- Filmy dla dorosłych, które za dzieciaka obejrzeliśmy na Polsacie
- Dobry, zły i brzydki
- Znikający punkt
- Braveheart – Waleczne serce
- RoboCop
- Szeregowiec Ryan
- Rambo: Pierwsza krew
- Krwawy sport
- Wejście smoka
- 12 małp
- Omen
- Brat
Dobry, zły i brzydki

- Co to: najefektowniejszy ze spaghetti westernów
- Jaką wymówkę stosowaliśmy, żeby obejrzeć z rodzicami? Jak się zaczną strzelać, to przełączycie kanał.
- Gdzie obejrzeć: iTunes, DVD, powtórki w TV
Zanim wyobraźnią milionów ludzi na całym świecie zawładnęli superbohaterowie, jednym z najpopularniejszych przebrań na szkolnych potańcówkach był szeryf. Albo rewolwerowiec. Taki jak John Wayne. Przez lata to właśnie ten znany najbardziej z westernów amerykański aktor stanowił symbol męstwa i odwagi. W większości filmów grał tę samą postać – twardego faceta z zasadami. Tyle że kino, w którym podział na dobro i zło był wyraźniejszy niż cień rzucany przez samotne drzewo na westernowym pustkowiu, w końcu zaczęło się amerykańskiej publiczności nudzić. Oczywiście to wciąż pewne uproszczenie, bo nie miała tu miejsca żadna nagła rewolucja, niemniej w latach 60. dużą popularność zdobyły spaghetti westerny. Ujmijmy to bardziej obrazowo – w pewnym momencie na scenę wkroczyło trzech rewolwerowców – Ennio Morricone, Sergio Leone i Clint Eastwood.
Spaghetti westerny cechowały się wyjątkowo soczystą dawką brutalności, nihilizmem moralnym i czarnym humorem, co sprawiło, że dla znudzonego amerykańskiego widza stały się niezwykłą atrakcją. Z założenia były produkowane we Włoszech lub przynajmniej przez twórców z Włoch pochodzących. Jednym z nich był właśnie Sergio Leone, genialny skądinąd również, jeśli chodzi o inne gatunki filmowe (Dawno temu w Ameryce to właśnie jego dzieło). Innym rozchwytywany dziś, a wtedy rozpoczynający swoją międzynarodową karierę ojcem sukcesu był również pochodzący z Włoch kompozytor Ennio Morricone. Największą gwiazdą trylogii dolarowej okazał się jednak bezsprzecznie Clint Eastwood.
Dlaczego w dzieciństwie tak bardzo chcieliśmy oglądać film, którego wielu aspektów wówczas nie mogliśmy zrozumieć? Chyba głównie dlatego, że chcieliśmy być jak Clint Eastwood, bezimienny rewolwerowiec, który jednocześnie jest bezwzględnym łowcą nagród, mrukliwym bad boyem, ale też nie waha się pomóc potrzebującym. A że ze strony reżysera była to świadoma gra konwencją i tak naprawdę nie wiadomo, kto jest tym dobrym, kto złym, a kto brzydkim? No cóż, nie wiem, jak Was, ale mnie, kiedy pierwszy raz oglądałem ten film, zupełnie to nie obchodziło. Ważne było tylko to, żeby w ostatniej strzelaninie wygrał Clint. Bo Clint zawsze wygrywa.

Wiele lat później ten sam Clint Eastwood, który zagrał w trylogii dolarowej Leone, stworzył słynne Bez przebaczenia, nazywane nieraz ostatnim westernem. Rzecz jasna to duży skrót myślowy – gatunek przecież wcale nie umarł, niemniej trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że był to symboliczny koniec pewnej epoki. Spaghetti westerny podważyły wprawdzie klasyczny podział na tych dobrych i tych złych, bawiły się konwencją i nie siliły na moralizowanie, ale wciąż pozostawały kinem efektownym. Każda strzelanina była ucztą dla oczu i uszu, a bohaterowie pod wieloma względami przypominali współczesnych superherosów. Bez przebaczenia pokazało zaś podstarzałego, dręczonego wyrzutami sumienia rewolwerowca, który jest zmuszony przyjąć ostatnie zlecenie. Jego realizacja zaś ani nie okrywa go chwałą, ani nie daje szans na popis kowbojskich umiejętności. Bez przebaczenia przyniosło Clintowi Eastwoodowi dwa Oscary – za reżyserię i produkcję.

Miałem pięć, może sześć lat i gorączkę, która wykluczyła mnie chodzenia do przedszkola (no jaka szkoda). Grypa męczyła i nie pozwalała spać – ale rodzice pozwolili mi obejrzeć wyjątkowo długi film, który trwał do późna w nocy. I w dodatku był dla dorosłych! DO-ROS-ŁYCH! Zaczynał się od malarskiej czołówki z zawodzeniem kojotów i charakterystycznym rytmem. Różnił się od niewinnych i naiwnych westernów, które oglądało się za dnia. Był brudny, brutalny, ale piękny. Przenosił do innego świata, pokazywał wyjątkowo ludzkich bohaterów, których wtedy do końca nie rozumiałem. Ale i tak Dobry, zły i brzydki spaczył mi wyobraźnię na wieki wieków.
Hubert Sosnowski
