- Najlepsze seriale fantasy - wybór redakcji
- Herkules (Hercules: The Legendary Journeys)
- Berserk
- Awatar: Legenda Aanga (Avatar: The Last Airbender)
- Tajemnica Sagali
- Xena: Wojownicza księżniczka (Xena: The Warrior Princess)
- Castlevania
- Robin z Sherwood (Robin of Sherwood)
- Wiedźmin (The Witcher)
- Gra o tron (Game of Thrones)
- Ród Smoka (House of the Dragon)
- Sandman
- Mroczne materie (His Dark Materials)
- Łasuch (Sweet Tooth)
Robin z Sherwood (Robin of Sherwood)

- Co to: książę złodziei w najlepszej odsłonie
- Ile sezonów: trzy
- Gdzie obejrzeć: brak dostępnych źródeł
I tak oto dotarliśmy do najstarszego serialu na całej liście. Rok 1984 nie przyniósł wedle Orwellowskich zapowiedzi inwigilacyjnej antyutopii. Wręcz przeciwnie, na świecie zaistniał tytuł kultowy, traktujący o jednym z bardziej popularnych bohaterów ostatniego stulecia.
Robin z Sherwood kontynuował sprawdzony model historii o leśnych bohaterach działających w obronie ludzi uciskanych. Zadziałał on jednak o wiele lepiej niż zwykle i jest to zasługa zarówno wieloodcinkowej formy, jak i pewnego realizacyjnego wysmakowania. Wszystkie sceny nagrywano na Wyspach Brytyjskich, a więc wysokie drzewa czy leśne wodospady stanowiły naturalne miejsce akcji.
Może się wydawać, że takie postacie jak Mały John, szeryf z Nottingham, Szkarłatny Will czy Braciszek Tuck to samograje. Kluczową rolę odgrywa jednak w tym przypadku casting. Aktorzy muszą wpisywać się w dany archetyp od strony fizycznej i temperamentu. Ten element został zupełnie spartaczony w hollywoodzkim tworze Robin Hood: Początek (2018), co całkowicie przekreśliło go w kategorii dzieł wartych uwagi. W wersji z lat osiemdziesiątych obsada spisała się znakomicie. Michael Praed świetnie wyczuł tytułową rolę (choć jego kariera w późniejszych latach nie należy do imponujących), a Nickolas Grace ze swoimi ogromnymi oczami a la Steve Buscemi godnie partneruje mu w roli antagonisty.
Brylantem w morzu tych wszystkich zalet okazała się przede wszystkim przeklimatyczna ścieżka dźwiękowa. Jej autorem jest irlandzki zespół Clannad działający na pograniczu wielu gatunków muzycznych. Z jego utworów emanuje ludowość i pewien rodzaj magii. Na potrzeby serialu powstał cały album, a legendarne intro wyśpiewujące imię Robina gra nam w uszach po dziś dzień. Za to niemałe artystyczne osiągnięcie grupa otrzymała nagrodę BAFTA. Całkiem nieźle jak na fakt, że utwory komponowano bez znajomości fabuły.
KINGDOM
Całkiem możliwe, że nudzą Was już europejskie leśne plenery i chcielibyście doświadczyć czegoś bardziej orientalnego. Z pomocą przychodzi Kingdom, czyli wysokobudżetowa produkcja koreańska sfinansowana przez Netflix. Akcja ma miejsce na przełomie XVI i XVII wieku za czasów panowania ostatniej dynastii koreańskiej, czyli Joseon. Fabuła została jednak wzbogacona o... zombiaki. Bowiem martwi wracają tu do żywych i toczą wyniszczającą bitwę z rasą ludzką. Pomimo wątku fantastycznego klimat tamtych czasów został zachowany wraz z tradycyjnymi strojami i budowlami.

Wielu próbowało stworzyć swoją wersję przygód Robin Hooda, ale nikt i nic nie zdołał się nawet zbliżyć do arcydzieła Richarda Carpentera. Świetni aktorzy, wiarygodna scenografia brudnego, ciemnego średniowiecza plus dodanie paru wątków fantasy z odpowiednim wyczuciem stworzyło magiczny świat, w którym zanurzałem się w każdą niedzielę podczas emisji serialu. No i jeszcze ta muzyka grupy Clannad…
Dariusz „DM” Matusiak
