Recenzja Battlefield 6. Ogłusza eksplozjami, imponuje destrukcją i przypomina, za co kocham tę serię
Battlefield 6 stoi przed niełatwym zadaniem. Trudno bowiem odzyskać zaufanie graczy po ostatnich potknięciach. Czy gra ma potencjał, by to się udało? [Recenzja zaktualizowana o wnioski z multiplayera i pełną ocenę.]
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Battlefield 6 to prawdopodobnie jedna z najważniejszych premier w historii serii, choć niekoniecznie z dobrych powodów. W końcu to właśnie tą produkcją DICE chce odzyskać zaufanie fanów, którzy odbili się od Battlefielda 2042. Na pierwszy rzut oka wszystko zwiastuje, że tytuł ten odniesie sukces. Wrażenia graczy po otwartej becie są wyjątkowo optymistyczne, ja sam również świetnie się bawiłem, a teraz miałem w końcu okazję doświadczyć całego (no prawie) dobrodziejstwa inwentarza „szóstki”.
I cóż mogę powiedzieć – to naprawdę dobry Battlefield, który raczej zmaże niesmak po poprzedniej części cyklu. Zrezygnowano ze sporej części niepopularnych rozwiązań, rozwinięto te elementy, o które prosiło wielu graczy, a wszystko połączono w jeden zgrabny produkt. Nie oznacza to jednak, że jest on pozbawiony wad, a podejście do niektórych aspektów rozgrywki może nie spodobać się wielu najbardziej hardcore’owym fanom.
Nie wnikaj, patrz na wybuchy
Każdy wie, że w serii Battlefield najważniejszy jest multiplayer. Poświęćmy więc tylko chwilkę kampanii, by szybko odnotować jej istnienie, aby później nie zaprzątała niczyjej uwagi. Jeśli ten temat w ogóle Was nie ciekawi, nie krępujcie się i przeskoczcie do kolejnego nagłówka. Jeśli jednak jesteście zainteresowani trybem dla pojedynczego gracza i jest to dla Was ważna część gry, to... cóż... bardzo Wam współczuję.
Kampania w Battlefieldzie 6, owszem, istnieje. W gruncie rzeczy jest jednak co najwyżej samouczkiem przed trybem multi, i to dość nieporadnym. Fabuła, która jej towarzyszy, to prawdopodobnie najbardziej pozbawiony sensu scenariusz w historii całej serii. Trafiamy bowiem do świata pogrążonego w chaosie – na militarnej mapie pojawia się organizacja najemnicza o nazwie Pax Armata. Założona w niewyjaśnionych okolicznościach w Tadżykistanie, szybko gromadzi ogromne zasoby ludzkie i sprzętowe. W ciągu pierwszych minut rozgrywki okazuje się, że jest na tyle potężna, by zaatakować i zniszczyć bazę NATO w Gruzji, a chwilę później morduje sekretarza generalnego tej organizacji. To zaś sprawia, że 12 europejskich krajów sojuszu ot tak zmienia stronę i dołącza do agresorów.
Oczywiście to dopiero początek absurdów – z czasem historia wykoleja się coraz bardziej, a ja, wykonując kolejne misje, nie wiedziałem po co i dlaczego. Czasami kogoś atakujemy, czasami bronimy. Innym razem trafiamy na Brooklyn, gdzie dosłownie spod ziemi wyjeżdżają całe pancerne zastępy Paxu, które zostały tam magicznie przeszmuglowane na statkach towarowych. W kolejnej misji mamy ochronić Gibraltar przed inwazją, ale twórcy uznali, że fajnie byłoby mieć misję desantową, więc do obleganego miasta dostajemy się z morza i powietrza. Gdzieś tam też pojawia się wątek nowej superbroni, którą Pax chce wystrzelić w Europę (z której większą częścią jest sprzymierzony).
Nic tu się nie trzyma kupy, a przy tym nie jest w żaden sposób angażujące. Nie pomaga temu także drużyna głównych bohaterów gry – ich imion nie pamiętam, więc nazwijmy ich typem, typiarą, mrocznym typem i typem z brodą. Uwierzcie mi, to jedyne cechy ich wyróżniające – naprawdę nie ma tu ani jednej postaci, która zapadłaby mi w pamięć. Dodatkowo frustrujące jest oderwanie fabuły od jakiejkolwiek politycznej rzeczywistości. Battlefield 6 tak desperacko unika kłopotliwych tematów, że wydaje się, jakby scenarzyści dostali nakaz, by w opowieści ani razu nie padły nazwy takich krajów jak Rosja, Chiny czy Iran.
To zaś, czego w grze nie brakuje, to nieznośny amerykański patos na poziomie, jakiego nie widziałem od lat. Dialogi są pełne buńczucznych zawołań, powiedzonek marines, bojowych okrzyków i heroicznych przemów. W pewnych momentach trudno było nie czuć żenady, gdy kolejny raz słuchałem, jak to marines są „zawsze pierwsi, zawsze wierni”.
Na szczęście kampanię da się przeżyć dzięki daniu głównemu, czyli naprawdę imponującej akcji. Wiele z misji oferuje sekwencje, z których same widoki zapadają w pamięć. Morski desant, skok na spadochronie nad Gibraltarem, szturm na lotnisko w Tadżykistanie czy ucieczka przed walącą się tamą to zdecydowanie momenty, które zapamiętam. Wszechobecne eksplozje i walące się budynki okazują się na tyle efektowne, że pozwalają choć na chwilę zapomnieć o pretensjonalnej fabule. Szkoda jedynie, że wrażenia te psuje czasami AI, i to zarówno przeciwników, jak i sojuszników. W obu przypadkach jest zwyczajnie kiepskie i nie stanowi żadnego wyzwania ani wsparcia.
Widzę więc tylko jeden sposób, by cieszyć się kampanią Battlefielda 6. Po prostu starajcie się nie słuchać dialogów, przymknijcie oczy na głupotki fabularne i ekscytujcie się wybuchami. To właściwie najlepszy element trybu dla jednego gracza.
Powrót do tego, co działało
Wróćmy jednak do tego, co naprawdę istotne, czyli trybu multiplayer. Nie da się ukryć, że to głównie w nim gracze spędzą czas – i nie mam wątpliwości, że większość z nich będzie się przy tym dobrze bawić. Widać, że deweloperzy chcieli w „szóstce” wrócić do korzeni i odpuścili sobie niesprawdzające się eksperymenty z Battlefielda 2024. Właściwie zdecydowano się na powrót do koncepcji z BF3 i 4 – oczywiście w nowych szatach i z większym naciskiem na pewne konkretne elementy gameplayu.
Przede wszystkim zerwano więc z „operatorami”. Zamiast tego mamy ponownie dostęp do czterech klas postaci, których funkcje nieco zmieniono. Zasadniczo zastosowano tu rozbudowaną koncepcję z Bad Company. Mamy więc szturmowca z dostępem do klasycznych karabinów i gadżetów ofensywnych, takich jak granatnik czy drabina, oraz drugiej broni w postaci strzelby. Inżynier to klasyka – pistolety maszynowe, pociski przeciwpancerne, naprawianie pojazdów i sporo dodatkowych akcesoriów. Wsparcie oprócz domyślnego dysponowania karabinami maszynowymi ma również dostęp do defibrylatora, plecaka z amunicją i opatrunkami oraz paroma dodatkami defensywnymi. Natomiast zwiadowca skupia się, rzecz jasna, na używaniu karabinów snajperskich i rozpoznaniu z wykorzystaniem takiego sprzętu jak chociażby dron.
To jednak tylko sytuacja domyślna. Twórcy zdecydowali się bowiem na jedno kontrowersyjne rozwiązanie, czyli system otwartego dostępu do wszystkich typów broni. Grając inżynierem, możecie więc używać karabinów maszynowych, a zwiadowcę wyposażyć w pistolet maszynowy. Co prawda korzystanie z rekomendowanego uzbrojenia gwarantuje pewne premie (np. szybsze przeładowania), jednak są one na tyle marginalne, że nie stanowią żadnej przeszkody. Potencjalnie może to sprawić, że w grze wykreuje się meta i większość graczy będzie korzystać z jednej klasy i jednego rodzaju broni. Na ten moment takiego problemu jednak nie widać, a opinia na temat tego systemu zależy od Waszych preferencji. Osobiście wolałbym staromodne podejście, które zmusza daną klasę do korzystania z określonego zestawu oręża, jednak twórcy zdecydowali inaczej. Na osłodę zostawiono odrębne serwery, na których ograniczenie dostępu do broni nadal funkcjonuje.
Na szczęście samo obcowanie z różnymi rodzajami uzbrojenia jest bardzo satysfakcjonujące. Autorzy zadbali, by gracz mógł poczuć wyraźną różnicę pomiędzy korzystaniem z poszczególnych odmian, a także egzemplarzy. Nie widać też, by któraś z gałęzi dotyczących narzędzi walki była bezużyteczna. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to wyjątkowa skuteczność pistoletów maszynowych. W poprzednich odsłonach cyklu stanowiły one cenę, jaką gracz płacił za dostęp do pocisków przeciwpancernych – PM-y były bowiem efektywne tylko na krótkim dystansie. W Battlefieldzie 6 są zaś zabójcze także z daleka i szybko stały się moją ulubioną bronią, z którą najlepiej radziłem sobie z przeciwnikami.
Ponadto każdy karabin możemy oczywiście dostosować do swoich potrzeb. W grze zawarto masę dodatków i modyfikacji, takich jak inne lufy, szybsze magazynki, alternatywna amunicja czy cały wachlarz celowników. Dodatkowa możliwość zapisania maksymalnie trzech zestawów dla danej broni pozwala na szybkie wybieranie sprzętu idealnego do danej sytuacji. Sam system instalowania modyfikacji jest zaś bardzo przejrzysty i łatwy do opanowania – moim zdaniem najlepszy w całej serii, a przy tym po prostu atrakcyjny wizualnie.
Nie kombinowano też ze sposobem odblokowywania nowego sprzętu. Twórcy nie bawili się w specjalną walutę czy zadania. Podstawowe wyposażenie zdobywamy zwyczajnie: grając. Kolejne poziomy postaci gwarantują nową broń i gadżety, a osiąganie stopni mistrzostwa w użyciu danego karabinu pozwala uzyskać dodatki do niego. Jedynie zawartość kosmetyczna i pomniejsze bonusy zostały ukryte za wyzwaniami, które również będziecie stopniowo zaliczać podczas zwykłej rozgrywki (uprzedzając pytania – głupkowatych skinów nie stwierdziłem).
Trzeba jednak zwrócić uwagę na jeden minus całego arsenału dostępnego w grze – broni na start nie ma zbyt dużo. Zestaw podstawowego uzbrojenia jest porównywalny z tym występującym w „trójce”, lecz znacznie skromniejszy niż w „czwórce”. Najbardziej zmartwieni będą zaś fani broni krótkiej – w grze umieszczono zaledwie cztery egzemplarze takiego uzbrojenia, co jest dużą redukcją w stosunku do starszych części.
Podobny problem dotyczy bazy dostępnych pojazdów. Tych jest na razie zdecydowanie mniej niż w BF3 i 4. Brakuje wśród nich tak ikonicznego sprzętu jak chociażby mały helikopter zwiadowczy. Ponadto maszyny te dysponują ograniczoną bazą modyfikacji, co szczególnie rzuca się w oczy w kontekście optyki. Czołgi i bojowe wozy piechoty w Battlefieldzie 6 mogą wykazać się jedynie możliwością przybliżania. Brakuje tu chociażby noktowizji i termowizji, a to realnie przekłada się na użyteczność tych pojazdów na wielu mapach. To wyraźny krok w tył, który – nie ukrywam – jest dla mnie niezrozumiały (choć być może wiąże się z innym problemem, jaki ma ten tytuł).
GRYOnline
Gracze
Steam
OpenCritic
Rozwałka na osiedlowym parkingu
Problemem, o którym mowa, jest sama skala starć i większe nastawienie na walkę piechoty niż klasyczne battlefieldowe bitwy zmechanizowane. Jeśli miałbym w prosty sposób opisać, jak to właściwie wygląda, stwierdziłbym, że Battlefield 6 plasuje się gdzieś pomiędzy Bad Company 2 a Battlefieldem 4. Mapy niby nie są na tyle ściśnięte jak w BC2, ale też daleko im do skali i otwartości „czwórki”.
Poza trzema wyjątkami większość lokacji to raczej małe bądź średnie mapy, które gęsto wypełniono zabudowaniami i przeszkodami terenowymi. Brakuje tu bardzo rozległych terenów pokroju Linii Kolejowej Golmud czy Kaspijskiej Granicy. Ponadto nawet największe z nich pełne są wszelkiego rodzaju budynków liczących często wiele pięter. Po spędzeniu paru dni na grze z ludźmi, a nie botami, mogę potwierdzić swoje wcześniejsze przypuszczenia – wsiadanie do pojazdu na większości map to proszenie się o śmierć. Walka czołgiem w ciasnych uliczkach, które z obu stron otoczone są budynkami pełnymi piechoty to piekło sił pancernych. Brak dodatkowej optyki jeszcze bardziej wzmacnia to zjawisko i wypatrzenie skąd tym razem uderzył nas pocisk z RPG to prawdziwe wyzwanie.
Widać to zresztą także po sposobie, w jaki radzą sobie z tym gracze. W grze już teraz można znaleźć masę playlist stworzonych przez fanów, które obejmują jedynie trzy największe mapy i skupiają się właśnie na walkach pojazdów. Pocieszające jest to, że owe lokacje naprawdę dobrze sprawdzają się w tej roli i walka pancerna na ich terenie to czysta przyjemność.
Nie zmienia to jednak sytuacji dla fanów lotnictwa. Na niektórych mapach, jak na przykład Moście Manhattańskim, korzystanie ze śmigłowców szturmowych wymaga wyjątkowego skilla, ponieważ już samo latanie między nowojorskimi kamienicami jest trudne, a co dopiero ustrzelenie przy tym jakichś przeciwników. Samoloty wydają się zaś obecnie niemal bezużyteczne, ponieważ mapy są po prostu nieprzystosowane do ich używania. Dość powiedzieć, że ani w okresie otwartej bety, ani w trakcie testowania wersji recenzenckiej nie zdarzyło mi się ani razu paść ofiarą jakiegokolwiek zdolnego pilota. Przystosowane do ich popisów na ten moment są tylko dwie mapy i – o ironio – jedna z nich to Ognista Burza pochodząca jeszcze z Battlefielda 3 (przy okazji warto wspomnieć, że w „szóstce” to nadal świetna mapa, mimo że ją też nieco zabudowano). Na innych arenach wielokrotnie widziałem na czacie narzekania fanów helikopterów, którzy zauważali, że zwyczajnie nie mają się gdzie schować przed namierzaniem i ostrzałem.
Nie da się jednak ukryć, że choć mapy są mniejsze, niż można się było spodziewać, wciąż pozostają wzorowo zaprojektowane. Poza wspomnianym Mostem Manhattańskim nie ma ani jednej, która zdążyłaby mi się znudzić lub na której widziałbym jakieś większe problemy. Są pełne kryjówek, osłon, bocznych korytarzy czy budynków składających się z kilku pięter. Wszystko to sprawia, że rozgrywka w roli piechociarza okazuje się rzeczywiście bardzo satysfakcjonująca i piekielnie dynamiczna. Tempo akcji wydaje się tu trochę szybsze niż w Battlefieldzie 4, ale to wciąż rozsądny battlefieldowy poziom, któremu daleko do szalonego skakania i wślizgów z CoD-a.
Jeśli więc przebolejecie nieco zredukowaną rolę walki zmechanizowanej, powinniście się dobrze bawić. Mnie gameplay wydał się bardzo przyjemny i ani przez moment nie czułem zmęczenia. Zamiast tego ochoczo uruchamiałem kolejne rozgrywki, bo każda z nich zapewnia dawkę battlefieldowego doświadczenia, jakiego nie uświadczy się nigdzie indziej.
Replayability potęguje zaś duża liczba dostępnych trybów gry – tych na start zagwarantowano osiem. Wśród nich znajduje się zarówno klasyka w postaci „podboju” czy „szturmu” i „deathmatchu”, jak i nowość w postaci „eskalacji”. To dość ciekawy tryb, który polega na przejmowaniu strategicznych lokacji jak w typowym „podboju”, jednak drużyna kontrolująca większą ich liczbę przez pewien czas zdobywa punkt. Następnie liczba lokacji się zmniejsza, a do gry wprowadzane są dodatkowe pojazdy. Wygrywa zaś ta drużyna, która jako pierwsza trzy razy zdominuje mapę. To solidny dodatek do znanej puli trybów – w szczególności przypadnie on do gustu graczom lubiącym „podbój”, którzy jednak chcieliby, by wiązał się on z szybszym tempem rozgrywki.
Co z trybem Portal?
Portal zdecydowanie ma wielki potencjał w Battlefieldzie 6. Na ten moment twórcy udostępnili kilka swoich propozycji, wśród których znajdują się standardowe tryby w wersji hardcore, jak i bardziej odjechane warianty skupione na czystej i absurdalnej rozrywce (np. wyścigi myśliwców). Gracze szybko zaś zaczęli używać go do tworzenia własnych serwerów ze specjalnymi zestawami zasad. To jednak dopiero początek, bo w sieci już widać osoby tworzące nowe mapy, rozszerzające istniejące, a nawet przenoszące kultowe lokacje z innych gier, tak jak w przypadku mapy Shipment z Call of Duty. Jeśli tylko graczom nie zabraknie zapału, to Portal może okazać się świetnym narzędziem przedłużającym żywotność Battlefield 6.
Immersja przede wszystkim
- powrót do systemu klas;
- prosty i przyjemny system progresji bez specjalnych walut czy dziwnych wyzwań;
- rewelacyjny system destrukcji pozwalający niszczyć niemal wszystko;
- różnorodny i dopracowany model strzelania;
- przejrzysty i nienatrętny interfejs (poza menu głównym);
- świetna oprawa audiowizualna;
- dobrze zaprojektowane mapy z wieloma bocznymi ścieżkami i poziomami;
- nowy tryb w postaci „eskalacji” jako naprawdę ciekawy dodatek;
- przeciąganie rannych;
- optymalizacja na najwyższym poziomie;
- tryb Portal ma naprawdę olbrzymi potencjał;
- rozgrywka po prostu sprawia masę frajdy.
- kampania woła o pomstę do nieba;
- system otwartych broni dla każdej klasy;
- mało naprawdę dużych map;
- mniejsza liczba pojazdów i dodatków do nich.
To, co dodatkowo zapewnia mnóstwo frajdy i potęguje wrażenie niesamowitego chaosu, to system zniszczeń, który bez wątpienia jest najlepszy w historii serii. Tutaj rzeczywiście możemy demolować niemal wszystko na prawo i lewo. Wyjątkiem są budynki stanowiące dekorację, bądź obiekty kluczowe dla struktury mapy. W takich przypadkach możemy zdemolować ich ściany i wyposażenie, lecz główne filary pozostaną na miejscu. Przypomnijcie sobie, jak to wyglądało w Bad Company 2, a potem przełóżcie to na realia map znacznie bardziej wypełnionych zabudowaniami i osłonami. Biegając od punktu do punktu, co chwilę widzimy latający wokół gruz, walące się budynki czy osłony znikające pod wpływem ostrzału z RPG i innych ładunków wybuchowych.
Przy tym system ten wygląda bardzo naturalnie. Jeszcze przed premierą w sieci można było znaleźć głosy graczy, którzy mieli wątpliwości, czy burzenie wszystkiego nie będzie aż zbyt łatwe. W rzeczywistości wydaje się jednak, że twórcy trafili w dziesiątkę. W toku rozgrywki coraz więcej ścian znika, budynki stają się dziurawe, a to wszystko sprawia, że wciąż musimy szukać nowych kryjówek i adaptować się do zmieniającego się otoczenia. Jedyny kłopot wynikający z tak powszechnej demolki to okazjonalne problemy z kolizją obiektów, w szczególności podczas kierowania pojazdami na terenach pokrytych gruzem. Zdarza się to jednak zbyt rzadko, by psuło frajdę z destrukcji.
Zniszczenia nie są jednak jedynym elementem, który sprawia, że Battlefield 6 prezentuje się naprawdę świetnie. Rewelacyjna okazuje się także sama oprawa graficzna (która idzie w parze ze świetną optymalizacją) i efekty budujące immersję. Tekstury teksturami, ale takie detale jak wieże czołgów wylatujące w powietrze po trafieniu czy wybuchy wzbijające w niebo tumany kurzu i ziemi sprawiają, że pole bitwy prezentuje się niesamowicie. Sporo wymian ognia w „szóstce” wygląda dzięki temu bardzo filmowo, a możliwość wykonywania wielu szalonych akcji, tak jak i w poprzednich odsłonach cyklu, tylko potęguje to wrażenie.
W parze z oprawą wizualną idzie zaś oprawa audio, która również stoi na najwyższym poziomie. Odgłosy wystrzałów, gąsienic pojazdów czy śmigłowców latających nad głową to po prostu majstersztyk, a dodatkowe efekty, jak chociażby ogłuszenie po pobliskim wybuchu, wypadają bardzo spektakularnie. W szczególności na uwagę zasługuje tryb „taśmy wojenne”, który nakłada na wszelkie dźwięki swoisty filtr upodabniający je do tych znanych z nagrań frontowych, jakie można zobaczyć normalnie w wiadomościach lub amatorskich filmach. Nie jest to do końca „realistyczne”, ale zdecydowanie buduje immersję.
Innym elementem, który pozytywnie wpływa na wrażenie bycia w samym środku bitwy, jest zaś nowa mechanika odciągania i opatrywania rannych. Medyk może oczywiście użyć defibrylatora do ożywienia sojusznika, ale członkowie drużyny o innych klasach także mogą odciągnąć poległego w bezpieczne miejsce i opatrzyć go w standardowy i bardziej czasochłonny sposób. To świetne urozmaicenie rozgrywki, które sprawia, że ratowanie sojuszników jest znacznie bardziej satysfakcjonujące, a przy tym ciekawe gameplayowo. Nawet pod ciężkim ostrzałem możemy spróbować szybko wybiec, przeciągnąć swojego kompana za osłonę i zająć się nim, by mógł wrócić do walki.
Znowu wierzę w DICE
Koniec końców, Battlefield 6 to po prostu naprawdę bardzo dobra odsłona serii. Nie tak dobra jak Battlefield 4, ale zdecydowanie najlepsza od lat. Już teraz sprawia, że chcę rozgrywać jeden mecz po drugim i odblokowywać wszelkie dostępne bronie oraz dodatki, a sądzę, że wraz z rozwojem gry to wrażenie będzie się tylko potęgować. Jeśli potrzebujecie dodatkowej zachęty do grania, to niech będzie nią zauważony przeze mnie komentarz jednego z graczy na czacie, który skwitował mecz prostym „best bf3 experience since 2011”.
Zredukowanie skali i położenie większego nacisku na działania piechoty może wydawać się kontrowersyjne, jednak w ostatecznym rozrachunku i tak wciąga jak diabli. A kto wie, może w przyszłości otrzymamy także większe mapy skupione na bitwach pancernych? Jeśli nie dostarczą ich sami twórcy, to na pewno zadbają o to gracze, którzy już teraz odkryli, że tryb Portal pozwala na rozszerzanie domyślnych granic dostępnych w grze terenów.
Pomijając jednak tego rodzaju gdybanie, Battlefield 6 już w momencie premiery jest grą wartą polecenia. Żadna inna produkcja na rynku nie oferuje tego rodzaju doświadczeń, a tutaj większość elementów rozgrywki sprawdza się bez zarzutu. Ja wracam więc do grania, ponieważ kolejne rangi i gadżety same się nie odblokują.
0
Battlefield 6
Battlefield 6 to po prostu naprawdę bardzo dobra odsłona serii. Nie tak dobra jak Battlefield 4, ale zdecydowanie najlepsza od lat. Już teraz sprawia, że chcę rozgrywać jeden mecz po drugim i odblokowywać wszelkie dostępne bronie oraz dodatki. Jeśli potrzebujecie dodatkowej zachęty do grania, to niech będzie nią zauważony przeze mnie komentarz jednego z graczy na czacie, który skwitował mecz prostym „best bf3 experience since 2011”. Tylko nie przywiązujcie się do singlowej kampanii.






