Nie tylko Heroesi - wielkie marki, o których zapomniał Ubisoft
Ubisoft zasypuje nas nowymi markami i coraz bardziej różnorodnym katalogiem gier. Tylko, że zamiast takich pozycji, jak XDefiant czy Hyper Scape wolelibyśmy chyba wrócić do Heroes czy Raymana. Oto 10 tytułów, które mógłby wskrzesić Ubisoft.
- Nie tylko Heroesi - wielkie marki, o których zapomniał Ubisoft
- Heroes of Might and Magic
- Splinter Cell
- Rayman
- Tom Clancy’s H.A.W.X.
- Prince of Persia
- Silent Hunter
- Brothers in Arms
- Ghost Recon
- Rainbow Six – kampania singlowa
Ubisoft kojarzy się dziś głównie z seriami Assassin’s Creed i Far Cry, sukcesem sieciowej strzelanki Rainbow Six oraz paroma innymi tytułami, które okazały się całkiem udane. Firma ta słynie też z uporu i konsekwencji w naprawianiu wydanych w niezbyt satysfakcjonującym stanie produkcji, nieprzekonujących wcześniej do siebie ani recenzentów, ani odpowiedniej liczby graczy. Takie misje ratunkowe powiodły się w przypadku wspomnianego Rainbow Six: Siege’a, Tom Clancy’s The Division, a do pewnego stopnia nawet Ghost Recona: Breakpointa.
Tyle że przy tworzeniu lub wydawaniu gier nie o to chodzi. Wszyscy liczymy na to, iż dostaniemy wciągający i dopracowany projekt w dniu premiery, a nie po paru miesiącach patchowania. Ubisoft mocno eksperymentuje też z nowymi markami, co z jednej strony jest godne uznania, jednak wiele z tych produkcji okazuje się drogą donikąd. Wystarczy wspomnieć takie tytuły jak Hyper Scape, Roller Champions, Ghost Recon: Frontlines czy XDefiant.
A przecież Ubisoft posiada niezwykle bogatą historię oraz szereg kultowych marek, do dziś tęsknie wspominanych. Zamiast tracić zasoby na nowe, kontrowersyjne pomysły, można by wskrzesić któryś z dawnych, kultowych tytułów. Oczywiście zakładając, że nadal ma się do nich prawa autorskie – chodzi tu o produkcje, których firma ta była twórcą lub wydawcą. Przypomnijmy więc niektóre gry Ubisoftu i pomarzmy głośno o ich powrocie!
Driver

- Gatunek: samochodowa gra akcji
- Jak długo już czekamy: 7 lat
Dawno temu seria Grand Theft Auto miała konkurencję w postaci Drivera – gry, w której główną atrakcją były iście filmowe pościgi policyjne, przypominające te znane z takich arcydzieł jak chociażby Bullitt. Nawet brak opcji chodzenia pieszo po mieście nie wydawał się wadą, tylko raczej wyjątkową cechą, pozwalającą bardziej skupić się na samej jeździe i mechanikach dostępnych wyłącznie za kółkiem. Seria wystartowała w 1999 roku, a Driver: San Francisco z 2011 roku był jej piątą dużą odsłoną.
Co prawda fabuła wydawała się nieco naciągana, bo twórcy wymyślili sprytną mechanikę o nazwie „shift”, polegającą na opuszczaniu własnego ciała, leżącego zresztą w szpitalu, by usprawiedliwić dowolną zmianę samochodu na każdy z jadących ulicami San Francisco. Ale w Drivera pełnego nawiązań do znanych filmów grało się zaskakująco dobrze. Co więcej, w 2011 roku oferował on tętniące życiem miasto, po którym swobodnie poruszali się piesi, czyli technologię dziś wydającą się kompletnie poza zasięgiem współczesnego sprzętu czy twórców Forzy Horizon i podobnych gier. W naszej recenzji pisaliśmy:
Driver: San Francisco to dla mnie spora niespodzianka – nie oczekiwałem, że ekipa Ubisoft Reflections zdoła jeszcze cokolwiek wykrzesać z podupadłej marki, a efekt zaskakuje naprawdę pozytywnie. Choć momentami pojawia się przesyt powtarzającymi się co jakiś czas zadaniami, a pod względem technicznym jest jeszcze trochę do poprawienia, powrót Tannera należy zaliczyć do udanych. Okazuje się, że nawet nie wysiadając z samochodu, można uczestniczyć w międzynarodowej intrydze, spektakularnych pościgach i zwariowanych misjach. Najnowszy Driver na pewno zwróci na siebie uwagę graczy – czekamy na więcej.
Amadeusz „ElMundo” Cyganek – recenzja gry Driver: San Francisco
Właśnie – „więcej”... To „więcej” okazało się poboczną odsłoną na 3DS-a oraz (w 2014) darmową mobilką z mikropłatnościami. Nie takiej przyszłości życzył sobie John Tanner, zwłaszcza że Driver: San Francisco zebrał świetne recenzje i bardzo dobrze się sprzedał. I Ubisoft rzeczywiście pociągnął dalej temat gry z samochodami, ale wyszło z tego The Crew! Jak pamiętamy, w pierwszej części była jeszcze fabuła rodem z sensacyjnego filmu akcji i misje skrytego śledzenia innych wozów, jednak środek ciężkości przesunięto z samych pościgów na otwarty świat, obejmujący dosłownie całe USA.
W „dwójce” po filmowych pościgach i tajnych akcjach nie było już śladu. Seria zboczyła w kierunku Forzy Horizon, starając się konkurować w gatunku zręcznościowych wyścigów z otwartym światem. Szkoda, bo biorąc pod uwagę przeciągające się oczekiwanie na kolejną odsłonę GTA, gracze przyjęliby z otwartymi ramionami pozycję, w której można bujać się po mieście w ulubionej bryce i kluczyć ulicami z wyjącymi radiowozami na ogonie.
