- Miłość w kosmosie - najlepsze romanse w filmach SF
- Gwiezdne wojny: Część V – Imperium kontratakuje (Star Wars: Episode V – The Empire Strikes Back) – księżniczka Leia i Han Solo
- Avatar – Jake i Neytiri
- WALL-E – WALL-E i EVE
- Pasażerowie (Passengers) – Aurora i Jim
- Piąty element (The Fifth Element) – Korben Dallas i Leelo
- Solaris (Solyaris) – Kris i Hari
- Interstellar – Cooper i Brand
- Gwiezdny przybysz (Starman) – kosmita i Jenny
Gwiezdny przybysz (Starman) – kosmita i Jenny

- Co to: opowieść typu „co by było, gdyby kosmita wyglądał jak mój mąż”
- Rok premiery: 1984
- Reżyseria: John Carpenter
- Gdzie obejrzeć: iTunes Store, Rakuten
John Carpenter rozumiał magię i czar lat 80., a raczej pewien epokowy potencjał, który można przełożyć na materię filmową. Tworzył klimatyczne horrory, szalone produkcje przygodowe, a każde ze swoich dzieł starał się oprzeć na niebanalnym koncepcie. Udało mu się nawet nakręcić bardzo angażujący romans, ale oczywiście nie przeżyłby, gdyby go choć trochę nie udziwnił. Dlatego też wplątał w niego kosmitę.
Mowa oczywiście o Gwiezdnym przybyszu, czyli produkcji niezwykle prostej w założeniach fabularnych. Ot, obcy rozbija się na naszej planecie i próbuje wrócić do swojego statku kosmicznego. Wykorzystuje do tego pomoc pewnej Ziemianki, Jenny, a kontakt z nią nawiązuje, przybierając postać jej niedawno zmarłego męża.
Oczywiście relacja dwojga bohaterów nabiera z czasem rumieńców, choć chyba nie muszę mówić, że budzi ona lekki dysonans. Bo Jenny może sobie wmawiać, iż kocha się ze swoim nowo narodzonym mężem, ale trudno zaprzeczyć faktom, a te mówią jasno – romansuje z kosmitą w skórze swego lubego. I jakimś trafem ten przybysz z innej planety zachowuje się jak męski ideał, świecąc klatą i emanując charyzmą.
Wiadomo, kino gatunkowe tamtych lat polegało na tego rodzaju grotesce, kiczu i serwowaniu pewnych emocjonalnych skrajności, dlatego też obrazy filmowe pokroju Starmana Carpentera nie powinny dziwić. Z odpowiednią dozą dystansu można nawet dać porwać się tej uroczej naiwności i odpłynąć na dobre 2 godziny w towarzystwie Jeffa Bridgesa i Karen Allen.
O AUTORZE
Mogę oglądać wszystko, co dobre, a więc i porządny melodramat połknę z przyjemnością. Choć i tak uważam, że formuła tego gatunku została w pewien sposób wyczerpania przez monumentalne Przeminęło z wiatrem. Doceniam więc, jeśli współczesne romanse eksperymentują z innymi konwencjami, chociażby – jak przytoczone w tym artykule dzieła – z science fiction. Sęk w tym, mówiąc banalnie, ale życie złożone jest z banałów, żeby robiły to dobrze.
