Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Red Dead Redemption 2 Recenzja gry

Recenzja gry 25 października 2018, 13:00

Recenzja gry Red Dead Redemption 2 – sandbox na „dychę”

Red Dead Redemption 2 rozjeżdża konkurencję jak walec. To najlepsza gra akcji w otwartym świecie, z jaką kiedykolwiek mieliście do czynienia. Rockstar znowu dostarczył.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji XONE

PLUSY:
  1. wyczerpująca, kompletna, pozbawiona niedopowiedzeń opowieść o bandzie Dutcha, zostawiająca nas w miejscu, w którym rozpoczyna się pierwsze RDR;
  2. kapitalni bohaterowie, których pokochamy i znienawidzimy – Arthur, Micah i John Marston!
  3. rewelacyjnie wymyślone zakończenie wątku gangu Dutcha;
  4. uroczy, chwytający za serce epilog;
  5. ogrom świetnie napisanych dialogów;
  6. fenomenalnie wykonane lokacje, gra świateł i pogoda;
  7. nawet najprostsze zajęcia zrealizowane w formie misji;
  8. masa aktywności i zdarzeń losowych;
  9. pomysłowe i różnorodne misje;
  10. cały gameplay – od mechaniki strzelania począwszy, na polowaniach skończywszy;
  11. muzyka – kiedy trzeba ambientowa, kiedy trzeba westernowa.
MINUSY:
  1. ostatecznie nic, co miałoby znaczenie dla całości (drobne wady wymieniono w tekście).

Potrzebowałem nie tylko kasy, ale też małej odmiany od wypełniania kolejnych poleceń Dutcha, więc skierowałem się do biura miejscowego szeryfa. Nauczony przykrym doświadczeniem (kilka godzin wcześniej ktoś ukradł mi Płotkę) przywiązałem konia do słupka. Akurat padał deszcz, więc cierpliwie poczekałem, aż zmyje błoto z mojej kurtki, a następnie pewnym krokiem wszedłem do środka. „Pan łowca nagród?” – usłyszałem, a że kulturalny ze mnie człek, odpowiedziałem twierdząco. W sumie nie interesowały mnie kolejne komentarze tego leniwego sukinsyna, więc zbliżyłem się do tablicy ogłoszeń.

Miałem szczęście, wisiał na niej list gończy. Zerwałem go i szybko przestudiowałem świstek. Sprawa wydawała się prosta – poszukiwano jakiegoś szemranego typa, 40 dolarów za fatygę, co w zupełności wystarczyłoby na uzupełnienie amunicji u rusznikarza. Jedyny problem polegał na tym, że delikwent musiał być dostarczony żywy, a ja nie lubię takich zleceń. Zawsze coś pójdzie nie tak – lepiej zabić i po krzyku. Wychodząc, usłyszałem, że zbieg widziany był w pobliżu starej kopalni w Big Valley. Obejdzie się bez studiowania mapy. Wiedziałem, gdzie to jest.

Droga do celu przebiegła bez zakłóceń, nie licząc incydentu z jakimś wsiurem, który zwrócił moją uwagę krzykiem. Chłop zboczył ze szlaku i wlazł w sidła na niedźwiedzia. Wokół nie było żywej duszy, więc mógłbym go odstrzelić i zakończyć jego cierpienia. Zdecydowałem jednak inaczej. Najpierw uwolniłem jego mocno pokiereszowaną nogę z pułapki, a potem – by zmniejszyć ból – poczęstowałem go łykiem whiskey. Zastanawiałem się, czy poprosi o podwózkę, jak ta kobieta dzień wcześniej, której szkapa zdechła na drodze, ale więcej życzeń nie było. Pożegnałem się zatem i pojechałem dalej.

Kopalnia była od dawna nieczynna, w środku dogasało ognisko. Dotknąłem stojącego obok czajnika – ciepły. Już miałem skierować się w spowity mrokiem tunel, gdy usłyszałem dobiegający zza pleców głos. Zbieg czekał u wejścia i zagradzał mi jedyną drogę ucieczki. Po krótkiej wymianie zdań byłem już pewny, że pokojowo to spotkanie się nie zakończy. Mój przeciwnik sięgnął po rewolwer, więc ja też szybko chwyciłem swój, celnym strzałem wytrącając mu broń z ręki. Mężczyzna przewrócił się. Wyciągnąłem lasso i spętałem delikwenta, po czym położyłem go na zadzie Płotki. Mógłbym jeszcze sprawdzić, co kryło się w kopalni, ale zrezygnowałem. Zlecenie było ważniejsze.

Czytasz teraz wstęp, pokazujący jak gra się w RDR2. Właściwa recenzja zaczyna się na stronie drugiej.

Może pani zmienić koło?

Cholera, tu panuje cholera!

Od Strawberry dzieliło mnie zaledwie kilka minut jazdy, jednak na brak atrakcji nie mogłem narzekać. Podróż umilał sam zbieg, który próbował mnie podjudzić, więc dwukrotnie uciszałem go pieścią. Po drodze minąłem dyliżans i kilku jeźdźców. Jednego z nich mojemu więźniowi udało się przekonać, że to on jest ofiarą i trzeba go ratować. Pech to pech. Wyciągnąłem broń i strzeliłem w głowę ścigającego mnie śmiałka. Dobrze, że nie było świadków, bo raczej nikogo nie przekonałbym, że to w obronie własnej. Dla postronnych obywateli nie miało znaczenia, że jestem łowcą nagród. Gwiazdy szeryfa na klacie nie nosiłem, więc równie dobrze mogłem być bandytą, który porwał bogu ducha winnego człowieka.

Po tym zabójstwie zbieg już się nie odzywał. Zatrzymałem się przed więzieniem, ściągnąłem mężczyznę z konia i wpakowałem go do celi. Szeryf wręczył mi odliczoną kwotę i poinformował, że więcej listów gończych nie będzie, bo miejscowi mają problem z takimi typami jak ja, którzy budzą w nich równie duże przerażenie co poszukiwani mordercy. Przyjąłem to do wiadomości i zastanowiłem się przez chwilę. W sumie nie będzie mnie w okolicy przez jakiś czas, a ten wąsaty bubek irytował mnie niemiłosiernie. Sięgnąłem po karabin i po celnym strzale w głowę spokojnie wyszedłem na zewnątrz.

Przedmioty i broń kupujemy za pośrednictwem bardzo ładnych katalogów, które nawiązują do prawdziwych wydawnictw tego typu, popularnych w USA pod koniec XIX wieku.

Kiełbaska raz.

W okolicy podniósł się niesamowity raban, z niektórych chat wybiegli ludzie z dubeltówkami. Wsiadłem na konia i galopem skierowałem się główną drogą do granic miasteczka, nie dając tubylcom szans na oddanie przypadkowego strzału. Mijając sklep rusznikarza, przypomniałem sobie, że w sumie to chciałem tylko kupić amunicję. No cóż, zrobię to w Valentine. Wychodząc z biura, zapomniałem naciągnąć chustę na nos, więc nie miałem złudzeń, że nie zostanę rozpoznany. W Strawberry pojawi się wkrótce nowy szeryf, a wraz z nim nowy list gończy, tym razem za mną. Cel osiągnięty.

Nazywasz się Arthur Morgan...

W grze można nawet zatracić się na czytaniu gazety. Przeczytanie wszystkich artykułów wyjmie nam z życia około 10 minut. Oczywiście zawarte są tam też teksty o naszych wyczynach.

...i jesteś bandziorem. Wraz z grupą podobnych odszczepieńców tworzycie gang, a Ty stanowisz jedno z jego najmocniejszych ogniw. Ekipie przewodzi charyzmatyczny Dutch van der Linde i to od jego nazwiska wzięła nazwę banda, która po problematycznym skoku w miasteczku Blackwater otrzymała wilczy bilet w całym stanie New Austin. Ścigani przez agentów Pinkertona usiłujecie zaszyć się z dala od zawistnego spojrzenia lokalsów, którzy bez żadnych skrupułów sprzedaliby Was władzom.

Czas romantycznych rewolwerowców Dzikiego Zachodu bezpowrotnie mija, Stany Zjednoczone wchodzą w XX wiek. Wy, łotry, jesteście niczym więcej jak tylko wspomnieniem minionej epoki, które nie chce dopasować się do nowej rzeczywistości. Początek końca gangu stał się faktem, bo jeśli zmierzyłeś się z grą Red Dead Redemption osiem lat temu, to wiesz, że o happy endzie nie ma tutaj mowy, a część towarzyszy niedoli będzie gryzła piach, zanim wystrzelisz ostatni nabój ze swojego rewolweru.

Na PS4 gra wygląda bardzo dobrze, ale dopiero na Xboksie One X możemy zobaczyć ją w pełnej krasie.

NAJŁADNIEJ NA XBOKSIE ONE X – DRUGA OPINIA

Recenzja gry Red Dead Redemption 2 – sandbox na „dychę” - ilustracja #3

Red Dead Redemption 2 pod względem technicznym największe wrażenie robi na „dopalonym” Xboksie One. To opinia całkowicie obiektywna, bo mierzalna, a odpowiednich wyliczeń dokonały już serwisy zajmujące się tą tematyką. Ja mogę przekazać już tylko same emocje, jakie towarzyszą mi w trakcie ogrywania przygód Arthura i bandy van der Lindego.

Wierzcie mi, że siedząc niespełna dwa metry od wielkiego telewizora 4K w każdej grze na wierzch natychmiast wychodzą wszelkie babole. Słabsza tekstura, kiepskie wygładzenie krawędzi czy cień w niższej rozdzielczości przyciągają oczy jak magnes i potrafią zaburzyć estetykę obrazu. Przynajmniej przez jakiś czas, bo gdy trafimy na wciągający tytuł, szybko przestajemy na to zwracać uwagę.

RDR 2 jest w natywnym 4K i z włączoną opcją HDR prześliczny. Rockstar udowodnił, że posiada narzędzia pozwalające przygotować grę, która zapewne wyznaczy standardy na przyszłość. Dzięki mocy obliczeniowej Xboksa One X obraz jest ostry jak żyleta, a konsola Microsoftu nie pozostawia wątpliwości, kto jest obecnie królem jakości w grach multiplatformowych. Jedyne, do czego można się przyczepić to dorysowywanie się jakichś drobnych obiektów w dużej odległości od kamery, ale żeby to zauważyć trzeba szczególnie wytężyć wzrok. Mógłbym też dodać, że zdarzają się słabsze tekstury w niektórych miejscach amerykańskiej dziczy, ale to już byłoby zwykłe czepialstwo.

W menu możemy wybrać jedynie intensywność efektu HDR. Gra przytomnie podpowiada odpowiednie wartości dla paneli LCD i OLED, aczkolwiek warto trochę poeksperymentować, aby dobrać odpowiadającą nam wartość. Wizualnie daje to niesamowitego kopa, ale wydaje mi się, że do tej pory mistrzem tej technologii wciąż jest Horizon Zero Dawn na PlayStation 4.

Niestety, twórcy nie zaoferowali żadnych opcji związanych z rozdzielczością i płynnością rozgrywki. Być może znaleźliby się tacy, którzy kosztem wyglądu woleliby płynną zabawę w sześćdziesięciu klatkach, tym bardziej, że ekrany 4K nie są jeszcze na tyle powszechne, aby pozbawiać lepszej animacji posiadaczy telewizorów Full HD.

Jeżeli więc macie komfort wyboru wersji, bez wahania wybierzcie tę na Xboksa One (o ile posiadacie Xboksa One X, bo na „zwyklej” konsoli tytuł ten prezentuje się bardzo słabo). I to mimo tego, że zdaję sobie sprawę ze stosunkowo niewielkiej popularności tej platformy w Polsce i grupie przyjaciół, którzy zapewne w większości w Red Dead Online, czyli nadchodzący tryb wieloosobowy, bawić się będą na konsoli Sony.

Przemek „g40” Zamęcki

CENA DOSKONAŁOŚCI

Recenzja gry Red Dead Redemption 2 – sandbox na „dychę” - ilustracja #4

Od kilku dni ważnym tematem dyskusji jest kultura pracy w Rockstarze. Jason Schreier odbył wiele rozmów z byłymi i obecnymi pracownikami firmy i w swoim artykule twierdzi, że pracowali oni po nawet 80 godzin tygodniowo, także nocami i w weekendy. Wielu z nich nie otrzymywało przy tym dodatkowych pieniędzy za nadgodziny. Jedną z form presji wywieranej na pracowników miało być umieszczanie w creditsach jedynie tych pracowników, którzy dotrwali do końca produkcji. Rockstar jednocześnie oficjalnie zaprzecza tym oskarżeniom. Studio pozwoliło też wypowiedzieć się publicznie swoim pracownikom i wielu z nich w sieciach społecznościowych stanęło w obronie pracodawcy.

Kolejne gospodarstwo prosi się o obrobienie.

Okej, powiedzmy to sobie od razu. Red Dead Redemption 2 to absolutny killer, gra pokazująca swoim bezpośrednim konkurentom miejsce w szeregu. W dopisku do recenzji Assassin’s Creed Odyssey użyłem stwierdzenia, że ACOD to „gra od lat osiemnastu tworzona dla trzynastolatków”, i patrząc na nowe dzieło „gwiazd rocka”, utwierdzam się w tym przekonaniu.

Red Dead Redemption 2 rozjeżdża konkurencję jak walec, udowadniając, że jednak da się stworzyć dojrzałą grę o mordercy dla dorosłego odbiorcy, która nie będzie infantylna pod względem treści. Że pisanie bohaterów nie polega na męczeniu odbiorcy płytkimi jak kałuża dialogami i przerysowanymi do granic możliwości postaciami. Tak, znany z kloacznego humoru Rockstar zaserwował opowieść ultrapoważną – o utracie wiary w ideały i przede wszystkim w ludzi. Taką, której zakończenie mocno ściska za gardło i nie zostawia nikogo obojętnym.

Zróżnicowane lokacje to jedna z największych zalet tej gry.

Główny wątek fabularny w Red Dead Redemption 2 to potwornie długa przejażdżka. Podstawowych misji jest dokładnie 105 i na ich ukończenie potrzeba przynajmniej kilkudziesięciu godzin. W samym epilogu mamy misji 21 (!), co daje około dziesięciu godzin zabawy. Zakończenia są bowiem tak naprawdę dwa. Pierwsze zamyka wątek wielkiej ucieczki gangu, drugie – to z epilogu – stanowi pomost do wydarzeń opowiedzianych w pierwszym Red Dead Redemption. Gra rozstaje się z nami w miejscu, w którym życie Johna Marstona zmieni się nie do poznania. Historia jest kompletna, opowiedziana w sposób absolutnie wyczerpujący i nie pozostawia żadnych niedomówień. Do pełni szczęścia brakuje tylko remake’u „jedynki” po napisach końcowych, ale śmiem podejrzewać, że ten prędzej czy później powstanie. Szczegóły znajdziecie w ramce.

CIERPIENIE JAK PRAWDZIWE

Recenzja gry Red Dead Redemption 2 – sandbox na „dychę” - ilustracja #7

Bez większego echa przeszła informacja o tym, że w Red Dead Redemption 2 dość realistycznie pokazane jest cierpienie zwierząt. Jeśli nie zabijemy ich od razu, zwierzaki padną na ziemię, będą konać i wydawać naprawdę przejmujące odgłosy konania. To był jeden z powodów, dla których w całej grze ani razu nie poszedłem na polowanie, poza tym pierwszym, przewidzianym w fabule. Rockstar znów przesunął granice, co rozumiem, ale nie do końca akceptuję. Realizm za wszelką cenę? Niekoniecznie.

Wkład członków grupy w obozowe finanse. Bez Arthura świat by się zawalił.

Recenzja gry Red Dead Redemption 2 – sandbox na „dychę” - ilustracja #9

A GDZIE GTA?

Ku mojemu zaskoczeniu, Rockstar nie powiązał Red Deada z uniwersum Grand Theft Auto. Obie serie używają fikcyjnych nazw do określenia stanów i ważniejszych miast, ale choć w „dwójce” wielokrotnie jest mowa o Nowym Jorku czy Kalifornii, nigdy nie padają tam doskonale znane zamienniki, jak Liberty City czy San Andreas. Decyzja ta nie jest dla mnie do końca zrozumiała, byłoby to kapitalne nawiązanie.

Deweloperzy od początku postawili na realizm i choć są momenty, które przypominają, że to tylko gra, to jednak RDR2 jest mocno osadzone w rzeczywistości. Odpuśćmy kurczące się na mrozie jądra konia i tonę lasujących mózg detali, których nie zobaczycie w innych produkcjach, np. fakt, że gesty i animacje Morgana w dialogach różnią się od siebie w zależności od tego, czy bohater przyszedł porozmawiać w kapeluszu, czy nie (Rockstarze, no kaman!). Chodzi o to, że ten świat od początku do końca wydaje się do bólu prawdziwy i z łatwością jesteśmy w stanie w niego uwierzyć.

Nasi kamraci są kowalami własnego losu, ale mają też decydujący wpływ na życie innych ludzi. Choć bandzie wiele (heh!) do szczęścia nie potrzeba (ustawić się do końca życia i nie dać się przy tym złapać), dookoła nas rozgrywają się zwykłe, codzienne dramaty – nierzadko w efekcie naszych poczynań. Autorzy w ogóle nie reklamowali wyborów moralnych, a tych – jak się okazuje – musimy dokonywać w najmniej oczekiwanych momentach. Czy odpuścimy dłużnikowi i damy mu trochę czasu na skombinowanie forsy? Czy spuścimy mu konkretny łomot, przekonując go do wyskoczenia z zaskórniaków? A może po prostu wjedziemy do delikwenta z drzwiami i sami splądrujemy chałupę szafka po szafce? Oto świetny przykład rozwiązywania problemów na różne sposoby w zwyczajnej misji pobocznej.

Misje, powiadasz...

O matko, czego tu nie ma. Totalna sieka na polach naftowych, rabowanie ładunków z pociągów i ogałacanie ich pasażerów z kosztowności, włamy pod osłoną nocy z całkiem fajnie działającym, choć prostym, systemem skradania, ratowanie kompanów z obozów skalpujących ludzi wsioków i wyciąganie cywilów z rąk kanibali, plądrowanie dyliżansów, ubezpieczanie sojuszników karabinem snajperskim, godna Jamesa Bonda akcja na pływającym kasynie, kąpiel w bagnie ze ścigającym nas aligatorem za plecami. Nie jestem w stanie z głowy wymienić przykładów wszystkich atrakcji, jakie Rockstar przygotował w samym tylko głównym wątku fabularnym, bo jest tego po prostu OGROM.

A teraz dorzućcie do tego drugorzędne zadania od nieznajomych, rozmaite aktywności poboczne, od napadów na gospodarstwa począwszy, na polowaniach skończywszy. I jeszcze najlepsze. Nie ma tu żadnej, absolutnie żadnej drogi na skróty. Interesuje Cię list gończy? Wbijasz na posterunek, słuchając komentarzy szeryfa, docierasz do poszukiwanego i wchodzisz z nim w dyskusję. Zaczynają dziać się istne cuda, łapiesz w końcu zbiega i dostarczasz do stróżów prawa, kładąc go w celi.

Pamiątkowe zdjęcie z akcji.

Wykaz stacji kolejowych, które pozwolą się szybko przemieszczać po świecie. Wbrew przedpremierowym zapowiedziom, na końcu trasy będzie czekać na nas koń.

Z najprostszych pierdół Rockstar wysmażył pełnoprawne misje, które nierzadko kipią od dialogów. Niczego nie musisz sobie dopowiadać, wszystko dostajesz na tacy. W innych grach? Ekran gaśnie, misja wykonana, następny proszę. W tej grze nie ma nawet markerów na ekranie, radar można zastąpić kompasem albo wyłączyć wszystko w cholerę, zdając się na wskazówki przekazywane w dialogach. Chylę czoła. Stopień dopracowania zawartości po prostu miażdży wszystko, co widzieliście do tej pory. Król na tronie i nowy benchmark gier z otwartym światem, do którego przez lata będziemy porównywać kolejne „Asasyny”, „Łoczdoksy” i inne takie.

GRANIE BEZ HUD-a

W grze można całkowicie wyłączyć HUD, który w standardowej wersji i tak jest mocno ograniczony. Ekranu nie psują sztucznie nałożone na ekran markery, wszystkie komendy i informacje zostały zepchnięte w rogi ekranu. Co ciekawe, po wyłączeniu HUD-u w opcjach, nadal można odpalić kompas lub minimapę i schować ją na życzenia za pomocą jednego przycisku na padzie. Rozwiązanie to sprawdza się w grze rewelacyjnie.

Banda Dutcha w komplecie.

Już sam fakt, że z tej gry tzw. content wręcz się wylewa, to rzecz absolutnie wyjątkowa. Niejednokrotnie odnosiłem wrażenie, że Rockstar chciał koniecznie pójść pod prąd i pokazać innym deweloperom, że z typowego sandboksa da się wycisnąć o wiele więcej, niż nam się wszystkim wydaje. Okej, ilość zdarzeń losowych jest w RDR2 ograniczona i może się tak przytrafić, że dwukrotnie spotkasz więźnia, któremu pomożesz się oswobodzić (lub nie, Twoja wola), strzelając w kajdany. Ale sam fakt, że twórcy upchnęli takich sytuacji w grze kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset, świadczy o ich potędze. Najbardziej jednak rajcuje fakt, że to wszystko odbywa się tak cholernie naturalnie i nie zawsze czeka cierpliwie na gracza w tym samym miejscu.

Ogień jest świetnie animowany, trudno powstrzymać się żeby nie zagrzać przy nim chwilę miejsca.

Impreza na całego. Bawi się nawet mały Jack Marston.

Kapitalne historie

Rockstar mistrzowsko opowiada też losowe historie otoczeniem. Przykład? Proszę bardzo. Jadąc w strugach deszczu mało uczęszczaną drogą do Valentine, zauważyłem taką oto scenę. Kowboj zboczył z trasy, zatrzymał konia i zsiadł z niego, by skierować się za skrywający polankę krzak. Podjeżdżam bliżej, polanka ujawnia stojący na niej dyliżans. Konie zabite, woźnica martwy, jedyna pasażerka kilkanaście metrów dalej leży ze śrutem w plecach. Zatrzymuję się, kowboj rzuca do mnie jakiś smutny komentarz i odjeżdża w siną dal. Schodzę z konia i oglądam miejsce zbrodni.

„Ktoś tu nieźle narozrabiał” – myślę i kieruję się na tył powozu, gdzie zwyczajowo umieszczana jest skrzynia z cenniejszymi przedmiotami. Nie ma jej. Zaaferowany nie zauważam, że na drodze stoi już kolejny jeździec, który – widząc to samo co ja dwie minuty wcześniej – UZNAJE, że to ja jestem winny tej masakry. Krzyczy coś, wyciąga rewolwer i próbuje mnie zabić. Niewiele się zastanawiając, sprzedaję mu kulę w łeb, co zauważa jeszcze jeden człowiek, akurat zbliżający się do polanki. „Ku&#@” – myślę, widząc komunikat o popełnieniu przestępstwa przy całkiem już sporej nagrodzie za moją głowę, ale nie było szans dogonić świadka, więc schodzę do podziemia, chowając się w krzakach.

Chwilę później wpadają stróże prawa, badają teren, ładują ciała na konie i gdy ja próbuję się wycofać, spostrzegają mnie. Rozpoczyna się pościg. Myk na Płotkę, galopem sunę w las, uciekam ze strefy zagrożenia i uśmiech gości już na mojej twarzy, ale chwilę później wpadam na inny patrol, którego przedstawiciele od razu zaczynają szyć do mnie z karabinów. Wiadomo, wszak jam jest Arthur Morgan. Sknociłem i padłem martwy – cóż, zdarza się. Szybko jednak zdaję sobie sprawę, że zginąłem, bo zlazłem z tego cholernego konia przy cholernym dyliżansie, a tak naprawdę jechałem tylko do miasta po fajki.

Ta gra jest mokrym snem fana westernów

Owszem, fabuła nie zawsze utrzymuje równy poziom, a kiepski piąty rozdział, który zaczyna się absolutnie cudownie (matko jedyna, jaki tu był potencjał!), zaś kończy idiotycznie, nasuwa pytanie: „Rockstarze, po co?”. Ale to tylko mało znacząca kropla żenady w oceanie zajebistości. Owszem, Dutch może po pewnym czasie zacząć irytować opowieściami o kolejnym superskoku, który niczym w Gangu Olsena niespecjalnie się udaje, ale to w gruncie rzeczy prosty chłop z prostymi motywacjami.

Najważniejsze, że w grze oddano doskonale to, co oddane zostać miało: rozkład kompanii braci, którzy na początku przygody poszliby za sobą w ogień. Kiedy pod koniec gry przypominałem sobie te wszystkie motywujące sceny z prologu, gdzie czułem moc płynącą z przebywania w tej grupie, myślałem tylko o tym, jak długą drogę do piekła pokonałem wraz z Morganem. Wydawało się, że było to wieki temu.

Drobiazgowe mycie. Za odpowiednią opłatą pomoże nam w tym wynajęta kobieta.

LEPSZY WRÓBEL W GARŚCI...

Dziki Zachód w wydaniu Rockstara dorobił się polskiego reprezentanta. Jest nim pan Wróbel, który ewidentnie lubi zapożyczać się u Niemców. Temu mieszkańcowi Górnego Śląska, przybyłemu do Stanów w poszukiwaniu lepszego życia, można spuścić konkretny łomot.

W warstwie gameplayowej Red Dead Redemption 2 to solidna, rzemieślnicza robota, wzbogacona cudownymi fajerwerkami. Obawy, że zbyt drobiazgowe mikrozarządzanie ekwipunkiem zabije przyjemność z grania, okazały się przesadzone. Tak, broń rdzewieje, ale nie trzeba jej polerować co pół godziny i nawet osłabionym gnatem nadal da się zabijać rywali, bo kary do statystyk pukawki nie są wcale takie duże. Budowanie więzi z koniem też odbywa się naturalnie. Poklepię, wyczeszę, bo mam na to ochotę, a nie dlatego, że muszę. Nakarmię owsianymi ciasteczkami, jak Płotka opadnie z sił, bo daleko nie zajadę. Proste? Proste! Ani przez moment nie poczułem, że mnie to drażni, choć wierzchowce w RDR2 wytrzymałością akurat nie grzeszą. Powiedziałbym, że autorzy przesadzili z tym wskaźnikiem, biorąc pod uwagę fakt, ile czasu spędza się tutaj w siodle.

Wysadzamy?

Morgan to prawdziwy morderca

Strzelanie jest typowe dla Rockstara – nie podobało Ci się w GTAV, nie spodoba Ci się i teraz, zwłaszcza że garnitur broni ze zrozumiałych względów nie mógł być przecież tak okazały. Wśród przeciwników trudno też szukać urozmaicenia, wszak każdy potencjalny rywal to tylko zwykły mężczyzna z pukawką różniącą się długością lufy, tyle że inaczej ubrany. Nie przeszkadza to jednak mocno, gdy zaakceptuje się realia, w których osadzona została akcja gry.

Niektórym może nie spodobać się za to sposób, w jaki deweloperzy rozwiązali problem wynikający z przewagi Morgana nad oponentami. Dead Eye (w polskiej wersji językowej „zabójczy instynkt”) pozwala położyć pokotem nawet siedmiu chłopa w kilka sekund, więc autorzy rzucili przeciwko głównemu bohaterowi mnóstwo przeciwników. Bywają takie momenty, że podczas wymiany ognia na Arthura wypada nawet trzydziestu członków konkurencyjnego gangu w kilku falach. Rozumiem, gdyby byli to żołnierze stacjonujący w pobliskim forcie, ale mowa o zwykłej bandzie obdartusów. Dużo za dużo.

Arthur nie jest wybitnym pływakiem, ale w wodzie sobie poradzi. To znaczy - nie utonie.

Bracia aż po kres.

Rockstar sporo uwagi przed premierą poświęcił systemowi interakcji z mieszkańcami wirtualnego świata i trzeba uczciwie przyznać, że działa on poprawnie. Ilekroć chcemy o coś zapytać lub wyrazić swój stosunek do czegoś, wciskamy lewy trigger, kierując wzrok na daną postać, i wybieramy odpowiednią opcję z kilku dostępnych (na ogół dwóch).

Podstawowe warianty zakładają uspokojenie rozmówcy lub jego podjudzenie, ale w zależności od sytuacji pojawiają się też inne kwestie. Świetnie obrazuje to przykład z prologu, kiedy badamy pierwszy odwiedzony w grze dom. Nasi kompani cierpliwie czekają na zewnątrz, ale ponaglają nas, bo okolica nie jest bezpieczna. My w tym momencie nadal możemy oddawać się eksploracji, jeśli jednak mamy taką ochotę, uruchamiamy funkcję i dajemy kolegom znak, że wszystko jest w porządku.

Wielu fanów westernów zapewne czeka na ten moment - napady na pociągi są obecne!

Podczas licznych przejażdżek system pozwala zasięgnąć też dodatkowych informacji dotyczących misji lub zagadnień związanych z aktualną sytuacją bandy. Nie można powiedzieć, że jest to pełnoprawny moduł dialogowy, ale jako namiastka sprawdza się wyśmienicie, wzbogacając i tak już mocno wypełnioną rozmowami grę. System sprawdza się też w zupełnie innych sytuacjach, bo właśnie dzięki niemu zajmujemy się koniem, czyścimy broń itd. Można też, korzystając z niego, poddać się stróżowi prawa w przypadku popełnienia przestępstwa, co jest równoznaczne z karą aresztu i ubytkiem funduszy.

Lokacje to pierwsza liga pierwszej ligi

Jeśli chodzi o obóz, na który Rockstar zwracał uwagę również w pierwszym filmie z rozgrywki, to możemy go potraktować jako bazę wypadową i nic ponadto. Nie ma żadnego przymusu, żeby wykonywać żmudne czynności, związane np. z dostarczaniem pożywienia czy łupów. Możemy to robić, a jakże, ale nikt nad nami, by tego dopilnować, stać z batem nie będzie.

Warto jednak odwiedzać naszą siedzibę nie tylko po to, żeby odbierać misje. To tutaj możemy wziąć udział w kilku minigierkach (poker, pięć palców, bardzo wciągające domino), zaopatrzyć się w amunicję i leki – o ile rozbudujemy nasz skromny namiot. W obozie przebywają też wszyscy nasi kompani, więc naturalnie można do nich zagadać. Czasem sojusznicy urządzą wieczorną imprezę, w której dominują śpiewy i picie alkoholu.

Podobnie jak w przypadku innych zabijaczy czasu są to rzeczy kompletnie opcjonalne, ale i tak dopracowane do granic możliwości. To alternatywny sposób na dobrą zabawę dla tych graczy, którym się po prostu chce. Równie dobrze można skupić się tylko na fabule i przejść jednym ciągiem całość od początku do końca. W przeciwieństwie do Assassin’s Creed Odyssey nie ma tu żadnych sztucznych blokerów, zawsze robimy to, na co mamy ochotę.

Zaawansowany system Dead Eye zaznacza na czerwono części ciała, które gwarantują śmiertelne trafienie. Oczywiście można obejść się bez tego, w myśl zasady - jeśli przeciwnik ma głowę, to jest ona jego słabym punktem.

Cała reszta błyszczy. Lokacje to pierwsza liga pierwszej ligi. Miłośnicy trybu fotograficznego będą zachwyceni, o ile zaakceptują fakt, że aby zrobić tutaj zdjęcie, trzeba wyciągnąć aparat z ekwipunku (obadajcie „selfie”, niezła beka). Poranna mgła na bagnach, pokryte błotem uliczki Valentine, obłędnie wyglądające i skażone industrialną rewolucją miasto Saint Denis z tramwajami i cmentarzem, który równie dobrze pasowałby do wiktoriańskiego Vampyra. Coś pięknego.

Autorzy zawarli w tej grze absolutnie każdy możliwy rodzaj terenu, od tych gorących po skute lodem. W trakcie górskich wypraw czujemy respekt przed fatalną pogodą, bo nic nie widać, a sami grzęźniemy po kolana w śniegu. A skoro o białym puchu mowa, zwróćcie uwagę podczas przewidzianego w prologu ataku wilków, co dzieje się na podłożu. Kiedy zabija się pędzące zwierzę, truchło ryje jeszcze przez chwilę w śniegu, zostawiając za sobą efektowną rynnę skropioną krwią. Cu-do-wne.

Recenzja gry Red Dead Redemption 2 – sandbox na „dychę” - ilustracja #2

REMAKE „JEDYNKI” W DRODZE?

W grze dostępny jest cały stan New Austin, ale szczerze – nie ma tam zbyt wielu rzeczy do roboty. Większość znanych z „jedynki” lokacji okazuje się zniszczona, w mieście Armadillo panuje za to epidemia cholery. Mam wrażenie, że twórcy zamierzali wykorzystać w jakiś sposób ten obszar, ale ostatecznie nie wyrobili się z realizacją planu. Dlaczego? To proste. Meksyk jest również doskonale widoczny z brzegu rzeki San Luis, ale nie znajdziemy choćby jednego mostu pozwalającego przeprawić się na drugą stronę. Ktoś jednak tę tytaniczną robotę wykonał i podejrzewam, że zostało to wszystko przygotowane pod ewentualny remake. Nie zdziwilibyśmy się, gdyby zapowiedziano go wraz z premierą RDR2 na PC, bo nie chce mi się wierzyć, że tak duży obszar został opracowany wyłącznie z myślą o trybie online.

Z łajnem zabawy.

Wzorowa gra akcji w otwartym świecie

Red Dead Redemption 2 zaskakuje porządnie zrealizowanymi pomysłami na tak wielu frontach, tworzącymi razem niezwykle udaną całość, że ewentualne wady tego tytułu bledną w blasku zalet. Nie ma gier bezbłędnych i dzieło Rockstara wolne od błędów też nie jest. Zdarzają się różne glitche, raz wyparował mi potrzebny do odpalenia misji NPC, ale reload załatwił sprawę.

Wspomniałem wcześniej o nieszczęsnym piątym rozdziale fabuły, który miał ogromny potencjał, jednak ostatecznie mocno mnie rozczarował. Choć poczułem wtedy zawód, pięć godzin później nie pamiętałem już o istnieniu tego epizodu, bo gra zaserwowała mi taki ładunek kapitalnych misji, że ten egzotyczny fragment przestał mieć znaczenie w kontekście całości.

Takie właśnie jest Red Dead Redemption 2. Nawet jeśli na coś się skrzywimy albo gra nie pokaże się z tej najlepszej strony, chwilę później zwracamy jej po trzykroć honor za coś zupełnie innego. Szczerze, gdyby dało się wystawić więcej niż 10, dałbym więcej niż 10, bo to najlepsza gra akcji w otwartym świecie, z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia. Na tę chwilę nic nie ma dla mnie startu do tej produkcji. I bardzo zazdroszczę Wam, że począwszy od jutra będziecie mogli się nią delektować, podczas gdy ja mam już wszystkie karty dawno odkryte. REWELACJA!

O AUTORZE

Trzykrotnie skończyłem pierwsze Red Dead Redemption – jestem fanem tej serii i ogólnie westernów, na których się wychowałem. Zaliczyłem wszystkie liczące się gry o kowbojach, od Red Dead Revolver i Gun poczynając, na Call of Jaurez kończąc. W RDR2 spędziłem grubo ponad 80 godzin, z czego sama kampania fabularna wyjęła mi 50 godzin. Grałem na PlayStation 4 Pro.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Red Dead Redemption 2 na PS4 otrzymaliśmy bezpłatnie od jej polskiego wydawcy, firmy Cenega.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Na jakiej platformie grasz lub będziesz grać w Red Dead Redemption 2?

Na PlayStation 4
41,9%
Na Xboksie One
13,9%
Na PC (jeśli ta edycja trafi do sklepów)
44,2%
Zobacz inne ankiety
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

kALWa888 Ekspert 25 czerwca 2022

(PS4) Mistrzostwo świata, zwłaszcza jeśli chodzi o otwarte światy. Western nie jest moją ulubioną tematyką (ot, lubię), ale wcielanie się w kowboja u schyłku ery jemu podobnych, nigdy nie było tak dobre. Tym bardziej, jeśli wziąć pod uwagę to, jak duży nacisk Rockstar położył na immersję. Te wszystkie pierdoły, o które trzeba dbać tylko ją zwiększają. Do tego świat, którego zwiedzanie to czysta przyjemność - nigdy nie wiadomo co nas spotka. No i jesteśmy tu dodatkiem zaledwie, całość nie kręci się wokół gracza. Do tego jeszcze genialna fabuła, która wzbudza cały szereg emocji. Arcydzieło!

9.0

Saint GutFree Ekspert 4 lipca 2021

(PS4) Produkcja Rockstara to wielka amerykańska powieść napisana językiem interaktywnej rozrywki. To zaskakująco dojrzała historia, opowiedziana z perspektywy jednego z najbardziej złożonych protagonistów w dziejach medium. W kwestiach rozgrywki czy technologii nie wszystko zawsze działa perfekcyjnie, ale w warstwie narracyjnej każdy element – świat, lokacje, zadania główne i poboczne, postaci – czyni Red Dead Redemption 2 arcydziełem. Warto zagryźć zęby i przetrawić drewniane sterowanie, by samemu przeżyć historię gangu Van der Linde – historię epicką i wypełnioną zarówno smutkiem, jak i nadzieją.

9.0

Brucevsky Ekspert 17 kwietnia 2020

(PS4) Wspaniała przygoda w wykreowanym z pietyzmem świecie. Pozycja obowiązkowa dla osób, które lubią delektować się grą i śledzić intrygujące historie z wyrazistymi bohaterami. Czas z RDR2 wypełniony jest wieloma zapierającymi dech w piersiach scenami i zapadającymi w pamięć chwilami.

10

Draugnimir Ekspert 29 listopada 2018

(XONE) Gra roku. Gra generacji. Arcydzieło kultury interaktywnej. Nie jest to pozycja wolna od wad – czasem razi błędami i narracyjnymi potknięciami, wpada też w pułapkę ludobójczych strzelanin. Ale co z tego? Mankamenty nie mają jak przebić się do świadomości gracza, gdy jego uwagę pochłaniają bez reszty fenomenalne postacie, doskonałe dialogi i cut-scenki, oszałamiające detale czy przecudne widoki. No i ten realizm – tyleż bezkompromisowy, co nie nazbyt uciążliwy. Doprawdy, Rockstar znowu przesunął branżowe granice możliwości i wyznaczył nowe wzorce do naśladowania. Czapki (kapelusze) z głów!

9.5

pitaapan VIP 3 grudnia 2018

(XONE) Naprawdę spodziewałem się dużo więcej po takim tytule od Rockstar. Ogólnie poprawna gra, natomiast mnóstwo drobiazgów psuło mi zabawę za każdym razem. Szybka podróż absolutny bezsens, interfejsy bez pojęcia, wybory tak naprawdę nic nie warte, strzelanki na poziome przedszkola, nudne bieganie w tej i z powrotem, historyka bardzo przeciętna i przewidywalna... A o dobrych rzeczach wszyscy wiedzą z reklam więc nie będę się powtarzał :-) Także suma summarum da się pograć ale dużo za droga gra i wcale przełomowa...

6.0
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe
Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe

Recenzja gry

Gdybym miał określić Astro Bota w trzech słowach, to powiedziałbym, że to szalenie przyjemna gra. Dlaczego? Bo przypomina nam o zręcznościowych korzeniach gier wideo, kiedy liczył się przede wszystkim fajny gameplay.

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.