Suma wszystkich nieszczęść w polskich kryminałach. Największe grzechy polskich seriali kryminalnych

- Katalog polskich kryminałów
- Suma wszystkich nieszczęść w polskich kryminałach
- Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?
- Źródło problemu z polskimi kryminałami
- Pretendenci
- Glina wraca, czyli stare psy znowu w mieście
Suma wszystkich nieszczęść w polskich kryminałach
Wszystkie te – udane czy nie – seriale czarują jednak widza bardzo współczesnym, wzorowym wręcz wykonaniem. Zainwestowane pieniądze zwracają się w pościgach czy spektakularnych ujęciach, na które wcześniej mało kto mógł sobie nad Wisłą pozwolić – nieważne, czy chodzi o panoramę górską, wielkomiejską, czy też o zaglądanie w zakamarki małych mieścin na uboczu rzeczywistości. W ruch idą kamery na dronach, porządne oświetlenie, czasem nawet przyzwoity poziom nagrania zrywający z „polską szkołą dźwięku”.
Generalnie trafiają – albo próbują trafić – do współczesnego odbiorcy. Są głośne, drapieżne, często mroczne, opowiadają o bardziej zróżnicowanych bohaterach. To, czego im brakuje, jest ulotne. Ich podstawowym problemem wydaje się kryjąca się za fabułą monotonia. Większość z wymienionych wyżej współczesnych produkcji kurczowo trzyma się raz przyjętego tonu, a scenariusz bardzo rzadko daje bohaterom przestrzeń na oddech czy uśmiech. Jeśli historia rozpisana na kilka czy kilkanaście odcinków ma unurzać widza i postacie w depresyjnej aurze – to prawdopodobnie będzie się tego kurczowo trzymać od pierwszej do ostatniej minuty.
To poważny problem, bowiem zwyczajnie psuje efekt – obcując z podobną monotonią w pewnym momencie przestajemy wierzyć w klimat, który twórcy próbują budować na planie. To zwyczajnie osłabia zamierzony efekt. Tak jest przecież z każdym zjawiskiem – dostosowujemy się i przestajemy zwracać na dany czynnik uwagę, jeśli jest on nam podawany zawsze w podobnej dawce i rytmie, bez wytchnienia. To zmienność, amplituda nastroju potrafią sprawić, że mrok czy agresja uderzają w nas mocniej.
Pojedyncza produkcja grana na jednej nucie może być ciekawym doświadczeniem i niektóre nawet zachwycały, ale w dużych ilościach – potrafią widza zwyczajnie zniechęcić. Ślepnąc od świateł Krzysztofa Skoniecznego, serial obsypany przecież nagrodami, z doskonałą rolą Jana Frycza, też miał ten problem. Przerzucamy się wypowiedziami Dario jak nasi rodzice grepsami Franza Maurera trzydzieści lat temu, jednak wszystkie akcenty komediowe, wisielcze powiedzonka i uśmiechy wciśnięto w sytuacje pełne smutku, brudu i przemocy. Nie ma od tego ucieczki, nie ma rozładowania napięcia – scenariusz funduje nam tylko albo bycie ciągle podkręconym, albo zjazd jak po imprezie, którą spędziliśmy na chemicznym wspomaganiu. Widać w tym konsekwencję godną uznania, ale też ryzyko, że widzowie poczują się zamęczeni. Historia skondensowana do jednego sezonu działa, jednak inne produkcje nie miały tyle szczęścia.