- 8 problemów MCU, które mogą pogrążyć filmy Marvela
- …i scenarzystów/reżyserów
- Powierzchowne traktowanie problemów społecznych
- Avengers, assemble
- Skomplikowanie fabuły
- Wprowadzanie nowych złoczyńców i superbohaterów
- Seriale bez własnej tożsamości
- Recasting
Avengers, assemble

- Gdzie działało to dobrze: Avengers: Koniec Gry
- Gdzie może to stać się poważnym problemem: Avengers 5 (?)
Czy scena z portalami była zrobiona specjalnie po to, by wzbudzić w widzach wielkie emocje? Tak. Czy Thanos zachował się jak pierwszy lepszy półgłówek, spokojnie czekając, aż wszyscy spokojnie umiejscowią się na polu bitwy, a Cap efektownie złapie młot? Tak. Czy Strange i Wong nie mogli przenieść jeszcze większej armii, a najlepiej kilkunastu dział albo i robotów, żeby ograniczyć straty w ludziach? Oczywiście. Ta scena miała grać na bardzo prostych emocjach. I grała. Mógłbym udawać, że jako tekściarza wcale mnie to nie ruszyło, że to już było, że przewidywalne, że pompatyczne, patetyczne i naiwne. Ale prawda jest taka, że nigdy wcześniej w kinie popularnym nie przeżyłem tak wielkich emocji jak wtedy. Podobnie jak miliony widzów na całym świecie. To było COŚ. Coś naprawdę niezapomnianego.
Czy jednak kiedykolwiek jeszcze będzie nam dane przeżyć w kinie podobne uniesienie? Niestety szanse na to wcale nie są duże. Po pierwsze, w przypadku Końca gry mieliśmy do czynienia z wielkim finałem całej sagi, budowanej kilkanaście lat. Jeżeli więc miałoby się to powtórzyć, to na pewno nie szybko, inaczej zabraknie hype’u. Po drugie – raczej nie zobaczymy już w takiej bitwie Capa, Iron Mana, Czarnej Wdowy, Hulka, Czarnej Pantery, Draxa, a możliwe, że i Wandy. Czy Eternalsi, Shang-Chi i Fantastyczna Czwórka będą w stanie ich zastąpić?
Może być o to ciężko. Po trzecie – wymazanie połowy istnień we wszechświecie to tragedia, którą ciężko będzie powtórzyć. Bo co może zrobić kolejny złol? Wymazać wszystko? W zasadzie pod koniec filmu Thanos prawie tego dokonał. Nawet Galactus, choć teoretycznie potężniejszy niż Szalony Tytan, wydaje się stosunkowo mało szkodliwy. Ot, chce sobie zjeść planetę. Z jednej strony niefajnie, jeżeli będzie to Ziemia, z drugiej – czym jest to zagrożenie w obliczu wymazania połowy istnienia we wszechświecie?
Wreszcie, po czwarte, musielibyśmy mieć do czynienia z wyrazistą puentą długiej i spójnej, a przy tym zwyczajnie zajmującej historii. Bo przecież „Avengers, assemble!” nie byłoby bez Wojny bez granic, Wojny bohaterów, Czasu Ultrona, Avengersów, wreszcie pierwszego Iron Mana. W grafiku Marvela póki co nie ma miejsca na nowych Avengersów. Pobocznych projektów jest zaś tyle, że ciężko połapać się zarówno w serialowym, jak i kinowym kalendarzu na najbliższe lata. Jedno jest pewne – jeżeli nawet przeżyjemy jeszcze dzięki MCU nowe „Avengers, assemble!”, nie stanie się to szybko.

Też się boję, że Marvel chyba się trochę rozbestwił i wprowadza za dużo postaci w zbyt szybkim tempie. Nasz grafik i portfel mają określoną przepustowość. A drużynówki z milionem postaci na dzień dobry nie zawsze działają – wystarczy spojrzeć na konkurencyjne Suicide Squad, które poległo z kretesem, i Ligę Sprawiedliwości, którą odratowano cudem (i kosztem 4-godzinnego seansu). Strażnicy Galaktyki pozamiatali, bo to banda czarujących przegrywów, których nie sposób nie kochać. Avengersi mieli kilka filmów, w których poszczególni członkowie mogli nabrać rozpędu. Zdążyliśmy się zżyć z tym szwadronem postaci. Eternals i Marvels mogą nie zapewnić nam tych samych ciar przy ostatecznym starciu. Ale finału Endgame nikt nam nie odbierze. I może Marvel znów ma konkretny plan. Oby.
Hubert Sosnowski
