- Czy możemy zostać superbohaterami? Nauka odpowiada
- Zaawansowana technologia
- Stymulanty
- Cyborgi
- Mutacje spontaniczne
- Modyfikacje genetyczne
- Bóg
- Zaburzenia osobowości
- Supermoc? Nie w ten sposób
Zaburzenia osobowości

- Znany przedstawiciel: Batman, Rorschach
- Źródło mocy: Trauma doznana w dzieciństwie
- Czy może istnieć? W prawdziwym świecie jest masa osób z zaburzeniami, dokonujących niesamowitych rzeczy, ale raczej nikt nie traktuje wewnętrznego cierpienia popychającego do wyjątkowych wyczynów jako supermocy
Zakończyć chciałbym najbardziej przyziemnym, ale i najbardziej kontrowersyjnym z rozpatrywanych przypadków. Wielu ludzi twierdzi, że supermocą Batmana są pieniądze. Ja się z tym nie zgadzam – konstrukcja superbohatera wymusza jakiś origin story. Moment, w którym spokojnie żyjąca osoba stwierdza nagle, że od tej pory będzie przebierać się za zwierzę i walczyć z przestępczością. Originem Mrocznego Rycerza nie jest zdobycie majątku – ten odziedziczył po ojcu – a tragiczne wydarzenia w Crime Alley, gdzie Joe Chill na jego oczach zastrzelił mu rodziców. Młody Bruce Wayne poprzysiągł sobie, że nigdy nie dopuści do tego, żeby ktoś musiał przechodzić to, co przeszedł on sam, i rozpoczął swoją krucjatę przeciw zbrodni.
Pierwsze dni Batmana miały jednak miejsce lata po tym wydarzeniu. Bruce czas ten poświęcił na podróże po świecie i doskonalenie swojego ciała i rozumu, aby sprostać zarówno fizycznym wyzwaniom walki ze złem, jak i być w stanie rywalizować z najtęższymi umysłami półświatka. Pieniądze były w tym przypadku tylko środkiem do celu, pomagały mu w pewnych kwestiach, ale nie zastąpiły morderczego treningu i nocy zarwanych nad książkami. Źródłem siły Wayne’a jest wewnętrzny przymus, przymus tak potężny, że persona Batmana staje się z czasem nie tyle drugą, co pierwszą naturą mężczyzny. Bruce Wayne, jego potrzeby, ambicje i uprzedzenia stają się całkowicie nieważne, a ludzka strona bohatera zredukowana jest do roli maski (czujecie ironię?) jaką założyć można w towarzystwie.
Wobec takiego przedstawienia postaci nie dziwi fakt, że jednym z powracających motywów w historiach o Batmanie jest kwestionowanie jego zdrowia psychicznego. Wielokrotnie pojawia się pytanie, czy Bruce Wayne nie jest tak naprawdę bardziej zaburzony od swoich – zamykanych przecież w szpitalu psychiatrycznym Arkham Asylum – przeciwników. Świat Batmana jest zresztą zaprojektowany tak, żeby te wątpliwości tylko podsycać.
Myślę nawet, że popularność tej postaci wynika właśnie z tego, że jej relacje z innymi i symbolika wokół nich jest wprost przeniesiona z modeli psychoanalitycznych. Mamy obsesję kontroli Mrocznego Rycerza, który mimo że jest niepowstrzymaną siłą natury, musi na każdym kroku hamować swoją agresję, bo przecież przysiągł, że nie będzie zabijał (Mogę złamać ci kręgosłup, połamać ręce, sprawić, że do końca życia będziesz jeździł na wózku inwalidzkim… ale cię nie zabiję. Bo jestem dobrym superbohaterem – bilet w jedną stronę na galerę dla tych, którzy znają źródło tych przemyśleń). Mamy Jokera, ucieleśnienie pozbawionego hamulców id, czystego chaosu, który uwodzi Batmana i chce tylko przekonać go, że wystarczy jeden zły dzień, aby ten przeszedł na jego stronę. Uwodzi? Właśnie, nawet orientacja seksualna Bruce’a jest kwestionowana. Oczywiście kanonicznie jest w stu procentach hetero, ale na poziomie mniej dosłownym… cóż, Frank Miller, jeden z bardziej uznanych twórców, który spopularyzował określenie „Mroczny Rycerz”, na pytanie, czy Batman jest gejem, odpowiedział, że lepiej dla niego byłoby, gdyby po prostu był gejem, zamiast – jak robi to w komiksach – wypierać swój popęd seksualny i sublimować go w agresję względem przeciwników (zupełnym przypadkiem – głównie mężczyzn). Czytając tę wypowiedź, czułem się tak, jakbym czytał wywiad z Freudem…
WHO WATCHES WATCHMEN?
Jednym z bardziej znaczących komiksów eksplorujących temat niestabilnych psychicznie superbohaterów są Strażnicy Alana Moore’a. Fabuła stawia pytanie, jakimi osobami byliby superbohaterowie w prawdziwym świecie, a żeby jeszcze urozmaicić sytuację, wrzuca ich w atmosferę paranoi zimnej wojny. Wnioski, jakie można wyciągnąć z historii, dość dobrze korespondują z tym, co chciałem przedstawić w tym segmencie – większość postaci bawiących się w superbohaterstwo daleka jest od optymalnego stanu psychicznego.
Strażników można by wręcz użyć jako ilustracji do podręczników psychiatrycznych, gdyż wśród bohaterów przewija się cała galeria osób różnorako zaburzonych – od totalnie dyssocjalnego Komedianta, poprzez paranoicznego Rorschacha, aż po skrajnie narcystycznego Ozymandiasza.
Serial Watchmen produkcji HBO niestety wyrzuca to wszystko do kosza i skupia się na temacie rasizmu oraz dziwnie niezręcznym romansie Doktora Manhattana. Serial sam w sobie jest niezły (chociaż fabuła trzyma się na taśmie klejącej), ale jako kontynuacja komiksu kompletnie nie daje rady.
Kolejnym powracającym motywem jest fakt, że Bruce Wayne nie może być szczęśliwy, będąc Batmanem, a zarazem nie może tej roli odpuścić. Ostatnio ten temat starał się eksplorować – choć trzeba przyznać, że w dość kiepskim stylu – story-arc o ślubie Batmana. Gdyby Bruce znalazł swoje miejsce na świecie, odwiesiłby na kołek pelerynę Mrocznego Rycerza, bo zwyczajnie już nie potrzebowałby swojej misji. Misji, która istnieje tak naprawdę głównie po to, żeby zapełnić pustkę, którą czuje wewnątrz.
Komiks o ślubie Batmana stawia tezę, że gdyby znalazł on wreszcie szczęście, nie mógłby z taką determinacją walczyć z przestępczością
Odniesienia psychologiczne w Batmanie to fascynujący temat i wystarczająco dużo materiału na osobny artykuł, ale myślę że w tym kontekście napisałem już wystarczająco dużo, aby przedstawić swój punkt widzenia. Bruce Wayne ma poważny problem, i to on stanowi o jego determinacji, jednocześnie zamieniając jego życie w piekło.
Co ciekawe, w komiksach jest takich postaci zatrzęsienie. Punisher, którego siłą napędową jest trauma po utracie rodziny (a może od początku był maszyną do zabijania, a utrata rodziny stała się tylko pretekstem?), Tony Stark, kierowany wyrzutami sumienia zmieszanymi z narcystyczną potrzebą zbawiania świata, czy Jason Todd, który… cóż, został zatłuczony łomem, a to może wyrządzić sporą krzywdę psychiczną. A to tylko najbardziej oczywiste przykłady – superbohaterowie mają w swoje DNA wpisany konflikt wewnętrzny. Zresztą z tego też wynika dość łopatologiczna, ale chętnie eksplorowana przez MCU symbolika bohatera walczącego za swoim przeciwieństwem (ze współczesnych przykładów choćby Czarna Pantera w swoim solowym filmie), co ostatecznie sprowadza się do konfrontacji z jakimiś własnymi demonami.
Jak ma się to do rzeczywistości? Cóż, wiele znanych osób leczyło się psychiatrycznie (i przyznaje się do tego) lub podejrzewane było o zaburzenia osobowości. Poczucie wewnętrznej pustki, często towarzyszące tego typu problemom, bywa motorem do działań, które z punktu widzenia zwykłego człowieka uznawane są za wielkie. Często jednak historie takich ludzi kończą się tragicznie albo – przy większej dozie szczęścia – dłuższym leczeniem.
Historia superbohatera walczącego z samym sobą czy film biograficzny o muzyku rockowym, który nie może znaleźć spokoju, może i są atrakcyjne i budują romantyczną wizję targanego rozterkami outsidera, ale w prawdziwym świecie lepiej poszukać pomocy, niż radzić sobie z problemami w widowiskowy ale mało skuteczny sposób.