Fallout lepszy niż RPG Bethesdy. Fallout od Amazona to jeden z tych przypadków, gdy adaptacja nie tylko dorównuje oryginałowi, ale zaczyna go przewyższać
Fallout lepszy niż RPG Bethesdy
Do tego strona wizualna… po prostu działa, wybaczcie Howardowego sucharka. Pomijając już wierność growej estetyce – zadbano o naprawdę dobry filtr, kolory, a operatorzy dostarczają całkiem widowiskowe i sugestywne kadry. To widoczki, które dobrze symulują działający świat. Świat, w który wpuszczono nie tylko popsutych ludzi, ale też zmutowane maszkary, które wyglądają bardzo przekonująco. Tak, w tym sezonie zobaczymy w pełnej krasie szpony śmierci. I wypadają naprawdę porządnie, chwilami nawet jak mechatroniczne kukły z porządną fakturą, nieco tylko tuningowaną CGI (choć głowy nie dam za to, jak faktycznie zostały wykonane).
Udźwiękowienie serialu też wypada na medal. Raz, że w tle i konkretnych sytuacjach przygrywają klimatyczne, jazzowe szlagiery rodem z produkcji Black Isle, Obsidianu i Bethesdy, a dwa że oryginalna ścieżka dźwiękowa Ramina Djawaniego świetnie wpisuje się w klimat serialu, a nawet trochę pogrywa z oczekiwaniami i emocjami widza. Robi to dyskretnie, ale skutecznie.
Oczywiście, wszystko może runąć przez dwa odcinki, które na razie pozostają niewiadomą – nie takie konstrukcje się sypały przez trefne pięć minut i parę linijek scenariusza – ale póki co na katastrofę się nie zanosi. Jedyna, jaka powinna nas obchodzić to ta, która zmieniła świat Fallouta w postnuklearne pustkowie. Pustkowie, na którym opowiada się naprawdę porządną historię. Lepszą niż w grach Bethesdy. Jest bardziej dzika, bezwzględna i żywa, ma w sobie tę surową westernowość dzieł Black Isle oraz Obsidianu, dziedziczy po nich też rozkoszną skłonność do przesady. Zatem, jeśli jesteście fanami starej falloutowej szkoły i chcieliście się na święta poczuć jak w domu, to chyba znaleźliście odpowiednie miejsce.

