Turowe RPG od wirtuozów absurdu. Potrzebujesz chwili spokoju? Oto 5 pięknych, małych gier na długie zimowe wieczory
- Wypasanie puchatych stworzeń w majestatycznych krajobrazach
- Chwytająca za serce opowieść o wychodzeniu z żałoby
- Turowe RPG od wirtuozów absurdu
- Najpiękniejsze amerykańskie bezdroża z intrygą w tle
- Klasyka autorstwa mistrza gatunku gier muzycznych
- Niech spokojne indyki będą z Wami tej zimy
Turowe RPG od wirtuozów absurdu
Przyznam się bez bicia, że nie jestem wielkim fanem turowych systemów walki. Niemniej od czasu do czasu zdarzają się produkcje, które udowadniają mi, że moja niechęć do starć opartych na zasadach „raz on mnie, raz ja jego” nie jest wyryta w kamieniu i mogę pozwolić sobie na wyjątki od tej reguły. Jednym z tych ostatnich jest Costume Quest, czyli proste RPG ekipy Double Fine Productions, pozwalające wcielić się w dzieciaki, dla których z pozoru zwyczajne Halloween zmienia się w fantastyczną przygodę.
Nie jestem sentymentalny i nie mam w zwyczaju wracać wspomnieniami do dzieciństwa. Zresztą nawet gdybym to robił, i tak nie miałbym żadnych wspomnień związanych z Halloween, bo za moich czasów i w mojej okolicy był to tak egzotyczny temat jak Święto Dziękczynienia. Niemniej, grając w Costume Questa, zwyczajnie żałowałem, że nie miałem okazji się przekonać, jak to by było dorastać na amerykańskich przedmieściach i zbierać cukierki od sąsiadów (lub robić im psikusy).
Kreskówkowa grafika, przyjemna opowieść oraz fakt, że turowa walka nie stanowi tu właściwie żadnego wyzwania (choć nie jestem mistrzem taktyki, nie musiałem powtarzać ani jednego starcia), sprzyjają spokojnym, kilkugodzinnym posiedzeniom. Mam jednak wrażenie, że wszystko to jest w stanie zadziałać tylko raz. Grając bowiem w Costume Questa 2, bawiłem się już znacznie gorzej, a wkradająca się do rozgrywki monotonia, niezbyt porywająca fabuła o podróżach w czasie i znacznie gorszy klimat sprawiły, że raczej nie miałbym ochoty wejść trzeci raz do tego świata. Obie gry są dostępne w abonamencie Xbox Game Pass, przy czym polecam zacząć od „jedynki”, a po jej kontynuację sięgnąć dopiero po długiej przerwie.

