Robinson’s Requiem definiowało survival przed powstaniem tego gatunku. Najbardziej niedocenione gry z lat 90.
- Zapomniane przez czas - najbardziej niedocenione gry z lat 90.
- Robinson’s Requiem definiowało survival przed powstaniem tego gatunku
- Trespasser – bez niego nie powstałoby wiele hitów
- The Terminator: Future Shock – rewolucyjny FPS okradziony przez Quake’a
- Master of Magic – zapomniany pionier
- Shogo: Mobile Armor Division – FPS w klimatach anime
- System Shock i Marathon – nowa jakość po Doomie
- Heart of Darkness – zbyt brutalna, zbyt spóźniona
- BioForge – rewolucyjny technicznie dziadek survival horrorów
- The Dig – zapomniany Myst Spielberga
Robinson’s Requiem definiowało survival przed powstaniem tego gatunku

- Data premiery: 30 maja 1994
- Producent: Silmarils
- Gatunek: survival
Lądujecie awaryjnie na obcej planecie, w nieznanym otoczeniu, a Waszym zadaniem jest... przetrwać w tej dziczy. Brzmi jak opis każdego z wielu survivali, jakich na Steamie mamy dziś mnóstwo, ale w 1994 roku społeczność graczy nie była jeszcze gotowa na taką formę rozgrywki. Fabuła Robinson’s Requiem zaczynała się całkiem ciekawie. Byliśmy tytułowym Robinsonem, czyli członkiem specjalnego oddziału, który w 2163 roku badał planety pod kątem możliwości przyszłej kolonizacji. Tajna organizacja zdecydowała jednak, że nasz bohater nie może powrócić na Ziemię w związku z groźbą przywiezienia ze sobą jakieś obcej choroby i jego statek w wyniku sabotażu musiał lądować na planecie – więzieniu o nazwie Zaratustra, gdzie czekały na niego wszelkie survivalowe niebezpieczeństwa.
Gra była do bólu realistyczna, a skoro w 1994 roku nie słyszano jeszcze o gatunku survivali, w mediach nazywano ją „symulatorem człowieka”. Nasz protagonista musiał regularnie pić, jeść i spać. Żeby to robić, trzeba było też znaleźć schronienie, zbierać surowce, tworzyć przedmioty i polować. Poza tym występowały tu choroby, infekcje, konieczność leczenia się, operowania (z amputacją kończyn włącznie). A jeśli postać straciła oko, diametralnie zmieniało się jej pole widzenia. Innymi słowy, survivalowy standard, jaki występuje dziś w niezliczonych klonach tego typu gier, dodatkowo z taką wówczas nowinką jak tryb FPP z płynnym obracaniem widoku.
Niestety, dla ówczesnych graczy całość doświadczenia była nieco zbyt szokująca. Robinson’s Requiem uznano za grę przekombinowaną i zbyt trudną, z mechanikami celowo uprzykrzającymi rozgrywkę. Zamiast wartkiej akcji było tam głównie pilnowanie swoich parametrów w gąszczu różnych cyferek i tabel, a sama grafika okazała się brzydka, mając jednocześnie ogromne wymagania sprzętowe. Recenzenci wersji PC uznali rozgrywkę za frustrującą i odstraszającą. Tylko niektórzy docenili oryginalność tej produkcji i jej nieliniowość, podkreślając, jak bardzo odmienne doświadczenie oferuje w porównaniu z innymi tytułami. Dziś takie gry sprzedają się w milionach egzemplarzy – wtedy była to porażka.
Substytutem akcji w Robinson’s Requiem jest ciągły niepokój, czy za moment nie umrzemy z odwodnienia, a może z powodu wyczerpania po przejściu kilku kilometrów. Autorzy, zamiast wymyślić choćby nawet coś nieodkrywczego, ale zajmującego, próbowali eksperymentować, czego efekt jest moim zdaniem skandaliczny. Gra stwarza całkowicie sztuczne problemy [...].
Micz – recenzja (Secret Service 11/94)
