Druga połowa kwietnia wypadła ciekawiej niż pierwsza. Tym razem w przeglądzie małych gier mam dla Was m.in. genialnego FPS-a i darmowe dzieło IPN-u o wojnie polsko-bolszewickiej, a wśród dem także izometryczne RPG w świecie Wampira: Maskarady i grę roguelike przypominającą trochę System Shock.
W drugiej połowie kwietnia mali deweloperzy – w przeciwieństwie do tych dużych – trochę się rozkręcili i w efekcie przez minione dwa tygodnie nie brakowało interesujących propozycji, szczególnie w departamencie wersji demonstracyjnych… Przynajmniej dla graczy, którzy są gotowi „zniżyć się” do sięgania po tytuły inne niż AAA.
O Turbo Overkill pisałem kilka tygodni temu w przeglądzie dem z Festiwalu Steam Next – i wielcem rad, że mogę napisać o tej grze ponownie, przy okazji startu jej wczesnego dostępu. Nie pomyliłem się, sławiąc dzieło studia Trigger Happy Interactive – 96% graczy, którzy dotąd wystawili mu recenzję na Steamie, też je sławi. A czym w ogóle jest ten tytuł? Pozwolę sobie przytoczyć własne słowa sprzed kilku tygodni:
Co jeszcze można wymyślić w gatunku FPS-ów retro? Piłę łańcuchową w nodze bohatera! Dzięki temu prostemu patentowi Turbo Overkill wydaje się świeże jak żaden przedstawiciel tej kategorii od dawna. Wślizgi już nie służą tylko do robienia uników czy pokonywania przeszkód – to jedno z najefektywniejszych narzędzi mordu w rękach gracza. W połączeniu z orgią przemocy, przyjemnym cyberpunkowym klimacikiem, kapitalną muzyką i zapierającym dech tempem akcji jest to istne dzieło Szatana. Jeśli nie wierzycie na słowo, zobaczcie powyższy trailer, zanim pobiegniecie instalować demo.
A wiecie, co jest najlepsze? Wciąż można zainstalować wspomniane demo.
Battle Brothers ma w redakcji wielkiego miłośnika w osobie Łosia, który z wielką czujnością przygląda się wszelkim taktycznym „strategio-rolplejom”, szukając podobnych gier. W taki sposób na radar mój i całej redakcji trafiło The Iron Oath, świeżo wydane we wczesnym dostępie. W dziele studia Curious Panda Games również prowadzimy kompanię najemników i szukamy zarobku w mrocznym quasi-średniowiecznym świecie fantasy.
86% graczy, którzy zostawili recenzję na Steamie, wypowiada się pochlebnie o tym tytule. Chwalą zwłaszcza przemyślaną i rozbudowaną mechanikę taktycznych potyczek w turach oraz zajmujące pisarstwo (dialogi, zadania, uniwersum). Wielu wskazuje jednak, że zawartości jest na ten moment za mało – na szczęście deweloperzy mają już rozpisany plan aktualizacji na resztę roku.
Nasz Instytut Pamięci Narodowej już od jakiegoś czasu próbuje trafić z polską historią do młodzieży poprzez gry wideo, ale dopiero teraz wpadł na to, by dotrzeć do tejże młodzieży poprzez Steama. W darmowej Grze szyfrów chce nam przybliżyć wojnę z bolszewikami z lat 1919–1921 od mało znanej strony: działań wywiadu. Przybliżenia dokonuje zaś w pierwszoosobowej przygodówce z elementami logicznymi, a nawet skradankowymi.
IPN skorzystał z pomocy studia Chronospace, które wie co nieco o tworzeniu gier i o edukacji. Producenci wyszli z rozsądnego założenia, że ładna grafika to kluczowy czynnik w przyciąganiu uwagi, a i dubbing byłby mile widziany (w Grze szyfrów wystąpił nawet Mirosław Zbrojewicz). Szkoda, że innych rozsądnych założeń nie przyjęli.
Poznawszy rysopis gry i zerknąwszy na materiały promocyjne, ochoczo zainstalowałem tę produkcję – i niestety znów okazało się, że z oświatą w Polsce nie jest zbyt dobrze. O ile historyczny fundament Gry szyfrów jest niewątpliwie solidny, jej szeroko pojęte aspekty growe wypadają kiepściutko – nawet jak na „darmówkę”. Brak możliwości „sejwowania”, zero jakichkolwiek opcji konfiguracji, koszmarny interfejs, wreszcie niechlujny projekt rozgrywki, w której gracz po omacku obija się o ściany i duma, jak popchnąć fabułę dalej – grzechy tej produkcji są ciężkie a rozliczne.
Tym niemniej Gra szyfrów zasługuje na miejsce w przeglądzie. Wciąż cholernie mało jest tytułów, które zamiast brnąć w błogą, łatwą fikcję, próbują pokazać graczom cokolwiek autentycznego. Ponadto doceniam próbę połączenia historycznej edukacji ze względnie „poważnym” formatem rozgrywki – nawet jeśli owa rozgrywka wypada ździebko nieudolnie. Zachęcam więc Instytut Pamięci Narodowej, by się nie poddawał i kontynuował to zbożne dzieło. Niech tylko następnym razem poszuka może bardziej rozgarniętego dewelopera.
Zazwyczaj stronię od gatunku roguelike i kręcę na niego nosem – ale gdy już zdarzy mi się zagrać w tego typu pozycję, nierzadko okazuje się, że przebijam się przez pokój za pokojem i nie potrafię oderwać się od ekranu (dopóki nie zginę). Taki właśnie los spotkał mnie w Darkverse:Rogue.
Gra ta najpierw przykuła moją uwagę podobieństwami do System Shocka – to niespieszna wędrówka przez klaustrofobiczne pomieszczenia statku kosmicznego opanowanego przez monstra, z którymi częściej radzimy sobie przy użyciu broni białej niż palnej, okraszona ciężkawą atmosferą i pixelartową stylistyką. Potem zaś na pozytywne skojarzenia nałożyła się satysfakcja czerpana z dobrze skrojonej, wciągającej rozgrywki.
Polecam Wam przekonać się o tym osobiście. Miejcie jednak na uwadze, że to wersja prealfa – wprawdzie nie natrafiłem na rażące błędy, ale optymalizacja budzi pewne wątpliwości, a deweloper nie przewidział na razie żadnych opcji konfiguracji gry (poza czułością myszki). Liczę też, że z czasem Darkverse:Rogue zostanie wyposażone w więcej fabularnej treści.
Jeszcze jedna gra roguelike, lecz z zupełnie innej bajki. Loopmancer to efektowna platformówka 2,5D w cyberpunkowych realiach, która wyróżnia się silnym naciskiem na narrację i filmowym charakterem, podkreślanym przez sporą liczbę widowiskowych scenek przerywnikowych (i w pełni udźwiękowione dialogi).
Ze względu na te ostatnie przymioty dzieło chińskiego studia eBrain wciągnęło mnie nawet bardziej niż Darkverse:Rogue. Umieranie raz po raz nie przeszkadzało mi, bo z każdym kolejnym podejściem dowiadywałem się więcej o fabule, bohaterach i świecie – na losowo generowanych etapach rozmieszczane są tutaj nie tylko gadżety czy wzmocnienia przydatne podczas starć, ale też notatki z ciekawymi informacjami.
Jednak do doskonałości trochę Loopmancerowi (jeszcze) brakuje. Przydałaby się zwłaszcza lepsza praca kamery i większa przejrzystość pola walki (przeciwnicy zlewają się często z otoczeniem). Poza tym weźcie poprawkę na to, że widowisko, choć efektowne, tchnie budżetowością – bądź co bądź nie jest to gra AAA.
Oto demo, które zapowiedzieliśmy w wiadomości sprzed trzech tygodni – prolog izometrycznego RPG na licencji Wampira: Maskarady, którego twórcy ewidentnie są wielbicielami Disco Elysium. Brzmi smakowicie, wiem – ale przed zagraniem trzeba mieć na uwadze, jak powstał ten projekt. Heartless Lullaby jest zwycięską pracą z konkursu Vampire Jam, który polegał na stworzeniu gry osadzonej w Świecie Mroku w trzydzieści dni.
Trzydzieści dni to bardzo niewiele czasu na produkcję w naszej branży – i widać to po tym tytule. Grafika jest bardzo oszczędna, animacje szczątkowe, interfejs prowizoryczny, interakcje ograniczone – z każdego zakamarka wyzierają wszelakie niedoróbki. Jeśli jednak przymkniecie na nie oko, macie szansę nieźle się bawić. Oprawa wizualna i tekst porządnie budują klimat Wampira, więc są tu zadatki na solidnego „rolpleja”. Jednak pełnej wersji, zatytułowanej Vampire: The Masquerade - Heartless Symphony, nie zobaczymy zbyt szybko. Prace nad nią dopiero ruszają…
Gracze
OpenCritic
44

Autor: Krzysztof Mysiak
Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.