40 fps na komputerze za 12 tysięcy złotych to tylko część absurdów związanych z graniem na MacBooku
Sprzęt Apple’a nie kojarzy się raczej z graniem, ale rzeczywistość pokazuje, że nie do końca jest to prawda. Na Macach da się grać, choć często wymaga to dużego samozaparcia i wydawania jeszcze większych sum pieniędzy niż „normalnie”.
Spis treści
Kiedy mówimy o komputerach i laptopach służących do grania, w zasadzie wszyscy mamy na myśli sprzęt z zainstalowanym Windowsem. To całkiem logiczne, Microsoft od dawna kojarzy się z graniem, wspiera graczy i robi wszystko, żeby granie na jego systemie operacyjnym było wygodne i przyjemne. W rzeczywistości popularne „Okienka” znajdują się na mniej więcej 72% komputerów na świecie, co oznacza, że niemal 20% z nas wybiera alternatywne rozwiązania. Jakie? Niecałe 4% korzysta z Linuxa, niemal 2% z Chrome OS-a, ale aż około 16% to użytkownicy systemu MacOS lub OSX (starszej wersji MacOS-a) – w tym i ja.
Może trudno Wam w to uwierzyć, ale wśród tych osób znajdziecie naprawdę pokaźną grupę graczy. Jest ich zresztą z roku na rok coraz więcej, bo nawet najbardziej podstawowe Maki są naprawdę solidnie wyposażone i mają na pokładzie bardzo udane procesory z linii Apple M. Na Reddicie zebrała się całkiem pokaźna grupa (ponad 212 tysięcy użytkowników) zrzeszająca fanów grania na Macach i dzieląca się radami na temat tego, jak odpalić daną grę na MacBooku czy iMacu oraz testująca różne eksperymentalne programy „tłumaczące” gry z Windowsa na MacOS.
Wydaje się też, że sama firma Apple dostrzegła tu potencjał, bo od kilku dobrych lat zachęca twórców do portowania swoich gier na system MacOS i choć z różnym skutkiem, przynosi to jednak pewne efekty. Dziś na swoim MacBooku mogę zagrać m.in. w remake Resident Evila 3 i 4 oraz w siódmą i ósmą część tego cyklu, a także w Assassin’s Creed Shadows, Death Stranding, Frostpunka 2, Control, gry z serii Total War czy nawet w Baldur’s Gate 3. Jak widzicie, to nie są „indyki” czy jakieś starocie, ale naprawdę ciekawe i całkiem świeże tytuły. Niestety, gdy chce się pograć w coś spoza „ekosystemu Apple’a”, zaczynają się pojawiać pewne problemy, których nie da się rozwiązać w prosty lub bezpłatny sposób.
W tym tekście skupię się głównie na najnowszej propozycji z tej listy, czyli Assassin’s Creed Shadows. Ten port nie jest idealny, ma naprawdę wysokie wymagania sprzętowe, ale cieszę się, że jest dostępny na Macu, że mogę od dnia premiery pograć na Macu w grę AAA, na równi z graczami używającymi Windowsa. Po prostu mam opcję i z niej korzystam, choć idealnie nie jest.
Assassin’s Creed Shadows wygląda prawie jak na PS5, ale działa gorzej
Widzicie, ja bardzo lubię grać na urządzeniach, które za bardzo się do tego nie nadają, bo nie spełniają minimalnych wymagań czy w ogóle są z innej bajki (jak MacBooki), a grzebanie w plikach i konfigurowanie różnych opcji, żeby tylko udowodnić sobie, iż mogę coś odpalić, to moja pasja. Często doprowadzam do tego, że dana gra dobrze mi działa i jestem zadowolony, ale wcale nie pogram w nią dłużej, bo brakuje mi na to czasu. Jednak satysfakcja z tego, że się udało, to już niejednokrotnie wystarczająca nagroda.
W przypadku Assassin’s Creed Shadows w sumie nie musiałem się jakoś specjalnie gimnastykować. Ubisoft podał oficjalne wymagania sprzętowe dla wersji na system MacOS i wiedziałem, czego się spodziewać. Grę testowałem na MacBooku Pro 16 wyposażonym w procesor Apple M4 Pro i 24 GB pamięci RAM. Według Ubisoftu taka konfiguracja powinna mi zapewnić 30 klatek na sekundę, przy średnich ustawieniach graficznych i w rozdzielczości 1440p (z upscalingiem), z włączonym standardowym ray tracingiem. Nie będę ukrywał, że 30 fps przy średnich ustawieniach na sprzęcie za ponad 12 tysięcy złotych to nie jest szczególnie dobry wynik, ale trzeba mieć w pamięci, że ten port to jednak coś, nad czym pracował nieporównywalnie mniejszy zespół niż ten odpowiedzialny za wydanie na PS5 czy pecetowe.
Po premierze pograłem kilka godzin w zalecany przez Ubisoft sposób i naprawdę nie mogę specjalnie narzekać – Assassin’s Creed Shadows działało dokładnie tak, jak mówiły wymagania sprzętowe, nie spadało poniżej 30 fps i z włączonym ray tracingiem wyglądało porównywalnie z tym, co oferuje tryb zbalansowany na PlayStation 5.
Tyle że to jest swojego rodzaju absurd. Mówimy bowiem o sprzęcie za ponad 12 tysięcy złotych, który w benchmarkach i produktywności nie ustępuje w niczym nawet dedykowanym kartom graficznym do desktopów. Ani Apple, ani Ubisoft w tym równaniu nie uwzględniły faktu, że posiadacze dość drogiego sprzętu firmy z Cupertino będą oczekiwać chociaż zbliżonej wydajności do tego, na co mogą liczyć ich koledzy z maszynami wyposażonymi w Windowsa lub Linuxa. Uważam po prostu, że 30–40 klatek na sekundę w średnich ustawieniach graficznych na MacBooku Pro z procesorem M4 Pro to zdecydowanie za mało. Szczególnie, że takie Baldur’s Gate 3 czy Resident Evil Village radzą sobie na nim zdecydowanie lepiej. Gdy na subreddicie „pochwaliłem” się tym, jak Assassin’s Creed Shadows działa na moim sprzęcie dedykowanym graniu na MacOS-ie, większość komentujących zwracała uwagę na fakt, że choć to fajnie, iż grę udało się odpalić i można ją przejść, to jednak nie jest to doświadczenie optymalne, którego oczekuje się od sprzętu Apple’a.
Postanowiłem też sprawdzić, co się stanie, gdy wyłączy się śledzenie promieni, i cóż… Licznik klatek na sekundę wskakuje wtedy na poziom nieco ponad 40 fps. Maksymalnie w trakcie walki czy eksploracji widziałem 50 klatek na sekundę, a żeby dobić do 60, musiałem wybrać sobie jakieś zamknięte pomieszczenie i patrzeć w ścianę. Dla najbardziej stabilnego doświadczenia zablokowałem sobie licznik klatek na 40 (wzorem trybu zbalansowanego z PS5) i była to częściowo dobra decyzja. Gra działała zauważalnie płynniej niż w 30 fps, ale jednak odbywało się to kosztem ray tracingu, więc jakość oprawy graficznej mocno spadła.
Dość dobrze wygląda też wykorzystanie pamięci RAM, bo u mnie nie przekraczało 19 GB, a osoby testujące Assassin’s Creed Shadows na sprzęcie z 16 GB RAM-u również nie miały większych problemów. Jedynie komputery z 8 GB pamięci RAM są tu wykluczone, bo na nich gra w ogóle się nie uruchomi. Warto też pamiętać, że na Macach z procesorami z rodziny M1 i M2 doświadczenie może być dużo gorsze, bo to chipy, które nie obsługują sprzętowego wsparcia dla ray tracingu. Optymalnie powinno się grać na procesorach M3 i M4.
Postanowiłem więc wrócić do pierwotnych ustawień i mogę stwierdzić, że da się tak grać. Jasne, to nie jest idealna opcja i na pewno można było ten port zoptymalizować lepiej. Mam pod ręką Assassin’s Creed Shadows w jakości prawie porównywalnej z tym, co mogę osiągnąć na konsoli, choć przy nieco niższej liczbie klatek na sekundę. Czy to dobrze? Cóż, to zależy od punktu widzenia, ale na pewno nie jest źle. W nowego „Asasyna” da się grać, to nie jest coś, co wygląda okropnie i działa fatalnie. Ja jestem zadowolony z tego, że mogę zabrać Assassin’s Creed Shadows ze sobą, gdzie tylko chcę, i grać z dala od gniazdka, bo na moim MacBooku Pro nie widać różnicy między zabawą na laptopie funkcjonującym na baterii i podłączonym do źródła zasilania.
Wiadomo, to brzmi abstrakcyjnie dla kogoś, kto Maca nie ma, bo to, co udało mi się uzyskać na sprzęcie za ponad 12 tysięcy złotych, można spokojnie osiągnąć na lapku z Windowsem czy nawet Linuxem (z Protonem) za 4–5 tysięcy złotych. Mnie cieszy jednak fakt, że w ogóle mogę pograć z dala od domu bez konieczności kupowania drugiego, dedykowanego wyłącznie graniu, laptopa.