Bitwy prezentują się epicko tylko na zbliżeniach. 8 rzeczy, które psuły odbiór Władcy Pierścieni

- 8 problemów, które psuły odbiór Władcy Pierścieni
- Gandalf vs Saruman
- Brak Toma Bombadila
- Główni bohaterowie umierają… i żyją
- Do Mordoru można wejść tak samo łatwo jak do Shire
- Olifanty i trolle wyglądają sztucznie
- Film kończy się aż… kilkanaście razy!
- Bitwy prezentują się epicko tylko na zbliżeniach
Bitwy prezentują się epicko tylko na zbliżeniach

- Czy u Tolkiena też był z tym problem: Nie (choć opisom taktycznym nie poświęcał wiele czasu)
- Jak można było to naprawić: CGI zastąpić ujęciami ze statystami
To niestety problem niemal każdej produkcji z tamtego czasu. CGI, które uzupełniało dalszy plan, na początku XX wieku wydawało się znośne. Może nie było idealne, ale nie raziło też sztucznością tak, jak robi to teraz. Niestety upływ czasu zrobił swoje i kilka scen bitewnych jest dziś kompletnie nieoglądalnych. Poza zbliżeniami. Te mogą robić wrażenie do tej pory.
Twórcy starali się zamaskować słabe efekty specjalne mgłą i grą świateł. O ile to pierwsze wyszło nieźle, o tyle drugie momentami ociera się o kicz. Ale wciąż wygląda to lepiej niż kiepsko zaanimowane pułki armii Saurona czy wojska Gondoru. Niestety dziś kojarzy się to tylko z generowanymi na potrzeby niskobudżetowych gier wstawkami filmowymi pomiędzy kolejnymi rozdziałami. Na takie rozwiązania często decydowali się twórcy strategii.
Zastanawiam się, dlaczego Jackson nie skorzystał z większej liczby ujęć ze statystami. Oczywiście wiązałoby się to ze zwiększeniem kosztów produkcji, ale przecież akurat pieniędzy raczej twórcom nie brakowało. Można było też pokazać trochę mniejsze grupy żołnierskie, tak jak wiele lat później zrobiono to przy okazji kręcenia starć do Gry o tron. Szkoda, bo dzięki dopracowaniu tej kwestii filmy Jacksona byłyby jeszcze lepsze.
Na pocieszenie dla fanów bitew z Władcy pierścieni można podać inny przykład, w którym ten element też wypadł słabo. Cóż, prawdę mówiąc, w Hobbicie wyglądało to jeszcze gorzej. I to mimo faktu, że premiery obu obrazów dzieli ponad dekada. Może to trochę dziwić, szczególnie zważywszy na fakt, że to, co na początku XX wieku jeszcze uszło, w 2014 żenowało już nie tylko malkontentów. Między innymi dlatego Bitwa Pięciu Armii zebrała oceny znacznie słabsze niż Powrót króla.
Całe fajkowe ziele spalone? Jeżeli tak, proponuje drzemkę w hobbiciej norce. Na tyle długą, by przed wieczorem zdążyć się jeszcze przebudzić i obejrzeć Drużynę Pierścienia. Albo Dwie wieże. Albo Powrót króla. Bo nawet mimo tych kilku wad, które z pewnością istnieją, to filmy są po prostu przecudowne w swojej Tolkienowości. Syn pisarza, Christopher Tolkien, nie był wprawdzie zbyt entuzjastycznie nastawiony do idei przeniesienia dzieł ojca na wielki ekran (delikatnie powiedziawszy). Jestem jednak pewien, że samemu twórcy Śródziemia przynajmniej Władca pierścieni by się spodobał. Jasne, Jackson ubarwił sobie literacki pierwowzór, dodał kilka wątków, kilka innych usunął, niektóre znacząco uprościł, a jeszcze inne okrasił hollywoodzką efektownością. Ale koniec końców to wciąż najlepsza trylogia fantasy XXI wieku.
OD AUTORA
Władcę pierścieni udało mi się przeczytać jeszcze przed premierą filmu. Byłem wtedy dzieckiem nie większym od hobbita i nie wszystko zrozumiałem, ale Tolkien oczarował mnie swoją wizją Śródziemia na długie lata. Peter Jackson też. Zawsze żałowałem, że nie udało mu się z tą samą ekipą nakręcić Silmarillionu i kilku historii z Niedokończonych opowieści. Ale kto wie, może to jeszcze przed nami.