- Filmowe klapy, które wyszły wszystkim na dobre
- Batman i Robin (Batman & Robin)
- Dragon Ball Ewolucja (Dragon Ball Evolution)
- Transformers: Ostatni rycerz (Transformers: The Last Knight)
- Liga Sprawiedliwości (Justice League)
- Piraci z Karaibów 5: Zemsta Salazara (Pirates of Caribbean: Dead Men Tell No Tales)
- Godzilla (1998)
- RoboCop (2014)
- Żołnierze kosmosu (Starship Troopers)
- Karate Kid (2010)
Godzilla (1998)

- Co to: Przerośnięta krzyżówka legwana i tyranozaura rodzi dziecko, niszczy wielkie miasto oraz zwiedza kanały; niekoniecznie w tej kolejności
- Kto jest za to odpowiedzialny: Roland Emmerich
- Budżet: 140 mln dol.
- Oceny RT/MC: 15% / 32
- Gdzie obejrzeć: Ipla, Chili, iTunes, Rakuten
Bardzo ciężko mi krytykować ten film, bo jako małe dziecko widziałem go w kinie i byłem absolutnie zachwycony. Efektami specjalnymi, scenariuszem i oczywiście samą wielką gadziną. Po latach jednak patrzę na niego bardzo krytycznie. I wcale nie chodzi mi o to, jakim cudem na salę kinową na film o katastroficznej rozwałce wpuszczono dzieci w tym wieku. Dobra, o to też. Przede wszystkim jednak mowa o tym, że Godzilla dzieli z japońskim oryginałem chyba tylko nazwę. Amerykański jaszczur to trochę bardziej zmutowany dinozaur. A tego fani cyklu Rolandowi Emmerichowi wybaczyć nie mogli.
W oczy rzucają się słabo napisane role. Ludzie w filmie zachowują się kompletnie irracjonalnie, a ich losy niespecjalnie widza obchodzą. To akurat również grzech nowszej wersji, ale tam przynajmniej Godzilla jest Godzillą, więc uchybienie to można twórcom wybaczyć. W 1998 do kin trafiła natomiast produkcja, w której nie było niemal nic, co przyciągałoby widza do ekranu. Nawet ryk gadziny był jakiś mało efektowny.
Porażka wersji z końca XX wieku sprawiła, że Hollywood na długie lata zrezygnowało z produkcji kolejnych remake’ów japońskiego hitu. Powstała za to świetna zarówno pod względem technicznym, jak i narracyjnym animacja. I kolejne wersje aktorskie. Dzięki temu coraz większą popularność na całym świecie zdobywały właśnie Gojiry z Kraju Kwitnącej Wiśni (na czele z kompletnie odjechaną Shin Gojirą z 2016). Może wciąż nieco kiczowate, ale zdecydowanie bardziej klimatyczne. A w końcu otrzymaliśmy też hollywoodzkiego blockbustera. Film z 2014 roku wyciąga wnioski z porażki poprzednika. A Godzilla vs King Kong zapowiada się na widowisko prawdziwie potworne… w dobrym tego słowa znaczeniu.

W 2014 roku Godzilla z wielkim hukiem powróciła do Hollywood. Scenariusz może nie był najmocniejszą stroną filmu, ale od strony technicznej nic nie można było wielkiej gadzinie zarzucić. Poza tym twórcy zdecydowali się na stworzenie całego nowego uniwersum Kaiju (czyli gigantycznych potworów). I trzeba przyznać, że nawet drugoplanowe monstra prezentują się świetnie (Behemoth!). Projekt Godzilli zaś robi do tej pory niesamowite wrażenie. A jej ryk… to po prostu trzeba usłyszeć w kinie.

Z premiery Godzilli Emmericha płynęła jeszcze jedna korzyść. Świetny serial animowany Godzilla: The Series. Wprawdzie opowiadał o potomku jaszczura z filmu, ale znajomość obrazu nie była wymagana. Produkcja była bardzo porządnie zanimowana – bo w końcu zajęli się tym twórcy rysunkowych Facetów w czerni – ale na tym zalety się nie kończyły. Serial uzbrojono w proste, ale sprawne i przemyślane scenariusze, w których ekipa szalonych naukowców (całkiem barwna gromadka pod wodzą głównego bohatera filmu, ale lepiej napisanego) z powiedzmy-że-oswojonym Godzillą Jr. tropią kolejne monstra. Serial odhaczał kolejne tropy z kultowych horrorów w wersji soft. Choć nie zawsze tak bardzo soft. Przemocy było tu sporo, a maszkarony często przyprawiały o gęsią skórkę. Dlatego warto dać serialowi szansę nawet dziś.
Hubert Sosnowski
