autor: Michał Pajda
Stare gry singlowe, w które ciągle na Steamie grają tysiące graczy
Są takie gry, w których gracze po prostu wciąż się bawią. I nie przeszkadza im fakt, że są to tytuły, które mają już kilka dobrych lat. Wiele z nich doczekało się nawet kolejnych odsłon, wiele bardzo zestarzało się graficznie - i co z tego? Gramy dalej.
Spis treści
- Stare gry singlowe, w które ciągle na Steamie grają tysiące graczy
- Assassin’s Creed IV Black Flag – mam gdzieś te wasze wojenki
- Fallout: New Vegas – jedyny prawdziwy Fallout 3D
- The Elder Scrolls IV: Oblivion – nieśmiertelne RPG
- Undertale – eksperymentalna perełka
- Baldur’s Gate: Enhanced Edition – po prostu klasyka
- Wolfenstein: The New Order – stary, dobry „Wolf” po nowemu
- BioShock Infinite – gra, jakich dziś się już nie robi
- Dishonored – następca Thiefa
- Dying Light – wsparcie na medal
- Witcher 2 – po prostu Wiedźmin
- S.T.A.L.K.E.R.: Shadow of Chernobyl
- Portal 2
- GTA San Andreas
Wolfenstein: The New Order – stary, dobry „Wolf” po nowemu
- Wiek: prawie 6 lat
- Gatunek: FPS
- Liczba jednoczesnych graczy w szczytowym momencie w ciągu ostatnich 30 dni: 1093
Pamiętacie jeszcze siostry Blazkowicz? Chyba każdy gracz, który miał nieszczęście „bawić się” przy Wolfensteinie: Youngblood, doskonale kojarzy te postacie. I szkoda, że kultowa seria – która jak feniks z popiołów powstała w formie rebootu, dzięki staraniom uzdolnionych deweloperów z MachineGames – doczekała się takiego potworka. Szkoda tym większa, gdy przypomnimy sobie „epickie” przygody z dwóch poprzednich odsłon cyklu – Wolfensteina II: The New Colossus i przede wszystkim Wolfensteina: The New Order.
Współcześnie odczuwa się na rynku gier wideo potężny niedobór singlowych strzelanek w dobrym, oldskulowym stylu. Na horyzoncie majaczy co prawda Doom: Eternal – a i w wersję z 2016 roku grało się całkiem przyjemnie – jednak poza tym coraz trudniej o solidną produkcję dla samotnego strzelca.
Wolfenstein: The New Order jest jednocześnie sentymentalnym powrotem do korzeni tego, co w branży gier wideo było najlepsze – tyle że ubranego w szaty graficzno-fabularno-gameplayowe przystające do naszych czasów. Dzięki takiemu zabiegowi w pierwszego nowego „Wolfa” gra się przyjemnie tak starym (pamiętającym jeszcze erę dinozaurów i pierwsze Wolfensteiny odpalane na komputerze Commodore 64), jak i nieco młodszym użytkownikom pecetów i konsol.