Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 19 lipca 2002, 14:22

autor: Shuck

Rzeżucha

Opowieść z której można się nauczyć kilku rzeczy o zbójeckich technikach walki, lądowania, odkrywania, reperowania, dyplomacji, czczenia, a także dowiedzieć się, co do tego wszystkiego ma rzeżucha.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

Ale gorejące naprzeciw statku dysze były zbyt wymowne, by Artusj sam nie odgadł zamysłów przeciwnika. Rzucił się na skomplikowany układ drążków sterowych zapewniający zbójeckiemu statkowi mobilność w co najmniej czterech wymiarach i, pomijając możliwości, jakie konstrukcyjny geniusz Tentyza dał potencjalnym pilotom tego cacka, pchnął wprzód manetkę mocy do oporu. Przeciążone generatory zawyły, aż statkiem wstrząsnął metaliczny dreszcz i popchnęły go wprzód z przyspieszeniem na powrót wysysającym z kabiny sprzęty, które tak niedawno tam wpadły. Uderzenie było tak silne, iż, wbrew intencji Artusja, nie odepchnęło przeciwnika, lecz zniwelowawszy jego pole siłowe sprawiło, że dziób statku zbójów wbił się we wrogą rufę. Kosmiczna próżnia w ułamkach sekundy wyssała ze zniszczonych zbiorników skroplone gazy napędowe, które rozpierzchając się w przestrzeni poczęły spowijać oba złączone ze sobą w agonalnym uścisku statki mlecznobiałą mgłą na kształt chmury. Tylko sobie znanym sposobem Tentyz zdążył się pojawić na mostku zanim chmura eksplodowała. Jego mina, jak i na wpół otwarte usta zdradzały chęć skrytykowania czegoś lub kogoś, lecz nie zdążył. Pchnięty wybuchem statek wystrzelił do tyłu jak pocisk sprawiając, że Tentyz wystrzelił z otwartych drzwi w odwrotnym kierunku, grzmotnął w ekran i rozpłaszczywszy się na nim nie począł się nawet zsuwać na podłogę. Tymczasem statek zaczął koziołkować i jakiekolwiek pojęcie grawitacji straciło sens.

* * *

Minęło kilka godzin nim zbóje, porozrzucani po zdemolowanej kabinie, zaczęli z wolna przychodzić do siebie. Artusj, jako mniej poszkodowany zdołał podnieść się na nogi jako pierwszy. Pasy nie zdołały go wprawdzie utrzymać w fotelu podczas eksplozji i pękły jak sparciała gumka, lecz z racji swoich znacznie od przyjaciela pokaźniejszych gabarytów i podążającej za nimi masy zachowywał zdecydowanie większą bezwładność, która nie pozwalała nim ciskać po kątach niczym piłeczką ping-pongową. Nie zdążył jednak dobrze się przeciągnąć, sycząc z bólu ilekroć odkrywał nowe siniaki, gdy Tentyz stanął prężnie wyprostowany obok niego i, otarłszy z niejakim zniecierpliwieniem krew sączącą mu się z rozbitej wargi, rzucił dziarsko:

- A to dobre! Żyjemy.

- Mów za siebie. - Artusj osunął się ociężale na swój fotel. - Ale przyjmij moje gratulacje, boć statek twojej konstrukcji, a jednak wytrzymał.

- Mało to było pochlebne z twojej strony. Oczekiwałbym raczej czegoś w stylu: łał! cudowności! genialności! w życiu czegoś takiego nie widziałem! żeby wyjść cało z kraksy przy prędkości bliskiej światłu! łał!

Zapewne Tentyz znalazłby jeszcze i powody i słowa po temu, by się dłużej nazachwycać swoją myślą techniczną, lecz przerwała mu drukarka, z której zaczęły wypływać, jedna po drugiej, spore ilości kartek.

- Co jest? - zaniepokoił się Artusj.

Shuck wziął do ręki pierwszą kartkę.

- To raport z komputera pokładowego. Zdaje się, że drukarka to jedyne urządzenie wyjściowe, jakie ocalało z pogromu.

- Jakieś dobre wieści? - Wyraz twarzy Tentyza musiał być nadto wymowny, gdyż Artusj nie czekał na odpowiedź. - A co działa?

Shuckapaper począł przeszukiwać kolejne strony, by w końcu burknąć niemrawo:

- Silniki manewrowe.

- To ekstra. Przy ich pomocy zdołamy znaleźć jakąś planetoidkę o niewielkim ciążeniu i tam połatamy co się da.

- Ale nie zdołamy się na nich wyrwać przyciąganiu tej planety.

- Jakiej: tej?

- Tej, którąbyś widział na lewym ekranie, gdyby działał.

Artusj wbił głowę w utworzoną z rąk kołyskę.

- To duża planeta?

- Właściwie z raportu nie wynika, czy to jest planeta, ale po tym, że jeszcze żyjemy bez jakichkolwiek osłon prócz być może atmosferycznych wnioskuję, że nie gwiazda. Po prostu źródło pola grawitacyjnego.

- To silne pole grawitacyjne?

- Jakby to ująć... - Tentyz spojrzał badawczo na przyjaciela.

- Dobra.

- Jak tam na dole nie ma jakiejś cieczy o znikomym napięciu powierzchniowym, to nawet przy pełnej mocy z naszych pozostałych silniczków i tak będzie z nas plama.

- Mokra - przytaknął Artusj grobowym głosem.

- Jaka tam mokra? Eksplozja generatorów wysuszy nas zanim uderzenie nas zmiażdży. - Tentyz rozpromienił się we właściwym sobie uśmiechu.

- Skąd ty bierzesz to niekończące się dobre samopoczucie?

- Jak bym na to wpadł, to już dawno bym ci spylił licencję. Po prostu taki już jestem. Ale tym razem domyślam się, że ma to coś wspólnego z wisielczym humorem skazańca oczekującego na egzekucję.

- Znaczy jest fatalnie, czekanie nigdy nie było w twoim stylu.

- Spadanie w zgniecionej konserwie, również - mrunkął Tentyz gryząc w namyśle zranioną wargę i rozglądając się po pomieszczeniu gwoli zorientowania się w uszkodzeniach.

Artusj jęknął cicho a przeciągle i osunął się z fotela niemal do ziemi.

- Pamiętasz, jak to szło: aniele Boży stróżu mój...? - spytał zamykając oczy.

- Nie zachowuj się jak baba za kierownicą - zbeształ Shuck przyjaciela i ponownie zabrał się za studiowanie trzymanych w ręku kartek.

- Junetce nigdy tak nie wygarnąłeś, gdy się uczyła jeździć.

- Bo kierowała lepiej ode mnie. - Shuck uśmiechnął się niewyraźnie nie odrywając wzroku od trzymanego pliku. - Ale nie mów jej tego, bo się zanadto będzie cieszyć.

- Nie będę już miał okazji cię zakapować.

- Nie przejmuj się, coś się wykombinuje. Mam cały kwadrans do zderzenia na wymyślenie czegoś. Swego czasu wystarczyło mi dziesięć minut na wynalezienie samoczynnie wynoszącego się kosza na śmieci.

- Który poszedł się wynieść do lasu i eksplodował wyrąbując wszystkie choinki w promieniu kilometra, przez co w święta bombki musiałem wieszać na jałowcu.

- Bywa - odparł Tentyz kląsknąwszy językiem w namyśle i wyszedł z kabiny bynajmniej się nie spiesząc.