Double Dragon. Najgorsze ekranizacje gier
- Ekranizacje gier tak złe, że Uwe Boll byłby dumny
- Super Mario Bros
- Dungeon Siege: W imię króla
- Assassin’s Creed
- Doom: Annihilation
- Alone in the Dark: Wyspa cienia
- BloodRayne
- Street Fighter
- Silent Hill: Apokalipsa
- Double Dragon
Double Dragon

- Co to: Pozbawiona scenariusza bijatyka
- Gdzie obejrzeć (na własną odpowiedzialność): Amazon Prime
Bądźmy szczerzy – gry na Pegasusa (czyli NES-a) najczęściej nie zachwycały nas skomplikowaną fabułą i wysublimowanymi dialogami. Tak naprawdę był to jedynie dodatek do wciągającego gameplayu (pomijając już zupełnie fakt, że akurat w Polsce lat dziewięćdziesiątych duża część dzieciaków po prostu nie znała angielskiego na tyle, by cokolwiek zrozumieć). Czasami zresztą sami twórcy nie silili się nawet na udawanie, że gra to coś więcej niż przaśna bijatyka, i zupełnie rezygnowali z warstwy tekstowej.
Double Dragon było produkcją niezwykle prostą, ale niesamowicie grywalną. Niestety film był już porażką na całej linii. Sztywne dialogi i nieistniejący scenariusz można by jeszcze wybaczyć, ale fatalnej realizacji starć już nie. Bo tak, choć to ekranizacja bijatyki, to właśnie sceny walki są jednym z najgorszych elementów filmu (nie żeby z innymi było dużo lepiej). Choreografia wygląda bardzo słabo, ciosy często nie dochodzą celu, a u niektórych aktorów na pierwszy rzut oka widać braki w wyszkoleniu technicznym.
Mimo wszystko Double Dragon ma jednak grono całkiem oddanych fanów. Jasne, pewnie bardziej chodzi tu o przywołanie nostalgicznych wspomnień niż docenienie wartości samego „dzieła”, ale jednego nie można jednak filmowi odmówić – w swojej tandecie Double Dragon jest przynajmniej konsekwentny.
O AUTORZE
Nigdy nie byłem fanem ekranizowania gier. Nie to, żebym od początku spisywał filmy na straty – po prostu ciężko mi uwierzyć, że twórcom może się udać jednocześnie przełożyć język gry na ten kinowy i nie zatracić po drodze klimatu oryginału. Niezwykle trudno też w tym przypadku zaspokoić gusta graczy i zainteresować widownię niemającą nic wspólnego z elektroniczną rozrywką. W sumie w jakiś sposób im współczuję – wielu z nich dostało zadanie wyreżyserowania filmu na podstawie gry, nawet jej nie znając. Po trzech dekadach nieudanych ekranizacji ich zadanie jest jednak chyba łatwiejsze – w końcu ciężko zostać w tym środowisku postacią znienawidzoną bardziej niż Uwe Boll.
