- Te filmy science fiction irytują, nie respektując reguł własnego świata
- Efekt motyla
- Dzień Niepodległości
- Avengers: Wojna bez granic
- Park Jurajski
- Lucy
- Ghostbusters
- Avatar
Avatar

Z góry powiem, że odnoszę się tu jedynie do pierwszej części Avatara, bo to, jak bardzo zaprzeczała ona sama sobie, skutecznie odwiodło mnie od sięgnięcia po kontynuację – nieważne, jak piękna by nie była. Nie przekonał mnie nawet fakt, że „jedynka” w gruncie rzeczy przedstawia historię z filmu Pocahontas, który bardzo lubię. Mam teorię, że może po prostu ta fabuła idealnie nadaje się do filmów dla dzieci, ale do tych dla dorosłych już niekoniecznie. Niestety, w tych drugich twórcy mają znacznie większe pole do popisu w budowaniu świata, co niesie też większe ryzyko porzucenia logiki.
Avatar wygląda zjawiskowo i tym zaskarbił sobie sympatię widzów; możliwe, że to wizualne piękno skutecznie odwraca uwagę od fabularnych braków, stąd często pozostają one niezauważone. Przyjrzyjmy się na przykład zamkniętej, wzorowanej na kulturach plemiennych wiosce, która bez większych oporów przyjmuje nowych przybyszów – nie brzmi to wiarygodnie. To mniej znaczące niedociągnięcie, bo kto wie, może plemiona w tym fikcyjnym świecie tak właśnie działają, a my naszym ludzkim spojrzeniem nie jesteśmy po prostu w stanie tego pojąć – tak mogliby to wyjaśnić twórcy. Największe problemy, które wyjaśnić trudniej, to te wynikające z ewidentnego zaprzeczania założeniom filmowego świata. Pamiętacie, że awatary są zaawansowane technologicznie do tego stopnia, iż możliwe jest nawet zewnętrzne sterowanie ich ciałami? Cóż, gdy Sully traci kontakt z „bazą”, okazuje się, że te nowoczesne awatary wyposażone w cokolwiek, o czym moglibyśmy sobie tylko zamarzyć, nie mają GPS-u. Bardzo wygodne, biorąc pod uwagę, że fabularnie Sully miał się zgubić, ale kompletnie bezsensowne, zważywszy na całe przedstawienie awatarów w świetle technologicznego postępu.
Mnie samą jednak raziło to, że w założeniu cały projekt Avatar miał na celu porozumienie między gatunkami i wzajemną ochronę, te wszystkie piękne, utopijne rzeczy związane z uwzględnieniem interesów Na’vi i unikaniem konfliktów. Oczywiście ukryte motywy istnieją zawsze, ale tutaj nikt nawet nie starał się ich ukryć, wystarczyła prosta śpiewka o pokoju, by nikt jej nie podważał. Poważnie? Cudowny, pokojowy projekt, a jak okazuje się później, pod jego szyldem przechowywana była cała masa typowo wojennych pojazdów i sprzętu. Gdzie tu sens, skoro film nie wyjaśnił tego w racjonalny sposób? Mam szczerą nadzieję, że „dwójka” rozwiązuje ten problem i nieco się rehabilituje. Jeśli tak, to może i ja się przekonam – i w końcu ją obejrzę.
