- Najbardziej przerażające horrory, w których nikt nie ginie
- Pi
- Głowa do wycierania
- Obecność
- Opętanie
- Duch
- Blair Witch Project
- Inni
Pi

- Rok produkcji: 1998
- Co przeraża: doprawiona kabałą matematyczna obsesja głównego bohatera
- Gdzie obejrzeć: DVD
Zanim Darren Aronofsky podbił Hollywood Czarnym łabędziem, musiał tworzyć filmy o znacznie mniejszym budżecie. Najpierw kilka shortów, a potem, w 1998 roku, pełnometrażowe Pi. Film nie okazał się może boxoffice’owym hitem, ale utorował reżyserowi drogę do sławy. Dzięki artystycznemu sukcesowi dwa lata później mógł on już skorzystać z usług tak znamienitych aktorów jak Jared Leto, Ellen Burstyn czy Jennifer Connelly, tworząc wyśmienite (choć niepozbawione pretensjonalności, którą często zarzucają mu krytycy) Requiem dla snu.
Pi, mimo że zawiera wiele elementów charakterystycznych dla Aronofsky’ego (chociażby ostry montaż, ujęcia w lustrze czy „podkręcone” dźwięki otoczenia), trudno porównywać z późniejszymi dziełami amerykańskiego reżysera. W oczy rzuca się tu przede wszystkim niskobudżetowość (film nakręcono za zaledwie 60 tysięcy dolarów) i skupienie na jednym bohaterze. Nie mogąc pozwolić sobie na zatrudnienie zbyt wielu aktorów, a przy okazji uhonorowując Clinta Mansella, autora ścieżki dźwiękowej, Aronofsky zaproponował mu rolę fotografa. Poza nim w filmie pojawia się zaledwie kilka osób.
Z tego względu tak wielki ciężar spoczywa na samej historii. Połączenie kabały i matematyki wydaje się smakować bardziej wyraziście, niż ktokolwiek mógłby przed premierą przypuszczać. Przez długi czas Aronofsky stawia widzów w rozkroku pomiędzy spiskową teorią dziejów a chorobową naturą przypadłości młodego geniusza. Zresztą sam do tej pory nie jestem pewien, czy scena z wierceniem sobie dziury w głowie jest wyobrażeniem Cohena, czy też rzeczywistością.
Na samym końcu Aronofsky pozwala sobie na więcej optymizmu niż kiedykolwiek później, ale nie zmienia to wydźwięku całego horroru/thrillera – w tym przypadku stwierdzenie, że to film dla ludzi o mocnych nerwach, jest stanowczo czymś więcej niż wyświechtanym sloganem.

O pustce i postępującej chorobie psychicznej głównego bohatera opowiada też Zdjęcie w godzinę (One Hour Photo) z Robinem Williamsem w najwyższej formie aktorskiej. Wciela się on w postać samotnego pracownika marketu robiącego zdjęcia klientom i wyobrażającego sobie, że wiążą go z nimi bliższe relacje. W przeciwieństwie do Pi nie jest to jednak teatr jednego aktora – choć największy popis daje tu Williams, niezwykle istotne okazują się również losy innych bohaterów, składające się na kolaż w odcieniach szarości zabarwieniu; nie ma tu postaci kryształowych, brak też jednoznacznie negatywnych. Gatunkowo film balansuje na granicy pomiędzy thrillerem a horrorem, ale może być również spokojnie odczytany jako niebanalny dramat psychologiczny... Choć nawet wtedy przeraża swoją realnością.
