12 niezłych gier, których fabuła to bełkot
Dobre gry muszą mieć dobrą fabułę. Prawda? Nieprawda. Branża wielokrotnie pokazała nam, że aby zapisać się w annałach interaktywnej rozrywki potrzebujesz dobrych deweloperów – a scenariusz możesz napisać na kolanie.
Spis treści
- 12 niezłych gier, których fabuła to bełkot
- Kingdom Hearts – trochę manga, trochę Disney
- Far Cry – wyspa mutantów
- Uncharted: Drake’s Fortune
- Heavy Rain – morderca logiki
- Diablo 3 – jedno słowo: sieczka
- Assassin’s Creed 4: Black Flag – pirat w krainie asasynów
- Wolfenstein: The New Order – co by było, gdyby...?
- Destiny – kosmiczny bałagan
- Fallout 4 – akcja jest, emocji brak
- Death Stranding – historia mistycznego kuriera
- 12 Minutes – karambol na fabularnych serpentynach
Death Stranding – historia mistycznego kuriera
Zaczęliśmy od pastwienia się nad Death Stranding i pastwieniem się nad Death Stranding zakończymy. Nie zaprzeczam, że jest to produkcja na swój sposób wyjątkowa, a przemierzanie jej wspaniale zaprojektowanego świata to prawdziwie emocjonalne doświadczenie. Ale po spuszczeniu z kajdan, które ograniczały Hideo Kojimę podczas jego pracy dla Konami, i zaoferowaniu mu całkowitej kreatywnej swobody jeszcze bardziej oczywiste stało się to, co przeczuwaliśmy już wcześniej: Japończyk umie robić świetne gry, ale nie potrafi pisać dobrych scenariuszy.
Kojima, co pokazała już seria Metal Gear Solid, najwidoczniej uważa pojęcia „intrygujący” i „pogmatwany” za synonimy. Przeskakuje od jednego ciekawego, ale ledwie napoczętego pomysłu do drugiego, w efekcie tworząc grę, której nie rozumieją nie tylko gracze, ale i aktorzy, i... sam twórca. Projektant z Kraju Kwitnącej Wiśni przyznał we wrześniu, że sam nie pojmuje do końca swego dzieła, co zapewne według niego brzmi wyjątkowo enigmatycznie, ale w praktyce oznacza historię, której śledzenie jest zwyczajnie frustrujące. Tym bardziej że scenariusz Death Stranding pełen jest wywołujących ciarki zażenowania dialogów, w których postacie:
- niepotrzebnie coś wyjaśniają;
- opowiadają coś luźno związanego z ideą zjednoczenia;
- bredzą coś od rzeczy;
- wszystko powyższe razem.
Na szczęście najnowsze dzieło Kojimy ratują wszystkie inne aspekty – klimat, przepiękna oprawa audiowizualna, nowatorska koncepcja. Ale jeśli Sony ma zamiar kontynuować tę współpracę – a zakładam, że ma – to zwracam się teraz do szefostwa tej firmy już nie z prośbą, a z błaganiem: dajcie temu człowiekowi scenarzystę z prawdziwego zdarzenia.