- 8 rzeczy, których Wiedźmin mógłby się nauczyć od The Mandalorian
- Koncentracja na głównym bohaterze od samego początku serialu
- Udźwiękowienie
- Użycie Unreal Engine’u do wypełnienia pustych, martwych przestrzeni
- Przypadek Eycka z Denesle, czyli poczet bohaterów obśmianych
- Realistyczne zbroje i broń
- Sterylność krajobrazu i postaci
- Relacja główny bohater – dziecko
Realistyczne zbroje i broń

- Mandalorianin robi to najlepiej w s01e02
- Wiedźmin robi to najgorzej w s01e05
Rynsztunek we Wiedźminie jest ładny. I na tym w zasadzie można by zakończyć komplementowanie serialu Netflixa, jeżeli chodzi o oręż. Na zbroje Nilfgaardu lepiej spuścić zasłonę milczenia. Sam projekt był tak skrytykowany ze wszystkich stron, że byłbym nawet w stanie powiedzieć o nim jedno dobre słowo – miał w sobie pewną oryginalność. Tyle że kiedy w obronie owych zbroi podnoszono argument o rzekomych niedoborach finansowych nilfgaardzkiej armii... Przecież wykonanie tak skomplikowanych wzorów byłoby znacznie kosztowniejsze! W tym wszystkim szkoda mi tylko artysty, który to zaprojektował. Pod względem artystycznym zbrojom trudno bowiem cokolwiek zarzucić. Sęk w tym, że twórcy powinni odrzucić ten projekt już na wczesnym etapie produkcji serialu z uwagi na jego nieprzystawalność do całości. Jak wiemy, stało się inaczej.
Nie tylko zbroje były jednak bolączką pierwszego sezonu. O ile do rynsztunku Geralta nie sposób się przyczepić, o tyle uzbrojenie nawet zupełnie nieznaczących (ani niedysponujących odpowiednimi środkami materialnymi) bohaterów drugoplanowych może się wydawać co najmniej nie na miejscu. Brak tu prostoty, wszystko jest idealnie dopracowane... i kompletnie nierealistyczne. Zupełnie inaczej niż w Mandalorianinie.

Wyznam szczerze, że właśnie z tego względu serial Disneya uznałem na początku za tani. Większość uzbrojenia wygląda, jakby przeleżała w zbrojowni kilkadziesiąt lat. Zbroje nie mogą zaś pochwalić się zbyt wysokim poziomem detali. W ogóle ma się wrażenie, że cały sektor produkcji broni w świecie Mando nastawiony jest przede wszystkim na efektywność, a nie efektowność. Pozorna nonszalancja twórców jest jednak tylko, no właśnie, pozorna. Tak naprawdę każdy z elementów uzbrojenia został przygotowany przez cały sztab artystów. I to widać, kiedy przyjrzymy się poszczególnym kadrom chwilę dłużej. Gdyby świat Mando istniał, wyglądałby właśnie tak. Chapeau bas, Jonie Favreau!
