filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 24 września 2025, 06:00

Mamy Krajewskiego w domu. Breslau od Disney+ chce być dobrym polskim kryminałem, a nie może

Pamiętacie cykl powieści o Eberhardzie Mocku Marka Krajewskiego? Breslau, pierwszy polski serial kryminalny od Disney+ próbuje przywołać brudny klimat tych książek, ale przy tym popełnia najcięższy z grzechów – często popada w nijakość.

Swego czasu Marek Krajewski i jego Eberhard Mock zrobili furorę i byli wszędzie. Pisarz oczarował czytelników dokładnością, z jaką prezentował przedwojenny, kontrolowany przez nazistowskie Niemcy Wrocław – a przy tym szokował brutalnością, bezwzględnością opowieści. To były rasowe kryminały noir, gdzie skompromitowany moralnie bohater spadał na dno „naszego” miasta grzechu – Breslau. Książki rozchodziły się w grubych tysiącach egzemplarzy i aż dziw bierze, że do dziś tych historii porządnie nie zekranizowano – choć tak naprawdę to może wymagać podobnej staranności (i przegięcia) co Peaky Blinders.

Leszek Dawid (W głębi lasu, Informacja zwrotna, Ki) podjął próbę stworzenia podobnego klimatu w nakręconym dla Disney+ Breslau – i udawało mu się tylko od czasu do czasu. To serial, który okazjonalnie się przyjemnie ogląda, pierwszy odcinek sporo obiecuje, a niektóre sceny zaskakują mrokiem, ale to wszystko tonie w teatralności, przewlekłym i poplątanym scenariuszu oraz w częstej nieporadności realizacyjnej. Mam wrażenie, że to taki serial, który chce, a nie może.

Mamy Eberharda Mocka w domu

Nie wiem, jaki jest stosunek prawny i licencyjny Breslau do cyklu, z którego serial czerpie. W napisach końcowych nie mogłem dopatrzeć się nazwiska Krajewskiego, serialu nikt nie reklamuje jako coś powiązanego z powieściami pisarza. Zamiast Eberharda Mocka mamy Franza Podolsky’ego (nieźle grający Tomasz Schuchard), ale niektóre sceny wyjęto żywcem z książek, a i sam policjant zachowuje się jak nieco łagodniejsze (może za bardzo) wcielenie Mocka i… Olgierda Halskiego (Marek Kondrat w Ekstradycji, pamiętacie?). W sumie to wrażenie, że obcuję z rozwodnioną wariacją wokół pomysłów Krajewskiego towarzyszyło mi przez większość seansu.

Breslau, reż. Leszek Dawid, Disney +, 2025.

Rok 1936, „malarz pokojowy” szykuje III Rzeszę do Igrzysk Olimpijskich i oczekuje, że w jego Niemczech wszystko będzie chodzić jak w zegarku. Tymczasem w Breslau w jednym z hoteli w brutalny sposób zostaje zamordowany polski atleta żydowskiego pochodzenia, a drugą ofiarą jest towarzysząca sportowcowi dama negocjowalnego afektu. Oboje zostają znalezieni z wypalonymi oczami. Sprawa zostaje przydzielona wracającemu z niełaski Podolsky’emu, znanemu z niekonwencjonalnych metod i nieposzanowania hierarchii służbowej. Naszego detektywa czeka klasyczny do bólu dylemat – trzeba wybierać między pracą, butelką, a ognistą żoną Leną (świetna, temperamentna Sandra Drzymalska – przynajmniej wtedy, kiedy scenariusz jej na to pozwala). Nad Podolskim wisi zaś przyjaciel-zwierzchnik Barens (Przemysław Bluszcz) i szef lokalnego oddziału SS, Johann Holtz (Ireneusz Czop).

Po tym opisie pewnie możecie już zauważyć, co jest problemem Breslau tu wszystko prędzej czy później okaże się klasyczne do bólu, i to mimo ciekawej sytuacji wyjściowej. Z jednej strony historie o seryjnych mordercach bywają pasjonujące, nawet jeśli buduje się je wokół sztampy – i był tu na to potencjał. Z drugiej, powiązanie wszystkiego z wątkiem historyczno-politycznym (ingerencje SS) zwiastowało ciekawą i strawną mieszankę. Strawna się okazała, ale z tą „ciekawością”… cóż. Niestety, o ile pierwszy odcinek pokazał kilka intrygujących i nietuzinkowych scen oraz dialogów (z czego niektóre brzmiały jak dosłowny cytat z Krajewskiego, jak choćby ten moment, gdy Lena wita Franza), o tyle potem wątki grzęzną.

W sprawie mordercy czekają nas trzy zasadnicze zwroty akcji, a już przy drugim możecie przewracać oczami. Wszystko utrzymano w takim tempie, że struktura poszczególnych aktów niemal się rozlatuje, a momentom snujstwa – obowiązkowym przecież w czarnych kryminałach – brakuje tu napięcia, które oferował chociażby Rojst.

Nagromadzenie fabularnych zakrętów w końcówce męczy, a wcześniejsze meandrowanie sprawia, że odcinki po pilocie zlewają się w całość o tempie niedorównującym Teatrowi Telewizji. Przy tym wszystkim dialogi brzmią, jakby przynajmniej część była pisana na odczepnego. Czasem autorzy silą się na ostrość Pasikowskiego, kiedy indziej brzmią absolutnie współcześnie, a okazjonalne próby uchwycenia ducha retro sprawiają, że ze scenariusza wychodzi groch z kapustą. I to taki, który chrzęści między zębami (choć zdarzają się dobre odzywki i fragmenty, nie powiem). Pewnie, ostatni zwrot akcji może zaskoczyć, ale jednocześnie wygląda na wymuszony, jakby przyszedł odrobinę za późno.

Mrok rozgotowany

Nie potrafiłem też kupić agresji i brudu, który powinien towarzyszyć wszystkim tym wydarzeniom. Kadrom, scenom i samym aktorom brakuje nerwu, który powinien towarzyszyć sytuacjom prezentwowanym na ekranie. To przecież połowa lat trzydziestych, kiedy Europa jedną nogą stoi jeszcze w potrzebie życia i rozpusty, a z drugiej strony do drzwi puka już faszyzm, widmo wojny, rasizmu i ludobójstwa. I ta ekipa zdolnych przecież aktorów zachowuje się, jakby wyciągnięto ją z flegmatycznego skandynawskiego kryminału.

Jeszcze rozumiem Schucharda, który próbuje grać zimnego, skomplikowanego gliniarza, ale często wychodzi mu poczciwy miś z problemem alkoholowym – miś, przy którym wspomniany Halski to prawdziwy mroczny rycerz. Nie potrafię natomiast uwierzyć w Holtza (Czop). Choć pokazuje tu spory zakres możliwości aktorskich, to nad wszystkim dominuje niespieszność i melancholia, a przez to jego nadambitny SSman wypada mdło, tam gdzie mógłby straszyć, przy jednoczesnym zachowaniu ludzkich odruchów.

Breslau, reż. Leszek Dawid, Disney +, 2025.

Sytuację ratuje na pewno Drzymalska, gdy tylko scenariusz jej na to pozwala. Ta aktorka – i jej postać – to ogień, niestety, płonący w ognisku nieumiejętnie zbudowanym. Lena snuje się po kadrach bez żadnego celu przez większość czasu i rzuca wyzwanie mężowi, ale tylko może wejść w głębsze interakcje z innym bohaterem – pokazuje pazura. Niestety, tutaj wszystkie postaci kobiece (z jednym wyjątkiem) napisano na odczepnego. I ja rozumiem, że rozmawiamy o społeczeństwie patriarchalnym, gdzie wszyscy mieli zaplanowane role, ale to nie znaczy, że spora część obsady ma grać na jednej nucie (np. Lena – zagubiona kusicielka, pani Holtzowa – wieczna, wycofana ofiara). To już wczesnego Pasikowskiego było stać na więcej.

I to jest w ogóle zabawne, bo serial potrafi zaskoczyć dosadnością, okrucieństwem, scenami zdecydowanie przeznaczonymi dla odbiorcy dorosłego, ale wszystko pokazano tak beznamiętnie, bez wyczucia i przy użyciu absolutnie podstawowych środków wyrazu – że cały ten mrok, cała ta przemoc po nas spływa. Z czegoś, co powinno uderzać w widzów niczym Glina, Ślepnąc od świateł, Rojst czy nawet dokumentalistyczny Pitbull – wychodzi temperament popołudniowego serialu obyczajowego ze stajni królowej telenowel, Ilony Łepkowskiej. Trochę wyrazu serial zyskuje, gdy scenariusz pozwala pograć lub przynajmniej pomonologować Bluszczowi, ale ten facet jest stworzony do takich ról i klimatów.

Look how they massacred my Breslau

Niesety, Breslau nie pomaga strona techniczna. Serial okazuje się zwyczajnie zbyt sterylny na wielu poziomach. Kostiumy wyglądają na wyciągnięte prosto z pralni (zachlany Mo… Podolsky na pewno paradowałby w świeżutkim płaszczu), w miejskich kadrach zieje pustką. Nie zrozumcie mnie źle, przyjemnie popatrzeć na Wrocławskie okolice, koło których spaceruję czy przejeżdżam co parę dni, ale sama lokacja nie zawsze gra tak, jak powinna. Czasem brakuje statystów i rekwizytów, by wypełnić pustkę kadru. Kiedy indziej męczy praca kamery – operatorzy wybierają dziwne kąty, czasem obraz nie podąża za niczym konkretnym.

Obok tej chałtury zdarzają się też ujęcia świetne, plakatowe i trailerowe wręcz (z nieźle wykorzystanymi rekwizytami i scenografią), ale wiele z nich trafia do ostatnich dwóch odcinków (bohaterowie zawędrują też wtedy do lepiej rozplanowanych i bardziej nastrojowych lokacji), ale przyznacie – jeśli musimy czekać sześć-siedem epizodów, aż zauważymy dobrą pracę operatorów, oświetleniowców i scenografii, to znaczy że ktoś tu od nas wymaga za dużo. Choć i wtedy dziwnie wypada specyficzne rozmycie brzegów obrazu – możliwe, że twórcy chcieli w ten sposób pokazać zmiękczoną wódą percepcję głównego bohatera, ale wypada to sztucznie, jakby chciano ukryć pustkę tego, co możemy dostrzec na obrzeżach (albo jakby obraz zbyt mocno lub zbyt nieporadnie poprawiano drogą cyfrową).

Breslau, reż. Leszek Dawid, Disney +, 2025.

Mam zresztą wrażenie, że Breslau to taki trochę serial typu „ekipa prowadzi rozpoznanie bojem”. Przy wszystkich problemach bywa wciągający, poszczególne motywy czy wątki, mimo sztampy, potrafią zaintrygować, a aktorzy – okazjonalnie zaskoczyć. Tyle, że dobre rzeczy gromadzą się raczej w pierwszym i dwóch ostatnich odcinkach, jakby ktoś tu się uczył w trakcie, jak splatać wszystkie elementy we w miarę porządny serial – i dopiero pod koniec zrozumiał, jak to się robi. Czyli wtedy, kiedy było już za późno, by wyeliminować problemy nękające historię od początku.

Wychodzi z tego bardzo nierówne doświadczenie, z wieloma mieliznami, ale i z momentami zdradzającymi potencjał. Lepsze to niż chociażby Belle Epoque z Małaszyńskim (choć gorsze od Króla z Canal+). Ale cóż, czasem i rozgotowanego brokuła trzeba zjeść. Ze świadomością, że na tej bazie można upichcić coś lepszego. Tak jak brudne, mroczne Breslau zasługuje na lepszą reprezentację.

Ocena: 4,5/10

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

To obecnie chyba najlepszy polski serial komediowy. 2. sezon 1670 zachwyca fantastyką i szlacheckim przepychem
To obecnie chyba najlepszy polski serial komediowy. 2. sezon 1670 zachwyca fantastyką i szlacheckim przepychem

Drugi sezon serialu 1670 jest pod każdym względem lepszy od pierwszego. Potencjał tym razem został w pełni wykorzystany – świat stał się barwniejszy i ciekawszy, a fabuła wciąga dzięki dłuższym, łączącym się ze sobą wątkom.