Niejednoznaczni drugoplanowi antagoniści. 12 rzeczy, które Disney zrobił DOBRZE w Star Wars

- 12 rzeczy, które Disney zrobił dobrze w nowej trylogii Star Wars
- Scena spotkania Yody i Luke'a
- Leia jako rycerz Jedi
- Odsiecz rebeliantów
- Niejednoznaczni drugoplanowi antagoniści
- Droidy
- Młody Lando Calrissian
- Małomówny rewolwerowiec z dzieckiem
- Ahsoka Tano
- Pojedynki mistrzów Jedi
- Plot twisty
- Oprawa dźwiękowa
Niejednoznaczni drugoplanowi antagoniści

Który to film/serial: Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
Gdzie obejrzeć: Chili, iTunes Store, Rakuten, Vod.pl
W starej trylogii twarzą imperium było zniekształcone do granic możliwości oblicze Palpatine’a – brzydkie, odrażające i symbolizujące zło w czystej postaci. Poza Darthem Vaderem niemal wszyscy bohaterowie związani z Imperium są jednowymiarowi w swojej nienawiści do rebeliantów. O ile pozytywnych bohaterów przewijają się przez ekran całe dziesiątki, o tyle wyraziste kreacje ich przeciwników można policzyć na palcach jednej ręki.
Trylogia prequeli starała się wprowadzić trochę więcej niejednoznaczności. W konsekwencji i tak do większości złoli nie przemawiały żadne racjonalne argumenty, ale hrabia Dooku, generał Grievous, Darth Maul czy nawet znana z animacji Asajj Ventress byli przynajmniej postaciami z krwi i kości. Lucas wprowadził nawet do kanonu nieodżałowanego Darth Plagueisa (choć tylko w formie krótkiej wzmianki). I w tych trzech filmach jednak jedyną postacią, co do której heroiczności czy superzłoczyńskości miałem zastrzeżenia, był oczywiście Anakin Skywalker. Nowa trylogia trochę naruszyła to trochę zerojedynkowe uniwersum.
Nawet postać tak krystaliczna jak Luke miała tu swoje chwile słabości. Oczywiście nie wszystkim podobało się to, co twórcy zrobili z legendą w Ostatnim Jedi (moim zdaniem byłoby to wszystko naprawdę ciekawym zabiegiem narracyjnym, gdyby nie śmierć Skywalkera i zamknięcie drogi jego powrotu do centrum wydarzeń przyszłych filmów). Ciężko jednak nie przyznać, że kreacja postaci wyłamała się trochę ze sztywnych ram czarnobiałego podziału na dobro i zło. Na plus zaliczyć trzeba także bohaterów współpracujących pośrednio czy bezpośrednio z Imperium. DJ grany przez Benicia del Toro kradnie bodaj każdą scenę, w której się pojawia, stając się bardziej mroczną wersją Hana Solo ze starej trylogii (a może po prostu Hana, który nigdy nie spotkał Luke’a i Lei?). Swoje pięć minut ma też brawurowo odegrany przez Domhnalla Gleesona Hux, na koniec z konieczności pomagający rebeliantom.

Z chłodnym przyjęciem spotkała się Phasma. Kreowana na ważną postać w imperialnej hierarchii kapitan okazała się szybko kolejnym żołnierzem, wyróżniającym się jedynie zbroją. Chociaż ciężko zarzucić coś Gwendoline Christie, nie sposób też zaprzeczyć, że Disney trochę zmarnował potencjał też postaci. Próbowano to naprawić w całkiem przyzwoitych komiksach, ale mleko się rozlało i w głównym nurcie dla Phasmy było już na ratunek za późno. A szkoda.