- Popularne filmy, którymi gardzą „prawdziwi kinomani”
- Batman v Superman i inne filmy DC Zacka Snydera
- Seria Szybcy i wściekli
- Hobbit – trylogia filmowa
- Joker
- Król Lew i inne aktorskie wersje animacji Disneya
- Bohemian Rhapsody
- Vega Cinematic Universe, czyli twórczość Patryka Vegi
- Jurassic World
- BONUS: Diuna Davida Lyncha
Bohemian Rhapsody

- Co to: dramat biograficzny skupiony na Freddiem Mercurym, wokaliście zespołu Queen
- Czy większość widzów to lubi: jeszcze jak, ludzie dali się porwać temu muzycznemu widowisku
- Gdzie obejrzeć: Chili, iTunes Store, Rakuten, Player, Vod.pl, Canal+
Bohemian Rhapsody to jeden z tych seansów, na których nóżka aż sama chodzi w rytm muzyki, bo jak miałoby być inaczej, gdy w tle lecą najpopularniejsze kawałki Queen. Niemalże każdy, kto ów film zobaczył, poczuł nagły przypływ endorfin w trakcie napisów końcowych, czując, że był świadkiem czegoś magicznego i pełnego pozytywnej energii. Bo przecież zobaczyliśmy nieco gorzką historię wybitnego wokalisty, Freddiego Mercury’ego, która mimo wszystko i tak zakończyła się akcentem dość pozytywnym – ujrzeliśmy na własne oczy, że człowiek zagubiony odnalazł życiową drogę na nowo. Niestety, wszystkie powyższe elementy to przykład emocjonalnego szantażu i zmyślnie przygotowanej przez twórców pułapki na mniej czujnych widzów.
Pamiętam, że seans tego filmu wywołał we mnie wiele mieszanych uczuć, bo opuszczając salę kinową, rzeczywiście czułem moc, ale gryzło mnie zdecydowanie ze wiele rzeczy związanych ze stroną narracyjno-stylistyczną filmu. Po prostu zauważyłem sporo bolączek. Nie byłem w tym odczuciu sam, bo recenzje krytyków tak samo wybrednych jak ja jasno zaznaczały, że ta muzyczna biografia to kiepski twór broniący się elementem pozafilmowym, jakim są ponadczasowe utwory Queen. Reszta nie wybiega poza ramy kina stylu zerowego.
I może filmoznawcza część Internetu spojrzałaby na Bohemian Rhapsody nieco łaskawszym okiem, gdyby nie fakt, że szybko wbił się on do największych list nominacyjnych sezonu nagród, a więc zdołał przekonać do siebie grono ludzi, które powinno takie, nazwijmy to, tanie chwyty wyłapywać. Poza tym dał on drugie życie nieco schematycznemu nurtowi czy podgatunkowi filmowemu, jakim są wysokobudżetowe muzyczne filmy biograficzne. I choć Rocketman o Eltonie Johnie sprawdził się wręcz wyśmienicie, tak nadchodzące Stardust o Davidzie Bowiem wygląda na kolejne odcinanie kuponów. Poczekamy, zobaczymy – wiadomo tylko, że film o Mercurym mocno namieszał w branży filmowej.
THE DOORS
Co prawda już w poprzednich dekadach zdarzało się, że do kin trafiały filmy biograficzne o popularnych muzykach, ale nie było to tak powszechne jak w ostatnich latach. Ja sam mogę szczerze polecić The Doors, czyli historię Jima Morrisona – mocno odszczepionego od rzeczywistości rockmana. Wybitna rola Vala Kilmera. nietuzinkowa realizacja z paroma eksperymentalnymi scenami i trikami montażowymi oraz naprawdę przejmująca historia. Warto!
