Mija 20 lat, a Glina i Pitbull wciąż są niedoścignione. Największe grzechy polskich seriali kryminalnych
Kolejne polskie seriale kryminalne cieszą się rosnącą sympatią widzów i osiągają całkiem wysokie słupki oglądalności, także w Europie. Jednocześnie twórcy wciąż nie potrafią pozbyć się kilku podobnych problemów, które nie występowały choćby w Glinie.

- Katalog polskich kryminałów
- Suma wszystkich nieszczęść w polskich kryminałach
- Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?
- Źródło problemu z polskimi kryminałami
- Pretendenci
- Glina wraca, czyli stare psy znowu w mieście
Moja przyjaciółka, zmęczona kolejnym polskim serialem, stwierdziła, że podstawowymi składnikami rodzimego kryminału są wóda, smutny gliniarz i jeszcze smutniejsza dama negocjowalnego afektu. Choć to obrazowe uproszczenie – bo przecież powstają produkcje coraz bardziej kreatywnie ogrywające konwencję – to rzeczywiście, lata mijają, budżety rosną, a problemy konstrukcyjne, narracyjne i tonalne pozostają – głównie te, które sprawiają, że nawet najlepsze, najciekawsze produkcje popadają z czasem w monotonię, a widza wpędzają w depresję.
To często mankamenty z bardzo podobnych kategorii – których nie uświadczymy w najlepszych policyjnych szlagierach z przełomu wieków. A to przecież takie produkcje gromadziły przed telewizorami TVP, Polsatu czy TVN-u po kilka milionów widzów te 20 czy 25 lat temu. Nieco już archaiczna klasyka, jak chociażby Glina czy Pitbull, trzyma się jednak pod wieloma względami lepiej niż współczesne przeboje (Kruk, Odwilż, Forst, Idź przodem, bracie, Breslau) i prawdopodobnie dłużej też będzie się nadawać do oglądania.
Obecny problem dziwi o tyle, że twórcy seriali obyczajowych zaczęli z lekkością podchodzić nawet do poważnych aspektów życia, jak chociażby w traktujących o wychowywaniu wyjątkowych dzieci Matkach pingwinów.
Katalog polskich kryminałów
Rodzime zabawy w policjantów i złodziei teoretycznie dają widzom spory wybór. Każda większa platforma streamingowa stara się mieć w katalogu tytuł tego kalibru – albo jako wykupioną licencję, albo jako dzieło stworzone od podstaw. Widzowie teoretycznie mają w czym wybierać.
Dostępna na MAX-ie (dawniej HBO MAX) Odwilż Xaverego Żuławskiego odnosi, według doniesień medialnych, sukcesy w Europie, a taki Kruk. Szepty słychać w mroku uwodzi atmosferą i swojskością Podlasia. Na Canal+ znajdziemy też chociażby Belfra czy Króla. Bóg imperator streamingu, Netflix, wciągnął do swojej stajni Rojsta i zasponsorował dwa z trzech sezonów, a nie tak dawno wyłożył też pieniądze na Forsta z Borysem Szycem. TVP co jakiś czas próbuje odzyskać pozycję najlepszego dostawcy kryminałów na kanapowy wieczór czymś pokroju Erynii z Marcinem Dorocińskim czy chociażby nową, całkiem zresztą przyzwoitą, Profilerką, ale cel jak dotąd nie został osiągnięty. Z kolei z retro ostatnio próbował się zmierzyć Breslau serial platformy Disney+, lecz nie wyszło za dobrze, o czym mogliście przeczytać w naszej recenzji.
A to tylko pozycje najgłośniejsze, ze szczytu listy lub chociaż aspirujące i względnie świeże. Teoretycznie jest to najlepszy czas dla widza kryminałów – tak od około 2005 roku. Te nowoczesne i głośne produkcje starają się szukać unikatowego podejścia, nietypowych bohaterów – przynajmniej niektórzy twórcy sięgnęli poza policyjny krąg. Adaptujące prozę Jakuba Żulczyka Ślepnąc od świateł to rasowe kino gangsterskie z lirycznym zacięciem – wiele dialogów z tej produkcji stało się memami oraz przeniknęło do mowy potocznej („sztywniutko!”, „no i nie podobasz mi się”). Wataha to pocztówka z polskich gór i jednocześnie zaproszenie do świata straży granicznej, Belfer oprowadza nas po mniej więcej współczesnej szkole. W Pakcie na obcej licencji wreszcie dostajemy rasową historię o dziennikarzu (Marcin Dorociński) – dotąd był to luksus zarezerwowany dla kilku polskich filmów.
Szadź próbuje odtworzyć magię psychologicznego pojedynku między gliniarzem (Aleksandra Popławska) a zwyrolem (Maciej Stuhr), niczym The Fall z Gillian Anderson. Ostatnio podobnego zadania podjęły się Porządny człowiek i Langer. Ten pierwszy opowiada lekarzu (Krzysztof Czeczot), który porwał młodocianego oprawcę swojego syna, a adaptacja prozy Remigiusza Mroza – o zmaganiach z seryjnym mordercą kobiet (Jakub Gierszał). I oba, niestety, poległy przez karykaturalność oraz poziom absurdu, choć dostarczają trochę nieintencjonalnej rozrywki.