Detektywi od tropienia starych gier. Jak wskrzesza się gry retro?

- Amerykańska Biblioteka Kongresu to biblioteka aleksandryjska gier komputerowych
- Pożyteczne piractwo, na które przymyka się oko
- Detektywi od tropienia starych gier
- Legalna sprzedaż = mozolna droga przez prawnicze niuanse
- Walka z taktowaniem procesora – kiedyś gry działały inaczej
- Retrogry znowu w pudełkach? To zależy tylko od nas!
- Nowe gry w big boxach – czy to ma sens?
Detektywi od tropienia starych gier
Udostępnianie starych plików z przypadkowych źródeł i w różnym stanie to jednak zupełnie coś innego niż legalna sprzedaż gier retro na wielkiej platformie, odpowiednio przystosowanych do współczesnego sprzętu, z wszystkimi patchami i instrukcjami w formie cyfrowej, w czym specjalizuje się polski sklep GOG. W takim przypadku należy postarać się o wszelkie niezbędne zgody prawne, zdobyć materiał źródłowy, a potem odpowiednio go dostosować. I tutaj zaczynają się schody – zwłaszcza te dotyczące praw autorskich.
Każda gra oraz to, w jaki sposób udało się nam ją pozyskać na GOG-a, to osobna historia, często tak złożona, że można by stworzyć z niej całą książkę.
Marcin Paczyński, senior business development manager na GOG-u (CD PROJEKT Group)
Sklep GOG zapewnia legalny dostęp do gier retro, ale zwykle wymaga to ogromnej pracy i wytrwałości ze strony sklepu.
Bardzo ciekawiło mnie to, jak dobierane są tytuły pojawiające się w sklepie, co decyduje o tym, że zaczyna się całą procedurę dla tej, a nie innej produkcji. I tu okazało się, że kluczowa jest lista życzeń (Wishlist) użytkowników tej platformy. Im wyżej plasuje się na niej dana pozycja, im więcej dostała głosów, tym większy ma priorytet do zbadania jej statusu, co zwykle oznacza sporo pracy i sporo przeszkód po drodze. Uzyskanie wszelkich niezbędnych zgód bywa skomplikowane nawet wtedy, gdy sytuacja wydaje się stosunkowo prosta, np. gdy wszystkie prawa należą do jednego podmiotu i wiadomo, kto nim jest. Wtedy trzeba po prostu czekać na dobrą wolę, na właściwy układ planet, na właściwe osoby po drugiej stronie.
Do wielu tytułów musimy wielokrotnie wracać. Jak to się mówi, „drążyć skałę” przez wiele miesięcy, a często nawet przez lata, i to tylko po to, by dojść do momentu, w którym dopiero możemy zacząć jakieś konkretne rozmowy z właściwymi podmiotami, dysponującymi wszelkimi niezbędnymi prawami.
Dobrym przykładem jest tutaj pierwsza część Diablo, którą udało nam się wydać raptem 5 lat temu, a zabiegaliśmy o to w zasadzie od samego początku GOG-a, czyli od 2008 roku. Praktycznie co roku lub co 2 lata zaczynaliśmy jakieś rozmowy z Blizzardem i nic z tego nie wynikało. Ale byliśmy cierpliwi i konsekwentni, aż w końcu się udało i mamy nie tylko Diablo, ale i dwie pierwsze części Warcrafta.
Marcin Paczyński, senior business development manager na GOG-u (CD PROJEKT Group)
Samo sprawdzanie, do kogo należą prawa, to tak naprawdę pierwsza i jedna z głównych części żmudnego procesu przywracania gry do sprzedaży. Oczywiście sporo informacji można znaleźć w sieci, co jest zaledwie wstępem i daje rozeznanie w tym, co warto lub wręcz powinno się zweryfikować. Takie dane sprawdza się kilkakrotnie, różnymi metodami, co przypomina pracę detektywa. W przypadku jednej gry na GOG-u zyskało to dosłowne znaczenie.
Raz zdarzyło się, że zatrudniliśmy prywatnego detektywa, by coś dla nas zbadał na miejscu – wtedy chodziło o Wielką Brytanię. To było wyjątkowo ciekawe i trudne zadanie, bo osoba, której szukaliśmy, była tzw. „starej daty”. Stroniła od mediów społecznościowych, nie miała adresu e-mail, dlatego odnalezienie jej wymagało aż tak szczególnych środków jak praca autentycznego detektywa.
Marcin Paczyński, senior business development manager na GOG-u (CD PROJEKT Group)
