Dungeon Siege: W imię króla. Najgorsze ekranizacje gier
- Ekranizacje gier tak złe, że Uwe Boll byłby dumny
- Super Mario Bros
- Dungeon Siege: W imię króla
- Assassin’s Creed
- Doom: Annihilation
- Alone in the Dark: Wyspa cienia
- BloodRayne
- Street Fighter
- Silent Hill: Apokalipsa
- Double Dragon
Dungeon Siege: W imię króla

- Co to: To wie tylko Uwe Boll
- Gdzie obejrzeć (na własną odpowiedzialność): Cineman
Pamiętacie tego klimatycznego hack’n’slasha z 2002 roku? Gra zebrała całkiem dobre oceny wśród ekspertów i do dziś ma spore grono wiernych fanów. Kilka lat później powstała też jej kontynuacja. I film wyreżyserowany przez ulubieńca graczy. Czy muszę dodawać, że chodzi o Uwe Bolla?
Przy niebagatelnym budżecie rzędu 60 milionów dolarów film zarobił na świecie tylko 13. Pod względem finansowym była to więc porażka na całej linii. Trudno powiedzieć, na co zostały wydane pieniądze zainwestowane w produkcję. Kosztowna była na pewno obsada – pojawiły się w niej takie gwiazdy, jak: Jason Statham, Ray Liotta, Burt Reynolds, John Rhys-Davies, Ron Perlman, Matthew Lillard czy Kristianna Loken. Jeżeli jednak kogolwiek można pochwalić za udział w filmie, to będą to jedynie aktorzy drugoplanowi. Gwiazdy chyba zdawały sobie sprawę, w czym biorą udział, odklepując formułki wkładane im w usta przez scenarzystów mechanicznie i snując się po ekranie bez większego celu.
O fabule lepiej nie wspominać, bo związek z ciekawym skądinąd scenariuszem gry może zauważyć chyba tylko najwierniejszy fan Bolla. Przy tym wszystkim w filmie roi się od błędów technicznych – ciosy dochodzące celu nie pozostawiają po sobie żadnych śladów, a całość sprawia wrażenie chałtury montowanej pospiesznie na smartfonie. Nie pomaga też fatalna charakteryzacja i efekty specjalne mogące rywalizować najwyżej z naszym pięknym wiedźmińskim smokiem.
Czy film ma jakiekolwiek zalety? Poza nie najgorszą grą drugoplanowych aktorów niektóre zdjęcia plenerowe wyglądają przyzwoicie. I to tyle.

Uwe Boll nie zadowolił się torturowaniem fanów Dungeon Siege przez ponad dwie godziny. Choć stracił prawa do marki, dodał do podtytułu dwójkę i wyprodukował część drugą. Co więcej, namówił do udziału w niej samego Dolpha Lundgrena. Choć film zebrał jeszcze gorsze recenzje niż wcześniejszy, Uwe Boll nie zamierzał spoczywać na laurach: kilka lat później sfinalizował W imię króla 3: Ostatnią misję. I choć ciężko w to uwierzyć, poszło mu jeszcze gorzej niż poprzednio.
