowna, a udźwig postaci nie jest imponujący, więc przez większość czasu idziemy obładowani, bo jednak kredyty są na wagę złota, więc cały zebrany szajs warto sprzedać. Kolejne misje ograniczają się do dotarcia do lokacji, przejście przez nią strzelając się z grupami przeciwników, zabrania jakiegoś przedmiotu i powrotu do zleceniodawcy. Fabuła nie porywa, w którymś momencie przestała mnie interesować i zacząłem przeklikiwać dialogi. Początkowo dużo frajdy dawało zwyczajne zwiedzanie Zony, ale znów eksploracja nie jest dostatecznie nagradzana. W skrytkach stalkerów z reguły jest kupa szajsu, ceny artefaktów nie uzasadniają przedzierania się przez mapę po każdej emisji, zużywania sprzętu i amunicji. Podsumowując, early game jest bardzo dobry, Zona robi niesamowite wrażenie, ale później zaczyna nużyć i nawet jeśli potrafi czymś jeszcze zaskoczyć, to jednak w kontekście całości, ogólne wrażenie jest meh. Być może w którymś momencie zatęsknię za tym klimatem i podejdę do tego tytułu jeszcze raz. Może patche zmienią coś w ogólnym gameplayu na tyle, żeby bawić się lepiej, ale w tej chwili jest to wielka i piękna, ale jednak nudna gra.
W weekend i ja ujrzałem napis "The End", i mam mega kaca gamingowego. Dotychczas miałem tak tylko po RDR2 i Cyberpunku. Snuje się jeszcze po tym pięknym świecie, wbijam achivki do platyny, ale serio smutno, że to już koniec.
Jedyne, co mi trochę zgrzytało, to balans. Dla mnie, weterana części pierwszej, szybko zrobiło się za łatwo. Żaden pojedynek nie nastręczył mi najmniejszych trudności -
spoiler start
pokonanie Zizki dwoma ciosami, Istvana Totha podobnie, zero wyzwania w walce z Erykiem czy tym francuskim dupkiem. Nie mówiąc np. o turnieju między szkołami fechtunku, gdzie Henryk niemal w pojedynkę wygrywa wszystko dla frankfurtczyków.
spoiler stop
Jedynie starcia z przeważającą liczbą wrogów wymagały nieco więcej sprawności, ale wciąż w KCD1 było trudniej. Sama walka zrealizowana jest lepiej, jest bardziej dynamiczna, efektowniejsza, chociaż wciąż realistyczna, ale statsy przeciwników możnaby jednak podkręcić.
Z drugiej strony, to co mnie absolutnie zachwyciło i dla mnie stawia KCD2 w topce najlepszych gier jeśli nie wszechczasów, to przynajmniej ostatnich dwóch dekad, to scenariusz. Fabuła, chociaż nie jest rewolucyjna, poprowadzona jest znakomicie - mamy upadki i wzloty, znakomite postaci drugiego i trzeciego planu, niejednoznaczne wybory i charaktery. Jest przezabawnie (Komar i papieski legat), jest mrocznie, jest epicko i jest nawet wzruszająco (tu znów Komar i jego ostatnia modlitwa - kurde, po trailerze obawiałem się tej postaci, ale wyszedł im wspaniale). Do tego nie odnotowałem ani jednego side-questa, który byłby chamskim zapychaczem. Próbował to robić Wiedźmin 3, z różnym skutkiem, Cyberpunkowi udała się ta sztuka dopiero w Widmie Wolności, gdzie każdy kontrakt miał swoją krótką, acz ciekawą historię, jakiś plot-twist, czy konieczność dokonania (nawet jeśli tylko iluzorycznie) jakiegoś wyboru. W KCD2 od początku do końca, side-questy to perły. Z głupiego przyniesienia wieśniaczce kamyka, robi się cała kampania, gdzie trzeba odbijać jeńców, tłuc się po gębach, czy leczyć chłopa z PTSD! Tak to się powinno robić!
Nie będę się rozwodził nad innymi elementami, bo żaden ze mnie recenzent, a z resztą wszystko już zostało powiedziane, ale mam parę ogólnych przemyśleń po wszystkim, tak o samej grze, jak i luźno powiązanych.
1. Dlaczego decyzyjność w gamedevie wciąż pozostaje w rękach prezesów i korpoludków? Wystarczy pozwolić robić gry graczom - ludziom, którzy rozumieją to medium i robią je z pasją, zamiast rozkminiać modele biznesowe i gry usługi, a gra staje się instant hitem. Ja rozumiem, że gra to produkt, który musi na siebie zarobić, ale gamedev od lat goni za własnym ogonem, a Warhorse pokazuje, że można inaczej. Rozumieją to filmowcy - największe kasowe hity, to z reguły dzieła tych reżyserów, którzy sami są pasjonatami kina. Kiedy zrozumieją to w gamedevie?
2. Jak to jest, że większość deweloperów nie potrafi napisać dobrego scenariusza? W ostatniej dekadzie wydano może max 5 tytułów, których historia naprawdę wciąga i zostaje z graczem na dłużej. Bez dobrej historii, nie ma dobrej gry, szczególnie single player. A jak czytam streszczenia fabuł kolejnych powstających gier, szczególnie RPGów, to mam wrażenie, że w tej branży pracuje pięciu scenarzystów, gdzie czterej nienawidzą swojej roboty, a każdy ma abonament premium na ChataGPT.
3. Woke/DEI - czy KCD2 jest woke. No jeszcze jak?! Pomagamy ciemiężonym mniejszościom (cyganie/żydzi), zaprzyjaźniamy się z czarnoskórym muzułmaninem, a opcjonalnie możemy nawiązać homoseksualną relację. I co? Go woke, go broke? Nic z tych rzeczy. Tematy dziś uznawane za woke były obecne w grach zanim cała ta banda frustratów w ogóle wpadła na taki termin jak woke. Ale dopóki gra jest dobra, przeszkadza to chyba tylko najbardziej zacietrzewionym. Twórcy, chcecie propagować idee inkluzywności w rozrywkowych tekstach kultury? Doskonale! Ale w takim razie twórzcie dobre produkty, do cholery. Dobra gra z elementami woke się obroni. Gówniana gra z elementami woke to woda na młyn wszystkich sfrustrowanych anty-wokistów. It's that simple!
4. Przed KCD2 ogrywałem Stalkera 2 i uderzyło mnie to, jak mniej więcej w połowie gry ta gęsta, mroczna atmosfera, która z początku zachwycała, zaczęła mnie męczyć i nużyć. Serio, gra na +80h rozgrywki nie może być wyłącznie, mroczna, gęsta i epicka. Bez kontrapunktu w postaci odrobiny humoru, w którymś momencie to zaczyna przytłaczać. A w RPGach ciągłe wojny bogów, omnipotentni złodupce i decyzje zmieniające losy całego świata to już w ogóle powodują refluks.
5. Trochę apropo punktu 4. czeskie podejście do ich narodowego etosu, to jest czyste złoto. Mamy wielkie sprawy, wielką wojnę, zmagania królów, ale nie ma tu czarno-białych postaci i nawet wielcy bohaterowie są pokazani zwyczajnie po ludzku. Weźmy takiego Zizkę - dla Czechów to taki sam kaliber postaci, jak dla nas Józef Piłusudski. A teraz wyobraźmy sobie, że robimy grę w historycznych realiach, gdzie marszałek jest jednym z głównych NPCów, a nasz protagonista toczy z nim walkę, w której wybija mu przednie zęby, zmuszając do zapuszczenia jego ikonicznych wąsów. Stawiam perły przeciwko orzechom, że byłaby afera.
W całym tym wywodzie zmierzam do tego, że myśląc jedynie w kategoriach biznesowych, ciężko zrobić dobrą grę. O grach trzeba myśleć w kategorii sztuki, dopiero wtedy jest szansa, że powstanie coś naprawdę dobrego. A dobra gra może być progresywna, może poruszać poważne, kontrowersyjne i polaryzujące wątki, ale dopóki robi to z wyczuciem, nadal będzie po prostu dobra. I na siebie zarobi. I większość będzie zadowolona. I cieszę się, że Warhorsom się to udało. Czekam na hardcore mode i DLC, i zaczynam nieśmiało fantazjować o KCD3, bo w sumie zakończenie zostawia miejsce na kontynuację, a zobaczyć wesele (a jeszcze lepiej wieczór kawalerski) Jana Ptaszka to byłoby naprawdę coś!
DLC do KCD1 były fajne, chociaż nieco za krótkie. Liczyłem na więcej nowej zawartości ale każdy w dniu premiery kosztował ok. 30 zł, więc w tej cenie taka Banda Drani czy Los Kobiety to były perełki. Teraz mam pre-order z expansion passem, więc pozostaje czekać. Mam nadzieję, że nowe przygody będą trochę dłuższe. Watpię, żeby udało im się stworzyć coś na miarę Krwi i Wina do Wiedźmina 3, czy Widma Wolności do Cyberpunka. Oba te dodatki przebijały podstawowe gry. Ale i tak zapowiada się dobrze :) Niespełna dwa tygodnie!
Obraz to się wyłania anty-wokowym paranoikom i rozhisteryzowanym, smutnym piwniczakom, którzy WOKE i DEI widzą wszędzie. Normalnym ludziom wyłania się obraz potencjalnie jednego z najlepszych RPG 2025.
Ale trudno się dziwić obawom przy takich przeciekach i reakcji twórcy. Trudno się dziwić obawom tych, którzy obawy mają zawsze, bo wszędzie widzą prześladujące ich zjawiska i ideologie xD Ja się nie obawiam, większość innych graczy też nie. Anty-wokowe towarzystwo wzajemnej manualnej stymulacji się obawia, ale to nic nowego. Paranoje leczy się terapią xD
Nie byłoby żadnej wojny xD Przejrzyj komentarze w tym wątku. Opcja gejowskiego romansu, jedna potwierdzona czarnoskóra postać, paru cyganów, a anty-wokowe towarzystwo dostaje tutaj takiego krwawienia z okrężnicy, że żaden proktolog nie pomoże.
Dobrze zrobiłeś, że anulowałeś. Dla kogoś z tak kruchą męskością, od opcji gejowskiego romansu w grze video, do obrabiania kolby gdzieś w bramie jest zaledwie jeden krok. Być może uniknąłeś przeistoczenia się w geja, albo nie daj boże transseksualistę! O mały włos, kolego.
Jeden czarny kupiec, trochę cyganów, pewnie jakiś arab też się trafi (z resztą Kumanowie to był lud bliskowschodni, etnicznie gdzieś między madziarami a arabami właśnie), no i dobrowolna opcja romansu homo (Oj, kusi ona prawackich chłopaczków, że tak się o nią prują xD) prawdopodobnie obłożona ryzykiem, na jakie narażali się geje w średniowieczu. To wszystko w grze na kilkaset godzin grania, z kilkoma setkami obecnych NPC i paroma milionami słów w scenariuszu. Yep, DEI jak się patrzy. Polane woke'owym sosem. Przyprawione posypką z LGBTQWERTY eeeeee macarena xD Wiecie, dlaczego te wszystkie elementy są dodawane? Dokładnie po to, żebyście dostawali krwawej biegunki... i generowali zasięgi. Gdyby nie było anty-wokowych krzyżowców, agencje marketingowe powinny ich wymyślić xD
Ale to jest urocze, jak wszyscy bojownicy anty-woke dają grać sobie na emocjach i na sobie zarabiać. Popatrzcie na artykuły i liczbę reakcji i komentarzy pod nimi. Tam gdzie artykuł dotyczy treści pozbawionych jakichkolwiek "kontrowersyjnych" elementów, komentarzy jest z reguły kilka, zawsze znajdzie się conajmniej jeden uląg z tekstem typu "byle by nie było woke!!!111one" ale ogólnie dyskusja jest mało żywiołowa i temat szybko umiera śmiercią naturalną. Tymczasem każda, najdrobniejsza sugestia, że w grze będzie coś "woke" powoduje zadymę jak na meczu Legii z Widzewem xD dziesiątki komentarzy, setki reakcji, a temat ciągnie się całymi dniami i potrafi być transferowany pomiędzy różnymi mediami i platformami... halo?! Czy serio nikomu nie zaczyna dzwonić mały dzwoneczek? xD nie ma agendy woke, lobby LGBT czy innego szajsu. Jest Google Analytics i korpo-szuje z tabelami Excela zamiast mózgu. A w tych tabelach widzą dokładnie to, co napisałem powyżej. Wrzuć pół sugestii, że będzie niepasujący do realiów czarnoskóry, albo wątek homoseksualny, a męscy-mężczyźni, obrońcy wartości, wyznawcy chłopskiego rozumu i inni "zmęczeni woke" zrobią taką reklamę, jak żadna agencja marketingowa. Oczywiście, można przegiąć jak Ubisoft z AC Shadows, ale umiejętne zagranie kartą "woke", to prawie zawsze +100 do zasięgów. Im bardziej się bulwersujecie, im bardziej się zapluwacie, płaczecie, rwiecie włosy z głowy i walicie pięścią w stół, tym bardziej karmicie tego woke-chochoła xD i Vavra właśnie zaprezentował szerokiej publiczności jak to się robi. Wydał oświadczenie, nic nie potwierdził, niczemu nie zaprzeczył, a zasięgi robią się same. Gambit królewski połączony z rzutem za trzy w ostatniej sekundzie meczu.
No i jest jeszcze druga sprawa. Nawet jeśli pojawi się OPCJA gejowskiego flirtu, czy nawet romansu w KCD2 to uwaga, jest to wyłącznie OPCJA. To wy, jako gracze, kreujecie te historię. Wasz Henryk może być super smalcem alfa, potężnym średniowiecznym Casanovą, który zjada niewieście serca (i nie tylko) na śniadanie, obiad i kolację. No chyba, że jednak jesteście zbulwersowani, ale OPCJA tęczowa trochę was kusi xD Wtedy warto zmierzyć się ze swymi ukrytymi lękami i poprostu spróbować być sobą xD
Nie wiem, jak to ma działać w zestawieniu z cyklem dzień/noc. W Vampyr, gdzie akcja toczyła się wyłącznie nocą, ta trwała, dopóki nie położyliśmy się spać. W Disco Elysium czas w grze posuwa się naprzód wyłącznie podczas dialogów, ale tam też nie ma określonego limitu czasu, po prostu niektóre zadania i obszary stają się dostępne konkretnego dnia. Tam też mapa była mniejsza, więc siłą rzeczy aktywności dla danego dnia wyczerpywały się i żeby pchnąć fabułę do przodu, trzeba było zwyczajnie pójść spać. Nie wiem, jak miałoby to wyglądać na dużej, otwartej mapie, niekończący się dzień lub noc w momencie gdy eksplorujemy i nie tykamy zadań głównej linii fabularnej może potencjalnie mocno wytrącać z immersji. Mam nadzieję, że twórcy mają na to rozsądny pomysł, bo dotąd gra wzbudza moje zainteresowanie i bardzo jej kibicuję. Szkoda by było, gdyby wyłożyli się na niepotrzebnie kontrowersyjnej mechanice.
Z tego co wiem, KCD2 ma być w tej materii trochę prostsze, tj dłuższe okienko na wyprowadzenie perfekcyjnego bloku i mniej kierunków, więc próg wejścia będzie niższy. Za to przygotowali więcej animacji, więc gra nie powinna stracić na efektowności. Pożyjemy, zobaczymy.
Wygląda to smakowicie! :) Wampiry, w mrocznym settingu słowiańskiego średniowiecza?! Shut up and take my money! Będę śledził rozwój tego projektu z dużym zainteresowaniem.
Albo mam wyjątkowe szczęście, albo jestem mało czepliwy. Szykując się do wymiany blaszaka i korzystając z czarno-piątkowej promocji GeForce Now, gram w krótkich sesjach od dnia premiery, w chmurze na abonamencie Ultimate, mam dwadzieścia kilka godzin, jestem teraz na Dzikiej Wyspie i poza malutkimi glitchami nie uświadczyłem niczego, co psułoby mi zabawę. Owszem, Zona mogłaby być nieco bardziej żywa, zdarzyło mi się kilka raz, że przeciwnicy zrespowali się za moimi plecami 30 sekund bo zakończeniu strzelaniny, ale żaden taki epizod nie wpłynął jakoś znacząco na moje doświadczenia związane z grą. A gra się wspaniale. Gun-play jest absolutnie znakomity, a klimat wprost leje się z ekranu. Z początku brakowało mi trochę lektora, ale ukraiński dubbing i napisy IMO podkręca wczutkę jeszcze bardziej. Dla mnie jako fana serii, to jest sequel, który mnie satysfakcjonuje. Daleko mu do ideału, ale zabawa jest przednia.
No i wspaniale. Cyberek był wysoko w kolejce do ponownego ogrania na nowym blaszaku i właśnie awansował o co najmniej jedno oczko :)
Dla wszystkich obawiających się spojlerów - więcej cut-scenek i dialogów niż samego gameplay'u i w większości wszystko, co widzieliśmy na wcześniejszych materiałach. Ale wygląda to wspaniale i nie mogę się doczekać. Zapowiada się porządna kontynuacja - mądra ewolucja, ponad rewolucją, wszystko co było dobre w KCD1 tylko więcej, ładniej i lepiej. Hype train robi CHU-CHU! :D
Postać w którą się wcielimy, podczas swojej podróży przejdzie klasyczną drogę „od zera do bohatera”, a jej działania wpłyną na losy całego świata. w tej branży pracuje pięciu scenarzystów, a każdy z nich nienawidzi swojej roboty. Jakbym dostawał 5zł za każdy identyczny opis nowego "open-world RPG" to bym sobie życie na nowo ułożył xD
Poza tym dobre drewno mile widziane. Brak znaczników mapy i skalowania to akurat hasła, które do mnie trafiają. Szkoda tylko, że to ruska produkcja.
Mega pomysł. Panowie znakomicie przenoszą specyficzną relację odgrywanych przez siebie postaci do rzeczywistości. Do tego ich zaangażowanie w marketing tej produkcji sprawia wrażenie mocno organicznego - po prostu widać, że im ta praca dała mnóstwo satysfakcji i są dumni z tego co razem z WarHorse stworzyli. Jest w tym jakaś szczerość prawdziwych pasjonatów zajaranych grą, tak różna od korporacyjnych kalkulacji, które zawładnęły branżą. I to z resztą tyczy się nie tylko aktorów, bo Sir Toby również sprawia takie wrażenie na wszystkich dotychczasowych materiałach. Naprawdę mam nadzieję, że żarna wielkiego biznesu nie przemielą tej firmy, bo niewielu zostało takich, którzy robią gry z pasją i nie boją się nowych pomysłów. A hype train na KCD2 robi coraz donośniejsze chu-chu! :D
Że wam się walenie tego woke-chochoła jeszcze nie znudziło. Ludzie, serial robi HBO, które udowodniło, że potrafi w adaptacje, jak i ogólnie w seriale lepiej niż Netflix. To, że scenarzysta nie czytał książek, to jest pół-prawda oraz info sprzed dobrych kilku miesięcy. Chłop nie przeczytał wszystkich książek (wówczas) co nie znaczy, że tego nie zrobi, albo nie zrobił do tej pory. To nie wariatka Hissrich i jej ekipa niedorozwojów, którzy książek nie tylko nie przeczytali, ale jeszcze się tym chełpili. Poza tym jest jeszcze JKR, która z bycia woke nie słynie, więc serio, wszystkie te PRZEZABAWNE komentarze o trans-Lunie, czarnym Harrym i zaimkach, to są wyłącznie jakieś projekcje wdrukowanych wam lęków xD
Pomysł nowej ekranizacji książek w formie serialu ma mega potencjał. Jakby nie było tom 1 ma prawie 30 lat, pierwszy film ledwie nieco mniej, Potteromania dawno się skończyła i nowa ekranizacja to szansa dla młodszych pokoleń na poznanie tego świata, a dla wychowanych na HP millenialsów (btw. czy skierowanie na kolonoskopię już jest?:D) na nową perspektywę.
A stwierdzenie, że Hogwarts Legacy 2 ma być skoordynowane z serialem może oznaczać dosłownie wszystko. Skoro część pierwsza działa się wiele lat przed wydarzeniami z książek, HL2 widziałbym jako bezpośredni prequel, czasy tuż przed pierwszą wojną z Voldemortem albo coś w tym stylu. Spotkać Toma Riddla jako jednego z uczniów, to byłoby coś. Tak czy inaczej, jako typ, który z Harrym dorastał, czekam tak na serial jak i na sequel Hogwarts Legacy.
Nie, żeby się od razu obrażać, bo to tylko mały fragment i naprawdę mam nadzieję, że imć Komar będzie miał jakąś głębię, natomiast w przedstawionym epizodzie dostajemy typa o mentalności dresiarza, który używa bluzgów jak przecinków, co kłuje w uszy nawet w tak "rozbluzganej" grze jak KCD, z humorem nastukanego wujasa z oczepin na wiejskim weselu (hehe r00chanko!). Jeśli tak nas postrzegają bracia Czesi, to trochę smutne. IMHO jeśli chcieli dać tam Polaka, można było pokusić się o jakiś fajny easter egg. W jedynce był np. fajny dialog (skopany przez tłumaczenie), o koniu, którego w stajni zostawił jakiś Polak, bo obawiał się, że jego kobieta będzie chciał go wypchać. Koń nazywa się Roach, czyli Płotka (w tłumaczeniu Szprotka, co psuje cały easter egg), a wiemy, że Yennefer lubiła zabawiać się z Geraltem na wypchanych koniopodobnych istotach :D Ja na przykład widziałbym w roli mrugnięcia okiem do Polaków, przedwcześnie posiwiałego, długowłosego gościa, ze szczególnym zamiłowaniem do alchemicznych eliksirów. Z resztą, to taka pierwsza rzecz, która mi przyszła do głowy, a możliwości jest znacznie więcej. Można było zaimplementować jakąś postać np. z Trylogii Husyckiej. Zamiast tego dostajemy Sebastiana herbu Trzy Pasy. Wciąż liczę, że Komar jeszcze zabłyśnie, ale jeśli cały charakter tej, podobno ważnej, postaci ma się opierać na bluzganiu i niepohamowanej chuci, to średnio. Pożyjemy, zobaczymy. Gra i tak wygląda pięknie i jeśli potwierdzi się, że wreszcie nauczyli się tego silnika i nie skopali technikaliów, to w lutym szykuje się długie L4 :D:D:D
Zespół Refused zrobił mega robotę jako Samurai w Cyberpunku! Naprawdę świetne numery, do tego pasujące do lore tak tekstem jak i klimatem. Archangel w retrospekcji pierwszego ataku na Arasakę i A Like Supreme podczas koncertu reaktywowanego Samuraia - ciary biegają po plecach. Z resztą to co robią pod szyldem Refused też jest bardzo dobre. Wybrałbym się na koncert, jakby grali w PL.
Wszystko fajnie, cieszą znajome głosy, ale to wciąż jest Nyras Demo. Kiedy dłuższy gameplay z Bezimiennym oraz data premiery?
Niestety masz rację. Potwierdzili cztery grywalne klany: Tremere, Brujah, Ventrue i Banu-Haqim. O ile trzy pierwsze były do przewidzenia jako generyczny mag, wojownik, bard (postać oparta o retorykę) to Banu Haqim trochę mnie zaskoczył, spodziewałem się Gangrela jako łotrzyka. Ale brak grywalnego Malka i Nosferatu to jest dramat. Tym bardziej, że wprowadzenie Nosferatu byłoby łatwiejwsze niż w Bloodlines 1, w piątej edycji maskarady Nosferatu nie są tak potworni, wciąż zdeformowani i brzydcy, ale nie na tyle by łamać maskaradę samym swym widokiem. Ogólnie im dalej w las, tym mniejsze oczekiwania mam wobec tego projektu.
Hemsworth wygląda nieźle, Fishburne fatalnie, azjatycka Milva jest mi obojętna, ale fajnie, że Zoltan Chivay wreszcie wygląda jak krasnolud z prawdziwego zdarzenia, nie jak krasnoludy z poprzednich sezonów - osoby niskorosłe, bez charakteryzacji, muskulatury, bród i charakteru - bardziej hobbici na sterydach. Ale wizualia to zawsze był najmniejszy problem tej netflixowej poczwary, owszem kostiumy i scenografia w większości wyglądały teatralnie i tanio, ale nie kłuło to aż tak bardzo w oczy, szczególnie w porównaniu z CGI oraz zestawieniu z festiwalem idiotyzmów, fabularnych dziur, drętwych dialogów i pomysłów własnych tej bandy ulągów, górnolotnie zwanej ekipą scenarzystów. Sezon 2 utopił ten serial w gnojówce, jak truchło kikimory. Sezon 3 nie był aż taką abominacją, za to był w 100% pomijalny. S2 przynajmniej zapamiętałem po tym jaki był beznadziejny, z s3 nie pamiętam zupełnie nic, poza poczuciem, że próba resuscytacji była żywiołowa, ale nieudana. Na papierze sezon 4 ma potencjał na bycie nowym początkiem - nowy główny aktor (Henry był jedynym jasnym punktem poprzednich sezonów, ale nie skreślam Hemswortha… jeszcze) oraz czas akcji. Saga również nabierała rumieńców w momencie gdy na pierwszym planie pojawiła się drużyna. W dużej mierze za sprawą Regisa i chociaż na tych fotosach Fishburne wygląda głupio, znając jego poprzednie role uważam, że mógłby być dobrym Regisem - spokojny, rozsądny, mentorski, czasem wręcz do przesady, ale z pazurem gdy jest taka potrzeba. Co z tego, gdy jestem niemal pewien, że ta hissrichowa banda kretynów znów napisze takie dialogi, żeby przypadkiem nie było za trudno dla amerykańskiego widza, przez co dostaniemy kiepskie klisze i tanie moralitety. Z litości pomijam przewidywania dotyczące Ciri, bo chociaż jestem w mniejszości, która książkowy wątek hanzy Szczurów lubi, to akurat w serialu wszystko co było związane z Ciri dotychczas zostało spieprzone tak, że ni jak nie uda się tego uratować, jedyne co mogą zrobić, to zmarginalizować tę część historii. Po obejrzeniu (ha tfu) prequela, obiecywałem sobie, że na nic co pochodzi od netflixa i ma wiedźmina w nazwie już nawet nie spojrzę. Ale ciekawość jest silniejsza, więc sezon 4 pewnie też obejrzę, jak człowiek oglądający miejsce drastycznego wypadku lub scenę zbrodni.
Jeżu w malinach, jaki festiwal kruchej męskości xD Artykuł o tym, że CDPR zatrudnia, tymczasem w komentarzach „nie bendem grau w grę jak bendom geje, buuuuu” xD To jest paradne jak pięknie dajecie się rozgrywać korporacjom. Serio myślicie, że kogokolwiek korzystającego z konsultingu Sweet Baby Inc. obchodzi jakaś tam inkluzywność? xD Obchodzi ich tak długo, jak im się tabelki w excelu zgadzają. A tabelki się zgadzają, bo cała armia pożytecznych idiotów, płacząc że ich LGBTQ prześladuje, robi im takie zasięgi, których nie zrobi żaden marketingowo-PRowy power house xD Za każdym razem, gdy opisujesz swoje fantazje o czarnych, transseksualnych, tęczowych, niebinarnych bohaterach, identyfikujących się jako helikopter bojowy (boki zerwane, serio ten żart to jest peak humor, wy, którzy to powielacie musicie być najzabawniejszymi osobami w piwnicy), jakiś udziałowiec CDPR albo Ubisoftu spłaca ratę leasingu za Lamborghini xD
To jest złoto! Gra z cyklu "usiądę, pogram godzinkę" po czym zdaję sobie sprawę, że przesiedziałem 6 godzin i zawaliłem wszystko co miałem na ten dzień xD Niektóre mechaniki są powtarzalne, fabuła (wątki poszczególnych regionów) jest czysto pretekstowa, ale co z tego jak walka wciąga jak bagno, a zarządzanie swoją bandą degeneratów to czysta radocha. Wystawiam gierce 10 trochę na wyrost, ale ocena w GOLu jest zupełnie nieadekwatna, więc podbijam. Polecam!
Czy autor artykułu ogrywał inną wersję dema niż to, co zaprezentowano na streamie? Fragment rozgrywki z Nyrasem wzbudza sporo wątpliwości natomiast ton tego artykułu jest hurra-optymistyczny i właściwie nie wiem już, czego oczekiwać. Dłuższy gameplay z wersji możliwie najnowszej byłby bardzo mile widziany.
Nostalgia wjeżdża na pełnej! Znajome lokacje, znajome postaci. Mam nadzieję, że mechaniki będą bliżej Commadosów 2, a nie średniej trójki. Cieszę się, że taktyczne strategie wróciły do łask, ale nowe Commandosy mają poprzeczkę wysoko, bo zarówno gry Mimimi (nie licząc ostatniej, w którą nie grałem, ale recenzje zebrała średnie) jak i polskie War Mongrels to solidne tytuły.
Niewielu już chyba czeka i wierzy w tę grę. Pierwsza połowa 2025 zapowiada się dość mocarnie jeśli chodzi o premiery, więc sukcesu Wampirowi nie wróżę. Straszna szkoda, pierwszy VM Bloodlines zasługuje na kontynuację, a Świat Mroku na silną reprezentację w świecie gier, tymczasem Warewolf to jakiś ponury żart, wszystkie te nowelki typu VM Swansong czy jakieś tam Koterie NY to szajs na licencji i jedyna nadzieja w Bloodlines 2, a im dale w las, tym większa pewność, że tego nie udźwigną. Chciałbym się pozytywnie zaskoczyć, ale wielkich oczekiwań nie mam.
Mam nieco mieszane uczucia. Moim zdaniem wygląda to bardzo przyzwoicie, Kolonia Górnicza jak malowana, klimat starego, dobrego goticzka się wylewa, grafika ogólnie zadowala, mordy wyglądają mega dobrze, natomiast design np. ścierwojadów średnio. Ale kosmetyka kosmetyką, grafika nie jest dla mnie najważniejsza. Ogólnie czuję tu Gothica i serce włożone w odwzorowanie tamtego klimatu i jestem umiarkowanie optymistyczny, aaaale... Fakt, że pokazują na targach demo sprzed prawie roku rzuca nieco cienia na ten optymizm. Niedawny gameplay teaser wyglądał świetnie i pozwalał mieć nadzieję, że już bliżej niż dalej, ale brak grywalnego dema z wersji obecnej sugeruje, że jeszcze nie bardzo mają co pokazać. Cały czas czekam i nie tracę nadziei, ale obawy są.
Ogólnie wszystko co pokazali dotąd napędza tylko mój hype train. Ale ten Polak... serio, taki obraz nasz - bluzgający cep o mentalności dresiarza? Trochę przykre. Poza tym głos tego typa brzmi jakby nagrywał go ktoś, kto nie posługuje się polskim natywnie, a dialog gdy Heniek nawija po angielsku, a ten mu odpowiada po polsku jest koszmarnie nienaturalny. Przyzwyczaiłem się do angielszczyzny Heńka, a dodany późno czeski dubbing do jedynki był marnie wykonany, ale wydaje mi się, że dużo naturalniej ten dialog brzmiałby w wersji czesko-polskiej. Ale najgorsze jest to nagromadzenie bluzgów i humorek z pod znaku "hehe r00chanko" :( Kurde jak chcieli wstawić Polaka można było wrzucić jakiś easter-egg i nawiązać np. do wiedźmina. Długowłosy, przedwcześnie posiwiały typ ze skłonnością do alchemicznych eliksirów byłby fajniejszy. Albo jeszcze lepiej Szarlej z Trylogii Husyckiej, cwany szelma. Pytanie tylko czy tego rodzaju cameo nie jest jakoś objęte prawami autorskimi. Ale można gdybać, a tymczasem trzeba się pogodzić z Sebastianem herbu Trzy Pasy. Mam tylko nadzieję, że ta postać okaże się mieć jakąś głębię.
Natomiast co do całej reszty mądra ewolucja > rewolucja. Grafika nie zaliczyła jakiegoś spektakularnego skoku, bo już KCD1 wyglądało pięknie, szczególnie gdy mówimy o otoczeniu czy architekturze. To, że nie wprowadzali rewolucji w silniku pozwala na optymizm, że tym razem optymalizacja na premierę będzie przynajmniej przyzwoita. W samym gameplayu też najwyraźniej dopieszczono to, co było bardzo dobre w "jedynce". Obawiałem się, że uproszczą i spłycą walkę, ale wygląda, że core został zachowany, a nowe animacje i finiszery zapowiadają się pysznie. Miasto wygląda wspaniale, a tereny pozamiejskie jeszcze lepiej. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to menu ekwipunku, dziennika itd jest OK, ale nie podoba mi się HUD, strasznie się wyróżnia i jest taki jakiś kanciasty. Ale to drobnostka i mam nadzieję, że będzie hardcore mode, który pozwoli to całkiem wyłączyć :) Niemniej, czekam i jaram się jak Skalica po ataku kumanów :D
Ja sobie ostatnio G1 odświeżyłem i dalej nie mogę wyjść z podziwu, jak znakomita jest to gra. Serio, który tytuł w 2001 roku miał tyle mechanik, cykl dzień/noc ze zmiennym zachowaniem NPCów i stworzeń, świat reagujący na poczynania bohatera (vide pakowanie się komuś na chatę, chodzenie z wyciągniętą bronią albo bycie przyuważonym na skradaniu). I to wszystko w 3d, które zestarzało się całkiem nieźle. Gry 3D z początku lat 2000 dziś wyglądają tak, że ledwo co widać, a dłuższe wpatrywanie się w ekran powoduje ból oczu i głowy. Gothic wciąż wygląda nawet znośnie, a zmodowany wciąż jest absolutnie grywalny. Wspaniała gra, kamień milowy cRPG i nie zapraszam do dyskusji bo o faktach się nie dyskutuje.
A gameplay trailer napawa optymizmem, w dodatku to porównanie jeszcze bardziej rozwiewa wątpliwości. Naprawdę mam nadzieję, ze Alkima dała radę. Nie mogę się doczekać.
Nie bez przyczyny zwlekali z jakimkolwiek ogłoszeniem przez ponad 6 lat. Teaser i dotychczasowe wieści pozwalają sądzić, że są na końcowym etapie produkcji. Ogłosili premierę na 2024, a biorąc pod uwagę, że mimo ciśnienia ze strony fanów, milczeli przez tyle czasu, nie musieli tego wcale robić. Zatem sądzę, że 2024 jest jak najbardziej realne. Może późna jesień, albo końcówka roku? Nie widać w czwartym kwartale tego roku jakichś bardzo głośnych premier, no może poza Stalkerem 2 i Assassins Creed: Shadows, więc jest sporo miejsca, żeby wejść z premierą tak bardzo oczekiwanego tytuły jak KCD2.
nie zrozumiałeś nic z tego co napisałem xD Nie komentuję aktywistów domagających się czarnoskórych w średniowiecznych Czechach właśnie po to, żeby tego nie nakręcać. Ogólnie światopoglądowo stoję po lewej stronie, wspieram różnorodność, ale pseudo-aktywiszcza mam za idiotów. Ich krzyk nie służy niczemu, robi krecią robotę wszystkim, którym zależy na realnej inkluzywności, ośmiesza przejawy tolerancji i antyrasizmu. I chciałbym, żeby ich głos nie był słyszany. A jedyny sposób, żeby ich uciszyć to olać ich ciepłym moczem. Protestowanie przeciwko nim, wyrażanie swojego sprzeciwu przynosi skutek odwrotny, bo żyjemy w świecie algorytmów wyszukiwarek - nie ważne jak się o nich mówi, ale mówi się, a to robi zasięgi. A zasięgi dają im głos. A ten głos wykorzystują koncerny, by się na tym promować. Zamknięte koło. Dopóki tacy jak Ty będą gardłować, dopóty durni pseudo-aktywiści będą robić swoje, a korporacje trzepać na tym kapitał. Dlatego paradoksalnie mając rację co do założeń, jesteście śmieszni i wychodzicie na głupszych od tych pseudo-aktywistów. Ostatnio czytałem o remaku live-action disneyowskiego Herculesa. Nie było tam słowa o czarnych aktorach, informacja była o tym, że Meg zagra prawdopodobnie Dua Lipa. Jakich komentarzy było najwięcej? "Pewnie Hercules będzie czarnym transwestytą", "poprawność polityczna", itd. ANI-SŁOWA-O-CZARNYCH a w komentarzach wyłacznie rasowe, homo i transfobiczne gówno xD Aktywiszcza wygrały - nawet już nie muszą poruszać tematu - wy sami go wyciągniecie, zrobicie gównoburzę sami ze sobą i popłaczecie się nad nim bez ich udziału xD
Absolutnie nie próbuję nikogo uciszać. Ja się przednio bawię widząc, jak niektórzy są w stanie wyciągać ten temat pod absolutnie każdą, niezwiązaną z nim sprawą. Ten artykuł nie dotyczył czarnych postaci w KCD, ale pierwsze co przyszło ci do głowy, to lęki przed czarnymi, "ideologią woke" i "polityczną poprawnością" i pewnie nawet nie zadałeś sobie trudu, żeby go przeczytać.
I absolutnie zgadzam się z tym, że niektóre środowiska domagające się reprezentacji wszystkich mniejszości rasowych, etnicznych, seksualnych i innych sobie tylko znanych, w każdym popularnym wytworze kultury to jest absolutne kuriozum. Ale to jest jakiś promil głosów w dyskusji, ci ludzie nie reprezentują nikogo poza sobą, a już na pewno ani tych mniejszości o które walczą, ani ogółu osób o lewicowych czy liberalnych poglądach. I każdy, kto ma trochę rozsądku zwyczajnie nie traktuje ich poważnie, większość puszcza te bzdury mimo uszu. I wtedy pojawia się WerterPL i jemu podobni i leją tego chochoła przy każdej możliwej okazji. I wiesz co robisz? Dajesz tym durniom głos, platformę, zasięgi i chcąc nie chcąc twój sprzeciw, który jest zbędny i nie obchodzi nikogo oprócz ciebie i tobie podobnych wewnątrz waszego kółeczka wzajemnej mas... adoracji, legitymizuje te bzdury. A co robią twórcy? Korzystają z tego darmowego marketingu, bo tylko głupi by nie skorzystał xD Myślisz, że ludzi w Ubisofcie obchodzi jakaś dziejowa sprawiedliwość i reprezentacja czarnej mniejszości? Oni mają to tak mniej więcej w 1/4 odcinka jelita cienkiego. Wybrali czarnego samuraja, bo wiedzieli, że się gremialnie zesracie z bólu i zrobicie im lepszą reklamę niż armia najlepszych speców od marketingu xD I z KCD jest to samo. W normalnych warunkach "żądania" większego zróżnicowania etnicznego w grze dziejącej się w średniowiecznej Europie twórcy skwitowaliby uśmieszkiem politowania i puściliby mimo uszu i robiliby dalej swoje. Ale wiedzą, że ten temat grzeje, więc się do niego odnieśli. I zagraliby asem pik, gdyby umieścili w grze czarnoskórą postać na jakimś czwartym czy piątym planie, bo znów portale o grach i any-woke publiczność zrobiłyby im takie zasięgi, że można się rozsiąść wygodnie w fotelu i odpalać kubańskie cygara od studolarówek xD
Podsumowując, nikogo nie uciszam, pretensji do ciebie nie mam, jedynie się śmieje z ciebie i tobie podobnych, bo myślicie, że wasz sprzeciw wywiera jakiś wpływ, a osiągacie cele dokładnie odwrotne od zamierzonych. I to nie dzięki woke feministkom, aktywiszczom LGBTQ+, tęczowym lewakom i wszystkim tym zmyślonym chochołom twórcy tworzą takie potworki w stylu Bridgertonów, albo wyciągają precedensy w postaci jedynego w kilkusetletniej historii Japonii czarnego samuraja xD To wasza zasługa. A w kwestii oskarżeń o rasizm, to cóż. Tolerancja jest bierna, rasizm jest czynny. Jeśli ktoś poświęca tyle uwagi kolorowi skóry postaci pod artykułami, które tego absolutnie nie dotyczą, wspomina o swoich lękach przy każdej okazji to cóż, diagnoza jest jedna... łagodny i niezłośliwy, ale już trochę rasizm xD
Co rozumiesz przez poprawność polityczną? Od czasów GTA3 w każdej części mieliśmy wątki LGBT, silną reprezentację różnych grup etnicznych, bardzo konkretny komentarz do amerykańskich problemów społecznych. W RDR2 mieliśmy również to wszystko, a do tego Ku-Klux-Klan przedstawiony jako bandę totalnych idiotów, których można było wykańczać w wymyślny, zabawny sposób. Rockstar od początku dość jasno określa, po której stronie stoi w dyskusji o tej tzw. "politycznej poprawności" xD Co mogą zrobić jeszcze... a wiem, nie było dotąd kobiecej protagonistki. No to teraz będzie. Mamy polit-poprawne Bingo! xD
Pod każdym artykułem o KCD2, nie ważne czego dotyczy, musi się znaleźć taki komentarz jak Twój. To okropne, tak strasznie bać się innych ludzi, żeby myślą, która pojawia się pierwsza było "żeby tylko nie było czarnych" xD Trochę współczuję... ale bardziej kisnę xD W sumie nie dziwię się twórcom, którzy na siłę wpychają czarnoskórych do różnych produkcji. Przecież skurcz zwieracza wszystkich "nie jestem rasistą, ale..." jest tak cholernie zabawny, że ciężko się powstrzymać. Ja myślę, że twórcy mają głęboko w pompie jakąkolwiek sprawiedliwość społeczną, zróżnicowanie czy inkluzywność. W tym momencie chodzi już tylko o darmowy marketing, jaki robią wszyscy, których piecze odwłok i to jak się przy tym śmiesznie ciskają xD
W przypadku KCD2 temat poruszony był bodajże raz i twórcy odpowiedzieli od razu, że możemy zobaczyć NPCów narodowości i etnicznej przynależności innej niż środkowoeuropejska, ale wszystko z zachowaniem realiów historycznych. Czyli uspokajam - czarnych nie będzie. Być może spotkamy Żydów, Romów, albo osoby z bliskiego wschodu. Z resztą w części pierwszej mamy przecież Kumanów, którzy historycznie nie byli biali - bliżej im do Mongołów, Tatarów czy ludów Syberii. Sprawa postawiona jasno i dość oczywista. Ale aż chciałbym zobaczyć jakiegoś wyzwolonego, czarnego niewolnika w grupie najemników takiej jak z Bandy Drani. Nie byłoby to wcale nieprecyzyjne historycznie, a huk pękających zadków brzmiałby jak fajerwerki w Sylwestra xD
Po tym co odwalili szczególnie w 2, ale też w 3 sezonie, tego serialu nie uratują największe gwiazdy i najpotężniejszy budżet. Tak to jest, jak materiał źródłowy ma się w głębokiej pogardzie, używa znanej marki wyłącznie do forsowania swoich dennych pomysłów i traktuje widzów jak idiotów. Heniek dobrze zrobił, że się ewakuował, reszta powinna pójść w jego ślady, niech sobie Hissrich z tym swoim upośledzonym tzw. "zespołem scenarzystów" sami grają w tym badziewiu. A Bagiński niech im kawę donosi. Ha tfu! A pomyśleć, że po pierwszym sezonie broniłem tego gniota...
Mam nadzieję, że to co zrobiło WarHorse Studio z KCD2, czyli zapowiedź tytułu, który jest już na ukończeniu, stanie się standardem w branży. To teasowanie gier na 10 lat przed premierą, to jest idiotyzm, który nie służy ani graczom, ani developerom. Co prawda w przypadku Gothic Remake związane jest to z publikacją Playable Teasera, co było ogólnie dobrym posunięciem, bo pozwoliło im lepiej zrozumieć oczekiwania graczy, ale taki już np Stalker 2 czy TES6 albo wcześniej Cyberpubk 2077 zapowiedziane pierdyliard lat przed premierą to jest patola. Mam nadzieję, że wkrótce poznamy premierę Gothic Remake i że okaże się, że warto było czekać.
Po trzech przejściach mam nabite prawie 400h, ale dwa razy grałem na hardcore mode, gdzie nie ma szybkiej podróży, więc trochę wydłuża. Powiedziałbym, że conajmniej 80h należy sobie zarezerwować na pojedyncze przejście. I z całą pewnością warto nadrobić - do dwójki jeszcze trochę czasu, a jedyneczka jest wspaniała. Tylko jak ktoś wyżej wspomniał, to jest gra, którą należy cieszyć się bez pośpiechu.
Skoro premiera jeszcze w tym roku, to fajnie by było zobaczyć gameplay. I poznać wymagania na PC. Od dawna planuje wymianę blaszaka, to dobra okazja. Pytanie czy już zacząć urabiać żonę, czy jeszcze się wstrzymać xD
Najlepszy, najbardziej realistyczny system walki w grach dotychczas. Do tego piękny, jeśli się go dobrze opanuje. Animacje kontr i kombosów są genialne. A że trudno się walczy z więcej niż jednym przeciwnikiem? No kurde, to nie jest film ze Stevenem Seagalem, że jeden atakuje, a reszta stoi jak widły w gnoju i czeka xD
A fani KCD są w stanie więcej wybaczyć w kwestii bugów, bo Warhorse to młode studio, podczas gdy Bethesda to stary wyjadacz w branży. Założę się, że wobec stanu technicznego KCD2 nie będziemy już tak wyrozumiali.
Nareszcie! Na żaden inny tytuł tak nie czekam. Piękna gra, przyjemna, kameralna historia, znakomicie odwzorowany fragment Czech, mega klimat i najwspanialszy system walki bronią białą jaki udało się przenieść do wirtuala. Chyba zaliczę jeszcze jedno przejście zanim dwójeczka wyjdzie. Nie mogę się doczekać czwartku!
Wielkie, cyfrowe bimbały prawem, nie towarem! Feministki i tęczowe komuchy nas dyskryminujo! Koniec cywilizacji białego człowieka, WW3 za pasem, a później to już tylko armagiedon. Oddajcie nam cycuchy w grach, tylko tak możemy jeszcze ocalić Europę i świat!!!!!!1111oneoneone
Przydatna rzecz. Są takie momenty w wątku, że bez lekkiego oszustwa nie sposób ruszyć dalej. Całą grę rozwijam walkę ciężką bronią, a w pewnym momencie zostałem pojmany, pozbawiony sprzętu i zamknięty w domku, gdzie w skrzyni jest lekki harpun i dwie miksturki leczenia, a do stoczenia są dwa wymagające pojedynki. Tym harpunem zadawałem przeciwnikom 1-5 pkt obrażeń. Pierwszego po 10 minutach klepania udało się zaciukać, ale z wykorzystaniem obu mikstur i z trudem. W tej sytuacji z drugim padałem po dwóch hitach. WeMod załatwił sprawę i można było ruszyć dalej z wątkiem. Fajne jest to, że można w czasie rzeczywistym włączać i wyłączać cheaty bez wychodzenia z gry.
Nie dziwi mnie spadająca ocena, jeśli ktoś traktuje Carribean Legend jako darmową/tańszą alternatywę dla Skull and Bones i spodziewa się action RPG. Ta gra to naprawdę trudny poniekąd immersive sim. Nie pomaga przestarzała grafika i drewniane mechaniki. Ale jeśli poświęcić trochę czasu na ogarnięcie tych mechanik IMO klimat wynagradza wszystko. Mam 20h na liczniku w Story Mode, 8 lvl postaci, cały czas żegluje pierwszym luggerem na 5 lvlu, bo jest szybszy, zwrotniejszy i ma więcej miejsca na załogę niż np. 4 lvl schooner. Brakuje mi dwóch oficerów do pełnej załogi, ale jestem na etapie gdzie gra przestaje być masochistyczna, a daje masę satysfakcji. A i od dnia premiery nie uświadczyłem żadnego poważnego buga, może jakieś drobne glitche, ale nic co psułoby grę. To nie jest casualowy tytuł, to gra dla tych, którzy dla dobrego, pirackiego klimatu są w stanie dużo wybaczyć. Dla mnie dotąd 8/10
Na jakiej platformie grasz i jakiego masz Windowsa? Gram od dnia premiery na Steam, mam nabite prawie 20h i żadnych problemów z DRMem dotąd nie miałem.
Corsairs Legacy w early access to na razie niewiele więcej ponad to darmowe demo, ale ma potencjał, żeby nieco uwspółcześnić to, co uwielbiam w całej serii Sea Dogs/Age of Pirates. Ale jeszcze daleka droga. Twórcy wspominali, że okres jaki gra spędzi we wczesnym dostępie to ok. pół roku, ale po tym co widziałem dotychczas, wróżę obsuwę.
Próg wejścia w tej grze jest niedorzecznie wysoki. Zacznij od misji przewożenia poczty i pasażerów. Na mapie świata w miarę możliwości uciekaj przed piratami, w starcia wchodź tylko z mniejszymi jednostkami. Zawsze wypływaj z portu z maksymalnym składem załogi tj. jeśli okręt wymaga 24 załogantów, to możesz wziąć na pokład chyba 30, to da Ci przewagę w abordażach. Zbieraj loot ze wszystkich trupów i otwieraj wszystkie schowki, szczególnie podczas abordażu, to pozwoli Ci zgromadzić trochę miksturek leczniczych. Zwróć uwagę w jakiej broni wyspecjalizowana jest twoja postać. Jeśli wybrałeś archetyp Athlete - ciężka, jeśli Duelist - lekka. To ważne, bo na początku pasek kondycji znika w kilka sekund, szczególnie jeśli używasz złego rodzaju broni. Postaraj się szybko zdobyć pistolet. Kilka rejsów z pasażerami i listami, a zarobisz na zakup towaru. Wtedy zwróć uwagę na ceny towarów w różnych portach, wybierz dwa w miarę blisko siebie i wykonaj parę kursów z towarem. W między czasie walcz z piratami, ale jak wyżej, tylko małe jednostki, przed większymi, albo grupami uciekaj gdzie pieprz rośnie. W ten sposób powinieneś i zarobić i nabić kilka levelów. Pamiętaj, żeby mieć na pokładzie dwóch-trzech oficerów i dobrze przypisać im role. A i najważniejsze, jeśli uda Ci się zdobyć okręt wyższej klasy niż Twój, zwróć uwagę czy po zamianie, nie dostajesz kar do umiejętności. Jeśli tak, znaczy, że wciąż masz za niski level by nim sterować. Wtedy zapakuj na niego jakiegoś oficera, odeskortuj do portu i sprzedaj. Jak podlevelujesz będzie jeszcze nie jedna okazja do zdobycia dobrego statku, a kasa na początku jest... no cóż, na wagę złota. To tyle tipów od weterana serii. Jak przebijesz się przez początkowe trudności, gra rozwinie skrzydła.
Pograłem kilka godzin w sandbox mode, stwierdziłem, że jest tak jak się spodziewałem, więc zakupiłem Story Mode i też udało mi się wczoraj poświęcić 3 godzinki i przejść początkowy etap gry do momentu zdobycia pierwszego statku. A zatem, czego można się spodziewać?
Nie ma rewolucji w stosunku do Age of Pirates II City of Abandoned Ships. Ten silinik został w roku 2004 i graficznie tak ta gra wygląda. Jeśli to kogoś odpycha, to polecam poczekać na Corsairs Legacy, które jest idealnym klonem serii Sea Dogs/Age of Pirates, ale w nieco nowocześniejszej oprawie. Tryb fabularny oferuję do wyboru tylko jedną z trzech postaci - Francuza (pozostali dwaj żeglarze, Hiszpan i Anglik dostępni są tylko w sandboxie). Historia zaczyna się tak, że paryski dandys i żigolak, czarna owca w rodzinie, przybywa na Karaiby na polecenie ojca, by pomóc bratu, który wpakował się w kłopoty. Początek gry daje nadzieję na ciekawą, polityczną intrygę. Pierwsze kilka godzin spędzamy na Martynice, którą początkowo przemierzamy pieszo, aby zdobyć fundusze na naszą pierwszą łajbę. Ci, którzy grali w AoP II mogą mieć skojarzenia z początkiem linii fabularnej dla Kapitana Blooda, natomiast mam wrażenie, że tutaj konkretne kroki, które trzeba przedsięwziąć, by zdobyć okręt i przeistoczyć się ze szczura lądowego w legendę Morza Karaibskiego, opisane są nieco czytelniej i dokładniej tak w dialogach, jak i w dzienniku. Niemniej, nie liczcie na jakiekolwiek znaczniki i prowadzenie za rękę. Wszystkie informacje trzeba wyłuskiwać z rozmów z NPC, bo do dziennika trafia tylko zarys tego co należy zrobić czy gdzie się udać. Niestety bez chodźby przyzwoitej znajomości angielskiego nie ma tu czego szukać.
Walka dalej jest drewniania i frustrująca, za sprawą szybko wyczerpującego się paska kondycji, na szczęście tak u nas jak i u przeciwników. Pojedynki z przeciwnikami na podobnym poziomie, to głównie stanie na przeciwko siebie i czekanie aż pasek staminy napełni się na tyle, żeby wyprowadzić cios. Walki morskie trochę zostały uproszczone, nie ma celowniczka jak we wcześniejszych odsłonach (albo nie znalazłem tej opcji), tylko wyszarzony zasięg naszych dział i jeżeli statek przeciwnika znajduje się w zasięgu, powinien zostać przynajmniej częściowo trafiony. Jednak walka na morzu to wciąż najlepszy element, z resztą modele okrętów i morze to wciąż najmocniejsze punkty tego tytułu jeśli chodzi o grafikę.
Jak na razie tyle. Dla mnie jako fana serii i miłośnika pirackich klimatów najbardziej liczy się poprawa stabilności na współczesnych komputerach. Granie w AoP II w dzisiejszych czasach to jeden wielki crash, tutaj zarówno w Sandboxie jak i Story Mode przez kilka godzin bez żadnego buga. Cała reszta trzyma poziom więc otrzymałem to, czego się spodziewałem. Dalej marzę o prawdziwie next-genowym tytule AAA o takiej tematyce, ale pewnie prędko go nie zobaczę, zostaje więc oldschoolowe, drewniane, ale wciąż wciągające Carribean Legend.
Wspaniała gra, mój top5 wszechczasów, jedyna gra od dawien dawna, której powstawanie śledziłem od pierwszych doniesień. Kolejne podejście czeka w kolejce, dotąd nie udało mi się ograć z czeskim dubbingiem, ale na pewno niedługo do niej powrócę. Niespieszna, klimatyczna rozgrywka, zapadający w pamięć bohaterowie i najlepszy system szermierki jaki udało się przenieść na wirtual. WH Studio wciąż zatrudnia, wczoraj rano na ich socjalach pojawiła się oferta pracy dla junior video designerów, z opisem, że potrzebują ludzi do animowania postaci drugoplanowych, więc chyba powoli, ale jednak KC2 powstaje. Na żadną inną grę nie czekam tak bardzo.
Odnoszę wrażenie, że zbliżająca się premiera Skull & Bones ma zasadniczo jedno pozytywne następstwo - przypomina, że istnieje niezagospodarowana nisza dla gier o pirackiej tematyce. W tym segmencie jest kilka MMO, są gry Akelli/Black Mark Studio, które niestety po premierze wydanego na licencji Piratów z Karaibów sequela Sea Dogs technologicznie zatrzymały się w pierwszej dekadzie XXI w., powstaje indyk Corsairs Legacy dostępny już w early access, jest AC: Black Flag, dla masochistów jest jeszcze Vendetta: Curse of Raven's Cry i to właściwie tyle. Cieszę się, że To Each his Own doczeka się ulepszonego wydania, bo gry Akelli przestałem śledzić po latach grania w City of Abandoned Ships, a TEHO wydawało się nic nie wnosić, a do tego miało fatalne recenzje. Zobaczymy jak będzie tutaj. Ogram ten moduł sandboxowy i jeśli będzie przynajmniej tak dobry, a mniej zbugowany niż to, co było w COAS, kupię wersję fabularną. Ale wciąż czekam na pirackie RPG z prawdziwego zdarzenia, wysokobudżetowe AAA, ze współczesną grafiką, symulacyjną żeglugą i przede wszystkim z angażującą fabułą.
Średnia fabuła to i tak progres w stosunku do materiału źródłowego. I żeby nie było, że zaraz się tu zlecą prawdziwki i będą płakać, że woke tęczowy lewak hejtuje pisarza wyklętego, za jego "niepoprawne politycznie", "wolnościowe" poglądy, to przypominam, że książki z Cyklu Inkwizytorskiego nie mają żadnej dramaturgii, bo ilekroć Mordimer Maderin pakuje się w jakieś prawdziwe kłopoty, z których zdaje się, nie ma wyjścia, pojawia się archanioł i rozwala jego wrogów na miazgę. Fabuła zazwyczaj jest pretekstowa, postaci drugoplanowe mają z reguły przypisane po jednej, góra dwie cechy i zazwyczaj są to różnego rodzaju szokujące (czytelnika, który ma mniej niż 14 lat) wynaturzenia w stylu nekrofilii. A do tego dochodzi błyskotliwy humor. Cytuję z pamięci żarcik rzucony przez tytułowego inkwizytora: "dziewięciu na dziesięciu mężczyzn woli kobiety z dużym biustem. Ten dziesiąty woli tych dziewięciu". Koniec cytatu. Serio, Pilipiuk przy Piekarze to artysta słowa. Coś co powstało na kanwie takiej twórczości zwyczajnie nie mogło być dobre.
Ze świecą szukać tu jakiegoś polotu, dowcipu, charyzmy - czyli w kategorii adaptacja książki 10/10 xD
We wczesnym dostępie otrzymujemy tylko urywek kampanii fabularnej, gra przenosi nas od questa do questa, nie ma możliwości swobodnej żeglugi, czy nawet handlu. Można pokręcić się po wyspach, na których wykonujemy zadania będąc na lądzie, ale nie ma to wielkiego sensu, bo na razie są raczej puste. Co do samej rozgrywki mamy dokładną, uwspółcześnioną kopię mechanik z Sea Dogs/Age of Pirates, co mi akurat bardzo się podoba. Szermierka jest drewniana, ale satysfakcjonująca, żegluga i walki morskie dokładnie takie jak były w Sea Dogs, czyli super. Woda, okręty i otoczenie wygląda przyzwoicie, marnie na razie wypadają modele postaci. Niemniej na bezrybiu i rak ryba, pirackich single-playerowych gier jest jak na lekarstwo, więc kibicuję temu przedsięwzięciu ze wszystkich sił. Czekam na updaty i na wersję finalną!
A, miły akcent, że w early access dostajemy polską lokalizację, ale tłumaczenie jest ewidentnie z translatora xD Chief Mate tłumaczone jako Główny Kolega i mnóstwo innych tego typu kwiatków. Dobry proofraeding załatwi sprawę, ale na razie lepiej grać po angielsku.
Widzę, że w oblężonej twierdzy bez zmian xD Czy ten woke feminizm jest z nami w tym pokoju?
Recenzja na GOL dużo bardziej krytyczna niż gdziekolwiek indziej. 78 na Metacritic, na Steamie recenzji raptem nieco ponad 20 ale wszystkie pozytywne. Ciekawa rozbieżność.
Skończyłem nie dawno drugie podejście do Disco Elysium, pogłębiając jedynie żałobę po ZA/UM, więc naprawdę trzymam kciuki za Sovereign Syndicate. Czekam na pierwsze recenzje i jeśli będą optymistyczne, kupię zaraz po premierze, licząc na to, że dobra sprzedaż przełoży się chociażby na polską lokalizację w niedalekiej przyszłości.
Czy ja wiem, czy celująca w młodszego odbiorcę? Ja mam dobrze po trzydziestce, wychowałem się na HP i nie mogę się oderwać. Nie jest to może rewolucyjny tytuł, ale bardzo przyjemny. Baśniowy, ale nie infantylny, z pięknie wykreowanym światem, całkiem przyzwoitą fabułą i niektórymi zadaniami pobocznymi. Wywołuje u mnie przyjemne skojarzenia z pierwszym Fable. A udało mi się wyrwać go w sumie za mniej niż stówkę z kuponem Epica.
DE weszło do zaszczytnego grona gier, które gdy ktoś wspomni je w rozmowie, ktoś inny robi reinstall i rozpoczyna kolejne podejście. Przed świętami w ten sposób przeszedłem to dzieło jeszcze raz i nic poza zachwytem. Po pierwszym przejściu myślałem, że ominąłem jedno zadanie poboczne, bo sprzedałem potrzebny przedmiot, ale jak bardzo się pomyliłem. Mimo tego, że przechodziłem w podobnym stylu, udało mi się odkryć co najmniej dwa questy, których wcześniej nie uświadczyłem. A za to jeden wątek z mojego pierwszego playthrough w ogóle się nie pojawił. Ciekaw jestem ile jeszcze można odkryć. Z pewnością wrócę po raz trzeci, a i pewnie kolejne. Nie mogę przeboleć tego co stało się z ZA/UM :(
Ja mam świadomość tego, że wiele rzeczy, które robimy nie mają większego sensu. Liczne uprawiane przez ludzi hobby, jak się nad tym zastanowić, są niczym więcej jak "zabijaczami" czasu. Ale cała rzesza ludzi opracowująca nowe techniki gry w Tetrisa, pisząca programy wykorzystujące AI i bijąca kolejne rekordy, to jest ten level, w którym w mojej głowie pojawia się myśl - "Imponujące! Tylko po kiego grzyba?!" xD
Każde z zakończeń zostawia z koparą na ziemi, a duża w tym zasługa tych videocalli, wyświetlających się na napisach. I nie zgodzę się z tym, że zakończenia są złe. Powiedziałbym raczej, że są niejednoznaczne, a przynajmniej
spoiler start
zakończenie z Aldecaldos oraz to po ataku na Arasakę z Rogue lub solo. W obu przypadkach wciąż jest nadzieja na ratunek dla V. Chociaż znając pozostałe zakończenia dochodzimy do wniosku, że skoro nie udało się Arasace ani NUSA, to czy komukolwiek się uda? Najgorsze zdaje się być zakończenie z Phantom Liberty, gdzie niby V udaje się przeżyć, ale traci dosłownie wszystko. Natomiast zakończenie z w klinice Arasaki jest najbardziej złowrogie, ale również zostawia jakąś nadzieję. A nuż za jakiś czas technologia pójdzie do przodu i uda się znaleźć nowe ciało dla V? Tylko za jaką cenę?
spoiler stop
Ogólnie, niezależnie od zakończenia, ta gra zostaje w głowie jeszcze na długo. Ciekaw jestem czy zdecydują się kontynuować historię V (nie licząc zakończenia z DLC i samobója, z każdego finału można dość łatwo uzasadnić przejście do nowej historii).
300h na liczniku i pierwsza gra, w której wbiłem platynę. Nie jestem graczem, który maksuje gry. Immersja to dla mnie rzecz kluczowa, a trofea często wymagają grania na sposób, który mi nie odpowiada, nawet przy kolejnym podejściu do danego tytułu. Ale CP2077 przeszedłem od dechy do dechy trzy razy, ostatni raz wraz z Widmem Wolności i przy ostatnim podejściu trochę pobawiłem się zakończeniami głównego wątku. Nagle okazało się, że do 100% brakuje mi kilku prostych achivków oraz pozostałych zakończeń z DLC. Dzięki temu przeciągnąłem jeszcze trochę pobyt w Night City, ale teraz to już definitywnie koniec. Po premierze oceniłem grę na 9/10, trochę na wyrost i na przekór. Na patchu 1.52 gra w pełni zasługiwała w moim odczuciu na taką ocenę. A po patchu 2.0 i z Widmem Wolności, to jest dla mnie 9,5/10 i mój TOP3 wszechczasów.
Owszem, nie dowieźli technicznie na premierę, chociaż jak wielokrotnie wspominałem, ja na bardzo przeciętnym blaszaku uświadczyłem raptem kilka bugów, w tym nic, co uniemożliwiałoby grę. Owszem, wciąż zdarzają się drobne glitche, których już raczej nie połatają. Ale wszystko to bzdura, bo ten świat, ta historia wciągają jak bagno. Na palcach jednej ręki jestem w stanie zliczyć gry, w których po ukończeniu pamiętałem imiona najważniejszych NPC. Tutaj nie tylko pamiętam imiona, ale mogę ich cytować, znam ich historię i w pewien sposób za nimi tęsknię. Nawet Wiedźmin 3 nie wciągnął mnie do swego świata tak bardzo. Takiego gamingowego kaca miałem wcześniej chyba tylko po RDR2 i KCD, no i może wiele lat temu po Gothicu 1. A nigdy po kolejnych przejściach. A tutaj za każdym razem było mi smutno, że to już koniec. A każde z zakończeń tak podstawki, jak i DLC tylko to wrażenie potęgowało. Wspaniała gra, do której wrócę pewnie, ale po dłuższej przerwie i wymianie sprzętu. Ale patrząc na premiery, których oczekuję, wątpię czy do tego czasu wyjdzie cokolwiek, w co dam radę zaangażować się równie mocno. No i oczywiście na każdą wzmiankę o projekcie Orion czekam z wypiekami.
Krótkie gameplaye to jedno. Mnie martwi bardziej zapowiedź jedynie czterech grywalnych klanów. Zapowiada się bardzo archetypicznie - Brujah jako typowi wojownicy, Tremere - magowie. Stawiam na Gangrela w roli łotrzyka i Ventrue lub Toreadora jako klasę oparta o retorykę. Zabraknie genialnych Malkavianów, z pewnością nie odważą się na Nosferatu (pamiętamy z VMB1, że gra Nosferatu była całkowicie innym doświadczeniem), nie mówiąc już o klasach związanych z Sabbathem. Z resztą to, że gramy Elderem to też dziwny patent. Elder powinien rozsmarowywać wampiry z 12 i 13 pokolenia jak ciepłe masełko na toście, a to zaburzyłoby cały balans. Cóż, czekam, ale z coraz większym niepokojem.
Brakuje Cyberpunka ze znakomitymi piosenkami Samuraia. "Archangel" w retrospekcji Johnego przed pierwszym atakiem na Arasakę, gdy zorganizowali im koncert przed siedzibą, to jest taki sztos, że ciary biegają po plecach. To samo reaktywacja zespołu i koncert. Zespół Refused zrobił świetną robotę jako Samurai. A Never Fade Away w wersji soft na napisach końcowych sprawia, że swędzą oczy ile razy nie przechodziłoby się gry.
Właśnie kończę - w abonamencie Legimi jest dostępny zarówno ebook jak i audiobook czytany przez jak zawsze znakomitego Filipa Kosiora. Sama książka takie 5+/10 jak dotąd, ale ocenię jak skończę. Historia nieco sztampowa i raczej dryfująca po powierzchni tego uniwersum niż jakoś bardzo się w nie zagłębiająca. Ot przypadkowa zbieranina, w której skład wchodzą totalnie archetypiczne dla tego lore postaci, wikła się w interesy, które mocno ją przerastają. Sporo akcji, fajny wątek policyjnego śledztwa, zalążek fajnego wątku, młodego, ambitnego netrunnera, marzącego by zajrzeć za blackwall, przeszłość "najgłówniejszego" z bohaterów dostatecznie intrygująca, aby chciało się w to brnąć, do tego spójność ze światem gry i nawet kilka znanych postaci się przewija, ale czuć strasznie niewykorzystany potencjał. Główna linia fabularna gry, być może dlatego, że skupiamy się przede wszystkim na jednym protagoniście, angażuje IMO znaczniej bardziej. Niemniej, jako lekkie, wakacyjne czytadło sprawdza się.
Nareszcie zmęczyłem końcówkę. Wahałem się, jak ocenić te grę, bo ma sporo elementów, które mi się podobały, ale jeżeli ktoś twierdził, że końcówka DL1 i finałowa walka oparta na QTE to było kiepskie zakończenie, to nie widział jeszcze finału DL2.
spoiler start
Żmudne łażenie po kompleksie X13 i pięcioetapowa (!!!!!) walka z Waltzem
spoiler stop
to elementy, które ostatecznie obrzydziły mi tę produkcję. Ale może warto wspomnieć co mi się podobało:
- Eksploracja i parkour - zrobione inaczej niż w DL1, ale imo nie gorzej. Może i nie lepiej, po prostu inaczej, ale ogólnie jest to najlepsza cecha tej gry,
- Paralotnia - super usprawnienie eksploracji
- Miasto - duże, bardzo wertykalne, ze świetnym klimatem. Szkoda tylko, że tak naprawdę niewiele się w nim dzieje i niewiele można znaleźć.
- Niektóre zadania poboczne - chłopiec zdobywający jedzenie dla rodziców, czy facet prowadzący kwiaciarnie, szukający swojej stałej klientki, to były takie malutkie, ale absolutnie wyjątkowe scenariuszowe perełki.
Szkoda, że główny wątek fabularny jest sztampowy i nudny, i nudzi coraz bardziej im bliżej finału. W efekcie, w epilogu chce się mieć to wszystko już za sobą i odhaczyć ten tytuł, a wszystko bezsensownie i nieangażująco przedłuża wspomniana wyżej finałowa walka.
Ogólnie DL1 2-3 oceny wyżej niż DL2, aczkolwiek tym, którzy lubią sandbox, a nie przeszkadza im sztampowa i nudna fabuła, gra na pewno spodoba się bardziej.
Adaś i Pirat Barnaba to była pierwsza oryginalna gra, którą sam kupiłem, za jakieś tam własne kieszonkowe, wcześniej ogrywając demo z jakiegoś czasopisma. Co zabawne, w gratisie do zamówienia dostałem CD z innego czasopisma z pełną wersją HoM&M 2 i skończyło się tak, że w Adasia pograłem może z godzinkę i się znudziłem, a w Hirołsów łoiliśmy z rodzeństwem jeszcze dłuuuuugo zarywając nocki, dopiero znacznie później przechodząc z dwójki na kultową trójkę ;)
W punkt. I niestety poza kilkoma wyjątkami, scenarzyści nie potrafią pojąć tej prostej prawdy, że wielu graczy, mając znów ratować świat ma cofkę. Kameralna, osobista historia, w świecie z ciekawym tłem. Nie za wielki, ale wypełniony treścią świat - otwarty, ale nie na tyle, żeby bez konsekwencji lecieć gdzie oczy poniosą już na wstępie historii. Zapadające w pamięć postaci. Miał to G1, mają to Kroniki Myrtany i może dosłownie kilka innych gier. Ostatnio chyba najbardziej ten vibe czułem w Kingdom Come. Cała reszta prześciga się w epickości, boskich sprawach, omnipotentnej magii i niewysłowionej grozie przedwiecznych, mitycznych, przepotężnych antagonistów, a wszystko to koniecznie w świecie o rozmiarach Australii, milion razy większym niż GTA5, Dziki Gon, Horizon Zero Dawn i Skyrim razem wzięte, gdzie lokacje są copy-paste, skrzynie wypełnione proceduralnie generowanym, bezwartościowym lootem itd. Zieeew i rzyyyg xD A do tego często już prolog, a niejednokrotnie sam tytuł zdradza nam z czym będziemy się mierzyć. Piranha utraciła tę umiejętność, ale ludzie od Kronik powinni prowadzić warsztaty z pisania scenariuszy gier RPG.
Właśnie lecę przez sagę, kolejny już raz. Tym razem więcej słucham niż czytam, ale słuchowisko Fonopolis to jest 100% Wiedźmina w Wiedźminie. I chociaż książki znam na wyrywki, to ta historia wciąż wciąga jak bagno. Tym bardziej dostaję piany, jak sobie przypomnę co Netflix zrobił z tym uniwersum. Opowiadania, to są gotowe scenariusze pojedynczych odcinków, tam nie trzeba robić dosłownie NIC, tylko nauczyć się dialogów i nakręcić 1 do 1. I gdyby tak zrobili, to aktorzy mogliby być nawet Eskimosami, a i tak by się to broniło. To co sezon drugi, robi z pierwszym tomem właściwej sagi, to już nawet nie jest profanacja, to morderstwo ze szczególnym okrucieństwem, zbezczeszczenie zwłok i na koniec defekacja na grób. O Rodowodzie Krwi nawet nie wspominam, bo za to należy się topienie w gnojówce.
Ten produkt, to jest przede wszystkim scenariuszowa klęska, napisana przez ćwierćmózgów i półanalfabetów papka, dla podobnych im ćwierćmózgów i półanalfabetów. A najgorsze jest to, że gdyby serial był dobry, multirasowa obsada nie miałaby znaczenia, ale w obecnej postaci to woda na młyn wszystkich tępych rasistów, ksenofobów i homofobów, widzących tylko zróżnicowanych etnicznie aktorów, wyimaginowaną poprawność polityczną i LGBT (którego jak dotąd w serialu właściwym nie było, a w Rodowodzie był marginalny wątek - chociaż tutaj akurat na siłę mocno, bo to z Eredina zrobili geja, co w kontekście pierwowzoru tej postaci, nie ma najmniejszego sensu).
I biorąc pod uwagę wszystkie doniesienia, kolejne wybory castingowe, odejście jedynego człowieka, któremu zależało, żeby to chociaż przypominało książkowy pierwowzór, to naprawdę nie ma najmniejszych szans, żeby to wszystko zdołało się uratować. Sezon drugi wyznaczył gówniany szlak, a spin-off tylko potwierdził, że może być jeszcze gorzej.
Właśnie ukończyłem War Mongrels na PC. Po pierwsze, wszystkim, którzy zastanawiają się czy gra jest już dostatecznie połatana, spieszę donieść, że owszem. Zdarzają się drobne glitche, szczególnie tuż po wczytaniu gry, wcześniej zapisanej przed skomplikowaną akcją - wówczas to przeciwnicy potrafią zachowywać się bardzo dziwnie. Niemniej buga, który w jakikolwiek sposób wpływał na wykonanie jakiejś czynności miałem raz, w ostatniej misji. I to też drobnostka, bo w wyniku hałasu trójka wrogów rozdzieliła się zaalarmowana, po czym gdy się uspokoili, dwóch wróciło na swoje miejsce, a trzeci został z dala od nich, a mimo to, zabicie tego trzeciego powodowało natychmiastowe zaalarmowanie pozostałych. Dało się to obejść, wykańczając całą trójkę symultanicznie. Poza tym garść drobnostek, które w żaden sposób nie wpływały na odbiór tej rewelacyjnej gry.
Ludzie odpowiedzialni za remaster Commandosa 2 powinni zostać zakuci w dyby i zmuszeni do obserwowania przechodzenia War Mongrels raz za razem, aż nauczyliby się, że próba opowiadania o wojnie, bez dotykania mrocznych i trudnych tematów, niczemu nie służy. W WM jesteśmy świadkami masowych mordów, odwiedzamy obóz zagłady, przeżywamy grozę Powstania Warszawskiego i wszystko to zrobione jest uczciwie, naturalistycznie, ale bez taniego szokowania. Z szacunkiem do wagi tych potwornych wydarzeń. A przy tym to wciąż po prostu dobra strategia taktyczna, zapewniająca kilkadziesiąt godzin rozrywki.
W kwestii grywalności i mechanik uważam, że WM jest nieco wyżej niż gry Mimimi, natomiast wciąż nieco niżej od niedoścignionego wzoru jakim dla mnie jest Commandos 2 . Zakres umiejętności naszych bohaterów jest szeroki, a dzięki temu zawsze istnieje kilka dróg do celu, niemniej wciąż irytuje mnie to sztywne przypisanie niektórych zdolności do postaci. No bo co stoi na przeszkodzie, żeby paczką fajek rzucił ktoś inny prócz Ołowia? Albo chociaż aby każdy mógł podnieść jakiś przedmiot, nawet jeśli nie może się nim posłużyć. Drobiazgi, ale Commandos 2 kilkanaście lat temu już to miał.
W WM wrażenie robi zróżnicowanie zadań i ich silne osadzenie w realiach historycznych. Bardzo podobało mi się, gdy natychmiast po zadaniu w obozie zagłady, przenosimy się do okupowanej Francji, w której grozy, której doświadczyliśmy jeszcze przed chwilą, zdaje się nie być. Komentuje to nawet Greta, mówiąc, że gdyby okupacja w Polsce przebiegała tak jak nad Sekwaną, zastanowiłaby się, czy w ogóle walczyć.
Z rzeczy, które WM robi znakomicie należy wymienić narracje i fabularną ciągłość. To jest akurat coś, czego brakowało w Commandosach, przeskakiwało się z misji, do misji, tłukło szkopów i dawaj dalej. Mimimi dało swoim grom tło fabularne, a WM zrobiło to jeszcze lepiej, prezentując to wszystko jako retrospekcję Manfreda. Historia angażuje, postaci, przynajmniej niektóre, bazujące na prawdziwych, mają swoje przemyślenia, emocje i budują relacje pomiędzy sobą. To sprawia, że serio się do nich przywiązujemy. A wszystko to spajają znakomite animowane przerywniki.
Ostatnia rzecz, o jakiej IMO warto wspomnieć, to fakt, że WM nie robi z wojny przygody, w przeciwieństwie do wielu innych gier, dziejących się w wojennych realiach. Postaci to nie szlachetni bohaterowie, ale ludzie złamani grozą konfliktu, czyniący zło konieczne, a ich motywacją często jest po prostu zemsta. Jeśli mamy momenty heroiczne, to są one jakoby przy okazji robienia tego, co konieczne. I taka narracja dotycząca wojny powinna stać się standardem w kulturze.
Podsumowując, jeśli kiedykolwiek czekaliście na pełnoprawną kontynuację Commandosów, a do tego chcecie poważnej, dorosłej gry w realiach IIWŚ, zachęcam do ogrania War Mongrels! Dla mnie 9/10.
Gothic i Morrowind to dwie najważniejsze gry mojego dzieciństwa. Mam 33 lata. Na imię mam Oskar xD
A ja od paru dni nie mogę się oderwać. Miałem skończyć Dying Light 2 i zachęcony dodaniem czeskiego dubbingu zacząć kolejny raz Kingdome Come: Deliverence, ale nie mogę, bo buduję piramidę xD
Nie jest to oryginał, musieli pójść na trochę kompromisów, ale widać tu miłość i szacunek do oryginału. To jest młode studio, które ma na swoim koncie dosłownie dwa tytuły, nie licząc Faraona, z czego jeden do dokładny klon tegoż, więc widać, że klasyczne citybuildery to ich kierunek. Liczę na to, że będą dla RTSów tym, czym Mimimi dla strategii taktycznych. I dlatego nie szkoda mi tych 80 zł, nawet jeśli remake nie jest idealny.
Wszystko czego spodziewałem się po tym remaku, po ograniu dema. I tak naprawdę wszystko czego chciałem. Grafika jest po prostu ok, budynki i otoczenie wyglądają pięknie, a kreskówkowy charakter postaci mi nie przeszkadza. Wszystko działa płynnie, interfejs jest jasny i przejrzysty. Na duży plus zaliczam uproszczenie puli siły roboczej. Wreszcie nie muszę budować slumsów. I spoko, że jest to opcja do wyboru i weterani-masochiści mogą zostać przy klasycznym rozwiązaniu :) Absolutnie nie przeszkadza mi zlikwidowanie systemu walki. W pierwowzorze działała ta sama zasada - większa armia zawsze wygrywa, z resztą bitwy były tylko kiepskiej jakości dodatkiem i tak też jest i tutaj. Fajne jest też to, że wylew Nilu nie topi dostawców. To trochę ułatwia.
Z początku był problem ze znikającymi statystykami, gdy najeżdżało się kursorem na pałac, ale naprawili. W samej grze bugów nie uświadczyłem, ale dwa razy gra mi się wysypała do Windowsa, a raz restart z bluescreenem. Brakuje trochę minimapy i menu doradców zrealizowane jest kiepsko. Przede wszystkim wkurza mnie, że z mapy świata nie mogę przejść bezpośrednio do ministra handlu. Ale to wszystko drobiazgi, do których idzie przywyknąć.
Ogólnie udany remake jednej z moich ulubionych gier ze szczenięcych czasów i bawię się bardzo dobrze.
Akurat kończę DL2, zostało mi raptem kilka zadań głównych, więc latam sobie po mieście wykańczając poboczne i niektóre wyzwania. Fabułę ocenię, jak zobaczę napisy końcowe (na razie jest przeciętna) natomiast ogólna grywalność jest bardzo dobra. Co prawda większość nowości jest zrobiona słabiej względem DL1, ale jest kilka nowinek, które podobają mi się bardziej. Ogólnie przyjemny sand-box na raz, szczególnie jak ktoś lubi parkour i eksplorację. 7/10 na chwilę obecną. Jeśli fabuła nie zrobi jakieś spektakularnego fikołka, to podejrzewam, że tak zostanie.
Pisałem wielokrotnie, powtórzę i tutaj - walka w KCD to jest 11/10, tylko trzeba odrobiny cierpliwości, żeby się jej nauczyć, a gra nie mówi nam wszystkiego i do pewnych istotnych szczegółów trzeba dojść samemu. I taki na przykład perfekcyjny blok, którego opanowanie jest wytrychem do skutecznej i efektownej walki, to nie jest tylko użycie bloku w odpowiednim momencie, ale w odpowiedzi na kierunek, z którego atakuje przeciwnik (w lustrzanym odbiciu). Jak wejdzie to, to dalej można próbować z combosami. A że combosy są trudne i muszą być wykonane idealnie w timing, żeby weszły? A w prawdziwej walce, czy to z użyciem broni białej, czy na pięści, myślisz że przeciwnik stoi i czeka, aż skończysz wyprowadzać serię? Każdy ruch wynika z wcześniejszego i nie każdy ma za zadanie trafić - jest kiwka, jest zwód, jest zbicie broni przeciwnika. W momencie gdy to się ogarnie, walka w KCD zaczyna być piękna, bo np. kontry po perfekcyjnym bloku mają dla każdej broni kilka osobnych animacji, w zależności od kierunku ataku. Każde combo to również sekwencja ruchów, których w inny sposób nie zobaczymy. Także odpal grę, poćwicz z kapitanem Bernardem, opanuj perfekcyjny blok i ze 2-3 podstawowe comba, wróć tu i wtedy powiedz, że walka w KCD jest beznadziejna.
Liczyłem, że z okazji rocznicy chociaż wspomną, że KC2 jest w produkcji. Niemniej czeski dubbing to miły dodatek, więc gra wróciła na dysk i jak znajdę chwilę, to przejdę po raz kolejny.
Jednak całkowita cisza ze strony WH Studios trochę martwi. Jedyne poszlaki, że coś się w kwestii sequela dzieje to pojawiające się co i rusz oferty pracy. Rozumiem, że nie chcą wystrzelić z teaserem jak CDPR i potem trzymać gry w developingu przez kolejne lata, albo co gorsza, próbować dotrzymać nierealnych terminów, ale po pięciu latach, choćby jakieś parę art-worków pokazali, tak dla potwierdzenia, że rzecz jest w toku i warto czekać.
Ja tam dalej uważam, że to wyrażenie jest klawe i w dechę xD
Akurat Kingdoms of Amalur to nie jest dobra referencja. Gratuluję wytrwałości każdemu, kto spędził z tym tytułem więcej niżą 10h. No chyba, że ktoś lubi grind rodem z MMO, to mu podpasuje. Pretekstowa fabuła, wszystkie questy na zasadzie, idź, zabij, zlootuj, przynieś i nawet dynamiczny system walki po paru godzinach bezmyślnego tłuczenia mobków nudzi.
To prawda, oby tylko nie przegięli. Postać Isabel w Desperados III była trochę OP, z resztą z MiMiMi mają nieco problemów ze zbalansowaniem swoich postaci. Podoba mi się pomysł z dobieraniem drużyny do zadania samemu, może właśnie dzięki temu nie będzie tak, jak w poprzednich ich grach, ale też chociażby w Commandosach, że przechodzisz misję jedną, góra dwoma postaciami, a reszta siedzi w krzakach i czeka, aż oczyścisz drogę z wrogów. Niemniej będę obserwował tę produkcję, bo lubię zarówno ich poprzednie gry, jak i taktyczne, skradankowe strategie w ogóle.
Shadow Tactics było bardzo dobre. Desperados III to był Shadow Tactics tylko w westernowym settingu, liczyłem na trochę więcej nowości, ale i tak bawiłem się wyśmienicie. Nie wiem czy podoba mi się wplecenie elementów fantastycznych do taktycznej skradanki, ale piracki setting brzmi bardzo fajnie, więc jestem zainteresowany.
Wygląda to całkiem przyjemnie. Mimo, że Oblivion to najgorszy z trzech "współczesnych" TESów, to jednak Cyrodill jest dużo ciekawsze i bardziej zróżnicowane niż surowe, ponure Skyrim. Niestety produkcja tych modów - zarówno Skywinda, na którego czekam znacznie bardziej, jak i Skybliviona trwa tak długo, że w międzyczasie strona techniczna Skyrima też zdążyła się brzydko zestarzeć. Prędzej czy później pojawi się TES VI i cała praca zacznie się od nowa. Beta mogłaby niedużym kosztem zrobić remastery Morrowinda i Obliviona na silniku TES Online.
Moderzy przez lata biedzą się nad czymś, co Bethesda mogłaby ogarnąć w moment. Easy money dla Bety, zrobić remake Morrowinda i Obliviona na silniku TESO. Pograłem chwilę w TESO, ale nienawidzę multi i się odbiłem, natomiast wizyta w Seyda Need czy Balmorze dawały poczucie nostalgii mocno i naprawdę nie musieliby robić wiele, żeby to zaimplemenować. Świat jest, mapy są, modele są, wywalić mechaniki multi, wrzucić zadania z oryginału i ja na przykład taki produkt kupuję. Może nie w pełnej cenie jak za nową grę AAA, ale jednak.
Disco Elysium narracyjnością, detalami świata, klimatem, nastrojem i historią postawiło poprzeczkę niemal nie do przeskoczenia. Niestety ZA/UM spadło z rowerka i jedynym spadkobiercą DE na jakiego możemy liczyć jest Sovereign Syndicate. Demko jest już do pobrania ze Steam bez żadnych zapisów na playtesty i chociaż to mały wycinek gameplayu, nastraja optymistycznie. Pozostaje czekać.
Wczoraj ograłem demko (do pobrania ze Steam) i wygląda na to, że po tym co wydarzyło się w ZA/UM to przynajmniej na razie jedyny duchowy spadkobierca Disco Elysium na jakiego możemy liczyć. Ciężko oceniać po takim skrawku gameplayu jak w demie, ale widać, że twórcy odrobili lekcję dotyczącą narracyjności i przynajmniej w tym aspekcie wygląda na to, że zbliżyli się do mistrzostwa DE. W innych kwestiach na razie trudno wyrokować. Graficznie jest spoko, próbują trochę naśladować ten akwarelowy, nostalgiczny styl DE, ale fragment z dema dzieje się w nocy i nie pozwala grafice rozwinąć skrzydeł. Opis fabuły i trójka bohaterów z różnymi celami i motywacjami intrygują, mam nadzieję, że twórcy przyłożą się do scenariusza i dialogów, bo potencjał jest ogromny.
Czekam zatem. Jeśli choćby zbliży się jakością do Disco Elysium, to będzie wystarczająco dobrze, żeby chcieć wydać na tę grę parę złotych.
Niektóre tytuły wyglądają naprawdę ciekawie. Najbardziej czekam chyba na Broken Roads, Gothic Remake i niewymieniony w artykule Sovereign Syndicate. Z niecierpliwością wyglądam też jakichkolwiek wzmianek o KCD2 i Fable, ale to raczej jeszcze nie w tym roku. Z drugiej strony czytając opisy poszczególnych fabuł, z kolejnym umierającym światem i wojną bóstw dochodzę do wniosku, że w całej branży pracuje może trzech scenarzystów i wszyscy nienawidzą swojej roboty.
W lutym będzie 5 lat od premiery Kingdom Come, może z tej okazji potwierdzą chociaż, że prace nad kontynuacją trwają. Jakiś czas temu pewna agencja aktorska w profilu aktora umieściła informację o dubbingu postaci w KCD2, ale szybko to usunęli. Na te chwilę, to jedyna poszlaka, że coś w temacie sequela w ogóle się dzieje.
Gdyby to się nie nazywało „Wiedźmin”, to byłby to taki lichy średniak. Akurat dla zabicia czasu wieczorem, w święta, kiedy jesteś na granicy śpiączki cukrzycowej, w żyłach masz majonez zamiast krwi, a językiem wciąż wydłubujesz resztki makowca z zębów. Taki serial, którego nie musisz pauzować idąc do kuchni po kolejne piwko/kieliszek wina/kawałek serniczka. Ale skoro to się nazywa „Wiedźmin” to po zbingowaniu tego „dzieła” wymalował się w moim lekko pijanym umyśle taki obrazek: Sapkowski z Bagińskim trzymają fana książek i gier CDPR za ręce i nogi. Ten cały Declan de Barra przemocą rozwiera mu usta. A Lauren Schmidt Hissrich kuca nad jego twarzą z wypiętą, celowo nie mytą przez tydzień, zarośniętą dupą i sra mu do ryja. A należy nadmienić, że dzień wcześniej ostro pochlała, a na powrocie zjadła kebaba z ostrym sosem z budy pod dworcem. Słowem - to jest kiepski miniserial fantasy, a jako prequel Wiedźmina, to jest brutalny gwałt na materiale źródłowym.
Scenarzyści postanowili wyjaśnić coś, co zupełnie nie wymagało wyjaśniania, bo było jedynie odległym tłem, „naprostować kwestię Starszej Krwi”, bo dla przeciętnego Amerykanina istnieje tylko dziedziczenie w linii prostej, dorzucić najbardziej debilny pomysł własny czyli Starsza Krew = wiedźmiński mutagen i generalnie spłycić wszystko tak, żeby przypadkiem podczas seansu nie wysilić więcej niż trzech szarych komórek.
spoiler start
Przy okazji zrobili geja z Eredina i pierdołowatego nerda z Avallac’ha.
spoiler stop
Elfy są stare i brzydkie, w elfickim mieście nie uświadczysz jednego drzewa, ni odrobiny zieleni, elfie wiochy u szczytu ich cywilizacji wyglądają jak wszystkie biedne wiochy z inspirowanych północno-europejskim średniowieczem niskobudżetowych fantasy. Każdy element zaczerpnięty z klasycznego fantasy jest infantylnie obrócony o 180 stopni, że niby jesteśmy tacy kreatywni i nie idziemy utartym schematem.
Jakieś dwadzieścia lat temu udzielałem się na pewnym forum, gdzie pisząc fanfic bazujący na pewnej grze opisałem krasnoludy mieszkające w puszczy, w domach na drzewach i orkowych mędrców. Tak, że niby też myślę poza schematem. Miałem wtedy jakieś dwanaście lat. Sądząc po zabiegach scenariuszowych, „pisarze’’ Netflixa mają po dziesięć…
Jeśli po drugim sezonie głównego serialu poczuliście się opluci jako fani pierwowzoru, po prequelu poczujecie się… no właśnie tak, jak opisałem w pierwszym akapicie. Bez minimum czteropaka nie polecam się zabierać za ten twór.
W świecie gdzie występują gobliny, hipogryfy, wilkołaki, sklątki tylkowybuchowe, smoki, duchy, testrale, olbrzymy, gigantyczne pająki, ogromne psy z trzema głowami, jednorożce, centaury, skrzaty domowe i nade wszystko czarodzieje, jest za wiele czarnoskórych ludzi!!!!!!!!!!11111oneone Cholerne lewactwo i ich obrzydliwa poprawność polityczna! Ha tfu!
Wiesz o tym, że lęki często biorą się z ukrytych pragnień xD jeśli wszędzie doszukujesz się wątków lgbt, być może coś jest na rzeczy xD
A jako bonusik, screen z podręcznika do "papierowego" Wampira Maskarady ;)
Niech to nie będzie tylko czcza marketingowa gadka, błagam! Tak strasznie brakuje dobrych gier o wampirach, temat ma taki potencjał, że na kolana chamy, a do tego Maskarada jest świetnym systemem. Trochę niepokoi fakt, że wciąż nie ujawnili jakie studio przejęło prace nad grą, ale trzymam kciuki i paluchy u stóp, żeby to było chociaż w 3/4 tak dobre pod względem klimatu i fabuły jak pierwszy Bloodlines i żeby miało tak z 3/4 mniej bugów. Mój Gangrel już szczerzy kły.
Jak wszystko pozostanie tak logiczne i spójne jak w S2, to żadne sekwencje walki tego nie uratują. Z ich podejściem do scenariusza to czarno widzę, żeby ten serial zdołał jeszcze wyjść na prostą. Z resztą, nawet jeśli coś się w tej materii poprawi, to dostawszy na pierwsze danie niedosoloną, wodnistą zupę, na drugie zwyczajne gówno, nie wiem, czy mam w ogóle ochotę na trzecie danie, nieważne jak pyszne by nie było.
Autor znany głównie z książek dla dzieci, ciekawe czy poradzi sobie z tak mrocznych i poważnym uniwersum jak CP. Trzymam kciuki. Mam nadzieję, że wyjdzie lepiej niż Sybirpunk Gołkowskiego.
masz absolutnie rację, ale to o czym piszesz to "oczywista-oczywistość" i dotyczy nie tylko rynku gier, ale właściwie każdej formy sztuki - "mecenas daje złoto, mecenas wymaga". Jeśli sztuka ma być użytkowa i przynieść artyście pieniądze, to prędzej czy później zostanie rozmieniona w jakimś stopniu na drobne, aby sprostać oczekiwaniom publiczności, mecenasów czy kogokolwiek, kto wykłada kasę. Wolność twórcza nie istnieje, bo trzeba coś jeść, coś pić, w coś się ubrać i gdzieś mieszkać. Chyba, że ktoś sztuką zajmuje się tylko z pasji, a utrzymuje z czegoś innego, ale wtedy znów nie jest to pełna wolność, bo nie da się poświęcić temu tyle czasu ile by się chciało. A znów artysta zarobiony, który nie wiem, odziedziczył fortunę i ma wywalone jajca, i może poświęcić cały swój czas i zasoby na tworzenie, nie stworzy raczej nic wartościowego, bo jednak sztukę napędza jakiś rodzaj "głodu", tęsknoty za czymś czy walki o coś. Pewnie są od tego wyjątki, ale jednak prawdą jest, że artysta głodny jest o wiele bardziej płodny.
Co zaś się tyczy tego, że "wszystko już było" i "kiedyś było lepiej" to zgadzam się z
Owszem wszystko już było, ale to, że kiedyś coś było nowe, wcale nie znaczy, że było lepsze. Bo wszystkie inne dziedziny sztuki też już zataczają któreś tam koło. W muzyce, filmie, literaturze, czy jakiejkolwiek innej dziedzinie, nieomal nie da się już wymyślić czegokolwiek nowego i rewolucyjnego. Można jedynie na podwalinach tego co już było, starać się zrobić coś lepiej i do jakiegoś stopnia inaczej. I weźmy za przykład chociażby Disco Elysium, okrzyknięte rewolucją i powiewem świeżości. A przecież to nic innego jak mieszanka klasycznych izomerycznych RPG z przygodówką point'n'click i grą paragrafową. Wszystko już było, ale wymieszanie tego w przepysznych proporcjach i umieszczenie w kontekście znakomicie wykreowanego świata i okraszenie poważnymi rozważaniami sprawia, że współcześnie ciężko znaleźć równie ambitny i niezwykły tytuł.
Zgodzę się z tym, że kiedyś większość gier robiona była bardziej z pasją, niż z chęci zysku. Ale gier, które by w tak bezkompromisowy sposób oznajmiały światu "jestem czymś więcej niż rozrywką - mam coś do powiedzenia" nie było wcale wiele. Właściwie z tytułów, które nie są indykami i przedarły się jakoś do świadomości masowego odbiorcy, do głowy przychodzi mi tylko Planscape Torment. A gry, która byłaby tak mocnym komentarzem do kondycji świata i społeczeństwa współcześnie to już w ogóle próżno szukać. Dlatego właśnie tym bardziej przykro, że taki los spotkał ZA/UM i potencjalną kontynuację Disco Elysium.
To jest najgorsza możliwa wiadomość. Disco Elysium to było coś innego, niezwykłego i genialnego. Mogą wykorzystać mechaniki, narracyjność i opisowość, ale w tym dziele chodziło o coś znacznie więcej. I ponurym żartem wydaje się, że dzieło będące m.in. krytyką wściekłego kapitalizmu, ofiarą tegoż się staje. Smutno :(
The Witcher Sims - pokieruj Prawem Niespodzianki tak, aby zdobyć fajne bobo i wychować je w szczęśliwej, patchworkowej, lekko dysfunkcyjnej wiedźmińsko-czarodziejskiej rodzinie, osiadłej w Kaer Morhen. Oczywiście moduł rozbudowy i urządzania zamku będzie zaimplementowany xD A tak serio, to czy CDP mogłoby trzymać się jak najdalej od klimatów serialu, bardzo proszę? W myśl zasady nie dotykaj gówna, bo się ubrudzisz.
zabłysnąłeś jak kiep w kałuży. Sprawdź sobie może znaczenie słowa "ignorancja" bo akurat ciebie ten termin zdaje się dotyczyć xD
Niech będzie, że nie ufam mu bardziej niż cygańskiej prostytutce podającej się za Rumunkę, która zapewnia, że można bez gumy i dodatkowo twierdzi, że jest dziewicą xD
Bagiński niech... oddali się wykonując przy tym ćwiczenia gimnastyczne. Kiedyś jego nazwisko było gwarancją jakości i podejścia z sercem do produkcji. Ale po tym co pozwolił zrobić z Wiedźminem i jak idiotycznie próbował bronić sezonu 2, to ufam mu mniej niż rumuńskiej prostytutce, zapewniającej, że można bez gumy. Jak Medium też ma być dla "młodszego widza, oglądającego Tik-Toka, dla którego logika i ciąg przyczynowo-skutkowy nie są ważne", to serio niech on idzie w jasną cholerę.
"Wiele fragmentów widzieliśmy już wcześniej, ale pojawia się w nim także kilka świeżych scen."
Ciężko mówić o świeżości w czymś co wygląda gorzej niż Vendetta Curse of Raven's Cry sprzed ładnych paru lat. Twórcy gry musieli pokazać ludziom z Kalypso albo coś niezwykłego na poziomie scenariusza, albo, co bardziej prawdopodobne, naściemniać, że Piekara to drugi Sapkowski, albo lepiej i ma co najmniej tak prężny fandom jak Wiedźmin xD Już ryj inkwizytora na miniaturce trailera odrzuca. Coś co wygląda tak źle, musiałoby mieć zjawiskową fabułę, żeby się obronić. Ale z drugiej strony, coś co bazuje na twórczości Piekary nie może mieć fabuły nawet średniej, a co dopiero mówić o zjawiskowej xD Czekam na tę piękną katastrofę, oj czekam xD
Biorąc pod uwagę jak rozwalili lore w "głównym" (a raczej gównym) serialu, jak niepotrzebnie skomplikowali kwestię starszej krwi, mutagenów, koniunkcji sfer itd. to czuję, że ten cały Rodowód to będzie jeden wielki fanfic i to z poziomem logiki i spójności adekwatnym dla twórczości uczniów późnych klas szkoły podstawowej. Chociaż wolę, żeby robili swoje historyjki jedynie na kanwie twórczości ASa, niż beznadziejną, okrutną profanację, jakiej dopuścili się na właściwiej historii. Od początku trzeba było wymyślać osobne opowieści jedynie inspirowane światem Wiedźmina, niż brać się za adaptację sagi i tak ją bezpardonowo zgwałcić.
Ten serial to rzadkie gówno, ale doszukiwanie się wszędzie "lewactwa" i może jeszcze politpoprawności to jest wyższy level odklejki. Tym bardziej, że wątki takie jak feminizm i silne postaci kobiece, homoseksualizm, antyrasizm i inne "lewackie" wymysły, są jak najbardziej obecne i uwypuklone w książkach Sapkowskiego, więc gdyby serial był tylko "lewacki" byłoby OK. Ale on jest przede wszystkim nudny i zarżnięty na poziomie scenariusza.
I know that feeleing, bro. Poza tym, że nawet nieźle wyglądał, to jest najidiotyczniej napisana i najgorzej zagrana postać w całym tym beznadziejnym sezonie. "Pomogę nastolatce dać toksynami po żyłach, co złego może się stać?" :D :D :D Do zaorania, jak cały drugi sezon.
Problemem Piranhy zdaje się być nie sama jakość wydawanych gier, bo to od początku były techniczne potworki, ale raczej fakt, że brakło im dobrych pomysłów. Albo wręcz przeciwnie, pomysłów mają aż nadto, więc próbują na siłę upychać je, łączyć wątki i motywy bez ładu i składu, na czym traci klimat ich gier. Pierwszy Risen to było wciąż genereczyne fantasy z małym dodatkiem wątku pirackiego i to się jeszcze broniło. Risen 2 i 3 przenosiły ciężar fabuły najpierw na kiepsko zrealizowanych piratów, później na jakieś voodoo, a w tym wszystkim jeszcze tytani, demony, ogólny misz-masz. I mimo, że momentami ten świat był ciekawy, postaci interesujące, a rozgrywka satysfakcjonująca, to jednak im dalej w las, tym bardziej brakowało klimatu. Natomiast w Elexie próba połączenia fantasy, postapo i s-f w jednym uniwersum to już zupełnie poroniony pomysł. To mogłoby się udać, gdyby świat Elexa był tak z 3 razy większy i poszczególne frakcje nie wiedziały o sobie nawzajem przez większość czasu. W obecnym kształcie nie ma to najmniejszego sensu, motywacje poszczególnych frakcji i postaci są zupełnie płaskie, a klimatu nie stwierdzono. Do tego Jax jest postacią tak generyczną i nudną, że nie sposób go chyba polubić. Horizon Zero Dawn, mimo swojej ubisoftowości, powtarzalnych zadań pobocznych i wszędobylskich znaczników, w kwestii kreacji świata i łączenia fantasy/postapo/sf robi wszystko to, co chciał zrobić Elex, tylko lepiej.
Zatem zgadzam się z tezą o regresie Piranhy, obecnie prezentują poziom równy firmie Spiders z ich nudnymi "action RPG AAA wanna be ale budżet nie pozwala i kreatywność zawodzi". Ciekaw jestem remaku G1 od THQ, ostatni zwiastun daje nadzieje (z resztą mi playable teaser nawet przypadł do gustu - czułem, że twórcy rozumieją klimat Górniczej Doliny, jedynie nie w pełni jeszcze wymyślili jak zaadaptować go do współczesnej rozgrywki). I no właśnie! Gdyby tak THQ zatrudniło ludzi odpowiedzialnych za Archolos, mielibyśmy bingo i wówczas o zawartość Gothica w Gothicu zupełnie bym się nie martwił. Ale to takie mrzonki. Mam jednak nadzieję, że ekipa Kronik Myrtany nie powiedziała ostatniego słowa.
EDIT: Właśnie przeczytałem w innym wątku, że część ludzi od Archolos trafiła do pracy przy G1 Remake i jaram się jak po spotkaniu ze stadem ognistych jaszczurów! :D
Trochę czuję się rozdarty ;) Ogólnie jestem za tym, żeby wspierać polski gemdev nawet gdy dochodzi do takich potknięć. Z resztą grafika to nie wszystko, więc w sumie byłbym skory zapłacić parę złotych młodym zdolnym, na początku ich przygody z gamedevem. Natomiast jeżeli jakakolwiek część z pieniędzy zapłaconych za tę grę ma wylądować w kieszeni Piekary, to wolę tego piątaka dać żulowi na jabola. Także poczekam, aż trafi na GoG albo Epica za darmochę i ogram tylko po to, żeby potwierdzić to, co jest niemal pewne ;) A gdybym się jednak mile zaskoczył, zobowiązuje się kupić kolejną grę tego studia, nie będącą związaną z twórczością Piekary, w pełnej cenie, w preorderze i w wersji deluxe :D
Że też po zaprezentowaniu pierwszych materiałów, ktoś zdecydował się to wydać, to jest ciężki szok! :D Nie mogę się doczekać... żeby przekonać się, jaki kupsztal to będzie :) Jeśli gra na pierwszych trailerach, które z reguły wyglądają lepiej niż produkt końcowy, prezentuje się tak jak tutaj, to finalny efekt godzień będzie pierwowzoru :D Shit in - shit out.
Oprócz bariery, Gothic narracyjnie robił coś, czego masa gier nie robi do dziś - nie zakomunikował nam celu i nie wskazał głównego antagonisty na samym wstępie przygody. Trafialiśmy do tego świata zagubieni, słabi i biedni, za cel mając jedynie wydostanie się z Kolonii, bez choćby sugestii jak tego dokonać. Do wszystkiego dochodziliśmy sami w toku rozgrywki. Pamiętam opad szczęki za pierwszym razem, gdy okazywało się, że bożek ujaranych sekciarzy, to tak naprawdę największe zło, z którym przyjdzie nam się zmierzyć. Inne gry rzadko sięgają po te prostą, ale jakże satysfakcjonującą zagrywkę - Gothic 2 - od początku wiemy, że walczymy ze smokami. Wiedźmin 3 - już w pierwszych godzinach dowiadujemy się, że szukamy Ciri i mierzymy się z Dzikim Gonem. Skyrim - znów smoki. Risen 1 - od początku wiadomo, że zmagać będziemy się z Tytanem. I tak dalej, i tak dalej! Akurat ogrywam Horizon Zero Dawn i pomimo ubisoftyzacji tej gry, tutaj też podoba mi się to, że nie wiem kim jest Aloy, dokąd zmierza, skąd się wzięły maszyny itd.
Inną grą, z całkowicie odmiennym, lecz niesamowicie satysfakcjonującym twistem narracyjnym jest Styx Master of Shadows. Patent z klonami zostawia z koparą na glebie, mimo irytującej i mało satysfakcjonującej finałowej walki.
Praktycznie każda lokacja z serii S.T.A.L.K.E.R., Całe Dunwall z Dishonored 1, Clock work mansion z Dishonored 2. Ale jeśli chodzi o znanie lokacji na wyrywki i miernik nostalgii to dla mnie top of the top obok Khorinis są Seyda Neen i Balmora z Morrowinda. We współczesnych tytułach przez prześciganie się na tworzenie ogromnych światów, minimapy, znaczniki questów itd. lokacje nie zapadają już tak w pamięć jak kiedyś.
Splinter Cell to była klasa sama dla siebie, ale seria skończyła się jak dla mnie na Doouble Agencie i to już wtedy widać było spadek formy. Potem wszystko poszło w stronę shootera, a szkoda. Klimatu jak z SC1 i Pandora Tomorrow trudno szukać współcześnie.
Tak jak po pierwszym przejściu gry moje 9/10 było trochę na wyrost i na przekór, tak w obecnym stanie, na patchu 1.52 na PC gra w pełni zasługuje na taką notę. Dalej można napotkać jakieś drobne glitche, policja wciąż działa beznadziejnie, ale to wszystko drobnostki. Fabuła, zadania i przede wszystkim postacie i relacje między nimi wynagradzają wszystkie drobne mankamenty. Mam przy dwóch przejściach nabite 188h i 84% progresu, tym razem postawiłem na netrunnera i wybrałem
spoiler start
ukryte zakończenie z samotnym atakiem na Arasakę
spoiler stop
IMO to powinien być finał kanoniczny.
Z trzecim podejściem czekam na DLC. Ciekaw jestem co jeszcze da się wycisnąć z tego świata i historii.
Warto! Właśnie skończyłem drugie podejście na PC. Nie udało się i pewnie nie uda wyeliminować wszystkich błędów, ale to sama drobnica, bez wpływu na odbiór gry, o ile nie jesteś malkontentem, który bugi wyszukuje na siłę.
Okręty jak z s-f, zejście na ląd tylko w pirackich przyczółkach, brak walki na lądzie (chyba) no i cała gówniana mechanika multi :( A wystarczyło wywalić z Black Flaga elementy assasyńskie i rozwinąć ekonomię oraz handel. No i wysilić się na fabułę. Ale po co, jak zlecą się dzieciaki z kartą kredytową taty i będzie stonks na mikropłatnościach. Eh... czy ja dożyje dobrej singlowej gdy o piratach?
Śmiać mi się chce z tych wszystkich oszukanych i okradzionych xD Co najmniej jakby wam Kiciński osobiście przyszedł i wyjął te 200 zł z portfela, a przy okazji naszczał do gara z rosołem, który akurat gotował się na kuchence, zerżnął matkę i siostrę, nasrał na środku salonu i podtarł się waszym chomikiem xD Ile można tego biadolenia słuchać?! Nie podobał się Cyberpunk? No strasznie mi przykro. To już wiesz, żeby nie kupować gier w preorderze, bo ani CDPR pierwszy, ani ostatni wydymał swoich fanów bez poślizgu, wydając zbugowany produkt na premierę. Taka jest ta branża, taką ją uczyniliśmy (WOLNY RYNEK !@#$%^&!) i taki jest świat korporacji, a wraz z sukcesem Wiedźmina 3, a właściwie już nieco wcześniej CDPR zmieniło się z firmy złożonej z pasjonatów gier komputerowych, w korpo, którego nadrzędnym zadaniem jest zarabiać gruby hajs.
Co nie zmienia faktu, że seria Wiedźmin, a szczególnie 2 i 3, to gry rewelacyjne, obie dały mi długie godziny radości oraz powrót do klimatu materiału źródłowego, którego jestem psychofanem i którego próżno szukać chociażby w (ha tfu!) serialu Netflixa.
A Cyberpunk 2077 to również wspaniała gra! Nie pod każdym względem i zgadzam się z tym, że nie powinni go byli wypuścić w takim stanie, w jakim znajdował się na premierę na niektórych platformach. Co nie zmienia faktu, że ja, co wielokrotnie powtarzałem, miałem może z 5 drobnych bugów, typu zwiecha muzyki i słuchanie jednego riffu przez całego questa, spadający z nieba samochód oraz Oda, który po zebraniu ode mnie oklepu zawisnął w powietrzu. Nic co uniemożliwiłoby mi skończenie gry lub chociaż jednego zadania. A wszystkie techniczne bolączki wynagrodziła mi swoboda zabawy oraz historia i postaci. Wątek Peralezów, Rivera Warda, Aldecaldos, czy Eurodyne'a i reaktywacja Samuraia to są złote samorodki. Do tego sam Johny, charakter i humor z jakim napisana jest ta postać, świetne dialogi i relacja z V to jest majstersztyk! Z drugim podejściem do C2077 miałem poczekać na DLC, ale jakoś mnie ostatnio wzięło i właśnie bawię się na aktualnym patchu. I jest pięknie!
Dlatego wierzę, że ludzie z CDPR umieją wyciągać wnioski i nie pozwolą sobie na taką wtopę drugi raz. Nigdy już nie będą tą bandą nerdów z zajawką na zrobienie po prostu dobrej gry, ale wierzę, że można połączyć cele finansowe dużego przedsiębiorstwa notowanego na giełdzie, z wydawaniem jakościowych produktów. Porzucenie kłopotliwego Red Engine na rzecz UE5 też biorę za dobrą monetę. Dlatego życzę tej firmie po pierwsze tego, żeby godnie traktowała swoich pracowników, uniknęła crunchu przy kolejnych produkcjach, żeby DLC do CP2077 zamknęło pyski większości malkontentów oraz żeby W4 wywali wszystkich z kapci.
Sam broniłem s1, bo w wielu przypadkach jego krytyka opierała się przede wszystkim na tym, że wielu, szczególnie polskich widzów, dostało biegunki widząc człowieka o kolorze skóry innym niż biały. Tymczasem s1 byś niezły. Heniek odwalił kawał dobrej roboty, origin story Yen i sama Anya w tej roli również super. Epicka walka w Blaviken, inne sekwencje walki nieco słabsze, ale wciąż bdb, Wiernie zekranizowane bodaj najistotniejsze dla późniejszej fabuły opowiadanie "Kwestia ceny" czyli uczta w Cintrze i pojawienie się Dunnego. To wszystko naprawdę się broniło, chociaż nie zabrakło też fatalnych momentów jak całkowite spłaszczenie opowiadania "Kraniec świata" czy doppler morderca (sic!). Niemniej s1 obejrzałem z przyjemnością i czekałem na s2 z nadzieją.
Tymczasem s2 okazał się przede wszystkim obrzydliwie nudny i przegadany. Po drugie, Kaer Morhen, nadliczbowy stan pogłowia wiedźminów, Vesemir-debil, który stwierdza, że w sumie skoro Ciri prosi, to może jej załadować po kablach, wątek Eskela zmienionego w leszego (sic! sic! sic!), pozbawiona mocy Yen jest fatalna i smętna. Traning Ciri wygląda jak rehabilitacja w domu starców a nie morderczy trening wiedźmiński. Z Kear Morhen do Cintry w 3 min. Cały debilny pomysł z Babą Jagą. I nad tym wszystkim Heniek, który w s1 ratował show, a w s2 dostrzegł już, że z gówna bata nie ukręci i widać, że granie sprawia mu tyle przyjemności co kolonoskopia. Bardzo wierzyłem w ten serial, bardzo chciałem żeby był dobry. O porządnej ekranizacji Wiedźmina marzyłem od dobrych 15 lat. Ale to jest niestety słoik wypełniony rzadkim kałem, ciśnięty w twarze fanów sagi. Zaczynam dochodzić do wniosku, że jeśli pominąć 2 pierwsze odcinki, to polski serial z Żebrowskim był lepszy.
Oczywiście walka na jakieś plaży/pustyni, a nie na wieży jak pan Sapkowski przykazał. Może w ogóle zróbmy tak, że to nie Geralt ruszy na poszukiwanie Ciri, tylko Ciri na poszukiwanie... nie wiem, kurde, samej siebie :D Geralt niech pomruczy, poprzeklina i postoi chwilę w tle, ze smutno-złą miną. Serio, nie mogę doczekać się, by sprawdzić, czy s3 da radę być jeszcze gorszy od s2 :/ Bagińskiego jak kiedyś spotkam na ulicy, to liść leci obligatoryjnie. Ten facet miał być gwarantem dbałości o spójność ze źródłem, a jest tylko żywym papierem toaletowym dla Lauren, gdy ta już wydali z siebie swoje pomysły.
Wśród zalewu średniaków i produkcji marnych na Netflixie, ST to jeden z tych tytułów dla których płacę za subskrypcję. Serial, który dojrzewa wraz z widzem, z sezonu na sezon coraz poważniejszy, mroczniejszy, straszniejszy ale cały czas wciągający, świetnie grający na klimacie i nostalgii za latami 80. Jestem bardziej ciekaw spin-offu ST niż HBOwskich spin-offów GoT.
Firma, w której pracowałem weszła na rynek growy jakiś czas temu zapewniając właśnie testing, I no cóż... wszystkie patologie korpo-molocha jakim jest ta firma, w testingu były podniesione do potęgi. Potworny przemiał, zatrudnianie na umowę o marchew, za stawki urągające ludzkiej godności, jednocześnie brak jakiejkolwiek kontroli nad tym co te studenciaki wyprawiają, syf, kiła i malaria. O ile ludzie pracujący przy głównej działalności firmy mieli o niej umiarkowanie pozytywne zdanie, tak każdy kto zetknął się z testingiem nie miał do powiedzenia nic dobrego. Jeśli testing wygląda podobnie w innych kroporacjach, to ten news nie jest taki całkiem z dupy. Aczkolwiek i tak wygląda to na spychanie odpowiedzialności przez CDPR.
Niemniej ja tuż po premierze na bardzo przeciętnym PC bawiłem się bardzo dobrze, a bugów miałem może z 5 i to takich, że gdzieś w tle samochód spadł z nieba, albo w jednym queście zacięła się muzyka i przez cały quest szedł jeden riff. Nic co popsułoby rozrywkę i wołało o wylewanie wszystkich pomyj. Teraz robię drugie podejście na obecnym patchu i o ile w pierwszym podejściu moje 9/10 było dość mocno naciągane, ale historia plus rock and rollowy klimat kupiły mnie w całości, tak obecnie IMO 9/10 jest absolutnie zasłużone.
Wampirza tematyka to ma nieograniczony potencjał, aż dziw, że twórcy gier tak rzadko po nią sięgają. Bloodlines mimo skopanej warstwy technicznej to było fabularne i klimatyczne złoto. I właściwie długo nie powstało nic, co mogłoby się z nim równać. IMO Vampyr jest godnym spadkobiercą wampirzego potencjału. Gra cierpiała na przehypowanie, przez to jak twórcy zapowiadali rewolucję w mechanice podejmowania decyzji i ich wpływu na świat gry, przez co popremierowe recenzje były jej mało przychylne, ale po czasie, opadnięciu emocji i powściągnięciu apetytów na gamingową rewolucję, ta gra jest absolutnie przepyszna. Urzeka klimatem, ciężarem i wyrazistością absolutnie wszystkich postaci. Polecam z całego serca.
Czekam bardzo na VtM Bloodliness2 chociaż dotychczasowe doniesienia nie napawają optymizmem.
Jakość gry zapowiada się dokładnie odzwierciedlać poziom materiału źródłowego xD
Z cyklem inkwizytorskim Jacka Piekary jest tak. Najpierw się nim zachwycasz, a potem kończysz szesnaście lat
Oesu, tak! Chociaż wydaje mi się, że zachwyt to za duże słowo. Ja te 17-18 lat temu traktowałem książki Piekary jako czytadło, gdy nie było nic innego w bibliotece. I z tomu na tom wyrabiałem sobie o nich coraz gorsze zdanie. A "Alicja" wspomniana jako przykład bardziej udanego tworu Piekary, to jakieś nieporozumienie. Książka będąca jakąś obrzydliwą fantazją starego dziada na temat dorastającej dziewczynki. Już wtedy czułem ostry cringe, Z resztą Piekara ma na swoim koncie wyrzyg pt. "Świat jest pełen chętnych suk" i jest to tak złe jak sam tytuł xD Pamiętam też czasy, gdy Piekara był zastępcą redaktora naczelnego w magazynie Click! Dział listów do redakcji, w których się pan autor udzielał to była istna kopania buceriady, wujaszkowego poczucia humoru i egotripów. A z wiekiem mu się tylko pogorszyło.
Do wszystkich tych wniosków doszedłem na dłuuuuuugo przed ukształtowaniem się obecnego podziału na prawo i lewo, i własnym opowiedzeniem się bardziej po lewej. Twitterowe wojenki Piekary utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że w tym konkretnym wypadku twórczość i twórca są tożsamo żałosne :D
I żeby nie było, czytam i szanuję twórczość autorów opowiadających się otwarcie po prawej stronie sceny politycznej. Z resztą polscy klasycy fantasy, to w większości prawdziwkowe dziady borowe, ale przyznać trzeba, że niektórzy piszą przyzwoicie. Tymczasem Piekara to nie tylko prawiczkowy edgy dziad, ogarnięty seksualnymi frustracjami buc i cham, ale do tego jeszcze absolutny grafoman. Nie zapraszam do dyskusji, bo nie ma o czym xD
Autor felietonu wypunktował dokładnie, co jest nie tak z prozą Piekary, merytorycznie i konkretnie. Wskazał utwory autora, które uważa za dobre. Opisał dlaczego, jego zdaniem, gra oparta na tak słabej prozie skazana jest na porażkę. Wszystko poparł argumentami subiektywnymi, ale rozsądnymi z recenzenckiego punktu widzenia. Ale dla prawiczków i tak krytyka gry, która już na trailerze (które z reguły wyglądają lepiej niż produkt końcowy) wygląda jak rzadki stolec to atak na pisarza wyklętego i jego "niepoprawne politycznie" poglądy. xD Oblężona prawacka twierdza w swoim najbardziej pocieszno-żałosnym wydaniu.
Najlepszy, najbardziej realistyczny system walki bronią białą jaki udało się oddać w grze komputerowej zamienić na wymachiwanie mieczem jak patykiem i akrobacje rodem z Wiedźmina, to byłaby zbrodnia. Ten system jest genialny, wymagający, realistyczny i w swej oszczędności piękny.
Co do jedzenia na normalnym poziomie trudności nie dawało się odczuć jakiejkolwiek uciążliwości związanej z koniecznością zaspokajania głodu, bo na gary z żarciem napotykamy dosłownie co kawałek. Dopiero hardcore mode z perkiem Tasiemiec sprawia, że konieczne jest mieć przy sobie jakieś zapasy suchego prowiantu. Aczkolwiek rozumiem, że kogoś mogło to wybijać z rytmu i nie miałbym nic, żeby "surwiwalowe" mechaniki były opcjonalne. Ale od systemu walki wara!
Przeciwko teorii o tym, że Kingdom Come 2 będzie traktowało o przygodach Jana Żiżki, świadczą pierwsze doniesienia o tym, że sequel w ogóle powstaje. Wedle informacji z 2019 roku akcja drugiej części historycznego RPG-a miałaby rozgrywać się w 1506 roku, a więc ponad 80 lat po śmierci czeskiego wojaka.
Twórcy już dawno zdementowali, jakoby KCD2 miało dziać się w 1506 roku. Wszystko zaczęło się od zdjęcia ludzi z WarHorse Studio w zbrojach, z tablicą w tle, na której widniał napis KCD2 1506. WH zostali zasypani pytaniami o kontynuację i o ile nie zdradzili niczego odnośnie powstawania samej gry, powiedzieli tylko, że 1506 to jakieś kodowe oznaczenie narzędzia do debugowania czy coś w tym rodzaju (nie znam się na tym, w każdym razie chodziło o jakieś narzędzie). Tyle!
Na 100% akcja KCD2 nie będzie działa się w 1506 roku, a na 99% będzie bezpośrednią kontynuacją KCD1, bo jak pamiętamy, fabuła jedynki urywa się, gdy Henryk razem z Janem Ptaszkiem zostają wysłani przez Radzika do Zamku Trosky.
Co do samego Zizki, gdyby miał pojawić się w KCD2, to prędzej jako NPC. Co jest wielce prawdopodobne, bo w KCD poznajemy kilka mniej znanych, acz historycznych postaci, takich jak Radzik czy Hanusz z Lipy, więc Zizka, będący wówczas (w czasie trwania wydarzeń z gry) najemnikiem na polskich usługach mógłby akurat kręcić się gdzieś w okolicach Hradu Trosky i być może przyjdzie nam wykonać dla niego lub z nim parę zadań. Byłoby super!
Mam nadzieję, że moje przypuszczenia okażą się bliskie prawdy, a nie okaże się, że WH przerwali pracę nad KCD2, po to, żeby na kanwie tego co wypracowali przy KCD zrobić całkiem osobną grę o Janie Zizce. W taką też bym chętnie zagrał, ale nie kosztem KCD.
Znakomity remake rewelacyjnych gier, który wystrzelił mnie w przeszłość do beztroskich czasów PS1. Serię TH uwielbiam, bo mimo tego, że sam nigdy na desce nie jeździłem, bardzo lubiłem oglądać na Exteme Sports zmagania deskorolkarzy, a do tego dzięki tym grom w czasach jeszcze nawet nie nastoletnich odkryłem masę muzyki, której słucham do dziś - że wspomnę tylko o Rage Against the Machine czy Motorhead.
Co do THPS 1+2, to ma absolutnie wszystko to, czego mogłem sobie zażyczyć od remake'u - poprawioną oprawę i trochę nowej muzy. Cała reszta została bez zmian, więc gdy tylko pamięć mięśniowa otrząsnęła się z kilkunastoletniej drzemki comba ze special trickami zaczęły wchodzić, jakbym wczoraj odłożył pada. Świetna, zręcznościowa rozrywka, angażująca w niewielkim stopniu - doskonała na szybkie, 30-60 min z padem w ręce w przerwie od obowiązków. Polecam wszystkim fanom serii i miłośnikom deskorolki.
A zaniżanie oceny znakomitej grze tylko dlatego, że jest exclusivem na nielubianej przez kogoś platformie to gówniarstwo i frajerstwo, i wszystkim tym, którzy tak robią dedykuję słowa Kamila Glika skierowane w ostatnich dniach do Antoniego Królikowskiego ]:)
Po seansie kinowym nowego Gacka (skąd inąd bardzo dobry film - polecam!), postanowiłem zainstalować Arkham Asylum, które kiedyś odebrałem jako darmówkę na Epicu. Gra mimo lat wygląda bardzo dobrze, ma przyjemny, mroczny klimat, dobry voice-acting i całkiem sprawnie napisaną historię. Miło spotkać dobrze znanych złoczyńców z Gotham, takich jak Killer Croc, Poison Ivy czy Scarecrow, chociaż akurat platformówkowe fragmenty z udziałem tego ostatniego mnie trochę irytowały. Walka zrealizowana bardzo satysfakcjonująco. Jako minus można zaliczyć nieco za dużo backtrackingu, szczególnie pod koniec, liniowość i brak więcej niż jednej drogi do celu oraz niewielkie zróżnicowanie przeciwników. Niemniej, każdy fan Batmana, jeśli jeszcze nie grał, powinien nadrobić. Mocne 8.5/10
W kwestii mechanik zgadzam się w 100%, ale w kwestii zadań i fabuły, to albo po prostu nie trafiły w Twój gust, albo niedostatecznie się wczułeś. IMO wątek główny chociaż nie rewolucyjny, to jak na cRPG z otwartym światem poprowadzony jest znakomicie. Oczywiście można mieć wrażenie, że Henryk nieco za szybko staje się "ważny", ale biorąc pod uwagę
spoiler start
kto jest jego prawdziwym ojcem
spoiler stop
nie powinno dziwić, że jego "społeczny" awans jest dyskretnie popychany do przodu. Sam Henryk to taki zwyklak, którego nie da się nie lubić. W dobrych czasach lubi popić, zabawić się i narobić trzody z bandą swoich ziomków. Kiedy jednak przychodzi, żeby się zmobilizować, jest zdeterminowany i odważny. W toku fabuły wychodzi też jego nieprzeciętna inteligencja - mimo, że wychował się jako nisko urodzony syn kowala, okazuje się, że ma "zmysł śledczy", który sprawia, że nie jest tylko kolejnym rębajłą w drużynie Radzika, a kimś, komu można powierzyć znacznie subtelniejsze zadania.
I to jest właśnie siła tej fabuły - to nie kolejna, epicka historia o ratowaniu świata, a kameralna, osobista intryga, którą można nazwać polityczno-kryminalną. Cały wątek z fałszowaniem srebra mógłby z powodzeniem znaleźć się w powieści na wzór "Imienia Róży", czyli kryminały osadzonego w średniowieczu. Z resztą zadanie w klasztorze jest ewidentnie inspirowane tą powieścią. Poza tym mamy tutaj też konstrukcję, która rzadko kiedy pojawia się w grach - nie do końca wiemy, kto jest głównym antagonistą i z czym przyjdzie nam się mierzyć. W dodatku kolejne zadania głównego wątku to czyste perły - popijawa z Bogutą, wyprawa do kopalni srebra, bitwa o Przybysławice czy wspomniane infiltrowanie klasztoru w poszukiwaniu Świętoszka. Klimat aż się wylewa!
Postaci - chyba tylko w Cyberpunku i RDR2 spotkałem tyle ciekawych i zapadających w pamięć postaci. Zawadiacki Radzik ze swoją tajemniczą przeszłością, rubaszny Hanusz, Jan Ptaszek i przemiana od nadętego dupka do najlepszego kumpla, ksiądz Boguta pełen słabości, a jednak najuczciwszy i obnażający hipokryzję duchowieństwa, Teresa jako jedna z lepszych postaci kobiecych ever. Można wymieniać i wymieniać.
Zadania poboczne - tutaj też cała gama pereł i złotych samorodków - Rycerz Rozbójnik, cały wątek Jana Ptaszka, poszukiwanie Waldensów na podstawie zeznań heretyka spisanych na torturach. Do tego rewelacyjne zadania z DLC - Objawienia Johanki, historia najazdu na Skalicę widziana oczami Teresy, Banda Drani.
Serio, jeśli KCD ma kiepską fabułę, zadania poboczne i postaci drugoplanowe, to wskaż mi proszę grę, która te elementy ma zrealizowane lepiej. Dla mnie w kwestii powyższych RDR2, Cyberpunk i KCD to jest ex aequo pierwsze miejsce w ostatniej dekadzie. Może jeszcze Wiedźmin 3, ale on pod tym względem jest bardzo nierówny.
Mam się za fana Piranha Bytes, chociaż w sumie chyba jestem bardziej fanem serii Gothic, bo o ile Risen 1 naprawdę dawał radę, o tyle od Risen 2 każda kolejna gra od Niemców co raz bardziej mnie odpychała. Niemniej przeszedłem wszystkie dotychczasowe produkcje, więc i Elex musiał znaleźć się na mojej liście. Zwlekałem długo, bo ta dziwaczna nomen omen Hybryda sf, postapo i klasycznego fantasy wyglądała na klejoną na ślinę i łapaną na trytytki... i w sumie trochę tak jest. Zacznijmy więc właśnie od wad tej gry:
- średnio przemyślana mieszanka gatunkowa. Rozwalanie mechów z łuku rozpieprza immersję dokumentnie, a całe to tłumaczenie, że Berserkowie korzystają z magii i z tego bierze się ich siła zupełnie do mnie nie przemawia. Jeszcze gdyby frakcje były od siebie bardziej oddalone i przez większość gry nie wiedziały o sobie nawzajem, to by się to jakoś broniło. Ale w przedstawionej formie jest po prostu dziwaczne i śmieszne.
- Rozpieprzenie immersji sprawia, że fabuła jakoś nieszczególnie angażuje. Do tego dialogi są koszmarnie długie, a postacie w większości nie wzbudzają większych emocji.
- Bohater, który przez większość czasu nie ma zdolności odczuwania emocji? Brzmi jak pomysł na nudnego protagonistę, którego ciężko polubić. Jax jest stereotypowym twardzielem, ma pokieraszowaną mordę, swoją zemstę i za grosz charakteru czy chociażby odrobinę poczucia humoru. Wydawałoby się, że nietypowy dla Piranhy bohater, z imieniem i przeszłością, powinien być bardziej interesujący, tymczasem do charyzmy Bezimiennego z Gothica nie ma podjazdu.
- Świat nie bardzo zachęca do eksploracji - jest dość duży, ciekawy wizualnie, ale trafienie na interesujący, cenny przedmiot to rzadkość... a jednak...
Zalety:
- właśnie ten nieco pusty, ale piękny świat jest chyba główną zaletą tej gry. Pozostałości po dawnej cywilizacji, ruiny zwykłych domów, porzucone wraki samochodów, wojskowe bazy i fabryki - wszystko to wygląda świetnie i mimo, że wiesz, że raczej nie znajdziesz tam nic ciekawego, to jednak masz ochotę połazić po ruinach. Tym bardziej, że grind na mutantach to najlepszy sposób na elexit (kasę), na którym przez większość gry przynajmniej mi nie zbywało.
- pewna surwiwalowość, szczególnie na początku gry. Wysoki próg wejścia, wyższy nawet niż w Gothicach. Początkowo unikanie walki, to jedyna dostępna strategia. Przemykanie z dala od mutantów i wrogów, a gdy walka jest konieczna, kombinatorstwo. To sprawia, że klasycznie nieco drewniana mechanika walki, sprawia jednak sporo frajdy.
- fakt, że przez długi czas zbierasz po mordzie od wszystkich sprawia, że gdy wreszcie jesteś w stanie jak równy stanąć na przeciw trolla czy chimery, to mimo wspomnianego drewniactwa, dalej masz ochotę angażować się w starcia. Walka z mutantami czy bitwy z oddziałami albów pod końcówką gry dają masę radości.
Klasyczne dla Niemców zestawienie trzech frakcji nastawione jest na regrywalność, ja jednak do Elexa raczej nie wrócę. Niemniej bawiłem się dobrze i szczególnie w końcówce moja ocena wzrosła z 6 do 7 z małym minusem. Elexa 2 sprawdzę, ale też pewnie nie prędko.
Nie wiemy jak długo pracują już nad kolejnym Wiedźminem. Poza tym Unreal Engine powinien przyspieszyć sprawę. RedEngine okazał się średnio przyjazny, a do tego ludzie, którzy go tworzyli dawno są poza CDPR stąd stan techniczny i problemy z połataniem Cyberpunka. Widać wyciągnęli wnioski. Myślę, że muszą mieć jakieś konkrety do rzucenia w przeciągu kilku kolejnych miesięcy, drugi raz nie zrobią akcji w stylu, zapowiedź i 2 lata ciszy.
CDPR podjął dobrą decyzję z przejściem na UE5. Wydaje mi się, że skoro mają gotowy, sprawdzony i przyjazny developerom silnik, możemy usłyszeć o nowym Wiedźminie szybciej niż nam się zdaje.
Nie uważam, żeby kreacja własnego bohatera odbierała mu charakter i charyzmę. Cyberpunkowy/a V wcale nie cierpi na tym, że jest postacią generowaną przez gracza, a właściwie to potęguje immersję. Wolę wiedźmina wykreowanego w generatorze niż Ciri, a jak jeszcze postanowią znów zatrudnić Annę Cieślak do dubbingu, to już w ogóle, dziękuję, do widzenia. Dubbing Ciri był najgorszy w W3 i w ogóle jeden z gorszych polskich dubbingów ostatnich 10 lat. Gorzej wypada chyba tylko Nergal w Risen 2 :/
A co do czasu akcji, to marzy mi się prequel sagi, złote czasy wiedźminów niedługo po Koniunkcji Sfer. O fabułę się nie martwię, bo to Redzi. Mogą skopać technikalia, ale w fabułę i postaci potrafią jak nikt inny w tej branży.
A nuuuuuuuu! Cheeki breeki iv damke! Poczekamy, ile będzie trzeba, każdy rozumie sytuacje. Pogońcie putinowskie bydło won od swojej ziemi, a potem na spokojnie kończcie grę. Kto żyw, bierze kolekcjonerkę w pełnej cenie, niech to będzie cegiełka do odbudowy ukraińskiej ekonomii! Slava Ukraini!
Gracze to jest najbardziej toksyczna społeczność na świecie, a starzy gracze to już w ogóle najbardziej niezadowolona i marudna banda ever. Niestety zaliczam się do tego grona, ale jeśli jestem takim zrzędą, to niech mnie czym prędzej trafi szlag.
Gothic Remake - za dużo zmian, trzeba było odświeżyć grafikę, a resztę zostawić jak było!
Faraon Remake - za mało zmian, sama tylko odświeżona grafika to za mało!
Niektórym nie dogodzisz xD
A Faraon bardzo spoko, nic więcej poza stabilniejszym działaniem, odświeżoną grafiką obsługującą większe rozdzielczości i uwspółcześnionym interfejsem nie oczekiwałem i dokładnie to dostałem. Otoczenie wygląda przyjemnie, postaci trochę zbyt bajkowe, ale w cholerę z tym, nie zamierzam się gapić na postacie. Czekam na finalną wersję, z przyjemnością cofnę się w czasie, bo akurat Faraona z całej serii wspominam najmilej.
No to zrobiłeś mi dzień! Nie wygląda to wybitnie, ale wcale nieźle, a jeśli robią to maniacy Sea Dogs to o klimat piracki jestem spokojny. Czy ta gra jest już do ogrania we wczesnym dostępie? Na Steam widzę, że chyba jeszcze nie. Ale czekam, oj czekam!
O tak, Black Flag to była jakość dorównująca trylogii Ezio, przy jednoczesnym odświeżeniu formuły serii. Nudne AC3 zostawiał w tyle, a wszystko co po nim, nawet nie podejmowało próby konkurowania. Po skończeniu AC4 bardzo liczyłem na Skull&Bones, ale nie dość, że gra utknęła w developerskim Limbo, to jeszcze wszystkie informacje jakie dotarły po drodze wskazywały, że z początkowo ciekawego projektu singlowego znów wyszło osrane, ojszczane multi i ha tfu! gra usługa. Galeon z załogą za porządne, singlowe pirackie RPG, z rozbudowaną mechaniką żeglugi i ekonomii i naciskiem na fabułę, najlepiej z jak najmniejszą ilością elementów fantasy. Taki Age of Pirates, tylko bez bugów, we współczesnej oprawie i z lepszą fabułą, to jest marzenie.
Fanom pirackich klimatów polecam Vendetta: Curse of Raven's Cry. Wokół gry była masa kontrowersji w okolicach premiery, historie o fatalnych praktykach tak biznesowych jak i marketingowych, ale ostatecznie na obecną chwilę, tytuł jest połatany na tyle, żeby przejść go od początku do końca bez większych frustracji. I chociaż mechanika walki mieczem jest żenująca, bugów wciąż sporo i fabuła niczego nie urywa, to jednak żegluga daje sporo frajdy, a mroczny, piracki klimat leje się z ekranu.
Tak jak broniłem 1. sezonu, tak po 2. jeśli się zbierze grupa, która postanowi wywieźć Lauren na taczce i wrzucić do gnojówki, to jadę z Wami!
Pierwszy sezon idealny nie był, ale Henry jako Geralt był świetny, Anya to było 100% Yen w Yen i Jaskier sam w sobie również znakomity, chociaż z opinią o jego relacji z Geraltem zgadzam się w całej rozciągłości.
Główne bolączki 1. sezonu to:
1. całkowite wykastrowanie sensu i przesłania opowiadania "Kraniec Świata"
2. pozbawiona choćby pozorów sensu wizyta Ciri w Brokillonie
3. śmierć Myszowora i zabójczy doppler :/
4. wiecznie młody Jaskier oraz poszatkowana fabuła i chronologia wydarzeń
5. fatalny złoty smok, beznadziejna charakteryzacja krasnoludów (fajnie, że zatrudnili osoby niskorosłe, ale mogli ich jakoś dopakować, żeby to były bardziej krasnoludy, a nie hobbity na pierwszym cyklu sterydów) i generalnie opowiadanie "Granica Możliwości" znów spłycone do... he he granic możliwości.
Mimo wszystkich powyższych, s1 miał momenty, świetnie zrealizowaną walkę, bardzo dobry odcinek ukazujący wydarzenia z opowiadania "Kwestia Ceny" a i również origin story Yennefer to był strzał w 10 - nie licząc tych
A główną bolączką s2. było:
1. powstał
2. Hissrich postanowiła wypróżnić się na tekst źródłowy
3. powstał
4. Bagiński ma widzów za debili i gdy Hissrich skończyła wypróżniać się na tekst źródłowy, ruszył z pomocą służąc własnym językiem.
5. Henry Cavill dostrzegł, że z gówna bata nie ukręci i w każdej scenie widać, że czerpie z grania tyle radości co z wyrywania ósemek bez znieczulenia.
6. Yen wraz z mocą straciła cały charakter - wszystkie obawy wobec młodości i płochości Anyi, które rozwiała w s1, potwierdziła w dwójnasób w s2.
7. Gaża Heńka pochłonęła cały budżet, więc nie można było zatrudnić kaskaderki dla Ciri, której trening wyglądał bardziej jak rehabilitacja po zerwaniu łękotki a nie morderczy trening wiedźmiński. Bye-bye jedna z najznakomitszych "strzelb Czechowa" w literaturze! Wrrrrrr! Pięć tomów trzeba było pamiętać o tym wahadle, po to, żeby
spoiler start
ostatni pojedynek Ciri z Bonehartem
spoiler stop
zostawił czytelnika ze szczęką na glebie. Co ona zrobi w serialu? Przebiegnie po deseczce i spadnie na niego?!
8. Eskel z charakterem Lamberta, którego konar zapłonął zbyt mocno.
9. Zamtuz u Vesemira i magicznie rozmnożeni wiedźmini.
10. "Ej, pomogę piętnastolatce przywalić helupy po kablach, przecież sama chciała" - rzekł Vesemir
11. W ogóle cały w rzyć chędożony Vesemir, który poza tym, że nieźle wyglądał był napisany i zagrany faaaaa-taaaaaaa-lnieeeee!
12. Starsza krew jako mutagen (SIC!), niepotrzebnie skomplikowane wyjaśnienie koniunkcji, monolity, kartonowy smok z monolitu, dinozaury, baba Jaga i każdy element inwencji własnej scenarzystów.
13. stare i brzydkie Elfy. A pamiętam jak śmiałem się z Olbrychskiego jako Filivandera... panie Danielu, sorry!
14. Nuuuuuuuuuuuuuuuuuuuda! Wszystko przegadane do porzygu. Nawet jak pojawia się cytat wyjęty 1:1 z książki, to na tym samym oddechu aktor musi wyjaśnić jego sens.
15. grzechy Nivellena - napadłeś na świątynie? Luz! Trzymany przez ciebie potwór wymordował całą wioskę? Spoko stary, zdarza się! Zgwałciłeś kapłankę? Ha tfu! Nie ma dla ciebie nadziei! Spoko Lauren, też uważam, że gwałt powinien być karany równie surowo co zabójstwo, ale łopatologiczność przemycania własnych przekonań, nawet jeśli słusznych, woła o pomstę do nieba!
16. Vilgeforz dalej jest taką samą ciapą jak w s1 i nie wyobrażam sobie
spoiler start
zrobienia z niego głównego złola całości
spoiler stop
.
17. cały sezon 2. w ogóle POWSTAŁ!
18. Ej wiesz gdzie jest Cintra? Wychodzisz z Kaer Mohren, mijasz most, za Żabką w lewo i jesteś na miejscu.
Jeden dobry element z samego początku sezonu przychodzi mi do głowy. Ładnie wybronili się z porażki jaką był fakt, że jedna z największych bitew w dziejach, w serialu była jedynie żałosną potyczką. W jakimś dialogu pada, że czarodzieje obronili się przed forpocztą armii Nilfgardu i kupili czas głównym siłom Królestw Północy, na przybycie i odparcie wroga. Bardzo zgrabnie. Niestety ten jeden mądry zabieg scenarzystów pochłonął cały ich intelektualny potencjał i dalsze pisanie scenariusza odbywało się na zasadzie, co tam kto z dupy wygrzebał i rozmazał na kartce papieru.
s1. 7/10 za dobre chęci, s2. 1/10 za spieprzenie dokumentnie wszystkiego co było dobre w s1 i posypanie tego gówna jeszcze odrobiną gówna w postaci inwencji własnej. Średnia 4/10. Czekam, żeby obejrzeć s3, aby przekonać się, że wnioski nie zostały wyciągnięte, jakość dalej pikuje w dół i na s4 każdy kto ma resztki rozumu i godności człowieka czekać nie powinien.
Chciałoby się, aby współczesne gry AAA były przygotowywane z takim sercem i oddaniem jak Archolos! To jest mod?! To jest Gothic Prequel najwyższej próby, powinien wejść do kanonu i rozsiąść się na tronie, bo bierze wszystko to co G1 i G2NK miały dobre i robi to lepiej. G3 pożera na wczesny lunch, stawia kakę na Zmierzch Bogów, a Arkanii zwyczajnie pluje na jej szkaradny, niedorobiony pysk. I to wszystko za całe zero polskich złotych? Serio?! W zbiórce udziału nie wziąłem, ale jeśli jest gdzieś miejsce, gdzie mogę oddać twórcom trochę ciężko zarobionych cebulionów, to lecę-pędzę!
Znakomicie zaprojektowany świat! CD Projekt Red - proszę skleić japę i popatrzeć jak należy robić otwarte światy zachęcające do eksploracji. Ogromny, nie znaczy dobry. Mniejszy, ale wypełniony treścią po brzegi - to jest klucz do sukcesu! Żadnych znaczników, żadnych pytajników - eksploruj, szukaj, znajduj, chłoń klimat!
Miasto! Parę komentarzy wstecz jakiś, nie da się tego ująć bardziej elegancko, cep sugerował, że twórcy powinni byli zatrudnić kogoś od urbanistyki czy planowania przestrzennego. Ty se zatrudnij kogoś od lobotomii! Jeśli przeszło się po mieście ze dwa razy od bramy do portu, zerkając na mapę, albo korzystając z przewodnika i dalej ma się problem z nawigacją, to mam złe wiadomości. Wczesny Alzheimer. Miasto zaprojektowane jest znakomicie, wygląda pięknie, Khorinis przy Archolos to zapyziała wiocha. Jedyny minus za sztuczną barierę, uniemożliwiającą wbicie na krzywy ryj do Starego Miasta, ale zabieg wymuszony fabułą wybaczam.
Fabuła! Nic nie zostało urwane, ale Gothic nigdy nie urywał. Niemniej lepiej niż we wcześniejszych odsłonach serii, nie mówiąc o wielu innych RPGach z otwartym światem. Wspaniale, że nie poszli znów w klimat pod tytułem Innos i Beliar sprawdzają, który ma większego... wybrańca. Polityczna intryga, ze zwrotami akcji i świetnie napisanymi postaciami to jest to.
Spójność z materiałem źródłowym! Siedzi w kontekście gothicowej historii idealnie. Chciałoby się więcej produkcji ukazujących wydarzenia wcześniejsze bądź równoległe, bo chociaż jest to just another generic fantasy world to ma swój niepowtarzalny klimat. I skoro Marvin to tak naprawdę
spoiler start
BLIZNA!
spoiler stop
to aż chciałoby się zobaczyć widzianą jego oczami historię kolonii karnej, od momentu powstania bariery, aż do pojawienia się tam Bezimiennego.
Odnotowałem kilka bugów, zdarzało się, że opisy zadań w dzienniku były mylące i nieprecyzyjne, ale to jest udostępniony za frajer mod, więc wybaczam każdą drobnostkę, bo spędziłem 80 wspaniałych godzin i bawiłem się lepiej niż przy wielu wielkobudżetowych, współczesnych tytułach.
P.S. Ciągle, być może nieco naiwnie, wierzę, że THQ udźwignie remake G1, ale poprzeczka jest wyyyyyyyyyyyyysoko!
Wspaniale, że udało się spolszczyć tę grę, bo to taka tekstowa cegła, pełna metafor, ukrytych znaczeń i smaczków, że nawet z bardzo dobrą znajomością angielskiego mogłoby być ciężko. Prawie 30h na liczniku, chyba tylko jedno zadanie poboczne spartaczyłem, bo sprzedałem potrzebny przedmiot. Starałem się wnikliwie czytać całą historię i cóż... WOOOOW, wielkie, potężne WOOOOW. Chciałbym dostać książkę w tym uniwersum. Albo dobry film noir. Właściwie cokolwiek nowego wypuszczą ludzie związani z tym tytułem łykam bez popijania.
Sama gra to chyba przeżycie najbliższe, tradycyjnym, papierowym RPGom jakie udało się przenieść na wirtual. Ta mechanika to jest czysty geniusz. Tutaj naprawdę da się odgrywać postać na tyle sposobów, że głowa mała. Do tego przywodzi na myśl pozytywne skojarzenia z przygodówkami point'n'click. Historia arcyciekawa, chociaż szczególną robotę wykonuje tutaj cały drugi plan, z polityką i historią na czele. Z pewnością będę chciał zmierzyć się z tym tytułem jeszcze raz za jakiś czas.
Jedyny minus, to momentami przegięcie ze szczegółami świata przedstawionego. Przyjęcie tych wszystkich informacji przy jednym przejściu gry jest chyba niemożliwe. Zastanawiam się też na ile nasze wybory mają wpływ na kluczowe momenty gry, bo po pierwszym przejściu mam poczucie, że ten wpływ jest znikomy. Ale to może być tylko wrażenie i podjęcie całkiem innych decyzji może przynieść ciekawe rezultaty przy ponownej rozgrywce. Sprawdzę w swoim czasie. Tymczasem potrzebuję czegoś, w czym jest nieco mniej tekstu. Tak czy inaczej Disco Elysium to gra rewolucyjna i czekam na sequel, inne produkcje z tego uniwersum lub wykorzystujące te genialną mechanikę.
Sezonu pierwszego broniłem z poczucia, że mimo forsowania własnych, nieco dziwnych pomysłów, twórcy rozumieją źródło i jeśli porzucić te durne przeskoki czasowe, uporządkować nieco historię, to show nabierze rumieńców. Tymczasem okazało się, że poszatkowana chronologia wydarzeń przykrywała scenariuszowe dziury, które w II sezonie wypełzają zewsząd, jak kartonowe potwory z dziury po monolicie. I wszystko co było w pierwszym sezonie niezłe, w drugim zostało dokumentnie spieprzone:
- Geralt, najjaśniejszy punkt s1. W s2 chyba na przekór wszystkim Cavil chce być tak kanoniczny i książkowy, że aż przesadza. Owszem, książkowy Geralt to ponury typ, ale ma przebłyski cierpkiego humoru i pozytywnych emocji. Tutaj Heniek jest non-stop albo wku**** albo smutny. A najczęściej obie te rzeczy na raz.
- Yennefer – w pierwszym sezonie Anyi udało się uchwycić tę zadziorność, czy wręcz sukowatość Yen. Mimo młodego wieku umiała być wyniosła, zimna i twarda. W s2 kretyński pomysł z pozbawieniem jej magii, pozbawia ją też całego charakteru, jest płocha, wiecznie smutna i nudna.
- Walka – w pierwszym sezonie to był element wyróżniający się chociaż nierówny. Po genialnej sekwencji w Blaviken, później tylko momentami wyglądało to równie dobrze, ale wciąż na tyle fajnie, by cieszyć oko. Może przez ziejącą z ekranu nudę nie oglądałem dość uważnie żeby wszystko wyłapać, ale niezłych scen walki w s2 było znacznie mniej. Do głowy przychodzą mi dwie – w świątyni Melitele i ostatnia bitwa z „dinozaurami” w Kaer Morhen. Reszta drewno, karton i płyta paździerzowa.
Usilnie staram się znaleźć coś, co mi się podobało i im dłużej myślę, tym bardziej niczego nie dostrzegam. Dodanie własnych pomysłów, po to, żeby przyspieszyć i spiąć trudną do przedstawienia na ekranie fabułę „Krwi Elfów” jest z wszech miar zasadne, tylko problem w tym, że wszystkie pomysły są nielogiczne, niezgodne z wiedźmińskim lore czy wreszcie zwyczajnie debilne. Starsza krew jako element mutagenów! Monolity i cały ten bełkot o Koniunkcji, na siłę komplikujący to, co w książce było klarowne i rozsądne! Eskel, który po pierwsze charakterem bardziej przypomina Lamberta, a po drugie cały ten fragment z przeistoczeniem się w leszego!!! Wreszcie Kaer Morhen, do którego każdy wbija jak do siebie. Cały bajzel z elfami w Cintrze, a do tego elfy które mogą się starzeć i są brzydkie. Serio?! Mam wrażenie, jakby na poziomie prac koncepcyjnych ktoś bazował na książce z randomowo wyrwaną 1/3 stron i miał za zadanie wrzucić tam swoje pomysły, zgodne z lore, którego na podstawie wybrakowanej książki nie był w stanie poznać. I żeby wszystkie te idiotyzmy miały jakikolwiek pozytywny wpływ na tempo akcji, wizualną jakość, cokolwiek co mogłoby się podobać. Ale nie! Cały sezon jest przegadany i nudny jak flaki z olejem. Do tego scenarzyści traktują widza jak ograniczonego umysłowo, bo nawet gdy sięgają po cytat 1:1 z książki, to natychmiast muszą go wyjaśnić swoimi słowami i spłycić do maksimum - vide rozmowa Geralta z Nivellenem tuż po walce z bruxą.
A jako wisienka z gówna na torcie z gówna zignorowanie strzelby Czechowa w postaci treningu Ciri na wahadle. Zabrakło kasy na kaskaderkę dla Ciri, żeby zrobić ten trening jak należy? Jak oni zamierzają później sprawić, żeby była ona najlepszą szermierką wśród Szczurów? Po takim treningu to ona może za nimi miecze nosić. Nie mówiąc już o walce z Bonehartem. No i ujawnienie tożsamości Emhyra już teraz, na początku niemalże całej historii? Współczuję tym, którzy nie czytali lub nie ukończyli książek przed obejrzeniem serialu.
Jestem zdruzgotany, zniesmaczony i generalnie muszę uderzyć się w pierś i posypać głowę popiołem, bo broniłem s1 jak lwica młodych, a tu im dalej w las tym gorzej. Ale żeby nie było, dalej gardzę wszystkimi tymi, którzy w pierwszej kolejności narzekają na zróżnicowaną etnicznie obsadę. Serio, kolor skóry elfa czy driady nie jest najmniejszym problem, szczególnie w porównaniu z tym wilgotnym, zużytym kawałem papieru toaletowego, który twórcy szumnie nazywają scenariuszem. Ha tfu! 3 sezon obejrzę z czystego masochizmu, żeby zobaczyć, co jeszcze uda się twórcom spieprzyć.
Mimo, że nie przepadam za zombiakową tematyką, jedyneczka była grą wspaniałą. Zakupiłem dłuuugo po premierze, bo też bardzo długo trzymała dość wysokie ceny, ale było warto i bawiłem się wyśmienicie. Na DL2 poczekam, najpierw na recenzje, potem kilka pierwszych patchy i jak cena osiągnie jakieś 100-150 zł, lub będzie do złapania w jakieś promce, wtedy kupię już solidnie połatany, gotowy produkt. Niemniej czekam i mam nadzieję, że będzie co najmniej tak dobra jak DL1.
Walka w KCD to jest najbardziej realistycznie oddana mechanika starć z użyciem białej broni jaką daje się przenieść na wirtual i będę jej bronił jak średniowieczny hrabia cnoty pierworodnej córki! Pisałem już o tym parokrotnie, fechtunek w swoich założeniach mocno przypomina walkę wręcz i jako człowiek, który mniej więcej 1/3 życia spędził na wzajemnym okładaniu się rękami i nogami po głowie w KCD odczuwam emocje bliskie temu, co czuje się na ringu. Trzymanie szczelnej gardy męczy i ogranicza pole widzenia. Próba okładania niezdarnymi cepami na oślep kończy się elegancką kontrą. Wspomniana kontra musi być wykonana "w rytm". W kombinacjach jeden ruch musi wynikać z drugiego - przecież to jest prawdziwa walka. A nie wywijanie półtoraręcznym mieczem młyńców, jakby nic nie ważył i przechodził przez zbroje i ciała jak nóż przez ciepły smalec. Do tego walka z kilkoma przeciwnikami. To nie film ze Steavenem Seagelem, że gdy walczysz z grupą, jeden cię atakuje, a reszta grzecznie czeka w kolejce, żeby przypadkiem nikt nie wziął po pysku dwa razy. Musisz walczyć w głębokiej defensywie, cofać się i atakować z kontry, wtedy, kiedy atak na jednego z przeciwników, nie odsłoni cię przed ciosem innego. Absolutny majstersztyk. A jak ktoś stwierdzi, że walka traci przez to na efektowności, to po prostu nie umie walczyć i niech leci do kapitana Bernarda ćwiczyć. Każda kontra po perfekcyjnym bloku ma mniej więcej 3-4 animacje dla każdej broni, w zależności od kierunku ataku. Taka np. riposta toporem, gdy odbijasz broń od broni przeciwnika i lejesz go bokiem siekiery w łeb jak z plaskacza, to jest całe piękno fechtunku. I jeszcze animacje, gdzie trafiony przeciwnik chwyta się za miejsce, gdzie dostał. To samo z combosami, każdy ruch wynika z wcześniejszego, markowanie, zwody, wykorzystanie impetu broni po odbiciu jej od oręża przeciwnika. Piękna, piękna, piękna, wymagająca i realistyczna walka. I za wystawianie tak dobrej grze 1/10 tylko dlatego, że ma się wyobrażenie o walce mieczem wzięte z Wiedźmina i jest się za cienkim, żeby to piękno ogarnąć, zasługuje na właśnie taką lepę płazem topora w hełm. Jak nie umiesz jeden z drugim grać, to daruj sobie wystawianie ocen, bo gdy nie masz obiektywnego argumentu na poparcie tak drastycznie zaniżonej oceny, to nie krytyka, tylko krytykanctwo (nazywane potocznie ha tfu! nienawidzę tego słowa - hejtem).
Kupiłem grę pare dni po premierze i przy pierwszym podejściu miałem dosłownie jednego buga uniemożliwiającego skończenie questa. Obecnie gra połatana jest elegancko, na moim dość leciwym sprzęcie lata płynnie w wysokich (minus parę bajerów graficznych dla płynności), a nie licząc tych nieszczęsnych krzaków z betonu, błędów psujących rozgrywkę już nie uświadczysz. A zatem, ale grasz na mikrofalówce, albo ogrywasz niespatchowanego pirata.
To nie jest gra dla każdego, mechaniki są mniej przystępne niż w większości współczesnych tytułów. Ale ukończyłem grę 3 razy, z czego dwa razy na hardcore mode, w tym raz z włączonymi wszystkimi negatywnymi perkami i poziom trudności przez jakieś 3/4 gry był satysfakcjonujący, a pod koniec, jak w większości RPGów banalny. Kluczem do KCD jest cierpliwość. To nie Wiedźmin, że gdy opanujesz timing fikołka i odblokujesz kilka umiejętności walki i znaków, możesz wjeżdżać z buta w całą hordę wrogów i po kilku minutach zostawić wokół tylko porozrzucane trupy. Próg wejścia jest dość wysoki, ale jak opanujesz pierwsze combo, albo idealny blok, satysfakcja jest wielka. A potem już z górki. Polecam wziąć głęboki wdech, usiąść na spokojnie i podejść do KCD bardziej jak do symulatora niż action erpega.
Nie wiem, jakie questy uważasz za dobre, ale w KCD większość pobocznych to są perełki. Cały komentarz może zawierać drobne spoilery:
spoiler start
Z podstawki:
- Rycerz Rozbójnik - genialny quest, ze świetną historią w tle, pozwalający rozwiązać się na 3-4 sposoby, w tym jeden z najbardziej wymagających pojedynków w grze.
- Cały wątek ratajskiego kata, najpierw sabotaż egzekucji, później grzejąca serduszko historia miłosna
- Cały wątek Frycka i Mateusza zakończony napadem stulecia - też możliwy do rozegrania na conajmniej 3 sposoby
- Mega klimatyczny quest z egzorcyzmami w Ladeczku
- Poszukiwanie heretyków w Użycach z wędrówką na podstawie spisanych na torturach wizji jakiegoś biedaka.
- Szarlatan w Sazawie i późniejsze rozwinięcie tego questa w DLC z Janem Ptaszkiem
I do tego mistrzowskie momenty z wątku głównego jak wspomniana już popijawa z księdzem Bogutą, poszukiwania fałszerzy srebra czy chyba mój ulubiony quest ze Świętoszkiem w klasztorze.
Z DLC:
- Cały wątek Jana Ptaszka, którego na początku nieznosimy, a potem jest najlepszym kumplem, czytanie wierszy pod oknem córki Rzeźnika czy szukanie dla Jana naszyjnika w obozie zbójców.
- Matka Boska z Sazawy - sąd nad Johanką to jest sztos absolutny.
- Wspomniane wyżej rozwinięcie questu z Szarlatanem w Ladeczku i straszenie nieustraszonego chojraka - najzabawniejszy quest po popijawie z Bogutą
- Cały wątek Bandy Drani - mistrzowsko napisane postacie, dużo radosnej nawalanki w grupie
- No i creme de la creme, Los Kobiety - jak nie lubię kobiecych protagonistów, tak chyba nie znalazłem w innej grze wątku tak dobrze oddającego grozę wojny z perspektywy przeciętnego człowieka.
spoiler stop
Szermierka to jest najrealniej oddana mechanika walki jaką na tę chwilę da się osiągnąć w grze. Walka bronią białą ma dużo wspólnego z walką wręcz i jeśli ktoś kiedykolwiek miał okazję trochę boksować czy uprawiać inny sport uderzany, z pewnością dostrzeże, że timing bloku, kontry czy kombinacje oddane są rewelacyjnie. Przy wyprowadzaniu combosów, kolejne ruchy muszą wynikać z poprzednich, chronienie się non-stop za szczelną gardą męczy i zmniejsza mobilność - no normalnie prawie jak w życiu. A walka w grupie, owszem trudna jak jasna cholera, ale znów, każdy kto kiedykolwiek próbował bronić się przed dwoma lub więcej napastnikami dostrzerze tutaj absolutny realizm. Tak więc nie nieporozumienie, a mechanika nastawiona na realne doświadczenia, a nie bezmyślne, zręcznościowe wymachiwanie mieczem, jakby ten nic nie ważył i ciął zbroję jak ciepłe masło.
Kupiłem KCD kilka dni po premierze i przed pierwszym dużym patchem miałem problem z tylko jednym questem. Obecnie gra jest połatana elegancko i na GTX1060 gra hula aż miło.
Cóż, KCD nie jest dla każdego, ale questów i systemu walki w tej grze będę bronił jak niepodległości. A na część drugą czekam bardziej niż na jakąkolwiek grę wcześniej.
Jeden i trzy to to samo. Czasy w Polsce sie nie zmieniły. Zmienił się kraj adaptacji.
Nie. W Polsce też czasy się zmieniły. Szczególnie w dużych miastach widok osób innych ras przestał być niezwykły. Przypuszczam, że nawet nie obywateli Polski, ale czarnoskórych Polaków urodzonych już tutaj, będących Polakami już w drugim lub trzecim pokoleniu jest znacznie więcej niż było te 10 czy 20 lat temu. Świadomość jest większa, tolerancja na szczęście też jest większa. Problem jest tylko taki, że rasistowskie kundle wyją głośno.
To jest zwrócenie uwagi że komuś nie podoba się zmiana która odchodzi od materiału źródłowego.
Powtarzasz tę bzdurę jak mantrę, więc ja nie będę kontrargumentu powtarzał, bo po co. Ciekawe, czy ktoś by się w ogóle dowalił, gdyby zatrudnili do tej roli białą blondynkę. Ilu obrońców materiału źródłowego krzyczałoby, że powinna mieć ciemne włosy?
Mi się nie podobają czarne kobiety, jestem rasistą?
Ale, że co, tak całkiem? Że jak czarna, to ma od razu minus pięć? Widzisz Halle Berry albo Beyonce i myślisz „o fuuu, ale pasztet”? :D
Z Sapkowskim, to delikatnie prowokuję. Z jego podejścia zdaję sobie sprawę. Aczkolwiek uważam, że gość, który napisał tak antyrasistowski, feministyczny cykl, w którym już w końcówce lat 80 zawarł to wszystko, co teraz uznawane jest za „poprawność polityczną” musi mieć albo mega doła, jak bardzo jego fani nic nie zrozumieli, albo ultra bekę. Aha i bzdura, że podkreślał „słowiańskość” Wiedźmina kiedykolwiek. Już w 93 śmiał się choćby z Ziemkiewicza (o esu, jak słusznie!) i całej tej słowiańskiej fantastyki: https://sapkowskipl.wordpress.com/2017/03/17/pirog-albo-nie-ma-zlota-w-szarych-gorach/fbclid=IwAR2U1W2dbGIWohmSD8uto1IUMAxN9Q3hxuL4OWcbIaS6fviN39RaD-oyLUU
1986-1999. No proszę cię...w tych czasach fantastyka była BARDZO jednolita rasowo. Szczególnie w Polsce.
No i co z tego? A teraz jest 2021, Polska przestała być jednolita etnicznie, nie mówiąc już o całym świecie. Serio, znów mam mówić o adaptacji?
Twoją analizę mojego radykalizmu, zbędę krótko:
- OK, lepiej nie reagować w ogóle, w obawie przed pomyłką. Nie reagować, nie zwracać uwagi, odwracać wzrok. Nie moja sprawa. Jasne, sam nic nie zmienię, a mogę zaszkodzić. Niech ten świat będzie tak gówniany, jak jest, albo pozwólmy mu stawać się coraz bardziej gównianym miejscem.
Czemu sądzisz że tylko ty użyjesz przemocy? Czemu sądzisz że wygrasz? Czy jak on cie okaleczy to następnym razem zastanowisz się dwa razy?
Nie sądzę. Ryzyko jest w kalkulowane. Ale albo bronisz tego w co wierzysz, albo nie. Na takich, którzy stają do walki (niezależnie czy fizycznej, czy jakiejkolwiek innej) tylko wówczas, gdy są pewni wygranej, najłagodniejsze określenie to „tchórz”. A bardziej ciśnie mi się inne, rymuje się z nazwą popularnego gatunku piwa.
Jeśli masz ochotę odpisywać, nie krępuj się, ale wybacz, że ja tutaj spasuję. Ty nie przekonasz mnie, ja nie przekonam ciebie. Dyskusja jest jałowa. Lubię czasem wyjść z social mediowej bańki i podyskutować poza swoją strefą komfortu, ale tam gdzie z początku jest nawet zabawnie, później robi się nieco mdło.
Tę dyskusję już chyba kiedyś prowadziliśmy. Po pierwsze adaptacja, po drugie, czasy się zmieniły, po trzecie - tak, to jest interpretacja twórców. Ma prawo się nie podobać, odbiorcy mają prawo do krytyki. Mi też się parę rzeczy nie podoba i mówię o tym otwarcie. Natomiast pisanie "znowu murzun", to nie jest krytyka, to jest rasizm. I wreszcie po czwarte, Sapkowski robi za konsultanta. Nie jest to typ znany szeroko w świecie z bycia szczególnie skorym do kompromisów. Puścił w obecnej formie? Mi to wystarczy za certyfikat spójności z materiałem źródłowym. Innym nie musi. Ale już to, że AS sam ciśnie z obrońców jednolitych etnicznie Królestw Północy, zbija Twój argument o Polaku piszącym w "białych" czasach i realiach. Ale j.w. to jest subiektywne, nie mam zastrzeżeń i nikomu nie odbieram prawa do krytyki. Niech tylko ta krytyka przestanie opierać się głównie na rasistowskich przesłankach.
No jeśli nie dostrzegasz pogardy w stwierdzeniu, "jak będę chciał oglądać czarnych, to puszczę sobie coś o Afryce" to luz, nie będę kruszył kopii, bo to zupełnie bezsensu. Ale spoko, niech to rzeczywiście będzie pogranicze. Ale z tego pogranicza raz po raz, ktoś robi sobie wycieczkę na drugą stronę granicy i np. wsadza komuś nóż, bo jest czarny, albo idzie za rękę z partnerem tej samej płci i tak dalej. Dla mnie na tym pograniczu już dawno pali się ostrzegawcza lampka.
Radykalizm i ekstremizm nie są do końca tożsame. A antyrasizm z założenia jest defensywny. Nie mogę zaatakować kogoś za rasizm, do momentu, kiedy ten rasizm zostanie uzewnętrzniony, wtedy będę reagował. A reakcja na zło, nawet stanowcza nie jest zła. Nie ma nic złego w obiciu ryja złodziejowi, który na dworcu wyrywa staruszce torebkę. Nie ma nic złego w obywatelskim zatrzymaniu pijanego kierowcy i użyciu przemocy w celu spacyfikowania go do czasu przyjazdu policji. Nie ma wreszcie nic złego w powiedzeniu "rasisto", w sytuacji, gdy ktoś przejawia zachowania rasistowskie. A czy reakcja będzie bardziej ekstremalna, zależy już tylko od tego, czy rasista zamknie japę i sobie pójdzie, czy może będzie oczekiwał eskalacji. Wtedy należy eskalować tak, żeby następnym razem zastanowił się dwa razy. I szczerze, zwisa mi to, czy to zostanie uznane za nietolerancję, ekstremę czy jakkolwiek napiętnowane przez miękkie centrum. Właśnie przez podejście pt. obie strony mają prawo do swoich poglądów, co raz częściej "nie jestem rasistą, ale" zmienia się w "jestem rasistą i co mi zrobisz".
- Opis Filippy w książkach podkreśla jej ciemne oczy i włosy oraz, że lubiła nosić męskie stroje. Ani słowa o kolorze skóry. Czarna aktorka nie wyklucza wiernego odwzorowania tej postaci.
- Na pograniczu?
Cyt. 1
Znowu murzyn -.-
Jeśli będę chciał oglądnąć film o czarnoskórych to sobie obejrzę coś o Afryce itp.
Cyt. 2
O rany, dlaczego oni Nas tak krzywdzą. Mieli szanse się zrehabilitować po tym jaką aktorkę wybrali do roli Triss a tutaj cos takiego
Cyt. 3
Widać że rodowita Ślązaczka!
Nawet trochę się sadzą i węglem ubrudziła
To jest pogranicze? Dla mnie to jest eksplozja rasistowskiego gówna, w jego najobrzydliwszej formie.
- W kwestii międzynarodowego sukcesu przesadzam świadomie. Tak jak napisałem, serial jest średnią adaptacją i ma poważne wady. Zakładam, że może podobać się bardziej tym, którzy są mniej przywiązani do książek lub nie czytali ich w ogóle. Podkreślam to, niejako w opozycji do stwierdzeń, że serial jest fatalny, które w dużej mierze oparte są o rasistowski ból zadu.
- Nigdzie nie napisałem, że określenie „czarny” jest pejoratywne.
Ah, i jako "fan uniwersum" w którym nienawiść i pogarda wobec innych są równie gówniane i równie wielkim upośledzeniem umysłowym, który zarazem wobec osób z nim się nie zgadzających określa mianem "bydła", "kundla", również zawiodłeś jako "gatunek"
Błagam, jak można nie rozumieć problemu do tego stopnia? Na jednego, radykalnego antyrasistę jak ja, który rozumie, że tolerancja kończy się tam, gdzie zaczyna się ekstremizm, przypada kilku zdeklarowanych rasistów jak powyżej, dodatkowych paru „nie jestem rasistą, ale…”, oraz całe miękkie centrum, które broni tych pierwszych. Rasizm jest jednoznacznie, absolutnie i niezaprzeczalnie ZŁY. Bronienie rasistów to jest ten sam level co bronienie pedofilii. Koniec, kropka. Rasizm należy leczyć edukacją, a tym, którzy na edukację są odporni, pluć na pysk, wytykać palcami, szydzić, szkalować, wykluczać i utrudniać życie na każdym kroku, tak, żeby nawet będąc rasistami w głębi, wstydzili się swoje bydlackie poglądy prezentować na głos. I to nie jest brak tolerancji.
Ja łyknąłem pierwszy sezon w trzech posiedzeniach i jako fan uniwersum (saga przeczytana w tę i z powrotem pięć razy, każda z gier ukończona po 2-3 razy, nawet polski serial obejrzałem w całości) stwierdziłem, że to bardzo dobry serial dark fantasy i średnia adaptacja Wiedźmina. To trochę tak, że miałem ochotę na slow-foodowego burgera z wołowiny Black Angus, popitego barley wine’em, a zjadłem Whoopera i popiłem Perełką Chmielową. W ostatecznym rozrachunku i tak się najadłem i mi smakowało, chociaż odczuwam niedosyt.
Są rzeczy, które mnie jako fana ubodły poważnie – całkowite wykastrowanie przekazu opowiadania „Kraniec Świata”, spłycenie relacji Geralta i Jaskra na wzór Shreka i Osła, zupełnie zbędna wizyta Ciri w Brokillonie, bo całkiem wycięto motyw brokillońskiej wody i przeznaczenia łączącego Geralta i Ciri oraz najgorsze z najgorszych – morderczy doppler! To uwierało najpoważniej.
Znakomite okazało się origin story Yennefer, coś zupełnie nowego w stosunku do książki no i Anya jako Yen robi robotę w 100%, bo pomijając drobne detale kosmetyczne, charakter postaci uchwyciła miodzio. Heniek jako Gerwant to jest mistrz, jego „hmmm” i „fuck” przejdzie do kanonu. No i „Grosza daj Wiedźminowi”, jak im ta durna piosenka elegancko wyszła, to ja nie mam pytań.
Ale jest coś, co zupełnie przypadkiem wyszło Netflixowemu Wiedźminowi wprost wybitnie. Zaadaptował książki, których jednym z głównym poruszanych problemów jest rasizm na współczesny język i warunki i zademonstrował bezbłędnie jak fani, szczególnie polscy, gówno z tych książek zrozumieli. Udało ci się, jeden z drugim, zapamiętać, że Geralt nosił opaskę i nie lubił zarostu, że Yen miała fiołkowe oczy i całą masę kosmetycznych detali. Ale głównego przekazu, że RASIZM TO GÓWNO I UPOŚLEDZENIE UMYSŁOWE, charakteryzujące troglodytów, ignorantów i niziny społeczne, już jakoś się odnotować nie udało. I 3/4 pokolenia wychowanego na najbardziej antyrasistowskiej sadze polskiej fantastyki, jakimś cudem wyrosło na rasistowskie bydło. Polegliśmy jako gatunek i jako społeczeństwo.
Ale niech rasistowskie kundle wyją i warczą, niepomne, że serial odniósł międzynarodowy sukces, bił rekordy oglądalności i otrzymał w znakomitej większości pozytywne recenzje. A jeśli twórcy wyciągnęli wnioski z najważniejszych bolączek, czyli poszatkowanej historii i spłycenia niektórych ważnych motywów, to drugi sezon ma potencjał, żeby wyskoczyć co najmniej dwa oczka w górę.
A aktorka ma niezwykle interesującą urodę, bardzo jestem ciekaw jej gry.
CDP zrobili w tym momencie najlepszą rzecz, jaką mogli. Zamknęli japy, uciszyli marketing, powiedzieli patch będzie jak będzie i mam nadzieję, że pracują ciężko. I niech wykorzystają tyle czasu ile tylko potrzebują, żeby elegancko wszystko połatać. Malkontentów już nie uciszą, ale gra jest dobra, nawet bardzo i zasługuje na ostateczny szlif. Wierzę, że CDP wyjdą z twarzą i wyciągną wnioski na przyszłość. No i czekam na DLCki, bo ja osobiście bawiłem się wyśmienicie i chcę jeszcze.
Przeszedłem już dawno, ale jakoś nie mogłem się zebrać, żeby skomentować. No cóż, odrobina rozczarowania jest, ale ta gra historią i bohaterami stoi i w tej warstwie jest 10/10. Niestety cała reszta gameplayu nie wprowadza rewolucji, którą twórcy szumnie zapowiadali, ogólnie jest bardzo dobrze, ale wciąż daleko do rewelacji – takie 7/10. Tuż po przejściu mimo bugów byłem zachwycony, ale właśnie skończyłem RDR2, która ma równie dobrą historię i bohaterów, a całą resztę robi lepiej. Dlatego Cyberek byłby „zaledwie” 8/10, ale przypomniałem sobie o absolutnie genialniej ścieżce dźwiękowej i ogólnie rockandrollowym klimacie, który strasznie mi siedzi, więc jednak 9. Chociaż trochę naciągane. Niemniej wrócę do niego, jak pojawią się DLC.
Właśnie ukończyłem RDR2 i czuję taką pustkę, jak po żadnej innej grze wcześniej. Pojedyncze przejście całej historii zajęło mi 130h, bez maxowania, ale ze znakomitą większością wyzwań i wszystkimi (chyba) zadaniami pobocznymi. Ta gra ma absolutnie wszystko, rewelacyjnych bohaterów, znakomitą historią, doskonałą równowagę między fabułą, a sandboxową swobodą oraz klimat, klimat i jeszcze tooooony klimatu. RDR2 wyznacza klasę samą dla siebie, zjadając Wiedźmina popijając Cyberpunkiem, dorzucając na deser wszystkie Assasiny i na koniec stawiając kloca i podcierając się GTA5. Nie ma w tym momencie na rynku konkurencji dla tej gry i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. W RDR1 nie grałem i tutaj pojawia się moje pytanie: komu trzeba zrobić dobrze, żeby powstał remake 1 na silniku i z mechanikami 2, z portem na PC?
Ja hype na KCD miałem chyba nawet większy niż na CP, normalnie tego nie robię, a w tym wypadku śledziłem doniesienia medialne i postępy prac, i chociaż obiecywałem sobie, że poczekam, to trafiłem jakąś promkę 2-3 dni po premierze i przepadłem. Skończyłem dwa razy i zacząłem trzeci, mam ponad 200h i zamierzam to trzecie podejście kiedyś skończyć, albo zacząć jeszcze raz :D w CP w momencie ukończenia miałem prawie 80h, wyczyszczoną mapę i mam mega gamingowego kaca, ciężko będzie wkręcić się w coś tak mocno w niedługim czasie. Poczekam na kilka kolejnych patchów i DLC i pewnie zabiorę się za niego drugi raz :)
A grubas Vavra gra w Cyberpunka zamiast nad nowym Kingdome Come pracować! :D Ale prawdą jest, że on i scenarzyści CDP mogą zbijać piątki, bo w ciągu ostatnich 5 lat KDC było moim numerem jeden i dopiero CP2077 udało się je zdetronizować. Obie gry, szczególnie jeśli chodzi o imersję i scenariusz nie mają sobie równych. A bugi? Nie skupiam się na nich. KCD podobnie jak CP2077 były dwoma z może 5 wyjątków od mojej reguły nie kupowania gier na premierę/w preorderze, ale w obu przypadkach mimo drobnych problemów, nie żałuję.
Godne zwieńczenie wspaniałej trylogii. Mechaniki RPG - rozwój i dobór sprzętu lepsze niż w 2. Fabularnie nieco słabiej niż 2, ale uśredniając dla mnie poziom równy. Irytowali mnie przeciwnicy w rodzaju Brutali i Banshee, którzy byli istnymi gąbkami na pociski, ale to drobny mankament. Cała reszta absolutny geniusz. I wbrew powszechnym opiniom zakończenie mnie usatysfakcjonowało. Po tak wyniszczającej, epickiej wojnie jednoznaczny happy end byłby słaby, a koniec końców wybór przed którym staje Sheppard u kresu wędrówki zostawia z takim szeorkim Wooow. Zasłużone 9,5.
Gier, które w toku grania okazują się w mojej ocenie zasługiwać na ocenę mniejszą niż 6/10 zazwyczaj nie kończę. Technomancer jest wyjątkiem i sam nie wiem do końca co z tą grą jest nie tak. Niby ciekawy pomysł, duży potencjał, historia ma fajny background i świat przedstawiony, ale... zupełnie nie angażuje. Miałkość fabuły dorżnięta jest przez potwornie długie i nudne kwestie, czytane jeszcze przez aktorów głosowych, zaangażowanych w dialogi jak aktorzy porno. Główny bohater nie budzi żadnych emocji, to samo się tyczy większości... a nie, absolutnie wszystkich NPCów. Na tę samą przypadłość cierpią wszyscy antagoniści. Miałkość, miałkość, miałkość. Przez 2/3 gry całkiem sporo frajdy sprawia system walki. Ale on też został zarżnięty przez co chwila respawnujących się, takich samych przeciwników. I to dałoby się przeżyć gdyby nie ciągły backtracking. Jak kolejny raz wpada do dziennika zadanie "Idź do Kapitan Elizy Major" i wiem, że znów muszę pokonać tę samą drogę, tłukąc tych samych przeciwników, to szlag trafia i ma się ochotę pieprznąć tym tytułem gdzieś w kąt. Jak na grę AA grafika daje radę, starcia z bossami są spoko, ale jest ich niewiele i zakończenie satysfakcjonuje, tym bardziej, kiedy wyczekuje się końca z utęsknieniem. Mam bardzo niejasne odczucia wobec tej gry, z jednej strony backtracking i nuda, a z drugiej, coś mnie popychało, żeby to ukończyć i koniec końców bawiłem się nieźle. Niemniej gra wylatuje z dysku i już na niego nie wróci, a i mocno zastanowię się zanim sięgnę po inne tytuły Spidersów.
Jedynkę ukończyłem niedawno drugi raz. Lata temu odbiłem się od dwójki. Zabrakło mi mechanik RPG-owych. Wówczas czułem się zawiedziony i nie pasowało mi, że ME2 poszło w stronę shootera. Teraz po latach potrafię docenić rewolucję, jaką przeszła część druga w stosunku do pierwszej i muszę przyznać, że pod względem opowiedzianej historii oraz ogólnej przyjemności z rozgrywki, jest jeszcze lepsza. Podoba mi się, że każde zadanie to dość liniowy epizod, pełen akcji, co wyklucza backtracking, którego w części pierwszej było sporo. Eksploracja kosmosu również jest rozwiązana znacznie przystępniej, bez fatalnej jazdy Mako. Większa liczba towarzyszy, ciekawsze zadania z nimi związane, więcej wyborów. Pół punktu zabieram za niepotrzebne systemy z pojedyńczymi planetami, co wkurzało mnie, gdy już po skończeniu wątku głównego postanowiłem zwiedzić kosmos na 100%. Niemniej jest to gra rewelacyjna. Pora zabrać się za ME3.
Wróciłem do tego tytułu po latach i cóż rzecz - zasłużona legenda. Główny bohater, towarzysze oraz historia to jest kanon. 30h spędzonych z tym tytułem zlatuje w kilka chwil. Jedyny minus to takie same zadania poboczne na serii sklonowanych planet, które zwiedzamy fatalnym łazikiem Mako. Ale idzie się do tego przyzwyczaić i w jakiś sposób nużąca eksploracja przynosi pewną satysfakcję. A ukoronowaniem wszystkiego jest absolutnie epickie zakończenie, z chwytającymi za serce cut-scenkami. Znakomita gra i kropka.
Gameplay mimo, że drewniany, miał klimat pierwszego Bloodlines. Trailer też dostarcza. Jeśli będzie mrocznie, brutalnie, z groteskowym, czarnym humorem i story nie będzie tylko pretekstowe, a pokuszą się o ciekawą historię, to wybaczę im drewnianą warstwę techniczną. Czekam!
Gra w okolicach premiery chyba najbardziej cierpiała na przehypowanie, stąd negatywne oceny, ale jak dla mnie, gdzie nie sugerowałem się ocenami, nie miałem rozdmuchanych oczekiwań i po prostu lubię wampirzą tematykę na obecną chwilę (jestem na początku IV rozdziału) jest 8/10. To bardzo subiektywne, ale wydaje mi się, że gra siądzie bardziej tym, którzy nie liczą, że kod gry odwali za nich całą robotę, a trochę uruchomią wyobraźnię. Należy nastawić się na historię i chłonąć klimat. I tak Twoje zarzuty przestają być tak upierdliwe, o ile podejść do nich nieco inaczej:
- Dialogi - no właśnie, żeby chłonąć tę historię, należy trochę się wczuć i słuchać dialogów. Większość NPC ma swoją historię - niektórzy mniej ciekawą, ale inni znakomitą. Spieprzone zostało tylko wyświetlanie i pomijanie dialogów. Trzeba wysłuchiwać całości, bo gra nie pomija fragmentów po wyświetlanej linijce, a po całej kwestii, więc chcąc przyspieszyć tracimy sens rozmowy. I to jest chyba klucz do tej gry - należy podejść do każdego aspektu niespiesznie.
- Dbanie o dzielnice - znów, kwestia wczucia się. Chcesz grać dobrą postacią, więc dbasz o mieszkańców, niezależnie od tego, że nie płyną z tego jakieś wielkie korzyści. Na tym polega bezinteresowne dobro i lekarskie powołanie Johnatana.
- Rozwój - gram bez zabijania, mam poziom 19 i dotąd problem sprawili mi tylko:
spoiler start
Bestia z kanałów - bo podszedłem do walki nie ewaluując wcześniej. Kiedy przespałem noc i dodałem trochę umiejętności walka była igraszką.
Mary - ten fragment rozgrywki dzieje się dość szybko i nie daje chwili na przespanie się, więc też odczuwałem trochę braki w umiejętnościach. Ale ogarnąwszy jej taktykę, dużo biegając, polegając na autofagii i walcząc cierpliwie - cios pazurów, ze dwa ciosy nożem chirurgicznym dla uzupełnienia krwi, unik i ewentualne leczenie, pokonałem siostrzyczkę za trzecim podejściem.
spoiler stop
Rozwój, szczególnie gdy gramy bez uśmiercania mieszkańców i mamy ograniczone PD, wymaga przemyślenia. Po pierwsze, przed snem warto wykonać możliwie wszystkie śledztwa w danej dzielnicy i wyleczyć wszystkich, nie unikać walki, bo chociaż to tylko odrobina PD, ale wiadomo - grosz do grosza. Po drugie, stawiać na umiejętności pasywne - zdrowie, wytrzymałość i zasobność krwi, potem umiejętności ofensywne - pazury i włócznia krwi, a na koniec zasobniki amunicji i serum. Cała reszta jest zbędna. Jak wywalisz PD na bezużyteczne umiejętności aktywne, a zostaniesz z małą ilością PŻ, wytrzymałości i krwi, będziesz brał po ryju od każdego i nie ruszysz z miejsca. Po trzecie, ostatnie, ale nie najmniej ważne - ulepszanie broni. Połączenie ulepszonej piły do amputacji z rozwiniętą absorpcją krwi, noża chirurgicznego, absorbującego jeszcze więcej krwi i ewentualnie dopakowanej do maksymalnych obrażeń lupary pozwala walczyć bardzo efektywnie.
Walka - jeśli się walczy na pałę i ma się źle rozwiniętą postać, to obrywanie od słabszych przeciwników nie jest niczym niezwykłym - jak wyżej. Trochę jak w życiu. Możesz ważyć 100kg, wyciskać 120kg na klatę, ale jeśli w życiu się nie biłeś, dostaniesz po dupie od gościa o połowę mniejszego, który zwyczajnie umie unikać, osłaniać się i kontrować.
Błędy - nie uświadczyłem niczego, co przeszkadzałoby w rozgrywce. Jesteś pewien, że masz zainstalowane wszystkie patche i updaty? Od premiery trochę tego było.
Też gram na normalnym - rozgrywka jest satysfakcjonująco trudna, ale w żadnym wypadku nie za trudna.
Mi się udało wyrwać grę za ok. 30zł i w tych pieniądzach to jest czysta radość. Też mam poczucie niewykorzystanego potencjału w kilku miejscach, nasze wybory często są tylko iluzoryczne, ale jeśli nie nastawiać się na rewolucję gamingu, uruchomić trochę wyobraźni i wczuć się w klimat, który jest najsilniejszą stroną tej gry, to zabawa jest absolutnie przednia. Chociaż może nie dla każdego.
Stanowczo brakuje Kruk. Szepty Słychać po Zmroku. Łyknąłem go ostatnio w dwóch posiedzeniach i wbił mnie w fotel przede wszystkim klimatem. Zaraz po nim obejrzałem wspomnianego w artykule Rojsta i chociaż bardzo dobry, to IMO Kruk gwiazdkę wyżej. Wspomniany w komentarzu Belfer, a konkretnie 1 sezon również zasługuje na uwagę, bo to co zrobili z sezonem 2, to o pomstę do nieba woła.
Od lat już nie gram w strzelanki, zarówno FPS jak i TPS. Parcie naprzód i rozwalanie kolejnych hord wrogów, bez rozwoju, ekonomii czy ze szczątkową eksploracją to nie mój styl zabawy. Jednak lata temu, gdy moje gusta dopiero się kształtowały pierwszy i drugi Max Payne zrobił na mnie przyzwoite wrażenie. Nie żebym był wielkim fanem, ale jedynkę ograłem ze dwa razy, dwójkę bodaj trzy i bawiłem się bardzo dobrze. MP3 wisiał od dawna na moim koncie Steam i ostatnio jakoś tak naszło mnie na prostą rozwałkę. I nie zawiodłem się ani trochę.
Każdy kto twierdzi, że trzeci Max jest mniej mroczny niż poprzednie części, powinien zrewidować swoje pojęcie mroku. Klimat jest nie mniej, a być może bardziej mroczny niż w poprzednich częściach, a to, że słonko świeci wcale tego nie umniejsza. Historia jest ciężka, brutalna i pokazująca zło przez duże Z. Jest polityka, jest korupcja, są nierówności klasowe. I w tym wszystkim Max - stary pijak, który dryfuje ku swojemu kolejnemu już upadkowi.
Gameplay dla mnie, strzelankowego nooba, wydawał się bardzo dobry. Strzelanie satysfakcjonujące, narzędzi rozwałki cała masa (szkoda, że zabrakło granatów i mołotowów), obrażenia zadawane wrogom wyglądają bardzo dobrze. Bullet time daje dużo radości.
Grafika - gra ma swoje lata, ale wygląda wciąż bardzo przyjemnie.
Fabuła - Zaskakująco wciągająca i angażująca historia, pomimo kilku momentów, gdzie Max zachowuje się jak zupełny kretyn. Wstawki filmowe mi nie przeszkadzały, a wręcz przeciwnie, czułem się jakbym oglądał interaktywny film akcji na wzór tych z przełomu lat 80 i 90.
Ogólnie nawet ja, na co dzień unikający strzelanek, bawiłem się świetnie, chociaż nie na tyle, żeby wracać do tego tytułu.
Od kiedy Sam Fisher zaczął bardziej przypominać Maxa Payna, Garret stracił swój genialny głos (i przy okazji trochę jaj), a o koronę króla cichych rozwiązań konkurują Corvo Attano i Adam Jensen, brakowało mi skradanki, gdzie skradanie jest wymogiem, nie opcją. I oto z kupki wstydu zdjąłem Styxa, który dał mi dokładnie to czego chciałem.
Styx - Master of Shadows to konkretna, staro szkolna skradanka, gdzie próba wbicia z buta w grupę przeciwników kończy się niechybnym zgonem, każdy ruch warto przemyśleć, a przez dziurkę od klucza należy zajrzeć, zanim otworzy się drzwi. Dla kogoś, kto tak jak ja, wychował się na skradankach, pozycja obowiązkowa. Czuć tutaj jednak luki w budżecie, nie jest to z pewnością gra AAA. Ale czy to psuje zabawę? Ani trochę!
Plusy:
- Główny bohater - ze szczególnym wskazaniem na wredne, czarne jak smoła poczucie humoru i bardzo dobry voice-acting.
- Gameplay - rosnący poziom trudności zmusza do używania większości nabywanych umiejętności, wyzwanie jest satysfakcjonujące, a do celu prowadzi wiele dróg
- Fabuła i kreacja lore - jeden z lepszych plot-twistów jakie uświadczyłem w grach od bardzo dawna. Pokręcony, schizofreniczny i zostawiający z wyrazem "WTF?!" na twarzy. Do tego niby kalka przeciętnej krainy fantasy, ale z paroma oryginalnymi elementami, pomysłem na siebie, fajną intrygą polityczną lekko zahaczającą o problemy społeczne jak chociażby rasizm.
- Brak prowadzenia za rękę, szczątkowa mapa, minimalne znaczniki celu. Gra wynagradza dociekliwość i kombinatorstwo.
Minusy:
- Wspomniany poziom trudności rośnie głównie za sprawą pojawiania się coraz większej ilości przeciwników niedających się wyeliminować w tradycyjny sposób (lub w ogóle).
- Back-tracking - wszystkie lokacje odwiedzamy po 2-3 razy, z czego raz po prostu idąc w drugą stronę.
- Mało satysfakcjonujące finałowe starcie (chociaż samo zamknięcie historii doskonałe)
- Recykling elementów lokacji - co prawda nie tak bolesny jak w beznadziejnym Aragami, ale czuć, że twórcy mieli kilkanaście do kilkudziesięciu modeli elementów, którymi żonglowali, co daje bardziej poczucie makiety niż świata. Finalny efekt jest niezły, chociaż nie umywa się np. do Dishonored, a po kilkunastu godzinach w grze zaczyna nudzić.
Aragami czekał na GOGowej kupce wstydu i wreszcie się doczekał, ale po dwóch godzinach zabawy odbiłem się. Identyczne poziomy, identyczni przeciwnicy, których AI jest żadne, nieprecyzyjne sterowanie mocami. Nuda i frustracja. Jedynie grafika przyjemna, ale to za mało. Lepiej wrócić do Dishodored 1 i 2 zamiast tracić czas na Aragami.
Po ograniu demka remaku G1 tak mi się zatęskniło za tym klimatem, że postanowiłem sięgnąć po coś od Piranii. Jedynka i Dwójka ograna już tyle razy, a poza tym technicznie jednak trochę odpycha, do Trójki jakoś wracać się nie chce, więc padło na pierwszy Risen. I to doświadczenie najbliżej Gothica, jakie udało się wytworzyć PB po G2 NK. Risen jest bardziej Gothiciem nawet niż G3. Po latach od premiery wciąż prezentuje się bardzo przyzwoicie, a pod względem grywalności bije na głowę masę współczesnych produkcji oraz oba swoje sequele.
Świat - Faranga wygląda świetnie. I czy naprawdę współcześnie trzeba koniecznie prześcigać się w tworzeniu ogromnych, pustych światów? Nie lepiej mniej, a dokładniej i porządniej? Wyspa jest niewielka, ale wypełniona zawartością po brzegi. I zgoda, że pod koniec backtracking już trochę męczy, ale wtedy z pomocą przychodzą runy teleportacji i tempo zostaje zachowane.
Bohater - na charyzmę Bezimiennego z Gothica wielki wpływ miał genialny głos Jacka Mikołajczaka. Na tym Bezi z Risena trochę traci, bo nie dość, że odgrywa go zupełnie generyczny aktor głosowy, to jeszcze brakuje polskiej lokalizacji. Ale w dialogach objawia się podobny szorstki humor gościa, który nie daje sobie w kaszę nadmuchać. W R1 bohater wzbudza znacznie więcej sympatii niż w R2, gdzie mimo tego, że jest bardziej cyniczny, to jednak przez cały piracki setting moim zdaniem trochę traci.
Klimat - Bardziej pasuje mi klimat generycznego fantasy bazującego na późnym średniowieczu, niż quasi-piracki z sequeli. Uwielbiam pirackie i marynistyczne klimaty, ale w wydaniu Capitan Blood lub Wyspy Skarbów, a nie Piratów Z Karaibów. Epoka i archetyp pirata są na tyle klimatyczne, że nie trzeba tam dodawać elementów fantasy lub jeśli już to odrobinkę. A w R2 i 3 mieszanka klasycznej magii, voodoo, tytanów, demonów i piratów to już trochę za wiele. Ale PB ma tendencję do takich koktajli. Elexowa próba połaczniea fantasy, SF i post-apo dała w efekcie strasznie zmutowany płód, który całkiem odpycha od tego świata. A R1 sięga do sprawdzonych elementów i robi to dobrze.
Fabuła - Pierwszy Gothic zrobił coś, czego nie zrobiła potem żadna z gier PB (i w ogóle mało produkcji stosuje ten prosty, ale jakże efektywny zabieg), a mianowicie nie powiedział nam wprost od samego początku z czym przyjdzie nam się mierzyć. Tutaj od razu wiemy, że chodzi o tytanów i na tym historia mocno traci. Ale konflikt między dwoma niejednoznacznymi moralnie organizacjami przedstawiony jest lepiej niż w G1. Tam wybór był między bandą kryminalistów tradycjonalistów, bandą kryminalistów sprzeciwiających się Status Quo i bandą naćpanych fanatyków. Tutaj ocena moralna, motywacje i działania poszczególnych frakcji są bardziej zróżnicowane, przez co do wyboru podchodzi się bardzej emocjonalnie.
Walka - najlepszy system walki jaki udało się urodzić Piraniom. W walce z NPC i stworami humanoidalnymi nic dodać nic ująć. Z mobkami wypada gorzej, bo blok nie na wszystkie stwory działa, a do tego poczwary mają refleks niczym mistrz świata w grze w łapki na amfetaminie i czasem szlag trafia, jak się próbuje trafić takiego sępa. Niemniej walka jest bardzo satysfakcjonująca.
Przez święta pewnie z rozpędu zacznę R2, ale jedyneczka to kanon i klasa i kto nie grał, niech nadrobi.
Gothic był dla mnie grą przełomową, która miała niemały wpływ na kształtowanie się moich gustów. I to nie tylko growych, bo poza tym, że od piętnastu z górą lat gram za sprawą Gothica głównie w RPG, to też poniekąd z jego inspiracji częściej zacząłem sięgać po literaturę fantasy. A i na parę innych wyborów moja fascynacja kolejnymi Gothicami miała mniejszy lub większy wpływ. Wtedy miałem lat naście, teraz za moment pojawi mi się trójka z przodu i szczerze ten teaser wystrzelił mnie te kilkanaście lat w przeszłość.
I nie potrafię pojąć skąd tyle negatywnych emocji. Większość graczy metrykalnie zbliżonych do mnie od dawna jojczy, że „gdzie jest remake Gothica?”. I oto się pojawia szansa na takowy, a gracze „o nie, nie chcemy! Legenda niech zostanie legendą”. Niektórym dogodzić, to by Sasha Grey nawet nie umiała.
I tak, wiem, duuuużo zmian, bardziej kolorowa oprawa, Górnicza Dolina niby podobna, ale nie taka sama i w ogóle, czemu nie można starego Gothica odświeżyć graficznie a resztę zostawić bez zmian? Otóż dlatego, że wtedy grało by w niego tych parę tysięcy obecnych +/- trzydziestolatków, a jednak THQ celuje zarówno w nas, gamingowych dziadów i nasz „stetryczały” sentyment, jak i w graczy, którzy z Gothiciem się nie zetknęli, albo zetknęli ale od niego odbili, bo to już nie ich styl gamingu, za trudno, za szaro i przede wszystkim za brzydko. Znaleźć złoty środek będzie ciężko, ale mam wrażenie, że THQ rozumie Gothica i przynajmniej w tym demku jest klimat! Bo co tak naprawdę budowało klimat G1?
- Satysfakcjonujący poziom trudności – W oryginale trudność wynikała z popapranego sterowania, unikatowego systemu walki i dopiero na końcu z faktu, że nasz bezimienny był cienki. Tak naprawdę w walce z ludźmi, jeśli ogarniało się timing bloku, dało się pokonać znacznie mocniejszego przeciwnika już na początku gry. A i bezsensu była niemożliwość blokowania ciosów zwierząt/potworów, co również miało wpływ na początkowy poziom trudności. Tutaj potrzebowałem chwili, żeby przyzwyczaić się do tego systemu walki i zanim mi się to udało, wilki oraz ten nowy ziomek, z którym się pojedynkujemy szukając tego posążka/klucza dali mi do wiwatu. Później już z longswordem ścierowajdy padają na dwa strzały, no i zabicie zębacza na pierwszym poziomie (a właściwie na zerowym) to jest farsa. Niemniej jest tu potencjał. I straszna szkoda, że już teraz THQ deklaruje zmianę systemu walki, bo jest fajny, dość realistyczny, wymagający ale też pozwalający przy odrobinie cierpliwości i wprawy walczyć efektywnie z przeciwnikami znacznie mocniejszymi. No i ta kierunkowość ataków przyjemnie nawiązuje do CTRL + strzałka z oryginału. Minusem jest możliwość szybkiego leczenia się w trakcie walki, jedzenia i picia bez odpowiedniej animacji. Mam nadzieję, że to zmienią. Niemniej jest szansa, że remake zapewni skalę wyzwania satysfakcjonującą nawet starszych graczy.
- Brak prowadzenia za rękę – Gothic nie miał kompasu ani minimapy ze znacznikami. Tutaj też tego nie ma.
spoiler start
Cayden mówi, żeby jego kumpli szukać w lesie w pobliżu mostu, więc idziesz na most i zataczasz coraz większe okręgi. I masz wybór – po wygraniu walki możesz po prostu zameldować się u Caydena i powiedzieć, że nic nie zdziałałeś, znaleźć i oddać mu to czego szuka, albo samemu zrobić rekonesans.
spoiler stop
Gra wynagradza dociekliwość i nie prowadzi za rękę. I to jest klimat Gothica. Ba, masz nawet sugestię, że główny wątek możesz pociągnąć bez wracania do Diego więc szukasz, starasz się,
spoiler start
tylko po to, żeby na końcu zostać zrobionym na szaro przez strażnika przy bramie.
spoiler stop
Witamy w Kolonii. Mała krecha za znaczniki przedmiotów, psujące immersję.
- Postaci. Ktoś grał w G1 i G2, a teraz twierdzi, że Diego jest nie taki jak trzeba? Przecież to jest dokładnie ten DIEGO! Niby uprzejmy, ale nie wiesz czy to nie ironia, niby pomocny, ale spodziewasz się, że ma w tym jakiś biznes, szarmancki cwaniaczek. I jeszcze to nawiązanie w dialogu do Gerbrandta! THQ odrobiło pracę domową i puszcza oczko do fanów serii. Bloodwyn mimo, że nie leje nas w ryj na dzień dobry, również jest tym samym chciwym, tępym, brutalnym ch*jkiem, którego doskonale znamy (btw. Podobno chrzest wody ma zostać przywrócony). Nowe postacie, - Cayden, Orry i ten z którym się bijemy, trzymają klimat i charakter więźniów Kolonii takich, jakich znamy i kochamy.
Mrok – nie wiem na ile oryginalny Gothic utrzymany był w takiej tonacji celowo a na ile miał na to wpływ stan ówczesnych technikaliów, ale mroczne kolory, to nie jedyna rzecz jaka ma wpływ na mroczną atmosferę. I moim zdaniem ten fragment remaku jest mroczniejszy. Trupy w strefie wymiany, kości w różnych zakamarkach, złowroga porzucona świątynia Beliara. Wcale, a wcale nie miałem poczucia, że nowa Górnicza Dolina jest miejscem przyjaźniejszym niż stara.
Fabuła – w oryginale fabuła może nie była innowacyjna, ale miała swój ciężar, charakter i urok. Ale wciąż pozostawało masę miejsca na ulepszenia, co widać chociażby po ilości modów. Jeśli THQ zachowa trzon fabuły, dobudowując trochę nowych wątków, jak ten atak na strefę wymian. Nakreśli więcej relacji między obozami. I do tego nasze działania, wybory będą miały rzeczywiste konsekwencje, to mogą wycisnąć prawdziwy max z tego świata i historii.
Nie da się stawiać kategorycznych wyroków na tym etapie, ale ja jestem zaintrygowany, zachęcony i czekam co też dostaniemy w finalnej formie.
Czyli ty nie musisz, ale ci którzy piszą że zdaniem przeciwnym już musza? Cóż za...oświęcone podejście.
W żadnym miejscu nie sugerowałem, że przedstawiasz opinie jako fakty, więc również nie wymagam, żebyś zaznaczał, że to Twoja opinia. Mam tego świadomość. Jedyne co zaznaczam, to że Twoja opinia jest błędna, wnioski nietrafione, a argumentacja zwyczajnie głupia.
Wszyscy. Składnia, sposobem dochodzenia do wniosków, sposobem wykorzystania wulgaryzmów, reakcjami na inne wypowiedzi/działania.
Jezu, co za bzdura. Chcesz mi powiedzieć, że dajmy na to Niemiec dochodzi do wniosków inaczej niż ja? Że „Ty skur*ysynu” nie brzmi równie dosadnie dla Polaka, co dla Anglika „You motherf*cker”. Czyli co, taki dajmy na to Frodo Baggins w przekładzie jest zupełnie inną postacią niż w oryginale i Władca Pierścieni czytany po polsku nie ma klimatu? To w takim razie wszyscy taplajmy się w naszym narodowym błotku i broń boże nie patrzmy za miedzę, tam nie ma dla nas nic atrakcyjnego ani zrozumiałego. To jest jakaś narodowa fiksacja, ignorancja i zaścianek najczystszej próby.
Przetłumaczyć przetlumaczysz Ale tak by zachowało klimat wersji oryginalnej? Już nie. Nie ma znaczenia że z chłopa durnego zrobią durnego chłopa tyle że hiszpańskiego bo taki właśnie będzie - hiszpański. I jak już wspomniałem co postanowiłeś przemilczeć, nie w mitologii sprawa.
Ja o mitologii nie zająknąłem się ani pół słowem. Skupiłem się na języku, który dla Ciebie jest tak ważny. I owszem, lokalizacja polega na przeniesienie również kontekstu i klimatu. Czyli jeżeli klimat quasi-średniowiecza budujemy archaiczną składnią i gwarowością, wówczas ten sam klimat quasi-średniowiecza odda archaiczna składania i dialektyka angielska. Bo nigdzie nie jest napisane, że to quasi-średniowiecze polskie. Jest to wręcz uniwersalne quasi-średniowiecze europejskie. I teraz odwróćmy trochę sytuację. Serial robią głównie Amerykanie i Brytyjczycy, scenariusz oryginalnie jest po angielsku, który jest językiem najbardziej uniwersalnym. I od pracy tłumaczy wersji polskiej i/lub aktorów dubbingowych zależy, czy tłumaczenie angielskiego oryginału, będzie miało klimat dla polskiego odbiorcy. To, że ty nie czujesz klimatu w angielskim tłumaczeniu gry, nie czułbyś go pewnie czytając angielski przekład książki, nie wynika z braku tegoż klimatu, tylko Twojego braku zrozumienia smaczków w języku.
No niestety, BPP w rozwinięciu nie brzmi jak poor fucking infantry. Brak tego samego smutnego wydźwięku, brak smutnego pogodzenia z chu****ym przydzialem. Ot kolejna typowa wypowiedź angielską. Nie przetlumaczysz na pohybel skur...Tak by oddać to samo. Nie da się, tak jak sam napisałeś zmienia ta tak by pasowało pod nich i już nie będzie takie jak w oryginale (ot masło maślane).
Jak wyżej. Nie brzmi dla Ciebie, bo masz kiepski, szkolny angielski, wystarczający do rozumienia znaczenia, ale nie do wyłapywania niuansów językowych, rozumienia i umiejętności adaptowania idiomów etc. Dla kogoś kto jest native speakerem lub przynajmniej na takim poziomie by czytać ze zrozumieniem angielską literaturę słowo „poor” jest tak samo silnie nacechowane jak „biedny” i „Poor Fucking Infantry” wieje dokładnie taką samą beznadzieją jak „Biedna Pierdolona Piechota”.
Komfortowo wyciales już fragment gdzie pisze on tym że taka samo przeszkadza mi białą aktorka w roli azjatki, ale to już nie pasuje ci do twojej teorii co?
No widzisz, a mi nie przeszkadza dopóki to postać fikcyjna. Nie przeszkadza mi biały Otello. Nie przeszkadza mi biały Alladyn. Przeszkadzałby mi Nelson Mandela odgrywany przez Nicolasa Cage’a bo NIE JEST postacią fikcyjną.
Czy jest osoba rasy białej? Tak jak sam wspomniałeś hindusi są również biali. Czy jej wygląd z góry wskazuje na pochodzenie hinduskie? Tak.
Na pewno zobaczyłeś zdjęcie dziewczyny po raz pierwszy i wykrzyknąłeś „jej starzy są z Mumbaju!”. Otóż byłbym w stanie zebrać zdjęcia paru Włochów, Marokańczyków i Hindusów, a wśród nich byłaby fotka Polaka z dziada pradziada i jestem przekonany, że wskazanie tego ostatniego nie byłoby tak oczywiste. Z resztą jakie to ma znaczenie, kto twierdzi, że serialowa Yennefer nie mogłaby wyglądać jak żywcem wyjęta z Bollywood? Dopóki umiałaby oddać charakter postaci, to czemu nie.
Czy miało to wpływ na wybór aktora? Nie wiem, wielu ludzi uważa że tak.
A Ty te bzdury powtarzasz bezmyślnie, przywołując je jako argument w dyskusji o rasizmie i w efekcie sam wychodzisz na rasistę. Po co powtarzać bzdury?
Oczywiście że to robią. Właśnie dlatego że chcą zarabiać. Sam Netflix to pokazał w Achillesie. Wprowadza się aktorów nie białych bo popularna ostatnio jest nagonka na whitewashing, więc wyrównuja to swoją wersję washingu i wsadzaja osoby kolorowe gdzie się da, często z opłakanym skutkiem
Tak, to wszystko wina czarnego lobby. Litości. Serial będzie emitowany w wielu krajach, ale wciąż głównym odbiorcą są Amerykanie i Europejczycy. Biali stanowią 80% Amerykanów. Nie wiem ile procent stanowią mniejszości etniczne w Europie, ale strzelam, ze mniej niż 20%. Zatem ten ułamek straconych potencjalnych widzów, który mógłby się obrazić za brak mniejszości etnicznych w serialu jest doskonale równoważony, albo nawet przewyższony przez ułamek „nie-rasistów-ale”, którzy zbojkotują serial bo multikulti. Nie wiem na sto procent, co przyświeca twórcom adaptacji dzieł kultury wszelakiej, którzy fikcyjne (oryginalnie białe) postaci zastępując przedstawicielami mniejszości, ale z dwustuprocentową pewnością nie chodzi o ekonomię. Zarobią swoje tak czy inaczej.
Tak jak pisałem. Dla Ciebie nie ma znaczenia. Dla innych może. Czy to tak trudno tobie zrozumieć? Że ktoś mógł interpretować pukanie fringilli jako zastępstwo do pukanie yen? Naprawdę tak trudno?
Uwaga jeszcze raz, dużymi literami: WYGLĄD NIE MA WPŁYWU NA CAŁOKSZTAŁT HISTORII. Na odbiór widza, może mieć i owszem, ale to jest całkiem subiektywne, natomiast na opowieść nie ma ANI TROCHĘ. Na azjatyckich ikonach Matka Boska jest żółta, u nas biała, a powinna być śniada, bo to Żydówka, ale to wciąż ta sama Matka Boska. A dlaczego Geralt nie miałby chcieć puknąć czarnej dziewczyny w zastępstwie dla Yennefer? Zawsze to jakieś urozmaicenie. No chyba, że sugerujesz, że romans miedzy Geraltem, a Fringillą wziął się wyłącznie z fizycznego podobieństwa jednej do drugiej. Ale to bzdura na resorach, bo co w takim razie z Oczkiem czy Lyttą Neyd? Z resztą nie o sam kolor skóry się rozchodzi, tylko ogólnie o wygląd. To tak jakby wpływ na historię miało umaszczenie Płotki albo to czy Geralt nosi opaskę na włosy czy nie. KO-SME-TY-KA.
Natomiast grono ludzi którzy to czytali wtedy, Polaków, Czechów i Rosjan utrwalilo sobie ten obraz w głowie. Czy tak trudno ci zrozumieć że ktoś mógłby chcieć obejrzeć adaptację zgodna z jego wizja fikcyjnego świata? I albo się ona zgodzi i będą szczęśliwi albo nie i będą nieszczęśliwi? Czy za dużo wymagam? Tacy ludzie będą zawsze, z jednej i na drugiej strony Ale o dziwo tylko jedna strona krzyczy "rasizm".
Ale chciejstwo nie ma nic do rzeczy. Oni mieli taką wizję, a twórcy serialu mają taką. Różnica jest taka, że twórcy mają środki, żeby swoją wizję przedstawić światu. I jest to odrębne dzieło bazujące wyłącznie na subiektywnej interpretacji materiału źródłowego. I ból dupy o to, że ich wizja nie zgadza się z Twoją czy innego Jasia Kowalskiego jest stratą czasu. A gdy do tego dojdzie fakt, że całej masie ludzi najbardziej przeszkadza obecność mniejszości etnicznych w tym wyobrażeniu jest to również manifestacja kompleksów i rasizmu. Gdyby głosy krytyczne brały się po równo z rozbieżności scenariusza w stosunku do książek, wyglądu Geralta (za bardzo dopakowany, brak przepaski, za gładki, za mało blizn etc.), Yennefer (za mało kręcone włosy, za pełne usta, za mało trójkątna twarz), Calanthe (zwyczajnie nieco za młoda) i obecności mniejszości, wówczas nikogo nie nazywałbym rasistą. Natomiast fakty są takie, że rozbieżności ze scenariuszem (tylko w przedstawionych dotąd materiałach) dostrzega trochę fanów, z czego garstce to mniej lub bardziej przeszkadza, inni rozumieją czym jest adaptacja. Do braku opaski i blizn Geralta przypieprzy się paru frustratów. Natomiast żar buchający z dup całej masy znawców, którzy nawet nie czytali książek, ale im mniejszości przeszkadzają, bo tak i będą sugerować, że Chalotra dostała rolę bo ma matkę w Kalkucie jest powszechny przede wszystkim u Polaków. I każdy kto te farmazony powiela, komu pękają hemoroidy na widok Fringilli i kto twierdzi, że mieszczanie w Blaviken powinni być wyłącznie rasy kaukaskiej jest dla mnie rasistą i jak go boli to określenie, to niech rasistą być przestanie.
Owszem wiedziała. Jednak jest zasadnicza różnica między dowiadywaniem się po kątach o tym A co innego usłyszeć od Babki, która temu sprzeciwiała się od początku "idź go znajdź". To jest dla mnie usunięcie przeznaczenia, dla ciebie nie musi Ale dla mnie może i nic z tym nie zrobisz.
Tu masz poniekąd rację, w sumie pole do interpretacji jest ogromne więc Twoje odczucia mogą być tak samo dobre jak i moje. Jak z tym przeznaczeniem będzie w serialu w ogóle, okaże się dopiero jak obejrzymy.
I owszem jest wiele ras, wiele kultur. Fajnie by było gdyby twory danej kultury przedstawiać właśnie z taka kultura. Ja rozumiem że czarni nie stworzyli własnego wysokiego fantasy Ale nie muszą z zazdrości wpychac się w nasze(to można uznać za wypowiedź rasistowska aczkolwiek prawdziwa)
Wiedźmin to kultura uniwersalna. Uniwersalne przesłanie bazujące na całej masie innych dzieł kultury z najróżniejszych zakątków świata. A jeśli chcemy się upierać, że jest nasza, to serio czemu nie dzielić się nią z innymi w formie przystępnej dla wszystkich? My mamy książki i nasze wyobrażenie gdy czytamy, którego nikt nam nie odbierze. Ja chętnie zapoznam się z cudzym wyobrażeniem w formie serialu. Książki znam tak dobrze, że oglądanie ich przeniesionych 1 do 1 do serialu byłoby umiarkowaną frajdą, a tak liczę, że czymś mnie serial zaskoczy.
Wyobraź sobie raban gdyby w fikcyjna historię z Afryki dać białych ludzi. Niesamowity dualizm.
Jeśli akcja Wiedźmina działaby się w Polsce, byłbym pierwszy, który wściekałby się na wciskanie na siłę mniejszości etnicznych i narodowych innych niż Romska, Ukraińska i inne powszechnie zamieszkujące Polskę. Ale to nie Polska, tylko kraina Nigdy-Nigdy. I tak samo, jeśli akcja książki działaby się w Afryce, główny bohater byłby Nigeryjczykiem z dziada-pradziada, a ktoś na siłę chciałby z niego zrobić białego, raban byłby uzasadniony. Ale jeśli afrykański pisarz fantasy opisałby fikcyjną krainę, inspirowaną jedynie Afryką, a ktoś w adaptacji tego dzieła umieściłby białe postaci (nawet na pierwszym planie) to hipotetyczny ból dupy czarnoskórych byłby takim samy rasizmem jak ból dupy „polactwa” o Fringille Vigo. Rozumiesz analogię?
Czyli klasyczne "ja uważam że będzie fajne a reszta trzym ryj"?/
- "Wygląd zewnętrzny to jest absolutnie trzeciorzędna kwestia"
- Dla ciebie. Są ludzie dla których nie.
- "(...)jest Yen jak malowana"
- Znów - dla ciebie.
Czy w takim razie wygłaszanie wniosków o tym jaki ten serial będzie super, jak zajebiście dobrali aktorów itd. również mija się z celem?
Jeżeli nie dyskutujemy o faktach naukowych (nawet nie historycznych, bo ta niejednokrotnie pozostawia nieco pola do interpretacji) lub o wyniku równania matematycznego, a rozważamy nad wytworem kultury, zakładam że subiektywność jest czymś oczywistym i nie muszę każdego zdania zaczynać od "moim skromnym zdaniem". Z tym, że ja użyłem sformułowania "mam przeczucie", a puentą całego wywodu uczyniłem stwierdzenie, że z oceną warto poczekać przynajmniej do premiery. W przeciwieństwie to całej rzeszy troglodytów, którzy po dwóch zwiastunach, kilkunastu fotosach i trzech krótkich klipach z pobieżną charakterystyką postaci, z absolutnym przekonaniem stwierdzili, że serial to dno, bo "multi-kulti, poprawność polityczna i nie ma słowiańskości". Poza tym nawet w przypadku czysto subiektywnych odczuć argumenty przytoczone w dyskusji można podzielić na merytoryczne i rozsądne oraz farmazony z "rzyci diaboła". Dlaczego Twoje zaliczają się do tej drugie kategorii spieszę objaśnić poniżej.
Farmazon 1
Słowiańskość nie wynika broń boże z mitologi zapożyczonej od słowian. Ale od tego co w książkach najważniejsze - postaci. Które nosz kurna mówią, myślą i zachowują się jak wypisz wymaluj słowianie (i nie mam na myśli samego języka polskiego a raczej sposób mówienia).
Wskaż mi proszę tych wypisz wymaluj Słowian. Nie licząc bohaterów trzecioplanowych i epizodycznych, różnego rodzaju wieśniaków czy bandytów, inne postaci posługują się zupełnie współczesnym językiem polskim, a języki współczesne mają to do siebie, że dają się całkiem zgrabnie przełożyć na inne współczesne języki. I jakie jest myślenie czy zachowanie wypisz wymaluj Słowianina?
Nie da się przetłumaczyć na angielski wiedźmina.
Tobie się wydaje, że nie przetłumaczysz, ale owszem przetłumaczysz. Idąc tym tokiem rozumowania nie tylko jakakolwiek adaptacja Wiedźmina poza Polską nie ma racji bytu, co wypunktował Guybrush Threepwood, ale w ogóle tłumaczenie literatury (czy jakichkolwiek wytworów kultury) całkowicie mija się z celem. To jest myślenie człowieka, który pojęcie o języku ma zaledwie szkolne, idiomatyczność to dla niego czarna magia, a o lokalizacji nawet nie słyszał, a tym bardziej nie wie czym różni się ona od tłumaczenia. (I pisząc lokalizacja nie mam na myśli położenia jakiegoś obiektu na mapie) I gdy Tobie się wydaje, że monologu staruchy z "Krańca Świata" nie da się przetłumaczyć bez utraty komizmu, bo jej język i sposób mówienia to genialna mikstura archaizmów, dialektu i wtrąceń gwarowych, wprawny tłumacz (nieprzypadkowo tłumacze literatury sami często są pisarzami) użyje elementów dialektów, gwary i archaizmów z angielskiego czy innego języka i dla odbiorcy tegoż języka sens i komizm będą wypełni zrozumiałe. Tłumaczenie nie odbywa się jeden do jednego i z każdego elementu, który Tobie wydaje się na wskroś polski da się zrobić element na wskroś nawet chiński, jeśli zajdzie taka potrzeba. W sytuacji gdy żart czy dialog zawiera nieprzetłumaczalną grę słów czasem wymyśla się go od zera w taki tylko sposób, aby oddawał sens materiału źródłowego. Język jest plastyczny - z polskiego chłopa bez trudu da się zrobić chłopa hiszpańskiego, a z sarmackiego szlachcica (takich w książce nie ma, ale podaję jako przykład) wyjdzie niezły hrabia włoski, o ile zręczny tłumacz "wsadzi mu w usta" odpowiednio charakterystyczne słowa. Poza tym najważniejsze, ogólna treść i wydźwięk książki, opowieść o przeznaczeniu, wędrówce i poszukiwaniu, czerpiąca z legend arturiańskich jest jednocześnie na tyle uniwersalna, że jej sens da się oddać w każdym języku. Ba, legendy arturiańskie to część kultury angielskiej, a duża część obsady to brytole. Może być i tak, że taki Henry Cavill lepiej rozumie materiał źródłowy od Ciebie. Twój argument o polskości Wiedźmina jest zatem farmazonem prosto z rzyci diaboła, to że Tobie wydaje się, że czegoś się nie da absolutnie nie oznacza, że faktycznie się nie da. Po prostu to co dla Ciebie stanowi sufit, dla innych jest zaledwie podłogą, o czym świadczy fakt, że książki zostały przetłumaczone na kilkanaście języków.
Przykro mi. Nie przetłumaczysz biednej pier***ej piechoty na angielski by brzmiała jak u nas.
A z Biedną Pierdoloną Piechotą to w ogóle trafiłeś niczym łysy grzywką w kant kuli. Przypomnijmy, że cały komizm sytuacji polegał na tym, iż Jarre wysłany do punktu werbunkowego BPP sądził, że skoro jest wykształcony, trafi do pracy w sztabie czy przy innych rzeczach zgodnie ze swoimi kwalifikacjami i srogo się zawiódł. Ale angielski Jarre będzie niemniej zawiedziony gdy PFI okaże się być Poor Fucking Infantry, a dla anglojęzycznego czytelnika sytuacja będzie niemniej komiczna. A być może i bardziej, bo Pi-Ef-Aj brzmi prawie jak CSI czy FBI i sugeruje coś ekstra, a okazuje się ni mniej ni więcej przetłumaczoną całkiem dosłownie Biedną Pierdoloną Piechotą. Zatem nieprzetłumaczalna polskość Wiedźmina to tylko "polaczkowość" i kompleksy niektórych czytelników, którzy zamiast cieszyć się, że dzieło polskiego autora trafi pod strzechy innych narodów, będą płakać, że tłumaczenie czy adaptacja są za mało polskie.
Farmazon 2
Wiele osób uważa ze tym czymś jest mniejszościowy rodowód./
Nie muszę być rasistą by chcieć by białą postać zagrał biały aktor/aktorka.
Słyszałeś to klaśnięcie? To byłem ja i face palm jakiego przybiłem. Przecież to co piszesz, to jest najbardziej klasyczny i jaskrawy jak neon klubu ze striptizem przykład wspomnianego przeze mnie „nie jestem rasistą, ale…”. Po pierwsze: jeżeli to jest dla Ciebie osoba nie-biała:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Anya_Chalotra#/media/Plik:Anya_Chalotra_by_Gage_Skidmore.jpg
i na podstawie tej odrobiny więcej pigmentu zaczynasz grzebanie w jej rodowodzie i sugestie, że dostała rolę, bo jest przedstawicielką mniejszości, to jesteś rasistą i nie ma się co oburzać. Znam Polaków z dziada pradziada bardziej śniadych niż Anya Chalotra. Sam po wakacjach jestem ciemniejszy. Aktorka ma hinduskie korzenie, jednak jej fenotyp objawia mało typowo hinduskich cech. Z resztą w samych Indiach masz mniej więcej równy podział trzech typów morfologicznych, z których dwa należą do ludzi rasy stricte białej. U niej trzeciego – mongoidalnego ewidentnie brak. Zatem jest ona białą Brytyjką o hinduskich korzeniach i doszukiwanie się wpływu tych korzeni na obsadzenie jej w roli (znów podkreślam) fikcyjnej postaci, to taki sam absurd, jakby ktoś dostał biegunki, bo Amerykanin duńskiego pochodzenia - Viggo Mortensen zagrał Włocha.
Nie wiemy czy nie było aktorek o podobnym kunszcie aktorskim lub lepszym (gorszym na pewno, zawsze jest ktoś gorszy) które bardziej pasowały wyglądem do Yen. Nie było nas tam.
Szczytem absurdu i objawów syndromu oblężonej białej twierdzy jest sugerowanie, że gigant medialny, którego nadrzędnym celem jest zarabianie gigantycznych pieniędzy, a środkiem prowadzącym do tego celu wypuszczanie popularnych (a co za tym idzie przynajmniej przyzwoitej jakości) produktów rozrywkowych, byłby skory zrezygnować z lepszych warsztatowo aktorów tylko ze względu na ich pochodzenie etniczne. OK, sprawność warsztatowa aktora to też sprawa dość subiektywna, ale niemniej przypuszczam, że wybór mieli dość szeroki i nikt tam nie powiedział „nie, tej nie weźmiemy. Gra zajebiście, ale jest zbyt biała. Weźmy tę co ma starych w Indiach”. Serio, stawiam perły przeciw kamieniom, że tak nie było.
Tyle na temat rasy samej odtwórczyni roli Yennefer. O rasie i ogólnie wyglądzie aktorów pomówmy przy okazji kolejnego farmazonu, który raczyłeś wydalić.
Farmazon 3
Wygląd zewnętrzny to jest absolutnie trzeciorzędna kwestia
Dla ciebie. Są ludzie dla których nie. Którzy wiedzą że aktor zarabia też wyglądem, i wyglądać powinien adekwatnie do roli - w tym wypadku jak najbardziej zbliżonym do pierwowzoru który jest "Adaptowany".
Tak jak pisałem, wygląd postaci w większości przypadków nie ma większego znaczenia z punktu widzenia historii i to się tyczy tak samo koloru skóry, jak i wszystkich innych cech zewnętrznych. Czy jeśli Geralt będzie w Toussaint pukał czarną Fringillę zmieni historię w jakimkolwiek stopniu? Nie, to czysta kosmetyka. Nikt się nie burzy, że w polskim teatrze Otella nie gra arab. Z pewnością poniekąd ze względu na deficyt arabskich aktorów w polskich teatrach, ale głównie dlatego, że dla całej opowieści, której główną osią jest chorobliwa zazdrość, fakt że fikcyjny Otello był Maurem jest całkowicie pozbawiony znaczenia. Fajnie, jeśli aktor odpowiada naszym wyobrażeniom, ale dopóki sens opowieści zostaje zachowany to mniejsza o to, tym bardziej że wyobrażenia mogą różnić się od siebie diametralnie. Ba, nawet wyobrażenie Sapkowskiego może różnić się całkiem od wyobrażenia Hissrish i innych producentów serialu i jest to w porządku, ponieważ adaptacja to osobne dzieło. Chcesz zostać przy swoim wyobrażeniu, zostań przy czytaniu książek.
W kwestii nie-białych aktorów należy natomiast wziąć pod uwagę, że fikcja zawsze do pewnego stopnia bazuje na rzeczywistości. Kiedy Sapkowski pisał Wiedźmina pod koniec lat 80. żył, mieszkał i tworzył we w miarę jednolitej etnicznie Polsce, głównym odbiorcą był jednolity etnicznie Polak, a jego świat był poniekąd odbiciem rzeczywistości, w której żył. Natomiast adaptacja jak wskazuje sama nazwa adaptuje dzieło. I nie tylko adaptuje na język innego medium, ale również do współczesnych warunków, gdzie świat nie jest już tak jednolity, tym bardziej, że Netflix tworzy produkt dla międzynarodowej publiczności. I ponownie, jeżeli obecność nie-białych aktorów, odgrywających FIKCYJNE postaci, w FIKCYJNYM świecie powoduję ból zadu, to jest rasizm.
Farmazon 4
Dochodzimy jednak do największej i najbardziej wnerwiającej zmiany - usunięcie przeznaczenia. Calanthe mówiąca Ciri wprost by znalazła Geralta jest jak strzał w ryj. Największym motywem dla mnie tych książek jest właśnie przeznaczenie, że możemy od niego uciekać, skręcać w lewo gdy powinniśmy w prawo a i tak je spotkamy. A tu quest jak z kiepskiego rpga, idź znajdź, pogadaj.
Cytat z opowiadania „Miecz Przeznaczenia”:
Bo ja... Geralt, przysięgnij, że nikomu nie
powiesz. To straszna tajemnica. Okropeczna, mówię ci. Przysięgnij.
– Przysięgam.
– No, to ci powiem. Moja mama była czarownicą, nie myśl sobie. I mój tata też był zaczarowany. To wszystko opowiedziała mi jedna niania, a jak babka się o tym dowiedziała, to była straszna awantura. Bo ja jestem przeznaczona,
wiesz?
– Do czego?
– Nie wiem – rzekła Ciri z przejęciem. – Ale jestem przeznaczona. Tak mówiła niania. A babka powiedziała, że nie pozwoli, że prędzej cały chorrel... chorremy zamek zawali się. Rozumiesz? A niania powiedziała, że na przeznaczenie to choćby nie wiem co, nic nie pomoże.
Zatem Ciri wiedziała o swoim przeznaczeniu i hipotetycznie mogłaby go szukać. W sensie przeznaczenia, wtedy jeszcze nie wiedziała, że chodzi o Geralta, ale:
Cytat z opowiadania "Coś więcej":
– Znalazłeś mnie! Och, Geralt! Cały czas czekałam! Tak okropecznie długo...
Będziemy już razem, prawda? Teraz będziemy razem, tak? Powiedz, Geralt! Na
zawsze! Powiedz!
– Na zawsze, Ciri.
– Tak, jak mówili! Geralt! Tak, jak mówili... Jestem twoim przeznaczeniem?
Powiedz! Jestem twoim przeznaczeniem?
A z tego fragmentu wynika, że wiedziała już, że jest przeznaczona Geraltowi. Skąd wiedziała, że chodzi o Geralta nie wiadomo, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by to umierająca Calanthe powiedziała jej o tym. Zatem nikt tu przeznaczenia nie wyciął. Jedyne co jest wycięte, to Twoja znajomość książek lub umiejętność czytania ze zrozumieniem lub ewentualnie rozumienie faktu, że język serialu różni się od języka książki i niektóre kwestie trzeba nieco uprościć, by pchnąć fabułę naprzód.
Farmazonów było więcej, jak choćby te o wieku aktorów, ale już nie chce mi się pisać, tym bardziej, że ponownie Guybrush Threepwood napisał to, co sam mógłbym.
Podsumowując, nie chcesz być nazywany rasistą, przestań insynuować, że wybory kastingowe podyktowane są kwestiami etnicznymi, przyzwyczaj się do faktu, że we współczesnym świecie żyją ludzie różnych ras, i że tym samym będą oni występować pospołu jako równoprawne postaci w dziełach kultury. Chcesz dyskutować o książce, przeczytaj ją uważnie, a gdy nie masz pojęcia na przykład o kwestii lokalizowania kultury, również nie podejmuj tematu lub dokształć się zanim to zrobisz, żeby nie wyjść na ignoranta.
Absolutnie nie rozumiem, jak można nie łapać walki w tej grze. Przecież to jest doświadczenie najbliższe prawdziwej walce, jakie dotąd udało się zaadaptować na wirtual.
Trzecioplanowa postać, przelotna miłostka głównego bohatera jest niezgodna z opisem książkowym, a do tego obsadzono w jej roli czarnoskórą aktorkę. O zgrozo! Syjonistyczne lobby już wkrótce przymusowo zacznie wszczepiać ciemny pigment i gen LGBTQ wszystkim białym dzieciom, potomkom heteroseksualnych Polaków. Ratuj się kto może...
Z każdym kolejnym materiałem wygląda to coraz lepiej. Mam przeczucie, że to będzie bardzo dobry serial dark fantasy i przyzwoita adaptacja Wiedźmina. I serio, umieram odrobinę w środku za każdym razem, jak czytam "nie tak sobie wyobrażałem". Wygląd zewnętrzny to jest absolutnie trzeciorzędna kwestia. Ilu czytelników, tyle wyobrażeń i żadna adaptacja nie jest w stanie tego pogodzić, dlatego huk pękających zadów nad obsadą, szczególnie jeśli mowa o głównych postaciach, to jest kuriozum niesamowite.
Cavil prezentuje się bardzo dobrze, mimo że nieco za gładki. Do tego wszystkie informacje o jego zaangażowaniu w rolę, wkręceniu w uniwersum czy chociażby to, ile poświęcił czasu na naukę walki mieczem pozwalają sądzić, że włożył w tę rolę maksimum swoich możliwości. Za kilka lat i sezonów serialu, wielu ludzi czytając o Geralcie, będzie widziało Cavila, tak jak czytając Pieśń Lodu i Ognia niesposób nie widzieć Petera Dinklage'a jako Tyriona, mimo że opisy Tyriona z książki różnią się diametralnie od tego, jak wygląda jego postać w ekranizacji. Podobnie jest z Anyą. Poza czystą kosmetyką, bo karnacja nieco za ciemna i usta trochę za pełne, to na zaprezentowanej zajawce to jest Yen jak malowana. A każdy, kto się dowala do jej wieku, niech sprawdzi w google maps gdzie jest najbliższa biblioteka i biegusiem po książki! Wygląda na wczesne dwadzieścia parę i na tyle ma wyglądać, a największą sztuką z takim "niewinnym" wyglądem zagrać wyniosłą, twardą Yen. Na razie, ciężko wyrokować, ale skoro wybrali ją spośród co najmniej kilkunastu innych kandydatek, to chyba znaczy, że dziewczyna ma "to coś". Ciri pomijając rozbieżność osi czasu w stosunku do chronologii książkowej, wygląda tak, jak powinna i coś czuję, że ta młoda może pozamiatać całe show.
A cała reszta? Serio, kogo obchodzi czy trzecioplanowi Istredd lub Fringilla nie odpowiadają książkowym pierwowzorom? W skali całej sagi, to są postaci epizodyczne. Wizerunek Fringilli umacnia nieco postać z gry, ale Istredd? Czy ktoś w ogóle pamiętałby o tym mięczaku, gdyby nie obsadzili w tej roli czarnoskórego? Ktoś oprócz największych maniaków jest w stanie bez zaglądania do książki lub internetu szybko podać jego oryginalny rysopis? Paru pewnie się znajdzie (w tym ja), ale po co?
A no i Jaskier! Jaskier wreszcie wygląda tak, jak powinien (poza tym, że w "Sezonie Burz" Sapkowski przypomniał sobie, żeby napomknąć, że Jaskier jest blondynem). No bo jeśli nikt nie popuszczał żarem na Zamachowskiego w tej roli, to chyba Bates powinien usatysfakcjonować większość, nie licząc tych, którzy muszą smęcić dla zasady. I wokalnie też potrafi.
Znów się rozpisałem, ale poważnie, jak ktoś nie cierpi na popularną ostatnio jednostkę chorobową zwaną Nie-rasizm-ale-izm, pojmuje, że "słowiańskość" Wiedźmina to jest jakiś wymysł rodem z "rzyci diaboła" i zna definicję słowa "adaptacja", to powinien już po zaprezentowanych materiałach dostrzegać potencjał tej produkcji i wstrzymać się z wyrokowaniem co najmniej do premiery. A cała reszta niech zamknie bźdzągwe i idzie oglądać "Koronę Królów" tam jest polsko, słowiańsko i podobno w miarę wiernie historycznie.
A żeby nie było całkiem bezkrytycznie i cukierkowo, dodam, że typ odpowiedzialny za zbroje Nilfgardu powinien być zakopany żywcem w gorącym popiele.
Turbo-słowianie i pseudoznawcy książek ASa, jeśli potraficie czytać ze zrozumieniem (a nie jest to oczywiste, co wielu z was udowodniło po wielokrość), to proszę zapoznać się z tym felietonem Pandżeja i raz na zawsze skończyć rozwierać otwory gębowe w sprawie "słowiańskości" świata przedstawionego w Wiedźminie:
https://sapkowskipl.wordpress.com/2017/03/17/pirog-albo-nie-ma-zlota-w-szarych-gorach/?fbclid=IwAR2U1W2dbGIWohmSD8uto1IUMAxN9Q3hxuL4OWcbIaS6fviN39RaD-oyLUU
Moda na taktyczne strategie zdaje się wracać i to jest fantastyczna wiadomość. Jeszcze lepszą jest fakt, że pierwsza od wielu lat gra z tego gatunku okazała się bardzo, bardzo dobra. Gameplayowo do niedoścignionego Commandosa 2 odrobinę zabrakło, jednak jest kilka rzeczy, które Ostrza Szoguna robią lepiej. W ostatecznym rozrachunku, trochę za sprawą tęsknoty za gatunkiem, w który zagrywałem się za małolata, ale przede wszystkim ze względu na jakość, wkręciłem się w Shadow Tactics bardziej niż w jakąkolwiek grę od dawna i spędziłem z nią fantastyczny czas.
Minusy:
- W Commandos 2 fajne było to, że każdy żołnierz miał swoje unikatowe umiejętności, jednak podstawowe funkcje były wspólne. W ST: BotS umiejętności bohaterów są sztywno do nich przypisane i tak np. tylko Mugen może wabić przeciwników butelką Sake, co jest bezsensu, bo co niby stoi na przeszkodzie, żeby którekolwiek z pozostałych rzuciło butelką?
- Brak edytowalnego i wymienialnego ekwipunku. Podobnie jak powyżej, szkoda, że nawet nie mogąc użyć pewnych przedmiotów bohaterowie nie potrafią podnosić ich i przekazywać między sobą.
- Kiepsko zbalansowane postaci - najbardziej śmiercionośnym bohaterem jest dziecko. Serio! W misjach z Yuki dziewczynka z pomocą swojej pułapki i fletu odwala 3/4 roboty. Jednosobowe, nieletnie ludobójstwo.
- Kilka drobnostek, typu niemożliwość wiązania ogłuszonych, brak możliwosci działania wewnątrz budynków czy dziwnie rozwiązana możliwość likwidowania wrogich samurajów.
- Przynajmniej w jednym fragmencie jednej misji istnieje z góry narzucony schemat działania.
Plusy:
- Jednak w większości misji możliwości jest naprawdę wiele i zarówno całą grę, jak i poszczególne zadania z osobna można z przyjemnością powtarzać próbując innych dróg.
- Fabuła. Może nie jest bardzo porywająca i zaskakująca, ale w przeciwieństwie do np. Commandosów (gdzie misje w większości nie były ze sobą związane fabularnie) istnieje i świetnie spaja całość. I mimo, że plot twist jest przewidywalny jak cholera, to jednak historia angażuje.
- Postaci. Mimo drobnych bolączek gameplayowych bardzo dobrze wypada fakt, że postaci mają swoje charaktery, historie i dają poczucie obcowania z ludźmi, nie zaś bezmyślnymi maszynkami do mordowania kolejnych przeciwników.
spoiler start
[Komentarze postaci na temat konieczności zabijania ludzi Szoguna w przedostatniej mijsi i ich wyraźne wyrzuty sumienia - GENIALNE!]
spoiler stop
- Pięknie zaprojektowane, często wertykalne poziomy.
- Przyjemna, komiksowa oprawa, która nie zestarzeje się bardzo długo.
- Japoński dubbing wypada rewelacyjnie.
noumen - po innych Twoich komentarzach widzę, że w dyskusji o żalach turbo-słowian i przeciwników "polit-poprawności" stoimy po tej samej stronie barykady. Odsyłam zatem do definicji słowa "ironia", która w moim powyższym "liście" jest ordynarna i ani trochę nieukryta. Zgaduję więc, że albo przeczytałeś tylko pierwsze dwa zdania, albo nie wiesz czym ironia jest i nawet gdyby ta się upersonifikowała, wyjęła fallus maximus i spenetrowała cię per rectum nie byłbyś w stanie jej rozpoznać.
To jest skandal, co oni zrobili z naszym polskim, SŁO-WIAŃ-SKIM Wiedźminem. Nie możemy się na to godzić. Zebrałem więc do kupy postulaty użytkowników GOL-a i napisałem list do twórców. Dajcie znać, co jeszcze dopisać.
Szanowa Pani Hissrich, Panie Bagiński, Panie Cavil oraz zarządzie firmy Netflix i reszto twórców serialowej adaptacji Wiedźmina,
piszę do Państwa, aby zwrócić uwagę, że Państwa wizja nie sprostała wysoce wyśrubowanym wymogom oraz jedynym słusznym wyobrażeniom wielu znamienitych i opiniotwórczych członków polskiej publiczności, w tym przede wszystkim użytkownikom serwisu GOL o pseudonimach Galanea, A.l.e.X, Fasola Jasio, eenki, UrBan1212, kubustion, Le Loi, Artur55 a także wielu innych. Wg wyżej wymienionych, czcigodnych użytkowników aktorzy o pochodzeniu etnicznym innym niż wschodnio-europejskie/kaukaskie dla Królestw Północy, skandynawskie dla Wysp Skellige i ewentualnie germańskie/anglosaskie dla przedstawicieli cesarstwa Nilfgaardu gwałcą jedyne słuszne wyobrażenie świata przedstawionego, rozrywają na strzępy jego poczucie spójności i generalnie sprawiają, że Wasz serial jest z góry skazany na klęskę tak artystyczną jak i finansową. Pragnę zaznaczyć, że pisząc swoje dzieła Pan Andrzej Sapkowski konsultował absolutnie wszystkie swoje pomysły z ww. gremium, a gdy Ci opowiedzieli autorowi, jakie obrazy odmalowują się w ich głowach podczas lektury, Pan Andrzej wykrzyknął (przepraszam za wyrażenie - prawo cytatu) "Dokładnie tak to, kur*a, widziałem!", po czym zabrał wszystkich na ryby. Obecnie Pan Sapkowski nie przyzna się do tego, gdyż tajemnicą poliszynela jest, że przekupiliście go żydowskim złotem, na które ten szczególnie jest łasy (wiadomo - Łodzianin).
Tym samym kategorycznie żądam, aby pierwszy sezon serialu został niezwłocznie skasowany i nakręcony od nowa, z nową obsadą i ww. gremium w roli konsultantów artystycznych. Koniecznie musicie Państwo znaleźć czarnowłosą Skandynawkę (!!!) do roli Yennefer, grupę pań o naturalnie zielonym zabarwieniu skóry do roli Brokiliońskich driad oraz najlepiej prawdziwych elfów do roli - tak dokładnie - elfów. Krasnoludów mogą Państwo zastąpić karłami, o ile Ci przepracują wcześniej odpowiednią liczbę godzin w kopalniach i zapuszczą naturalne, podkreślam - naturalne, brody. Pan Cavil jako Geralt od biedy może być, bo się chłop bardzo stara, mimo że jest za ładny i zbyt umięśniony. Chociaż sytuacją wielce wskazaną byłoby ponowne zaangażowanie do tej roli Pana Michała Żebrowskiego.
Przypominam również o silniejszym uwypukleniu SŁO-WIAŃ-SKO-ŚCI! Dlatego też podczas uczty w Cintrze powinny być serwowane pierogi ruskie oraz bigos (chyba, że uczta odbywałaby się w niedzielę, wówczas oczywiście rosół i schabowe). Płotkę proszę koniecznie pozyskać ze stadniny koni w Janowie, a święto Belleteyn zastąpić dożynkami gminnymi, z nieodzownym udziałem folklorystycznego zespołu pieśni i tańca.
Jestem również pewien, że ww. gremium chętnie podzieli się z Państwem innymi pomysłami na podkreślenie SŁO-WIAŃ-SKIE-GO charakteru materiału źródłowego, jednak punktem najważniejszym jest całkowite pozbycie się zarówno z obsady, jak i obsługi planu (i w ogóle całego zespołu zaangażowanego w produkcję Wiedźmina) osób o kolorze skóry innym niż biały.
Mam nadzieję, że nie ulegająca dyskusji logika argumentów dotrze do Państwa i zrozumieją Państwo, że tylko uwzględniając wyżej wymienione uwagi uratujecie Państwo ten serial.
Fakturę za udzieloną poradę oraz dane do przelewu prześlę w osobnej wiadomości wraz z listą prawdziwych danych członków ww. gremium, które jeszcze raz podkreślam, powinno, ba musi zostać zatrudnione w charakterze konsultantów podczas produkcji.
Z wyrazami umiarkowanego szacunku,
psyhozzy
"Pacz Janusz, czarne i brązowe ludzie!!! Hurrr Multi Durrr Kulti zniszczy serial! Kwiiiik, kwiiiik, polityczna poprawność wszędzie i za grosz SŁO-WIAŃ-SKO-ŚCI!!! Serial 2/10, wiem już przed premierą, bo widziałem zdjęcie z czarnym, hindusem i azjatą! A i co to za czarne driady! Driady HISTORYCZNIE powinny być zielonkawe. Ale nie szmaragdowe, tylko takie bardziej wpadające w seledyn! I dlaczego Gerwant ma tylko jeden miecz na plecach! I w ogóle jedyny prawdziwy Gerwant to Gerwant Skrzetuski rodem z Trylogii Sienkiewicza!!! Grażyna pacz co te amerykany robią z naszą SŁO-WIAŃ-SKĄ sagą! Gotuj bigos, bo chyba mam zawał!!!"
@Darth KingMan
Być, może. Oglądałem dawno, ale jakoś mi się ten wątek kołacze i pamiętam coś o tym, że generalnie wiedźmini hejtowali Geralta, że jest zbyt nowoczesny, ale mogę się mylić ;)
Wydaje mi się, że serial i film były bardziej krytykowane za niespójność z materiałem źródłowym niż za biedne efekty.
spoiler start
Przypominam, że w serialu mieliśmy ZAKON (sic!) wiedźminów, których kodeks nakazywał bardzo niepraktyczne sposoby walki z potworami (ciężkie zbroje na wzór pancerzy samurajskich) i to Geralt jako pierwszy przeciwstawiał się temu porządkowi rzeczy, przekładając zręczność i szybkość nad walkę w puszce. Vesemir, z którego scenarzyści zrobili chucherkowatego druida umiera już w pierwszym bodajże odcinku. Do tego cały wątek wiedźminów-renegatów, spalenie świątyni Melitele i zabicie Nenneke.
spoiler stop
No cała masa zmian w stosunku do opowiadań, które nie wnosiły nic, a właściwie rujnowały wizje świata. Smok z pikseli i kuroliszek z lateksu to przy tym wszystkim naprawdę nic wielkiego. Gdyby wywalić dwa pierwsze odcinki ocena serialu automatycznie szybuje o 1-2 punkty w górę, bo dalej jest nieźle. Mamy piękne plenery, znakomitą muzykę Ciechowskiego i w paru miejscach uchwycony i zachowat klimat oraz humor opowiadań. Poza tym serial był nieźle zagrany - bardzo dobry Żebrowski jako Geralt mimo w większości zepsutych scen walki, zaskakująco świetny Zamachowski, który chociaż wizualnie nijak nie pasował do Jaskra, to uciągnął te postać znakomicie, rewelacyjna Dymna jako Nenneke. Z drugiej strony mamy przedziwne wybory castingowe - Grażkę Wolszczak jako Yennefer, szpetną gębę Olbrychskiego w roli Filvandrela, króla elfów i dziewczynkę z drewna jako Ciri. Ale ogólnie jak na tamte lata, polskie realia i budżet było średnio, ale nie tragicznie. Szkoda potencjału, ale i tak jakaś nostalgia po tym obrazie została.
Postanowiłem dla odmiany zamiast potraktowć Cię pierwszym życzeniem Geralta do dżina z opowiadania "Ostatnie Życzenie" (ewentualnie drugim życzeniem) odpowiedzieć Ci merytorycznie. Pozwól, że rozbiję Twój komentarz na poszczególne części.
- Triss za stara - jedyne z czym się poniekąd zgadzam, szczególnie w kontekście odmłodzonej Yennefer. Jednak aktorka grająca Triss, przynajmniej w tej jednej scenie ze zwiastuna ma w sobie jakąś taką młodzieńczą zawadiackość i niefrasobliwość, więc dopóki będzie potrafiła oddać charakter Triss, wygląd jest drugorzędny. Wątek Triss jest z resztą istotny jedynie w I tomie sagi, potem spada gdzieś na drugi lub nawet trzeci plan, więc w adaptacji książek (a szczególnie opowiadań, gdzie w ogóle jej nie ma) nieszczególnie wierne odwzorowanie tej postaci nie powinno gryźć. Popularność Triss zawdzięczamy głównie grom, ale twórcy gier też nie popisali się przywiązaniem do detali, bo jak wiemy, ruda czarodziejka ucierpiała w bitwie pod Sodden i od tamtej pory nosiła suknie zapinane pod samą szyję, a w grze niemal cały czas paraduje z cycami na wierzchu. Zatem w kwestii Triss, "pfff, whatever".
- Yen za młoda - bzdura powielana po wielokroć. W opowiadaniu "Okruch Lodu" bodajże jest wzmianka o tym, że czarodzieje ze względu na prestiż preferowali magiczne stylizowanie się na wiek dojrzały, natomiast czarodziejki miały gdzieś konwenanse i wszystkie niezależnie od wieku robiły się na gorące dwudziestki. Anya Chalotra ma 23 lata. Być może jej wygląd na pierwszy rzut oka nie koresponduje z wyniosłym charakterem Yennefer, ale wiek nie ma tu absolutnie nic do rzeczy. Bardziej gryzie jej śniada skóra (Yen była blada) oraz pełne usta (Yen miała wąskie), ale to szczegóły. Stosunkowo młody wiek aktorki jest również podyktowany tym, że zgodnie z zapowiedziami Hirsh, serial ma pogłębić historię Yennefer i sięgać do jej przeszłości. Łatwiej na późniejszym etapie produkcji młodą dziewczynę nieco "postarzyć" niż dojrzałą odmładzać. A o tym, czy dziewczyna potrafi przekonująco odegrać charakter Yen przekonamy się dopiero pod koniec tego roku.
- Geralt - Herkules - so what? Muskulatura Cavilla nie jest typem muskulatury a'la Burneika, wykluczającej zwinność. A Geralt musiał być solidnie dopakowany przy jendoczesnym zachowaniu gibkości, w końcu parał się czysto fizyczną robotą. Można się przyczepić do tego, że Cavill w trailerze jest za gładki i momentami zbyt czysty, wymuskany, ale ani trochę nie jest za bardzo muskularny. Za to po eliksiraach wreszcie wygląda tak, jak powinien. I nie nosi zarostu, co też jest spójne z książkami.
- Słowiańskość - materiał źródłowy oparty głównie na legendach arturiańskich, mitologii nordyckiej, czerpiący z mitów niemal wszystkich większych kultur świata (nawet demony z kultury japońskiej). Najważniejsze opowiadania silnie zainspirowane bajkami Andersena. Język elfów opary na francuskim, krasnoludów na niemieckim. Imiona głównych bohaterów czerpane z niemieckiego, francuskiego, języków skandynawskich i germańskich. Opisy architektury miast czerpane z późnego średniowiecza zachodniej Europy, Oxenfurt=Oxford. Nilffgard=Wielkie Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego. Toussaint wzorowane na Bordeaux/Dolinie Loary/Innymm winiarskim regionie Francji. Słowiańskość ilekroć się pojawia, to głównie w pejoratywnym kontekście, wyszydzając zabobonnych, niepiśmiennych wieśniaków. A i to jedynie w "Krańcu Świata" i kilku epizodach w sadze. Marudzenie o braku słowiańskości w serialu to ten sam poziom, co pytanie, dlaczego Geralt na fotosach z serialu ma na plecach tylko jeden miecz.
Zachęcam zatem do przeczytania po raz piąty, tym razem ze zrozumieniem.
Kupiłem podstawkę niedługo po premierze i grałem od początku, a każdy DLC kupowałem w dniu jego premiery. W podstawce na samym początku nie spotkałem żadnego buga uniemożliwiającego skończyć questa lub blokującego grę, oprócz jednego z zadaniem polegającym na łapaniu słowików dla gajowego w Ratajach, który z reszta został szybko załatany. W DLC miałem problem dwukrotnie, turniej był przerywany przez strażników, którzy przyczepiali się niewiadomo do czego, a w Przygodach Pana Jana na samym początku nie dało się pociągnąć wątku Szarlatana w Ladeczku. Wszystko na chwilę obecną jest połatane, gra śmiga płynnie i obecnie znajduje się w moim TOP5. Najnowsze DLC jest rewelacyjne, a jak ktoś nie grał jeszcze w ogóle, to zazdroszczę mu możliwości rozpoczęcia przygody od początku, ze wszystkimi dodatkami w pakiecie.
Oto dlaczego gier (a szczególnie gier od Ubi) nie należy kupować na premierę. Nie jestem wielkim fanem tej serii, ale większość tutułów ograłem w momencie gdy zostały udostępnione za darmo lub w promocjach, albo jako dodatek do ostatniego wartościowego magazynu o grach ;) Kilkuletnie gry wciąż jeszcze wyglądają bardzo dobrze, są porząnie połatane, a wymagania sprzętowe nie frustrują. Bawię się teraz w Unity i jestem bardzo zadowolony ;)
Gra z mojego abosutnego TOPu i jedyny TES, który mnie nie znudził. Nie jestem w stanie nawet w przybliżeniu podać, ile godzin spędziłem z tym tytułem, ale podejrzewam, że nie mniej niż 500. Był czas, że tłukłem w Morrowinda przez prawie dwa lata, niemal bez przerw na inne tytuły. Conajmniej ze dwie postaci ze wszystkimi atrybutami i umiejętnościami na 100. Mistrz we wszystkich możliwych gildiach. Vivek padał po jednym trafieniu. Eh, to były czasy. Morrowind jako jedyny TES miał chociaż odrobinę angażujący wątek główny. Może nie jakiś wybitny, ale w porównaniu z nudnym i przewidywalnym Skyrimem oraz całkowicie nijakim Oblivionem (z doprowadzającymi do szału sekwencjami z zamykanie bram otchłani), historia Nerewaryjczyka serio potrafiła wciągnąć. I ten przepiękny, baśniowy świat! I rewelacyjna muzyka.
Jak czytam narzekania małolatów na brak szybkiej podróży, to mi ich aż szkoda. Łaziki i łodzie były najlepiej pomyślanym szybkim transportem w grach, jaki widziałem. To dawało poczucie realizmu i immersji, kiedy łazikiem docierałeś na rubieże cywilizacji, ale już dalej musiałeś wędrować pieszo. I rzadko cel był zaznaczony na mapie, trzeba było czytać wskazówki, szukać punktów orientacyjnych, rozglądać się. Ile miejsc można było odkryć przy okazji, jakie przedmioty zdobyć. I ten brak skalowania poziomów, jak wpieprzyłeś się w pobliże bariery niskopoziomową postacią i napotkałeś popielne monstra, musiałeś zginąć albo wiać.
Obecnie warstwa techniczna brzydko się zestarzała. Są mody, ale to już nie to samo. Szkoda, że Bethesda nie wpadła na pomysł odświeżenia Morrowinda np. na silniku TESO. Pograłem chwilę w TESO z dodatkiem Morrowind, żeby sprawdzić, czy znajdę tam ten klimat. I chociaż lokacje wzbudziły nostalgię, to jednak mechaniki MMO mnie, starego singlowego wygę, odstraszają całkowicie. Marzy mi się TES VI, równie baśniowy i epicki jak Morrowind, bez uproszczeń, ograniczania rozwoju postaci i implementacji mechanik rodem z sieciówek. Ale patrząc na kierunek, jakim od pewnego czasu podążają twórcy TES, to są marzenia ściętej głowy. A szkoda, bo chociażby taki KCD pokazał, że zapotrzebowanie na singlowe cRPG z klimatem, rozbudowanym rozwojem postaci i ciekawą historią wciąż jest wysokie.
Już prawie 200h na liczniku, kończę właśnie drugie podejście, tym razem w trybie hardcore. Zakupiłem i ograłem wszystkie DLC, które mimo tego, że odrobinę zawodzą, to za cenę dwóch paczek szlugów dostarczają dokładnie tego, na ile zostały wycenione. A mają momenty genialne, jak quest od Szarlatana w Przygodach Pana Jana oraz popijawa przy młynie z Bandą Drani. Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o przejęcie WH przez THQ, ale z przewagą optymizmu. Jeśli THQ zostawi Czechom wolność twórczą, a wpompuje w nich nieco więcej eurasków, to może się okazać, że Kingdome Come już w drugiej odsłonie wejździe z buta do grona największych. No i przede wszystkim liczę na zwieńczenie historii Heńka, a nie jak niektórzy wieszczą na podstawie jakiegoś zdjęcia, że akcja zostanie przeniesiona 100 lat na przód.
Rozbijanie monopolu Steama to akurat dobry kierunek. Może zmusi to Valve do zajęcia się na powrót robieniem gier, a nie tylko sprzedażą. A poza tym i tak mi to zwisa, bo Metro: Exodus i tak kupię nie prędzej niż za rok, gdy cena spadnie do jakiś 50 cebulionów.
Ten obóz przy polanie, na której łapie się słowiki dla łowczego z Ratajów jest częścią questa Ruiny, od kapitana Bernarda, gdzie trzeba zabijać obozowych hersztów. Twój sposób był właściwy, ale należało go dopracować.
spoiler start
Co ciekawe perk skrytobójstwo okazuje się być bezużyteczny. Kiedy zabijasz śpiących ich kompanii, nawet ci leżący dość daleko budzą się. Lepiej jest obezwładniać śpiących i dobijać ich dopiero, gdy wszyscy są nieprzytomni. Przy tych obozach w nocy zazwyczaj jest dwóch na warcie, reszta śpi. Jak zdejmiesz ostrożnie wartowników, to ze śpiącymi nie będzie już problemów. A potem możesz wertować ich ekwipunek do woli.
spoiler stop
Ale zgadzam się z każdym słowem o immersji. Dla mnie nie ma drugiego takiego tytułu, gdzie tak bardzo czułem więź z bohaterem.
Ogrywanie poprzednich DLC, gdy ukończyło się wątek główny, Heniek jest dobrze wypasiony i ma mnóstwo kasy strasznie psuje zabawę. From The Ashes zajęło mi raptem ze 3h, wątek Hansa Capona razem z jednym turniejem też nie więcej i wszystko bez praktycznie żadnego wyzwania. Ale teraz odpaliłem nową grę w hardcore mode i jest tak, jak być powinno. Do wątków z DLC jeszcze nie dotarłem, ale już widzę, że z kasą jest ciągle dość krucho, a walka jest znacznie bardziej wymagająca. Do tego wybrałem na początku negatywne perki tasiemiec i koszmary, i dopiero z tasiemcem mechanika głodu ma sens, trzeba zawsze mieć pod ręką coś na ząb. Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę odbudowywać Przybysławice, gdzie będę musiał ciułać każdy grosz. A na nowe DLC też zacieram łapki, bardzo licze na trochę nowego sprzętu i nieco dłuższy wątek fabularny, z fajnymi nowymi postaciami.
A czytałeś waćpan sagę? Myślę, że dla kogoś kto książki nie czytał, serial może być zjadliwy. Efekty są fatalne, większość wyborów castingowych (Grażka Wolszczak jako Yenefer, no żesz ...) to jakaś pomyłka, gówniarę odgrywającą małą Ciri powinni zaraz po zdjęciach umieścić w oknie życia, ale jest tam klimat, no i Żebrowski dwoi się i troi, żeby jakoś to spiąć. Ale jako ekranizacja książek to jest poprostu profanacja i dramat.
spoiler start
Vesemir jako stary dziadyga, druid, który umiera zaraz na początku? Wiedźmini w ciężkich zbrojach? Jacyś kuźwa renegaci?!
spoiler stop
Człowiek odpowiedzialny za adaptację scenariusza chyba już nigdy później nie brał udziału w produkcji filmowej czy serialowej i chwała Melitele. Gdyby wówczas utrzymano większą spójność z materiałem źródłowym dałoby się wybaczyć nawet pikselowego smoka, gumowego kuroliszka oraz Jaskra, który zamiast być przystojnym dandysem otrzymał menelską, zarośniętą mordę Zamachowskiego (który jakimś cudem sprawdził się w tej roli i obok Żebrowskiego oraz Dymnej jako Nenneke zrobił najlepszą robotę). Ale za tę swobodę w interpretacji książek należy zaorać i zapomnieć.
Dlatego obawiam się trochę Netflixowej wersji. No bo kim do prącia ma niby być jakiś w rzyć chędożony sir Lazlo, odgrywany jeszcze przez najgorszy polski wysryw aktorski zaraz po Karolaku? Ale cały czas mam nadzieję i z ocenami wstrzymuję się do czasu premiery. Wierzę, że bardziej niż to miało miejsce w przypadku polskiej produkcji, nie da się tego sprofanować. Obym się nie mylił.
Gdzieś mi się kiedyś przewinęła informacja, że Kingdom Come to tytuł serii, która docelowo ma być trylogią, a Deliverence, to tytuł pierwszej części. Zakładam zatem, że druga część nie będzie się nazywała KCD2. Poza tym przeniesienie akcji o 100 lat do przodu, w momencie gdy ma się rozgrzebaną fabułę i bohatera, którego gracze zdążyli polubić, to byłby strzał w stopę. Wydaje mi się, że ta tablica to jakieś trololo i grubas Vavra z ziomeczkami ma teraz przy ziółku i czeskim pilsnerku bekę z szumu jaki zrobił się wokół tego zdjęcia. Niemniej czekam na Band of Bastards i wszystko inne, co Warhorsy wypuszczą, bo choć DLC-ki dotychczas były lekkim rozczarowaniem, to za całokształt KCD szanuję.
Po odświeżeniu sobie leciwego W1 przyszedł czas na W2 i właśnie jestem świeżo po finale historii. Było to moje trzecie podejście do tego tytułu i drugie ukończenie. Za pierwszym razem, tuż po premierze mój sprzęt nie był w stanie uciągnąć W2, więc pomęczyłem się paręnaście godzin w 20-30 fpsach i dałem sobie spokój. Później już na nowym blaszaku wróciłem do W2 niedługo przed premierą Trójki, więc przechodziłem szybko, chcąc nadrobić, a jednak sporo tracąc. Wówczas to podążyłem ścieżką Roche'a, tym razem postanowiłem stanąć po stronie Iorwetha.
I właśnie, to jest chyba największy plus tej gry. Obecnie co trzeci deweloper nawija nam o wyborach moralnych, a tak naprawdę, rzadko ma to wpływ na cokolwiek. W W2 ścieżki Roche'a i Iorwetha to są dwie niemal całkiem inne gry, stykające się ze sobą w kilku punktach. Tutaj serio wybory mają znaczenie.
Druga sprawa, to W2 w stosunku to poprzednika zaliczył niesamowity skok techniczny. Ponad 7 lat po premierze, ta gra dalej wygląda znakomicie i daje masę frajdy zarówno podczas eksploatacji, jak i walki.
Poziom trudności to kolejny wielki plus. Postanowiłem spróbować się na Mrocznym i częstotliwość umierania była niemniejsza niż w Dark Soulsach (z tą różnicą, że tutaj jest quick save do dyspozycji). Walka wymaga rozkminy i taktyki. Bezmyślne rzucenie się w wir walczących to pewna śmierć.
Fajnym zabiegiem fabularnym jest stopniowe odzyskiwanie przez Geralta pamięci. warto poznać historię W2 nim zacznie się W3 (o ile jeszcze ktoś nie grał w żadną zgier).
Właściwie, gdyby nie zamknięte lokacje, często z użyciem sztucznych przeszkód oraz lekkie uczucie znużenia pod koniec w Loc Muinn, nie wiem, czy W2 nie byłby minimalnie wyżej na mojej skali od swojego słynnego następcy (nie wliczając DLC do W3). Niemniej jest to gra znakomita i zasługuje, żeby o niej pamiętano, pomimo sukcesu i skupienia całej uwagi na części trzeciej.
Ostatniego lata kupiłem żonie na urodziny I tom opowiadań, bo jakoś tak się złożyło, że sagę całą mamy, ale obu tomów opowiadań zabrakło. No i jak kupiłem, tak przeczytałem, zanim jej dałem... a jak przeczytałem tom I, to poszedł i II, i z rozpędu cała saga po raz czwarty od początku do końca. Stwierdziłem, że skoro do książek wracam regularnie, to czemu by nie spróbować wrócić do gier. Od skończenia W3 minęło już sporo czasu, a W1 przeszedłem dwa razy, ale właściwie zaraz po premierze, więc dawno już moja pamięć pokryła się patyną. I cóż można napisać. Prawie 12 lat to szmat czasu, więc gra, która już w chwili premiery nie była technicznym arcydziełem, nie starzeje się ładnie. O ile grafika dla gracza starszej daty jak ja, jest sprawą drugorzędną, a i w tym aspekcie aż tak źle nie jest (lokacje wciąć potrafią zachwycić), o tyle inne technikalia, w tym szczególnie sterowanie i, o zgrozo, system walki, mogą zniechęcać. Ale W1 ma to coś, co posiadają nieliczne gry w ogóle, a współczesne niemal nigdy - klimat. Mimo dziur fabularnych historia wciąga jak wir, bohater to jest już absolutna legenda i klasa sama w sobie, dialogi i najsilniej spośród wszystkich trzech gier wyczuwalna ta "słowiańskość" sprawiają, że na całą resztę przymyka się oko. 12 lat po premierze to wciąż grywalne i potrafiące oczarować dzieło. Jeśli jakimś cudem ktoś tego jeszcze nie ograł, to polecam gorąco!
Mile spędzone 40h, wraz z DLC. Świat gry, klimat i mechanika są rewelacyjne. Rzeczywiście gra cierpi na nieco urwanej historii, która kończy się w momencie, gdy zaczyna się rozkręcać. Mi akurat nie przeszkadzał brak bossów (poza jednym), bo też nie przepadam za walkami z bossami w momencie, kiedy swój styl gry opieram na skradaniu. Podstawa zasługuje na solidne 8/10, dodatkowe pół punktu za znakomitą Kryminalną Przeszłość, której jedyną bolączką jako DLC było nieco za dużo backtrackingu. Mam nadzieję, że doczekamy zwieńczenia historii Adama Jensena.
Amy Adams w Ostrych Przedmiotach jest znakomita, ale niestety ma już 44 lata, a Triss nawet jeśli metrykalnie mogła być starsza, to na standardy czarodziejek była gówniarą, a i z wyglądu i zachowania pasowałaby do tej postaci młodsza aktorka, w końcu zdarzało jej się być durną trzpiotką. Spoważniała trochę po bitwie pod Sodden, ale wciąż była pindzią, która próbuje uwieść faceta swojej starszej koleżanki. Amy Adams widziałbym w roli kobiety znacznie poważniejszej. A Cavill w roli Geralta IMO dobrze zarówno z marketingowego jak i czysto artystycznego punktu widzenia. Wierzę, że skoro facet jara się uniwersum, to da z siebie wszystko :)
Marzy mi się przedewszystkim setting ciekawszy od surowego Skyrim z psuedo-wikingami. Na podstawie tego wideo można spekulować, że wrócimy do Wysokiej Skały lub odwiedzimy Hammerfell. Jeśli Wysoka Skała, to średnio, bo przynajmniej z geograficznego punktu widzenia dostaniemy prawdopodobnie cieplejsze i bardziej zalesione Skyrim, pomieszane z Cyrodil. Dużo fajniejsze byłoby pustynne Hammerfell. Chociaż osobiście liczyłem na Puszczę Vellen albo Czarne Mokradła. Morrowind ze swoją niezwykłą florą, wielkimi grzybami itp. było znacznie ciekawsze niż quasi północno-europejski/skandynawski klimat Skyrim, toteż liczę na coś bardziej high-fantasy. Po drugie, to pewnie marzenie ściętej głowy, ale liczę na to, że Bethesda zerwie z tendencją do maksymalnego upraszczania mechanik, weźmie przykład z Kingdom Come: Deliverence i da nam większe możliwości w rozwoju postaci. I po trzecie, ale najważniejsze, że tym razem przyłożą się do fabuły. Wiedźmin 3 i wspomniane KCD pokazują, że da się zrobić action-RPG z otwartym światem, gdzie historia nie jest tylko chamskim wypełniaczem. Bethesda nigdy nie przodowała w pisaniu znakomitych scenariuszy, ale historia z Morrowinda była przyzwoita i mnie wciągnęła, czego nie da się powiedzieć o fabułach Obliviona i Skyrima. A i jeszcze więcej bardziej złożonych zadań pomocznych na miarę Mrocznego Bractwa i Gildii Złodziei z Obliviona i Skyrim - IMO to były najmocniejsze punkty obu tytułów, bo już np. tacy Towarzysze w Skyrim mieli maksymalnie nędzne zadania.
Piękna wiadomość :) Człowiek sobie stoi wrukwiony w korku, który w ogóle się nie porusza, z nudów przegląda fejsika, a tu taki news. Autentycznie się wzruzszyłem. Dzień od razu lepszy. Sporo czasu, żeby sobie odświeżyć serie, szczwególnie Czyste Niebo i Zew Prypeci, bo jedyneczka ograna już na wszystkie strony.
Na początku skrzynie są upierdliwe, ale jak już się nauczysz, satysfakcja jest wielka :) Dużo łatwiej (przynajmniej mi) otwierało się skrzynie, gdy słaby punkt (złota kulka) była blisko środka zamka. Wtedy łatwo jest prowadzić tę kulkę po wewnętrznym okręgu, ruch jest oszczędniejszy i w efekcie łatwiej otworzyć zamek. Jeżeli zaczynacie otwieranie i kulka znajduje się zbyt daleko środka, nic nie stoi na przeszkodze, żeby przerwać i zacząć jeszcze raz. Przy każdym podejściu słaby punkt znajduje się w innym miejscu, więc wystarczy zaczynać włamywanie do skutku, aż kulka znajdzie się blisko środka. Poza tym, dobrze jest obrabianie kufrów zacząć już w Skalicy. Jeśli odpowiednio poprowadzimy quest z Kuneszem - zagadamy z nim i nie sprowokujemy bójki, a potem zajrzymy do jego chaty zanim opowiemy o problemie swoim kumplom, to później zagadując do Frycka dostaniemy od niego swoje pierwsze cztery wytrychy. Ja zanim dostarczyłem staremu wszystkie sprawunki obskoczyłem dwa kufry i jedne drzwi w karczmie, chatę Niemca (trochę lepszych, drogich szmat) i chyba jeszcze ze dwie inne chaty. Uwaga na przeciążenie - nie zbierajcie wszystkich śmieci, szczególnie żarcia. Można sobie zawartość kufra pofiltrować po cenie i zgarniać tylko to co najcenniejsze. Ewentualny nadmiar fantów można zostawić w kufrze w swojej chacie. Ten kufer jakimś cudem przetrwa późniejszy najazd i wróciwszy do Skalicy w zadaniu Powrót do Domu można fanty zabrać. Potem już w Talmberku, zanim udałem się na blanki, zrobiłem sobie nocny rajd po zamku. Tutaj też uwaga na przeciążenie, bo przy naszym wyrku w Talmberku nie ma kufra, a wyrzucenie gratów na ziemie spowoduje ich zniknięcie. Potem czeka nas kawałek drogi piechotą i walka z kilkoma bandytami, więc lepiej nie nieść na plecach zbyt wiele. Otworzywszy kilka łatwych i bardzo łatwych zamków szybko wbiłem 3. poziom i odblokowałem perka Wytrzymały Wytrych. Z tym perkiem trzeba być kaleką, żeby połamać wytrych na łatwym i bardzo łatwym zamku, a i z trudnym można poradzić sobie bez bólu. Od ok. 8 lvl można otwierać już niektóre bardzo trudne i to jest dla mnie jedyny minus tej mechaniki. Trudne można otwierać ze skillem na pierwszym poziomie, na trzecim idzie lekko, a na bardzo trudne trzeba czekać aż do 8 i to tylko nieliczne. Niekórych nie da się otworzyć bez conajmniej 13-15 lvl. Niemniej uważam, że mechanika włamywania w KCD jest mega satysfakcjonująca.
Też się nad tym zastanawiam. Mam 10 lvl włamywania i nie mogę otwierać bardzo trudnych skrzyń. Gdzieś przeczytałem, że drzwi z bardzo trudnym zamkiem można otwierać od 9 poziomu, a skrzynie od 15, ale info niepotwierdzone. Może być też tak, że dla różnych skrzyń wymagany jest różny level.