- Na jaki film pójść do kina w Polsce, gdy wreszcie je otworzą?
- Ojciec (The Father)
- Cruella
- Nomadland
- Mortal Kombat
- Godzilla vs. Kong
- Ciche miejsce 2 (A Quiet Place Part II)
- Na rauszu (Druk)
- Obecność 3: Na rozkaz diabła (The Conjuring: The Devil Made Me Do It)
- Minari
Godzilla vs. Kong

- Co to: hitowy blockbuster reprezentujący kinowe uniwersum MonsterVerse
- W kinach od: 4 czerwca
- Reżyseria: Adam Wingard
No teraz pora na odpalenie prawdziwych fajerwerków. Wszyscy czuliśmy wielki ból czterech liter związany z tym, że duża część świata obejrzy największy pojedynek kaiju w historii kinematografii nieco wcześniej niż my, ale oczekiwanie to zostanie nam w końcu sowicie wynagrodzone. Godzilla vs. Kong trafi bowiem na początku czerwca do wszystkich polskich multipleksów (również do tych zaopatrzonych w technologię IMAX), a więc po co nam jakieś HBO Max, skoro będziemy mogli zobaczyć, jak wielki małpiszon przywali nędznej imitacji smoka w buzię (przepraszam za stronniczy, ignorancki komentarz) na dużym ekranie, i to z nagłośnieniem z prawdziwego zdarzenia.
Raczej większość z Was zdaje sobie sprawę, czym jest Godzilla vs. Kong, ale na wszelki wypadek to wytłumaczę. To kolejna część uniwersum MonsterVerse opartego na spektakularnych audiowizualnych widowiskach, których głównymi bohaterami są największe potwory w historii kinematografii. Jest wśród nich, jaka sama nazwa wskazuje, Gojira oraz King Kong, ale przyszłość przyniesie z pewnością więcej kreatur tego typu.
I szczerze mówiąc, wydaje mi się, że wszyscy potrzebujemy takiego filmu po trudach lockdownu. Bo jeżeli Mortal Kombat ma nam dostarczyć kinowych wrażeń, to nawet nie chcę myśleć, jak poturbuje nas w sali kinowej odgłos walących się wieżowców pod ciężarem co chwila opadającego na nie małpiego cielska. Za dzieło odpowiada Adam Wingard, a więc wielki miłośnik wszystkiego, co związane z Godzillą. Fani powinni więc być ukontentowani tym, co przygotował – to przynajmniej zdają się sugerować zagraniczne recenzje.
JEDEN GNIEWNY CZŁOWIEK – 4 CZERWCA
Trochę po cichu, ale z werwą i pewnością siebie do kin powraca Guy Ritchie, czyli reżyser, który powoli odnajduje swój dawny blask, czego najlepszym dowodem był jego ostatni film pod tytułem Dżentelmeni, nawiązujący do takich perełek, jak Porachunki czy Przekręt. Tym razem jednak zaprezentuje nam pełne akcji kino zemsty oparte na dramacie jednostki. Ciekawie zaczyna się robić, gdy dowiecie się, kto jest tą jednostką – jest to jakiś wściekły facio odgrywany przez znanego i lubianego Jasona Stathama. Oj, coś czuję, że czeka nas „sensacyjniak” w starym, dobrym stylu nawiązującym do klasyki hollywoodzkiego kina lat 90. Na pewno warto mieć tę pozycję na oku!
