Król Lew i inne aktorskie wersje animacji Disneya. Popularne filmy, którymi gardzą znawcy kina
- Popularne filmy, którymi gardzą „prawdziwi kinomani”
- Batman v Superman i inne filmy DC Zacka Snydera
- Seria Szybcy i wściekli
- Hobbit – trylogia filmowa
- Joker
- Król Lew i inne aktorskie wersje animacji Disneya
- Bohemian Rhapsody
- Vega Cinematic Universe, czyli twórczość Patryka Vegi
- Jurassic World
- BONUS: Diuna Davida Lyncha
Król Lew i inne aktorskie wersje animacji Disneya

- Co to: uwspółcześnione od strony technologicznej wersje kultowych filmów animowanych
- Czy większość widzów to lubi: co film, to inne reakcje widzów, ale przeważają raczej głosy pozytywne (szczególnie przy Aladynie i Królu Lwie)
- Gdzie obejrzeć: Chili, iTunes Store, Rakuten
Co jak co, ale Disneya nie ma co oszczędzać, bo i tak włada rynkiem w sposób na tyle komfortowy, że raz na jakiś czas przyda mu się kubeł zimnej wody. Wiadomo, iż koncern ten chce przede wszystkim zarabiać, takie to już uroki kapitalizmu, ale kiedyś udawało mu się jednocześnie zbijać kasę, a przy okazji dostarczać nam mnóstwo wartościowych treści. W latach 30. ubiegłego wieku hitowa Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków zapoczątkowała wielką modę na animacje tworzone na podstawie baśni i nie tylko, a następne dekady przyniosły całe mnóstwo kultowych tytułów tego typu.
I jasne, wciąż parę razy do roku otrzymujemy oryginalne bajki pełnometrażowe (często tworzone we współpracy Disneya z Pixarem), które nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Niestety, poza nimi firma Myszki Miki postanowiła pójść na łatwiznę, dostarczając filmy aktorskie oparte na historiach już nam znanych, w tym na przykład Dumbo czy Aladyna. Choć większość widzów dała się uwieść tym sprawdzonym opowiastkom po raz kolejny (bo to po prostu dobrze napisane fabuły), tak krytycy nie są wielkimi fanami tego, co robi z tymi dziełami Disney.
Bo to nie tylko strasznie odtwórcze i leniwe rebooty, ale też po prostu gorsze na wielu płaszczyznach od wersji oryginalnych produkcje. Najlepszym tego przykładem jest zdecydowanie Król Lew, który na papierze określany jest jako produkcja aktorska, ale to tak naprawdę animacja 2D przerobiona na pozbawiony ducha i nieco szkaradny film stworzony w 90 procentach przy użyciu współczesnego CGI. Okej, lwy prezentują się całkiem ładnie, ale ta surykatka i guziec nie mają w sobie nic z Timona i Pumby. No i o wiele lepiej patrzyło się na rysunkowe postacie mówiące ludzkim głosem niż fotorealistyczne zwierzęta. Tego rodzaju żerowania na nostalgii nie ma co tolerować.
