Strike Commander – „przeciętnemu graczowi nic z tego nie pozostaje”. 10 najlepszych gier 1993 roku
- Doomni trzydziestolatkowie - 10 najlepszych gier 1993 roku
- Syndicate – „jest demoralizujący”
- The Settlers – „nic nie jest statyczne”
- Strike Commander – „przeciętnemu graczowi nic z tego nie pozostaje”
- Star Wars: X-Wing – „zamiast pseudoprzygodówki bardzo dobry symulator”
- Gabriel Knight: Sins of the Fathers – „producent poleca grę raczej starszej młodzieży”
- The 7th Guest – „takie 800-megabajtowe demo”
- Myst – „efekt nie ma sobie równych, Myst urzeka...”
- SimCity 2000 – „jedno z komputerowych arcydzieł”
- SEAL Team – „gra nie jest żadną strzelanką”
Strike Commander – „przeciętnemu graczowi nic z tego nie pozostaje”

Data premiery: kwiecień
Producent: Origin Systems
Gatunek: symulator lotniczy
Platforma: PC
Strike Commander jest jednym z prekursorskich symulatorów z wbudowanym cieniowaniem Gourauda. Ekipa projektantów oddała tej grze wszystkie swoje siły i ponad milion dolarów, toteż po ukończeniu prac firma Origin przestała istnieć, a jej długi wykupił koncern Electronic Arts. Być może z powodów finansowych projektanci wprowadzili do gry bardzo silny wątek ekonomiczny. Oprócz tego gracze znający Wing Commandera zauważą od razu, że gry są do siebie bardzo podobne nie tylko z nazwy.
Recenzja gry Strike Commander, „Secret Service” nr 11, ocena 100/100/100 (grafika/dźwięk/miodność)
[...] symulacja wykonana jest dosyć porządnie, ale wymagania sprzętowe powodują, że przeciętnemu graczowi niewiele z tego pozostaje. Po prostu na co wolniejszym (386 DX) sprzęcie gra przy co bardziej skomplikowanych manewrach czasami się zatrzymuje na chwilę... No, ale jeśli się dysponuje 486 plus 8 MB RAM-u, to jest rewelacyjnie.
Przegląd symulatorów, „Top Secret” styczeń 1994
Strike Commander tak naprawdę nie był symulatorem. To była przygodowa gra akcji z fabułą godną filmu, zapadającymi w pamięć bohaterami, wątkiem ekonomicznym i samolotem jako środkiem do wykonywania misji. Ale w strzelankowo-arcade’owym stylu, bez żadnych skomplikowanych symulacji. W innych grach z F-16 i F-15 lataliśmy ciągle na te same misje, operując całą klawiaturą klawiszologii. W Strike Commanderze były cutscenki, plakaty z nagimi paniami na ścianach, kłóciliśmy się z ludźmi z ekipy i dbaliśmy o każdą bombę i pocisk, bo trzeba było za nie zapłacić z budżetu dywizjonu najemników. Czemu dziś nikt nie podjął się stworzenia gry o podobnej formule... nie mam pojęcia.
Warto też przypomnieć, że Strike Commander był dziełem Chrisa Robertsa – dzisiejszego wizjonera projektu Star Citizen – i również przechodził przez deweloperskie piekło. Wielokrotnie przekładana premiera, cztery lata prac, nadludzki crunch, wyrzucanie wszystkiego do kosza i rozpoczynanie od nowa, bo żaden domowy komputer nie był w stanie udźwignąć grafiki. Ostatecznie gra działała płynnie dopiero na procesorach 486, czyli – według ankiety z 1993 roku – na komputerach, które miało zaledwie 5% pecetowców w Polsce. Aaa... i jeszcze jedna ciekawostka – „Top Secret” z 1994 roku podaje, że oryginał wydany u nas przez IPS kosztował wtedy 793 000 zł.
Wspomina Przemek „Łosiu” Bartula:

Strike Commander to dla mnie gra-legenda i wiąże się z nią kilka wspomnień, których nigdy nie wymażę z pamięci. Znamy się z Januszem Burdą, naszym szefem programistów, od ponad 30 lat, jeszcze z krakowskiej giełdy pod Elbudem. To tam co weekend Janusz wystawiał na pokaz swoją wypasioną maszynę w formacie big tower, wyposażoną w mocarny procesor 386DX. Do dziś pamiętam wyraz jego twarzy, gdy odpalił długo oczekiwanego Strike Commandera i zobaczył niegrywany slideshow. Bynajmniej nie był to efekt błędów gry, ale przeskoku technologicznego w zakresie jakości grafiki 3D, czyli cieniowania Gourauda i mapowania tekstur na samolotach i terenie. Na tym nie kończyła się wyjątkowość Strike Commandera, bo za rewelacyjną stroną wizualną szedł także gameplay oraz bardzo przemawiająca do mnie otoczka fabularna, czyli opowieść od najemnych pilotach myśliwców w odległym roku 2011. Wszystko zaprojektowane przez Chris Robertsa (tak tego od milionów Star Citizena). Dla tej gry kupiłem nowy komputer, bodaj 486DX z 8MB RAM, i w ogóle kupiłem ją w orginale, co na początku lat 90., zanim w naszym kraju weszła w życie ustawa antypiracka, było dla wielu przejawem frajerstwa bądź fanatyzmu. Szkoda, że gdzieś zgubiłem pudełko w jednej ze swoich przeprowadzek. Była tam taka fajna wkładka stylizowana na gazetę przyszłości…
