Indiana Jones i ostatnia krucjata (Indiana Jones and the Last Crusade). 10 filmowych kontynuacji lepszych od poprzedników
- 10 filmowych kontynuacji, które były lepsze od poprzednich części serii
- Gwiezdne wojny: Część V – Imperium kontraatakuje (Star Wars: Episode V – The Empire Strikes Back)
- Indiana Jones i ostatnia krucjata (Indiana Jones and the Last Crusade)
- Terminator 2: Dzień sądu (Terminator 2: Judgement Day)
- Mroczny Rycerz (The Dark Knight)
- Ojciec chrzestny 2 (The Godfather: Part II)
- Mad Max: Na drodze gniewu (Mad Max: Fury Road)
- Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz (Captain America: The Winter Soldier)
- Dobry, zły i brzydki (The Good, the Bad and the Ugly)
- Wojna o planetę małp (War for the Planet of the Apes)
Indiana Jones i ostatnia krucjata (Indiana Jones and the Last Crusade)

- W czym lepszy od poprzednich części: posiada Seana Connery’ego
- Reżyseria: Steven Spielberg
- Rok premiery: 1989
- Gdzie obejrzeć: Amazon Prime Video, Chili, iTunes Store, Player, Rakuten
Indiana Jones od samego początku urzekał swoją zabawą z formułą kina przygodowego. Szczerze mówiąc, to właśnie ta część serii na nowo zdefiniowała reprezentowany przez siebie gatunek. Poszukiwacze zaginionej Arki zachwycali poszczególnymi scenami akcji pokroju „zabawy” protagonisty z wężami, Świątynia zagłady uciekła w sympatyczny dla oka kicz oraz groteskę (wystarczy przypomnieć sobie sekwencję nieco makabrycznej uczty), ale to Ostatnia krucjata uwolniła pełnego ducha serii. Harrison Ford otrzymał bowiem w końcu godnego kompana.
Steven Spielberg wraz ze scenarzystą, Jeffreyem Boamem, wpadli bowiem w końcu na pomysł, że fajnie byłoby nadać tytułowemu bohaterowi nieco więcej głębi. Postanowili więc to uczynić, dodając do Ostatniej krucjaty ojca Indy’ego – Henry’ego Waltona Jonesa Seniora. Relacja taty z synem być może na pierwszy rzut oka nie wygląda na coś, co jakoś specjalnie pasowałby do tejże serii, ale pozory mylą. Okazała się prawdziwym strzałem w dziesiątkę.
Pomiędzy obydwoma bohaterami dochodziło do niezwykle dynamicznych dialogów opartych na wzajemnym dogryzaniu sobie, żartowaniu, a czasem (choć nie często) przepracowywaniu przeszłości. Do takowej roli potrzebowano jednak nie byle kogo, więc zatrudniono emerytowanego agenta 007 – Seana Connery’ego. Jego charakterystyczny akcent i nieco przerysowana dostojność sprawiły, że koniec końców zepchnął on Forda na drugi plan. Ale to tylko moja opinia. Najważniejsze, że w jednym filmie doszło do starcia dwóch tak charyzmatycznych osobistości.
