The Last of Us 2. 8 gier, które uwielbiam za sztuczki narracyjne
- 8 gier, które uwielbiam za sztuczki narracyjne
- The Last of Us 2
- GRIS
- BioShock Infinite
- Gothic
- God of War (2018)
- Hades
- Red Dead Redemption 2
The Last of Us 2
- Typ gry: przygodowa akcji osadzona w postapokaliptycznym świecie
- Rok wydania: 2020
- Platforma: PS4
- Producent: Naughty Dog
W równie niezręcznej sytuacji – choć w zupełnie inny sposób – postawiło fanów studio Naughty Dog w The Last of Us: Part 2. Przestrzegałem przed spoilerami, więc napiszę wprost – po tym, jak Abby brutalnie zamordowała Joela, gracz, tak jak Ellie, czuł nieodpartą potrzebę zemsty. Wyruszaliśmy zatem w pogoń za zabójczynią i wszystko szło dobrze przez trzy growe dni. To jest do momentu, gdy twórcy kazali nam grać jako Abby.
Wyznam szczerze, że w pierwszych sekwencjach, w których przyszło mi kierować jej poczynaniami – nie licząc fragmentu z prologu, kiedy, rzecz jasna, jeszcze nie wiedziałem, z kim mam do czynienia – byłem przekonany, że pełnią one funkcję chwilowego zapychacza, mającego sprawić, iż zabicie kobiety wyda się nam choć trochę nieodpowiednie, i odrobinę wydłużyć grę na kilkadziesiąt minut przed emocjonującym finałem. Szybko jednak okazało się, że do końca wciąż bardzo daleko, a ja – chcąc czy nie – muszę spróbować odnaleźć się w skórze Abby.
Żeby nie było – naprawdę próbowałem. Co więcej, twórcy nie szczędzili scen, które miały mnie związać z nową bohaterką. Zakładam, że plan dewelopera został zrealizowany przynajmniej połowicznie i cześć graczy rzeczywiście polubiła Abby, przywiązała się do niej, zaczęła jej współczuć i ją rozumieć. Na mnie ta sztuczka narracyjna jednak nie zadziałała. Nie chciałem wcielać się w morderczynię Joela, którego już w pierwszej odsłonie The Last of Us zdążyłem bardzo polubić. Pragnąłem wrócić do wątku Ellie i odpłacić Abby pięknym za nadobne.

Ostatecznie jakoś przebrnąłem przez jej historię – zwykle starając się nie pamiętać, kim gram, a jedynie koncentrując na wydarzeniach, jakby te zostały zawieszone w próżni. Istne apogeum tej, bądź co bądź niecodziennej, sytuacji, nastąpiło w momencie, gdy fabuła powróciła do aktualnych zdarzeń, a ja – wciąż jako Abby – musiałem zmierzyć się z Ellie w pojedynku na śmierć i życie. Moim pierwszym odruchem było... odłożenie pada na bok z nadzieją, że twórcy przewidzieli taki scenariusz. Gorzko się jednak rozczarowałem, by po chwili przemóc się i z bólem serca przejść tę sekwencję.
Nie muszę chyba dodawać, że ucieszyłem się z powrotu w buty Ellie... a następnie, zrezygnowany, ponownie wciągnąłem trepy Abby. Kiedy zaś – znów jako Ellie – ukończyłem ostatnią sekwencję na wyspie Santa Barbara, byłem wściekły na twórców, że podjęli za mnie decyzję co do losu antagonistki. Gdy emocje opadły, zrozumiałem, oczywiście, sprytną zagrywkę dewelopera. Naughty Dog chciało wzbudzić w graczach jakieś uczucia względem Abby i wygrało niezależnie od tego, czy ją polubiliśmy, czy – mimo wszystko – znienawidziliśmy.
Dlatego nie ma się co dziwić, że The Last of Us: Part II wywołuje tak skrajne emocje – właśnie o to bowiem chodziło. Jest to chyba jedyna produkcja, którą trudno było mi kontynuować ze względu na wyrazistą postać – z nijaką nie miałbym podobnego problemu – której nie byłem w stanie polubić. Jak to o mnie świadczy jako o człowieku? Nie wiem, pewnie źle.
OSZUSTWEM DO CELU
Zbliżone emocje jak w przypadku The Last of Us: Part II wzbudziło we mnie Hellblade: Senua’s Sacrifice. Z jednej strony stało się to za sprawą tytułowej bohaterki, którą bardzo polubiłem, a z drugiej – przez drobne oszustwo, jakiego dopuściło się studio Ninja Theory. Na początku gry deweloper zamieścił bowiem informację, że zbyt częste umieranie prowadzi do rozprzestrzeniania się czarnej zgnilizny w organizmie protagonistki, a następnie do jej śmierci. To dopiero sztuczka, prawda? Okazało się jednak, że to pic na wodę – ja pojąłem tę prawdę dopiero w walce z Fenrirem, w której zginąłem zdecydowanie nadprogramową liczbę razy. Ale co się naemocjonowałem, to moje.
