Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 19 lipca 2002, 14:22

autor: Shuck

Rzeżucha

Opowieść z której można się nauczyć kilku rzeczy o zbójeckich technikach walki, lądowania, odkrywania, reperowania, dyplomacji, czczenia, a także dowiedzieć się, co do tego wszystkiego ma rzeżucha.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

Zbójecki statek, wbity swym tytanowym dziobem głęboko w skałę u podnóża góry, spoczywał w bezruchu, lekko przekrzywiony na swoją prawą burtę, ukazując spoglądającym na niego w mszalnym skupieniu przyjaciołom swoje poharatane podbrzusze, pokryte długimi bruzdami, z których wydobywały się kłęby pary oraz gazów znacznie od niej ciemniejszych i zapewne toksyczniejszych. Wyglądał jak śmiertelnie ranione zwierzę, z którego wyciekają resztki krwi oraz początki świadczącej o postępującym procesie gnilnym ropy. Otoczony przez sporą liczbę stojących pionowo czarnych głazów porośniętych paprociopodobnymi wykwitami, do złudzenia przypominającymi zgarbione w modlitwie staruszki przyozdobione wykwintnymi kapeluszami, opłakujące zmarłego, zdawał się gotowym do odebrania należnej mu ostatniej posługi.

- Nie jest z nim tak źle - zawyrokował Tentyz. - Nareperuje się go.

- Wydawał mi się zawsze jakiś większy.

- To pewnie dlatego, że obecnie jest do połowy wbity w skałę. - Shuck zaśmiał się wesoło aczkolwiek niecałkiem beztrosko.

- Jak go wydobędziemy?

- Tego jeszcze nie wiemy - odparł wynalazca i ruszył omijając głazy w stronę ziejącego największym strumieniem pary włazu, przez który zbóje paręnaście minut temu wyskakiwali na zewnątrz.

Artusj podążył za nim i po chwili obaj zbóje zniknęli w otworze. Po pochylonych korytarzach statku walały się sterty pogiętych blach, kawałki połamanej i spalonej elektroniki, jakieś papiery. Ze ścian i z sufitu zwisały pojedyncze kable jak i ich pęczki z rzadka tylko iskrzące lekko, w większości pozbawione napięcia. Gdzieniegdzie metalowe pokrycie było wypaczone lub wręcz rozerwane wybuchem jakiegoś podatnego na eksplozję elementu, który nie wytrzymał przeciążenia. Zbóje ześliznęli się po podłodze do kabiny, która znajdowała się w stosunkowo najlepszym stanie, albowiem panował w niej zawsze najlepiej utrzymany porządek - tak jak we wszystkich pomieszczeniach statku, w których Artusj bywał - i niewiele przedmiotów mogło się tu swawolnie poniewierać. Jednak i tu na przednim, obecnie rozbitym ekranie spoczywała sterta przeróżnych sprzętów, które naleciały z korytarza oraz z niedomkniętej szafki znajdującej się w tylnej części. Tentyz podszedł do pulpitu i pstryknąwszy jakimś przełącznikiem rzucił zwięźle:

- Komputer, działasz? - Odpowiedziało mu jedynie skwierczenie jakichś dopalających się układów. - Tak tylko sprawdzałem - wyjaśnił zwracając się do przyjaciela.

Ten tymczasem spostrzegł na stosie u swoich stóp książkę, którą był czytał i podniósł ją do oczu nostalgicznie powolnym ruchem.

- Niech no ja dopadnę tego sukinsyna, który nas tak urządził... - wycedził przez zęby.

- To po pierwsze nic mu nie zrobisz, bo nie zdążysz przede mną, po drugie on i tak już nie żyje, a po trzecie i tak zaraz wpadniesz na pomysł, że wszystko jest z mojej winy.

Artusj przytaknął na znak, że to całkiem możliwe i zaczął machinalnie kartkować trzymaną książkę.

- Zostaw ją - upomniał go Tentyz. - Pasuje powyciągać na zewnątrz wszystkie śmieci i przejrzeć je pod kątem dalszej przydatności.

* * *

Z wolna zapadał przesycony fioletem zmierzch, gdy Shuckapaper kończył segregowanie porozkładanych w pobliżu statku przedmiotów. Nieco dalej od niego wznosiła się coraz większa z każdą chwilą kupa gratów, które w wyniku wnikliwej oceny wynalazcy zostały zakwalifikowane do bezużytecznych. Na kolejnej, znacznie większej stercie leżały wszystkie otaczające do niedawna miejsce kamienie, które Artusj usuwał z pomocą ręcznego generatora pola grawitacyjnego, czyniąc tym samym wolny plac z przeznaczeniem na zaimprowizowany warsztat. Ostatni głaz lewitował majestatycznie w stronę poprzednich, gdy Tentyz odrzucił na kupę śmieci kolejną nieprzydatną metalową puszkę i wypuściwszy przeciągle powietrze wyprostował się.

- Nie mamy ani jednego sprawnego agregatu chłodzącego.

- To bardzo źle? - Artusj pstryknął przełącznikiem trzymanego w ręce urządzenia i unoszący się przed nim głaz z głuchym tapnięciem opadł na pozostałe.

- Poza tym, że będziemy mieli za dnia ciepłe piwo, to nie uruchomię bez niego żadnego generatora. Będę musiał taki zmajstrować. Z czegoś. - Shuck rozejrzał się niepewnie wokoło. - Ale to może już jutro. Szkoda energii na świecenie - dodał gwoli wyjaśnienia, żeby Ślinecker nie pomyślał, że się mu nie chce pracować.

- Zimno się robi.

Przyjaciele poruszający się już bez przyciężkich skafandrów, a jedynie w kolorowych dresach i adidasach przypominali bez mała sportowców, których zmrok przyłapał podczas popołudniowego joggingu. Jedynie masywne maski zapięte na dolnej części twarzy, obejmujące swoją najwyższą osłonką nos, psuły obraz i przypominały o setkach lat świetlnych dzielących zbójów od Ziemi.

- Spoko, zaraz zapalę z tych gratów ognisko - powiedział Shuck.

Artusj spojrzał na przyjaciela litościwie, ale i z rozbawieniem w oku. Tentyz pstryknął w nagłym przypomnieniu palcem w swoją maskę, która niezmordowanie dostarczała mu mieszanki pozwalającej na oddychanie i jednocześnie podwyższającej głos do falsetu zawartym w niej helem.

- Racja.

- Proponuję powskakiwać do skafandrów i przenocować w statku.

Shuck skinął głową w obliczu nieuchronnego przeznaczenia i jęknął:

- A ja już się cieszyłem na kiełbaski z rusztu i piwko.

* * *

Blady świt zastał zbójów przycupniętych na, wyłamującym się z zarysu obłego pancerza statku, wysięgniku służącym do podczepiania rakiet. Przyjaciele zaś, wyłamujący się z monochromatycznie szaro-czarnego otoczenia swoimi kolorowymi ubrankami, siedzieli w porannym bezruchu charakteryzującym ludzi kompletnie niewyspanych i trzymając po butelce piwa popijali od czasu do czasu unosząc w tym celu z twarzy niewygodne maski. Tentyz kręcił w ręce paczkę papierosów, których nie udało mu się zapalić (a poczuł, że musi) i wpatrywał się w nie ze spuszczoną głową.

- Całkiem fajna ta planeta, jakby ją na zdjęciach oglądać - zauważył Artusj.

- Trzaby się z niej już zmywać.

- Trzaby się więc zabrać do roboty i wyporządzić statek tak, żeby doleciał przynajmniej do naszej meliny na Atenalpie.