Chemia między bohaterami. 8 rzeczy, którymi Mandalorianin ocalił Star Wars
- 8 rzeczy, którymi The Mandalorian ocalił Star Wars
- Wyrazisty główny bohater
- Baby Yoda!
- Mnóstwo easter eggów
- Spójny i konsekwentnie prowadzony wątek główny
- Aktorski debiut Ahsoki Tano
- Chemia między bohaterami
- I wreszcie – „Mando” to nie odgrzewany kotlet
Chemia między bohaterami

- Czy widzieliśmy to w trylogii sequeli: przez chwilę
- Gdzie najbardziej tego zabrakło: w Mandalorianinie (s01e06)
- Najlepiej widać to: w Mandalorianinie (s02e01)
O relacji pomiędzy Mando i Baby... Grogiem rozpisałem się przy okazji opublikowanego niedawno artykułu o przewadze serialu Disneya nad Wiedźminem, więc nie będę się powtarzać (jeżeli jesteście ciekawi, zapraszam do lektury). Chociaż to niewątpliwie element spajający Mandalorianina, pojawia się w nim też kilka innych ciekawych postaci. Co prawda – rzadko. Jeżeli jednak już się tak dzieje, pomiędzy starymi i nowymi bohaterami po prostu czuć chemię... z wyjątkiem epizodu szóstego pierwszego sezonu.
To jeden z najgorszych momentów „Mando”. Chwila, w której świetny serial nagle zmienia się w kiepską podróbkę skonstruowanego z wytartych klisz akcyjniaka science fiction z początku lat 90. Drużyna, która wspiera głównego bohatera, jest oryginalna tylko na pozór. Barwne projekty postaci nie zastąpią wyrazistych charakterów. W tym epizodzie nie wyszło niemal nic. Ale przecież dobre seriale cechuje to, że po wpadkach potrafią się podnieść i wrócić do prezentowanego wcześniej poziomu. Tak stało się właśnie z produkcją Disneya.
Postacie drugoplanowe pojawiają się tu sporadycznie. Akcja skupia się przez to częściej na głównym bohaterze. Mandalorianin nie obfituje w wątki poboczne, nie rozbudowując historii mniej znaczących postaci. Może to być poczytane za wadę serialu... i jednocześnie za jego zaletę. Bo ci bohaterowie, których już pokazano, zostali nakreśleni grubą kreską. Szczególnie dobrze widać to w drugim sezonie. O Ahsoce Tano pisałem już wyżej, poza nią świetny przykład stanowi Cobb Vanth. Charyzmatyczny odpowiednik westernowego szeryfa dobrze kontrastuje z również pewnym siebie, ale dużo bardziej oszczędnym w słowach i gestykulacji głównym bohaterem. Chociaż nie rozmawiają zbyt dużo, po prostu czuć między nimi chemię. A to już gotowy przepis na sukces odcinka.
