Smok. 10 rzeczy, które w polskim Wiedźminie są lepsze

- 10 rzeczy, które polski Wiedźmin robił lepiej od serialu Netflixa
- Jaskier
- Ballady
- Yennefer
- Humor
- Erotyka
- Przemoc
- Ellander
- Eyck z Denesle
- Smok
Smok
Tak, tak, śmiejcie się. Oczywiście, że smok Netflixa wyglądał lepiej niż ten opracowany przez „speców” od komputerowej animacji z Gdańska. Tylko że nasz gad przynajmniej wykonywał jakieś ruchy i nawet potykał się „konfesjonalnie” ze wspomnianym już obłędnym rycerzem Eyckiem z Denesle. A Amerykanie, jako się rzekło, bezmyślnie ukatrupili Eycka w połowie odcinka i Villentretenmerthowi pozostało – jak to rzekł Zdzieblarz – „siedzieć na rzyci jedynie”. No dobra, raz zionął ogniem. Ale co z tego?
I to wszystko?

Gdzieżby. Mógłbym jeszcze godzinami rozprawiać o tym, co polski Wiedźmin zrobił lepiej niż nowy serial. Na przykład o królowej Calanthe, z której Netflix zrobił wojowniczą herod-babę, niefrasobliwie wtaczającą się w zakrwawionej zbroi w sam środek zaręczynowej uczty własnej córki, ponoć bardzo istotnej dla przyszłości państwa – podczas gdy najgorszym, do czego dało się przyczepić w kreacji Ewy Wiśniewskiej, był chyba niedostatecznie szeroki wachlarz wieloznacznych uśmiechów aktorki.
O Brokilonie, który w produkcji Marka Brodzkiego otaczała jakaś taka aura grozy i tajemnicy – nie był zaś licho skomputeryzowaną dżunglą, do której wchodził w zasadzie kto chciał, niezatrzymywany przez ciężkozbrojne driady. O Dolinie Kwiatów, cudownie sielskiej, wiejskiej i pełnej książkowych motywów w polskim Wiedźminie, a potraktowanej zupełnie po macoszemu przez ekipę Lauren S. Hissrich (tak względem prezentacji, jak i przebiegu zachodzących tam wydarzeń). O przedstawicielach obcych ras, których aktorzy tacy jak Jarosław Boberek i Daniel Olbrychski swoją grą skutecznie odróżnili od ludzi – choć wspominam ich kreacje nie bez kolejnego szerokiego uśmiechu pobłażania – a których Netflix ucharakteryzował (?) tak, że zwykle trudno było zgadnąć, kto jest człowiekiem, a kto nie. I tak dalej, i tak dalej.
Ale wystarczy tego (nie)dobrego. Pewnie i tak zdążyliście odnieść wrażenie, że nienawidzę tego amerykańskiego Wiedźmina całym sercem. Cóż, nie mijacie się z prawdą. Myślcie sobie na mój temat, co chcecie, ale dla mnie Wiedźmin, taka jego mać, to świętość, a Netflix strasznie obraził moje uczucia, że tak powiem, religijne. Nie wykluczam, że w paru miejscach przeholowałem ze złośliwością i nie oddałem sprawiedliwości produkcji Netflixa. Być może powinienem był wskazać również elementy, które to ona zrobiła lepiej – jak choreografia walk, efekty specjalne czy rekwizyty. Ale nie taki był cel ćwiczenia. Niniejszym tekstem chciałem się przede wszystkim wyżyć za to cierpienie, które zadał mi Netflix. I wiecie co? Jakoś lżej mi się zrobiło na sercu – i łatwiej mi teraz żyć.