We wrześniu trudno było złapać oddech. W tym miesiącu m.in. dokonywaliśmy trudnych wyborów jako szary człowiek żyjący podczas II wojny światowej, wdychaliśmy opary cudownego absurdu z Cosmo D, ożywialiśmy wspomnienia z Thiefa i zmienialiśmy Darkest Dungeon w cyrk.
We wrześniu uwidoczniła się podobna prawidłowość jak w sierpniu, choć wyraźnie nasilona – spokojny początek miesiąca, a potem gwałtowna lawina premier, wzmagająca się wraz ze zbliżaniem się października. Innymi słowy, niemożliwością byłoby opisać wszystkie wartościowe małe projekty wydane w tym czasie. Uprzedzając pytania spod znaku „a gdzie jest gra X czy Y” – wybrałem te pozycje, które mi osobiście wydały się najciekawsze. Zapraszam do lektury.
Kto czytuje moje przeglądy „indyków” regularnie, być może zauważył pewną prawidłowość. Raz na parę przelewam miesięcy na e-papier przygnębienie i żal, wywołane niedojrzałością branży gier wideo i jej brakiem zainteresowania dla spraw poważnych i ciężkich. Znów nadeszła ta pora – a przyczyną ponurego usposobienia tym razem jest produkcja zatytułowana Gerda: A Flame in Winter.
Żywiłem nadzieję, że marka tak znana jak Don’t Nod (do niedawna Dontnod) pomoże. Że twórcy Life Is Strange w roli wydawcy zapewnią studiu PortaPlay rozgłos i pchną Gerdę w szeroki świat, na przysłowiowe salony. Cóż, oceny gry są wysokie – mamy średnią 82% na OpenCritic i 99% pozytywnych recenzji na Steamie. Tylko cóż z tego, skoro osób, które wystawiły opinię, jest po miesiącu raptem 71, a krytyków chętnych przetestować ten produkt zebrało się „aż” 16?
Wygląda na to, że graczy nie interesuje II wojna światowa, na której nie można biegać z karabinem po okopach i kłaść nazistów trupem dziesiątkami. Że mają w nosie jakąś tam dziewuszkę imieniem Gerda i jej smutne życie w duńskiej wiosce Tinglev, gdzie każdego dnia musi lawirować między bezlitosnym okupantem, podejrzliwym ruchem oporu i deptanymi cywilami, usiłując utrzymać przy życiu siebie i swoich bliskich podczas srogiej zimy.
Co poszło nie tak? Przecież grafika nie odstrasza, a Don’t Nod słało w świat zwiastun za zwiastunem, więc Gerda na brak widoczności w sieci raczej nie mogła się uskarżać. Ja wiem, co poszło nie tak. Za mało akcji, za mało strzelania, za mało opcji personalizacji postaci, za mało kolorów, za mało humoru, brak trybu kooperacji, brak motion capture, brak udźwiękowienia dialogów. I taka to jest ta nasza branża gier.
Różnej maści wizjonerów, awangardystów czy szaleńców nie brakuje w branży gier, ale do Cosmo D mam wyjątkową słabość. Z entuzjazmem wchłonąłem jego wszystkie dotychczasowe dzieła – przesiąknięte ujmującą abstrakcją „symulatory chodzenia” Off-Peak, The Norwood Suite i Tales from Off-Peak Vol. 1.
Betrayal at Club Low jest inne. Rzekłbym nawet, że bardziej ambitne. Tym razem jest to RPG w konwencji gry point-and-click, które można by nazwać pastiszem Disco Elysium. Podobieństwa dostrzegam w otoczce ciemnego miasta pełnego tajemnic, w ogólnym stylu prowadzenia narracji, a zwłaszcza w warstwie „rolplejowej”, uwzględniającej nieustanne rzucanie w kośćmi na testy różnorakich umiejętności w toku dialogów i interakcji z otoczeniem.
Co zaś najważniejsze, na to wszystko nakłada się niepodrabialny styl Cosmo D – samoświadomie szkaradna grafika i przekomiczny absurd na każdym kroku. Dość powiedzieć, że wcielamy się w tajnego agenta, który wykonuje pewną misję w tytułowym klubie nocnym, przebrawszy się za dostawcę pizzy. W związku z tym istotną częścią rozgrywki jest szukanie składników i komponowanie z nich „kości pizzy”, które dokładamy do każdego rzutu, testując wiedzę muzyczną czy umiejętności kulinarne.
Gorąco polecam zainteresować się tą pozycją każdemu, kto szuka w grach czegoś wyjątkowego, niedającego się łatwo zaszufladkować (i potrafi dostrzec czar w szpetocie). Gdyby inwestycja kwoty rzędu 35,99 zł to było dla Was za duże ryzyko, możecie zagrać w demo. Jeśli Wam zasmakuje (tak jak 98% recenzentów na Steamie), zapisy automatycznie przeniosą się do pełnej wersji.
O Gloomwood mieliście szansę parokrotnie czytać na łamach Serwisu Informacyjnego – to zasługa Adriana Wernera, który od miesięcy czynił wszelkie starania, by redakcja nie tylko zwróciła uwagę na tę grę, ale wręcz wypaliła sobie jej tytuł w podświadomości. Gdybyśmy nie byli gromadą zgrzybiałych starców, pewnie tworzylibyśmy memy o Adrianie i jego ukochanej pozycji (a może tylko ja jestem i nie dostałem zaproszenia do memicznej części Discorda?).
Ale żarty na bok – Gloomwood daje niejeden powód, by się w nim zakochać. To duchowy spadkobierca serii Thief, a więc przedstawiciel szlachetnego gatunku immersive simów, który kładzie nacisk na skradanie się. Akcję osadzono w mrocznym, quasi-wiktoriańskim mieście, gdzie cienie są Twoim najlepszym przyjacielem, a walka – choć możliwa – rzadko kończy się szczęśliwie.
Gloomwood ma 93% pozytywnych recenzji na Steamie, i to pomimo faktu, że na ten moment oferuje bardzo skromną zawartość, wystarczającą raptem na kilka godzin rozgrywki. Gracze doceniają ogromny potencjał tkwiący w tym projekcie i jego wyjątkowy klimat, mroczny, a zarazem budzący nostalgię (co jest zasługą oszczędnej grafiki i oldskulowej stylistyki).
Chcecie poznać więcej gier niedostrzeżonych i niekochanych? Zapraszam do poprzednich odcinków przeglądu – ich chronologiczną listę znajdziecie tutaj.
Steam
16

Autor: Krzysztof Mysiak
Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.