Capcom. 12 studiów, które robią kopiuj/wklej - i dobrze!
- Kopiuj i wklejaj mi jeszcze - 12 studiów, które robią copy/paste, a my się cieszymy
- Arkane Studios
- Firaxis Games i MicroProse
- Playground Games
- Piranha Bytes
- Larian Studios
- Supergiant Games
- Gearbox Software
- Capcom
- Nintendo
Capcom
- Gry lub seria: Monster Hunter
- Kopiuje i wkleja od: 2004 roku
- Kopiowane elementy: w zasadzie wszystko poza (czasami) innym stylem graficznym i pewnymi drobnymi (acz istotnymi) zmianami w gameplayu
Atrakcyjność trzech serii omówionych na poprzedniej stronie można sprowadzić do stwierdzenia, że ich podstawowa mechanika, czyli strzelanie, na ogół jest zrobiona bardzo dobrze. Istnieje jednak cykl, w którego poszczególnych odsłonach możemy natknąć się na wiele pozornie dość różnie pomyślanych elementów. Tylko cel tych gier wydaje się zawsze taki sam, mianowicie zabijanie potworów. Tym razem musicie obyć się bez swojskiego Wiedźmina w zestawieniu – mowa bowiem o Monster Hunterze.
Wielu zachodnich graczy zetknęło się z produkowaną przez Capcom serią dopiero przy okazji MH: World z 2018 roku. Niemniej sięga ona roku 2004 i czasów PlayStation 2. Pod względem grafiki „jedynka” trąci już nieco myszką, lecz w zaskakująco wielu aspektach stricte gameplayowych jest podobna do nowszych odsłon – czy raczej to one schlebiają do niej.
Na interfejs składają się zwykle kompas, pasek zdrowia i wytrzymałości, minimapa oraz pole informujące o możliwych do wykorzystania w walce przedmiotach jednorazowych. Niezmiennie potykamy się zaś z krwiożerczymi bestiami, mniej lub bardziej przypominającymi dinozaury. Z pozyskiwanych z ich ciał kości i narządów tworzymy coraz lepsze bronie oraz pancerze, które mają nam ułatwić walkę z coraz potężniejszymi stworami. Brzmi znajomo?

Jeśli nie stronicie od kooperacji w grach, nie zdziwi Was zapewne również informacja, że seria Monster Hunter od początku stawiała na wspólne polowania kilku graczy. Dwie dekady temu Internet nie był ani tak szybki, ani tak łatwo dostępny jak dziś, ale owszem – w pierwsze Monster Huntery dało się pograć ze znajomymi.
Na przestrzeni lat wychodziły odsłony różniące się fabułą, oprawą graficzną – jedne miały bardziej, inne mniej rysunkowy styl – a także poszczególnymi mechanikami, jednak fundament zabawy w łowcę potworów pozostawał niezmienny. Regularnie powracały również te same bestie – latający Rathalos jest z cyklem w zasadzie od początku.
Co sprawia, że robienie w kółko tego samego nie znudziło się fanom przez prawie dwie dekady? Wydaje mi się, że niewielkie zmiany, jakie wprowadza Capcom do kolejnych odsłon cyklu. Weźmy za przykład wspomniane już Monster Hunter: World i nieco młodsze Monster Hunter: Rise. Różnią się ode przede wszystkim grafiką, ale mnie w tej drugiej produkcji szczególnie zachwyciła możliwość dosiadania co niektórych potworów.
Niby mała rzecz, a potrafiła wpłynąć na taktykę moich polowań na tyle, że po dwóch setkach godzin spędzonych z MH: World, wtopiłem już kilkadziesiąt kolejnych w MH: Rise. W dodatku grając w pojedynkę. Dzieje się tak z odsłony na odsłonę – seria Capcomu uzależnia, choć w kolejnych jej częściach robimy w zasadzie to samo.
