DLC vs dodatek. Kiedyś Westwood i Blizzard dawali nam gry w grze
DLC vs dodatek
W kwietniu 2006 roku Bethesda dała graczom możliwość pobrania zbroi dla konia do gry The Elder Scrolls IV: Oblivion. Ta przyjemność kosztowała różnowartość 2,5 dolara i była pierwszym płatnym kosmetycznym dodatkiem do gry, który wywołał olbrzymią dyskusję. I nawet jeśli przez niemal dwie dekady liczba wszelkich DLC w dowolnej formie stała się niemożliwa do określenia, nie stało się tak, że duże dodatki zniknęły.
Wydane w 2008 roku GTAIV doczekało się w kolejnych miesiącach dwóch sporych rozszerzeń (The Lost and Damned i The Ballad of Gay Tony), później fani BioShocka 2 dostali świetne Minerva’s Den. Nie wiem, czy teraz przemawia przeze mnie nadwiślańska duma, ale uważam, że swego rodzaju renesans dużych dodatków zawdzięczamy ekipie odpowiedzialnej za trzeciego Wiedźmina. Rozszerzenia Serca z kamienia oraz Krew i wino zadebiutowały, odpowiednio, pół roku i rok po premierze „podstawki”. To drugie ostatecznie zostało uznane za jeden z najlepszych dodatków w historii gier, a ich rozmiar i jakość od razu przywiodły na myśl złote czasy tytułów tworzonych przez Blizzard na przełomie tysiącleci.
ILE?!

Wydawanie małych DLC do popularnych gier to często biznes lepszy niż sprzedaż samej „podstawki”. Oto rekordziści w kategorii „liczba DLC do kupienia”. Stawkę otwiera Train Simulator Classic, który od momentu premiery w 2009 roku doczekał się ponad 750 dodatków różnej wielkości. Na drugim miejscu plasuje się Rocksmith 2014, a skoro to gra muzyczna, jej DLC ma formę nowych piosenek do pobrania. Ile ich jest? Ponad 1280. Ale to i tak nic w porównaniu z komputerową wersją „stołowego” RPG Fantasy Grounds VVT. System ten pozwala korzystać z bardzo wielu różnych licencji, by bawić się w świecie Star Treka, D&D czy Vampire: The Masquerade. Gdyby ktoś chciał kupić wszystko, musi przygotować się na grubo ponad 3000 różnych DLC.
A co oprócz tego pojawiło w ostatniej dekadzie? Całkiem sporo dobrych rzeczy. Bloodborne dostał The Old Hunters. Dodatek War of the Chosen zmienił zasady gry w XCOM-a 2. Dishonored: Death of the Outsider godnie zakończyło historię dwóch uznanych produkcji studia Arcane (i awansowało z bycia DLC do „dwójki” do bycia osobną grą), a wędrując w stronę historii najnowszej, natkniemy się na kilka jaskrawych przykładów tego, że duże dodatki mają się świetnie. CD Projekt RED zmazał grzechy po premierze Cyberpunka 2077 za pomocą świetnego Widma wolności, a wychwalany Elden Ring otrzymał rozszerzenie tak dobre, że było nominowane do tytułu gry roku w ramach The Game Awards 2024.
Twórcy mniejszych produkcji nie próżnują (poza wspomnianym na wstępie Still Wakes the Deep dodatkowe fabularne klocki otrzymały niedawno m.in. polski RoboCop czy Lies of P, zapowiedziano dodatek do Cult of the Lamb). I tutaj pozwolę sobie zadać pytanie: co jest lepsze? Zaufanie deweloperom czy wydawcom i wykupienie season passa gwarantującego dostęp do wszystkiego, co rozbuduje grę w przyszłości? Poczekanie ładnych kilka lat na pełnoprawną kontynuację? A może trzeba przyklasnąć nie-tak-zapomnianej modzie na tworzenie dodatków i okazywanie wsparcia dobrym grom, kupując właśnie je? Ja jestem fanem dodatków i cieszę się, że nadal powstają przygotowywane przez autorów każdego kalibru.


