Ucieczka Jacka z Innsmouth. 13 scen z gier, które zmrożą Wam krew w żyłach
- 13 scen z gier, które zmrożą Wam krew w żyłach (i herbatę na biurku)
- Ósma kartka w Slenderze (i pierwsza też)
- Taśma wideo w Silent Hill 2
- Powrót Alice Liddell do Krainy Czarów
- Pożegnanie Szóstki i Mono
- Uformowanie się mięsnej ludzkiej kuli
- Ucieczka Jacka z Innsmouth
- Świetlikowy plot twist
- Pierwsze zabójstwo Susan
- Odcinanie sobie palca ręczną piłką
- Oczekiwanie na odejście potwora z Amnesii
- Przekonywanie Śmierci, by zabijała ludzi
- Ostatnie spotkanie z Moniką
Ucieczka Jacka z Innsmouth

- Tytuł gry: Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth
- Producent: Headfirst Productions
- Rok wydania: 2005
- Platformy: Xbox, PC
- Konwencja: survival horror z elementami przygodówki
- Co najbardziej przeraża: beznadziejność sytuacji
Nie jestem pewien, czy stareńkie Call of Cthulhu to survival horror z elementami przygodówki czy przygodówka z elementami survival horroru. Na początku gra wydaje się zdecydowanie tym drugim. Detektyw Jack Walters stara się rozwiązać zagadkę zaginięcia w Innsmouth, miasteczku lub wiosce rybackiej, której mieszkańcy wyglądają i zachowują się, jak gdyby nie byli do końca ludźmi. Klimat jest tak gęsty, że można by go kroić nożem, a zagadka naprawdę intryguje. Interakcje z otoczeniem nie wymagają jednak zręczności, a przemyślności. Wszystko zmienia się o 180 stopni, kiedy w hotelu detektyw zostaje prawie zamordowany przez mieszkańców Innsmouth. Od tamtej pory mniej mamy w grze śledztwa, a więcej walki i ucieczki.
Szczerze powiedziawszy, nie wiem nawet, który z tych elementów wypada lepiej. Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth nawet teraz, po ponad piętnastu latach od premiery, autentycznie przeraża. Świat Lovecraftowskich koszmarów jest tu niezwykle sugestywny, nad wyraz brutalny i kompletnie szalony. Czyli prezentuje się dokładnie tak, jak powinna wyglądać rzeczywistość bazująca na twórczości samotnika z Providence.
Kiedy przed laty pierwszy raz grałem w Call of Cthulhu, krew w żyłach zmroziło mi jednak dopiero zakończenie. I nie, nie chodzi nawet o samą ucieczkę, choć i ta przyprawiła mnie o palpitację serca co najmniej kilka razy. Najbardziej przeraziło mnie to, co ujrzałem zaraz potem.
UWAGA SPOILER!
Happy end okazał się bowiem jedynie pozorny – Jackowi udało się opuścić morskie głębiny tylko ciałem. Jego umysł pozostał udręczony, co doprowadziło do jego śmierci w zakładzie psychiatrycznym.
KONIEC SPOILERA!
W grze, tak jak w prozie Lovecrafta, nie ma żadnej nadziei. Marność ludzkiego życia w obliczu potęgi nieśmiertelnych Wielkich Przedwiecznych musi wcześniej czy później poskutkować cierpieniem, szaleństwem i śmiercią. Każde zwycięstwo jest tu tylko chwilową ułudą. Co jak co, ale Headfirst naprawdę wie, jak wlać w serca graczy optymizm.

Pamiętacie może Annę? Krótka przygodówka studia Dreampainters przerażała nie tylko mroczną fabułą i genialną ścieżką dźwiękową, ale też licznymi bugami i niesamowicie topornym gameplayem. Można tylko żałować, że zamiast stać się klimatycznym symulatorem chodzenia, pozostała (również w edycji rozszerzonej) jedynie średnim point-and-clickiem z kompletnie irracjonalnymi zagadkami. Szkoda tym bardziej, że sama historia miała niesamowity urok mitycznej opowieści o zbrodni, szaleństwie i miłości. Mimo wszystkich kłopotów z mechaniką nigdy nie zapomnę momentu, w którym główny bohater przypomniał sobie, co sprowadziło go do Champoluc. Może w planowanym sequelu uda się uczynić opowieść o Annie bardziej przystępną.
