Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 19 lipca 2002, 14:22

autor: Shuck

Rzeżucha

Opowieść z której można się nauczyć kilku rzeczy o zbójeckich technikach walki, lądowania, odkrywania, reperowania, dyplomacji, czczenia, a także dowiedzieć się, co do tego wszystkiego ma rzeżucha.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

Zbóje na samo wspomnienie dziewiczego uroku ich planety spuścili głowy jeszcze niżej, jakby chcąc pochować oczy w trzymane butelki, by nie musieć ich karmić widokiem spowitych niezmordowaną mgłą czarnych skał. Tak odmiennych od widoku ich rozległej posiadłości spoglądającej dumnie z wysokości wzgórza, na którym stała, na położone poniżej lasy, rozciągające się aż po ograniczony wzniosłymi górami horyzont. Równomiernie puszysty, zielony dywan cięły wielkie i szerokie, charakterystyczne dla równinnego terenu rzeki.

- Dasz sobie radę z przeprogramowaniem komputera pokładowego? - spytał Tentyz tworząc w myśli obraz statku połatanego za pomocą kamiennych bloków wyciętych z jedynego łatwo dostępnego mu materiału. - Do trochę nowych warunków.

- Postaram się. Wprawdzie języki programowania pasjonują mnie zdecydowanie mniej, niż narzecza i dialekty obcych cywilizacji, ale coś tam jeszcze pamiętam z twojego technicznego umęczania mnie.

- Pamiętasz, że warunek wyjścia z pętli nie może być losowy? - upewnił się Shuckapaper zapewne powodowany przypomnieniem minionej procedury autorstwa przyjaciela, dzięki której rakiety samosterujące potrzebowały na zalokowanie się na celu minuty, pięciu minut, godziny, albo nie alokowały się w ogóle.

- Pewnie - uśmiechnął się Ślinecker.

- To dobrze. Nadajesz się.

- A nie potrzebujesz pomocy na zewnątrz?

- Zostaw mi przycinak laserowy i przenośnik antygrawitacyjny, a postawię Wieżę Eiffla w kwadrans. No, może Wieżę Tentyza.

Artusj rozpogodził się odnotowawszy z ukontentowaniem, że wynalazca odzyskuje właściwe mu doskonałe samopoczucie plus niewyżyte zasoby energii i podniósł się na nogi, by zniknąć we wnętrzu statku. Shuck podobnie wstał i roztoczył spojrzenie po górach otaczających kilkudziesięciometrowe w średnicy obniżenie terenu tworzące swego rodzaju placyk, w którym spoczywał statek. Zatrzymał wzrok na głazach, które poprzedniego dnia Artusj poskładał na kupę z boku placu, a które stały wzniośle jeden obok drugiego, jak kompania honorowa podczas prezentacji.

- Jak ci się je chciało tak elegancko układać?! - krzyknął piskliwie nie odwracając głowy.

- Co układać? Głazy? - odpowiedział mu ze środka głos przyjaciela. - Zwariowałeś? Tak je tylko przerzuciłem na bok. Jak widzisz.

- Doceniam twoje poczucie humoru, jakkolwiek go nie rozumiem - mruknął Tentyz pod nosem, niedość głośno, by go ktokolwiek usłyszał, po czym dodał głośniej. - Ale ci dziękuję, bo tak będzie mi łatwiej wycinać z nich bloki. Oszczędziłeś mi nieco roboty.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Wynalazca obrócił się na pięcie i podniósł z ziemi niewielki, najeżony radiatorami agregat laserowy z tych używanych przez piratów do abordażu pojmanych w przestrzeni statków - ostatnimi czasy wcale niekoniecznie używany przez zbójów niezgodnie z przeznaczeniem - i skierował się z nim w stronę poustawianych w rządku głazów. Pstryknął przycisk przełącznika napięcia i pulsujący w rozpraszającej go mgle strumień światła skosił dumnie wznoszące się ponad głazy piuropusze krystalicznych wykwitów, które pospadały z brzękiem na skaliste podłoże krusząc się i łamiąc.

Shuckapaper zabrał się żwawo do roboty i wkrótce statek zaczęła porastać skomplikowana konstrukcja kamienna składająca się z ciętych, nieoszlifowanych bloków dobywanych z niszczonych miarowo głazów. Gdy w kilka godzin później Artusj wyjrzał ze środka, by zakomunikować, że komputer działa i odpowiada z sensem na zadawane mu pytania, statek pokryty był już solidnym ruchomym rusztowaniem przywodzącym na myśl serial o jaskiniowcach.

- To ma go wydobyć z podłoża? - spytał sceptycznie zbój wychylając głowę z włazu i lustrując górującą ponad nim machinerię.

- Si - odparł Shuck tak lakonicznie, jak się tylko dało. - Dobrze, że jesteś, bo właśnie zamierzałem cię zawołać, żebyś wylazł, bo będę toto uruchamiał.

Artusj podszedł do przyjaciela i stanął obok niego.

- Uruchamiaj, waszmość.

Wynalazca sięgnął do jednego ze scalonych z konstrukcją generatorów antygrawitacyjnych i włączył go, po czym odsunął się z powrotem na bezpieczną odległość. Całość konstrukcji zaczęła drżeć w bynajmniej nie próżnym wysiłku dźwignięcia wbitego w skałę zbójeckiego statku, albowiem ten zaczął się z wolna wysuwać ku górze wydając z siebie przeraźliwy łoskot i jazgot metalu trącego o kamień, by po chwili zawisnąć na wysokości łokcia ponad gruntem. Jeden z bloków u podstawy konstrukcji przekręcił się ze stukiem w inne położenie i statek począł przybierać poziomą pozycję; spore ilości pokrywającego frontową część pancerza gruzu i żwiru poczęły spadać na ziemię z hałaśliwym stukotem. Shuck spojrzał z nieukrywaną dumą w oczach na przyjaciela w oczekiwaniu na serię spontanicznych, pochwalnych okrzyków.

- Genialne - zauważył oschle Artusj.

- Jak zwykle - dodał nieusatysfakcjonowany wynalazca. - Ale teraz uważaj, żebyś niczego nie przegapił, bo nie będzie powtórki.

- Taką mam nadzieję.

Blok u podstawy ponownie przesunął się w jeszcze inne położenie i całość poczęła niezwykle wolno ale i majestatycznie zarazem kroczyć w bok przenosząc dźwigany przez siebie masywny (a przecież jeszcze cięższy niż zwykle za sprawą wzmożonej grawitacji), kilkunastometrowej długości pojazd poza obręb wybitej przez jego upadek dziury.

- Niezłe, to lepsze niż telewizor - odezwał się Ślinecker, a Tentyz rozpromienił się w uśmiechu od ucha do ucha; wiedział bowiem, że jego przyjaciel wspiął się tym samym na szczyty swego szafowania komplementami. - Ten przesuwający się kamyk przypomina mi cosik programator pralki automatycznej.

- Niebezpodstawnie, dodajmy.

Niedługo było jednak dane zbójom nazachwycać się cudownością Tentyzowej maszynerii, bowiem ta zatrzymała się nagle w pół kroku i, nim Shuck zdołał cisnąć w nią przekleństwem, składające się na nią kamienne elementy jęknęły chóralnie, jak jeden, i z głośnym chrzęstem rozsypały się w drobny żwir. Pozbawiony oparcia statek spadł na ziemię, a wstrząs, który przy tym spowodował skosił przyjaciół z nóg.