Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 19 lipca 2002, 14:22

autor: Shuck

Rzeżucha

Opowieść z której można się nauczyć kilku rzeczy o zbójeckich technikach walki, lądowania, odkrywania, reperowania, dyplomacji, czczenia, a także dowiedzieć się, co do tego wszystkiego ma rzeżucha.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

Zbój Artusj, zanurzony w lekturze opasłej księgi oprawnej w skórę, rozparty wygodnie w obitym delikatną, brązową skórą fotelu, z rzadka jedynie podnosił wzrok ponad zakurzone stronice wiekowego dzieła i tylko po to, by skubnąć kilka drobnych, zielonych listków z rzeżuchowej kopuły porastającej wilgotną stertę ligniny ułożonej nieporządnie na wielkim talerzu. Sam talerz spoczywał zaś wciśnięty pomiędzy klawiaturę komputera a wyłączony ekran dotykowy i li tylko cudem nie zsuwał się z pochyłego pulpitu sterowniczego. Cud jednak wspierany był słabą, sztucznie indukowaną grawitacją zbójeckiego statku kosmicznego, a także rozlanym uprzednio na pulpit przez Tentyza kisielem, który awansował z czasem do roli uniwersalnego spoidła. Wokoło zbója, ponad jego głową i nawet częściowo poniżej jego nóg znajdowały się wielkie, całościenne ekrany doskonale oddające nastrój przeszklonego mostka kapitańskiego, a na nich widniała ciemna, nieruchoma, rozświetlona gęstą zawiesiną gwiazd pustka kosmiczna. Jej nieruchomość jednakże była tylko pozorna - w lewym górnym rogu frontowego ekranu pobłyskiwał na seledynowo rządek cyfr i liter układający się w liczbę: trzysta milionów oraz uzupełniającą ją jednostkę: metrów na sekundę. Statek, sprawiający wrażenie dryfującego bezwładnie w przestrzeni, po cichu, nie zdradzając się najmniejszym drgnieniem, mknął w istocie z prędkością światła, a tym samym z największą prędkością dostępną człowiekowi. No, może nie każdemu człowiekowi...

Zgrzytnęły metalowe zawiasy drzwi prowadzących do kabiny i na progu pojawiła się niewysoka acz emanująca wewnętrzną energią i nieodpowiedzialnością sylwetka Shuckapapera. Zatrzasnął za sobą drzwi kopniakiem i rozsiadłszy się w stojącym nieopodal wolnym fotelu zakomunikował:

- Naprawiłem napęd ponadświetlny.

- Acha. - Artusj odłożył książkę na szafkę z gaśnicą i spoglądając z dezaprobatą na kurz, który wzniósł się podczas tego wstrząsu ze starego, zmurszałego woluminu, obrócił się wraz z fotelem w stronę przyjaciela. - Co mu było?

- Miną tygodnie zanim ten kurz opadnie - zauważył Tentyz nim podjął się udzielenia odpowiedzi na zadane mu pytanie. - Nie wiem, ale stare metody naprawcze nie wymagają tak szczegółowej wiedzy jak diagnoza.

- Mam nadzieję, że nie przykopałeś swoim zwyczajem w komputer, który kosztował fortunę?

Na twarzy Tentyza pojawił się uśmiech satysfakcji. Najwyraźniej opinia, jaką o nim Artusj żywił najzupełniej mu odpowiadała, czy wręcz pochlebiała mu.

- Po pierwsze w elektronikę nie ma sensu kopać, bo scalaki albo działają, albo nie i nic się na ich binarny byt nie poradzi.

- Od kiedy twoje poczynania zależą od racjonalnych przesłanek? - spytał Artusj bez większej ciekawości, wyczuwając oczekiwanie Shucka na jakikolwiek przejaw jego zainteresowania.

- Tym razem. - Tentyz rozpromienił się w kolejnym uśmiechu, nadzbyt wyraźnie przekornym i cwaniackim. - A po drugie znalazłem stary moduł lampowy, który skonstruowałem niegdyś w przypływie dobrego humoru i przezorności, i to właśnie w niego przykopałem.

- Acha - odparł Artusj ze zrozumieniem. Nie to, żeby wyjaśnienie zadowalało go w jakikolwiek sposób, lecz wiedział, nauczony wieloletnim doświadczeniem, jak kończą się dyskusje z Tentyzem na tematy sporne. Wcześniej czy później i tak musiałby ustąpić z tego prostego powodu, iż jego niewyżyty przyjaciel zdawał się być fizycznie niezdolny do zmęczenia się, po prostu. - Chcesz rzeżuchy?

- Fuj, wiesz, że nie jadam takich paskudztw.

- Nie będę ukrywał podziwu, w jaki wprawiają mnie formy życia zdolne do przetrwania na samym tylko kisielu. I to jeszcze notorycznie na wszystko wylewanym.

- Silisz się na aluzję do komputera pokładowego, który i tak był do dupy?

- Każdy komputer staje się bardziej do dupy, gdy przestaje funkcjonować. Nie jest tak?

- Zwyczajnie nie znasz się na komputerach - zauważył Tentyz i przekręcił swój fotel do znajdującego się przed nim monitora wbudowanego w pulpit. Włączył zasilanie i odczekawszy, aż system diagnozujący się uruchomi zaczął biegać palcami po rozbłyskującym przed nim ekranie. Trwało chwilę, nim dowiedział się interesujących go rzeczy i Artusj w tym czasie zdążył ponownie pogrążyć się w lekturze. - Wszystko gra - odezwał się na koniec. - Poza komputerem nawigacyjnym, ale jego naprawię później. - Skończył mówić i spojrzał ze zniecierpliwieniem na przyjaciela studiującego leniwie kolejną zakurzoną kartę. - Może byś się czymś zajął?

- Niby czym? - odparł Artusj nie zmuszając się do podniesienia wzroku.

- Gdybym nie wiedział, że mamy grawitację na poziomie jednej trzeciej g, to dałbym se głowę uciąć, że oscyluje w okolicy dziesięciokrotnej ziemskiej, taki jesteś nieruchawy.

Artusj wolał nie zagłębiać się w temat generatorów pola grawitacyjnego; bał się, by Tentyz nie podjął na nowo prób zreperowania ich, miał bowiem nadzbyt świeżo w pamięci ostatnie, kiedy to nagłe skoki ciążenia dochodziły do kilkunastu g. Podobnie pamięć o upadku na sufit zawieszony trzy metry nad podłogą, wraz z całym spożywanym właśnie obiadem, gdy Tentyz omyłkowo, jak zapewniał, podpiął kable na odwrót, nie budziła w nim miłych wspomnień.

- Jestem po prostu z deczka flegmatyczny i dlatego będę dłużej żył. Dość mam wrażeń wynikających z twojej nieustającej destrukcyjnej działalności i nie muszę szukać innych. - Artusj przewrócił kolejną stronicę. - A układy grawitacyjne kuleją odkąd wylałeś kisiel na akumulator.

- Bo naprawiałem zasilanie lodówki.

- Ano coś za coś. W końcu, czy ja coś mówię? Lubię, jak kurz osiada na suficie.

- Daruj sobie sarkazm i postaraj się ręcznie wyznaczyć kurs na ten szurnięty Achernar.

- Wyznaczanie kursów może poczekać, aż naprawisz komputer nawigacyjny. Jak będziemy latać orientując się na oko po gwiazdach, to kiepsko na tym możemy wyjść.

- Proponujesz, żebyśmy stanęli w miejscu i poczekali, aż mi przyjdzie ochota ponownie wziąć się za łatanie tego pudła?

- Ano skoro nie ma innego wyjścia...

Tentyz rozłożył się wygodnie w szerokim oparciu fotela, wyłożył nogi na pulpit i, wyłączywszy komputer obcasem buta, począł się wpatrywać z namysłem w przyjaciela. Artusj zaś przewracał coraz to dalsze przeczytane strony pogryzając w trakcie drobne listki wydzielające intensywny zapach. W końcu, nie odwracając głowy, spytał:

- Czego się we mnie wgapiasz? Mam bociana w uchu?

- Swoją drogą, ale mnie zastanawia inny problem: jak ty ze mną wytrzymujesz?